Twój koszyk jest obecnie pusty!
Panie, kto to panu tak spolaryzował?
„Polaryzacja” to zaklęcie, którym próbuje się dzisiaj wyjaśnić przeróżne zjawiska w polityce. Ale co sprawiło, że jesteśmy tak spolaryzowanym społeczeństwem? Albo kto?
Jesteśmy spolaryzowani w sprawie migracji, klimatu, praw mniejszości i gospodarki. Spolaryzowani są Polacy, Europejczycy, Amerykanie.
Polaryzacja. Niewiele jest zjawisk politycznych, których nie próbowalibyśmy wyjaśniać za pomocą tego jednego słowa. Jeśli nie wierzycie, możecie to łatwo sprawdzić: wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „migracja” i „polaryzacja” i zobaczyć, ile pojawi się tekstów.
Może pora zapytać, czy ta optyka jest rzeczywiście tak trafna, jak nam się wydaje?
Nie sugeruję, że jest fałszywa. Sam często po nią sięgam – czasem odruchowo. I właśnie o to chodzi: stała się wyjaśnieniem z automatu. Trochę na zasadzie: coś się znowu dzieje na świecie, co można o tym powiedzieć? A, tak, to znów daje o sobie znać polaryzacja!
Warto, abyśmy zaczęli mówić wprost o ograniczeniach tego sposobu analizowania naszych problemów politycznych.
Co nam umyka?
Najbardziej banalny problem z tłumaczeniem wszystkiego polaryzacją polega na tym, że taka postawa nadmiernie upraszcza rzeczywistość polityczną – wbrew deklaracjom osób, które się tym pojęciem posługują. Publicysta mówiący: „Oj, jacy jesteśmy spolaryzowani” sugeruje przecież, że on sam patrzy na sprawy subtelniej i uważniej niż to spolaryzowane społeczeństwo, które rzekomo widzi świat w czarno-białych barwach.
Ale czy powtarzanie w kółko i niezależnie od kontekstu tej samej diagnozy rzeczywiście jest zniuansowane? I czy to słowo nam coś jeszcze objaśnia, czy może stało się tylko zaklęciem rzucanym po to, by w głębsze zagadnienia nie trzeba już było wchodzić?
Interpretowanie każdego sporu politycznego przez pryzmat polaryzacji sprawia, że tracimy z oczu inne możliwe ujęcia naszych problemów politycznych.
Może w danym sporze jedna strona ma jednak rację, a druga się myli lub celowo idzie w zaparte? Może ktoś atakuje, a ktoś inny się broni? Może jedna strona jest realnie groźna, a druga co najwyżej upierdliwa? Wiem – hipoteza to niemodna, ale warta rozważenia. A może w tym konkretnym przypadku najciekawsze jest nie to, że istnieje polaryzacja, tylko to, że sam polaryzujący spór został rozmyślnie wykreowany przez wpływową grupę interesów? Albo że polaryzacja nie jest przyczyną, ale skutkiem, objawem głębszych podziałów ekonomicznych?
Dam przykład tematu, którym szczególnie się interesuję: polityka klimatyczna.
Na pierwszy rzut oka można ją uznać za kolejny przykład polaryzacji. Lewica i część liberałów mówi zwykle: „Tak, problem jest poważny, trzeba działać”. Prawica odpowiada na to czymś między: „Nie aż taki poważny” a „To blaga, spisek zielonego lobby”, ewentualnie: „atak na nasze wartości i styl życia”.To często przenosi się na podziały wśród wyborców, co doskonale widać na przykładzie Stanów Zjednoczonych. W sondażu Pew Research Center z 2022 roku aż 78 proc. wyborców Partii Demokratycznej widzi globalne ocieplenie jako duże zagrożenie, wśród zwolenników Partii Republikańskiej wynik wynosi zaledwie 23 proc.
Możemy więc jednym ruchem podsumować to słowem „polaryzacja”: ci oskarżają tamtych o negacjonizm, tamci tych o sianie paniki. Załatwione. Ale w tym ujęciu ginie kilka kluczowych spraw.
Po pierwsze: tylko jedna strona – ta negacjonistyczna – regularnie głosi tezy sprzeczne z ustaleniami nauki o klimacie. I to negacjoniści dość skutecznie blokują potrzebne reformy. Sam negacjonizm nie jest zresztą spontanicznym ruchem oddolnym, lecz efektem wieloletniego, kosztownego lobbingu. Wiemy też, że negacjonistyczne komunikaty są od dekad celowo kierowane do wyborców prawicowych.
W książce To zmienia wszystko Naomi Klein podawała, że konserwatywne fundacje i think tanki negujące wpływ człowieka na zmianę klimatu notowały wówczas, przed 2014 rokiem, wpływy rzędu 900 mln dolarów rocznie. Źródeł tego finansowania nigdy nie uda się w pełni prześledzić.
Po drugie: mamy tu ważny wymiar ekonomiczny. Podatność na takie komunikaty rośnie dlatego, że reformy klimatyczne próbujemy wprowadzać w epoce narastających nierówności. Nawet jeśli intencje reformatorów są słuszne, strukturalne i polityczne uwarunkowania sprawiają, że koszty często uderzają najmocniej w najuboższych. A ci – słusznie lub niesłusznie – czują się zdradzeni i zrażają się do polityk klimatycznych.
Mam wrażenie, że tego nie da się podsumować prostym: jesteśmy spolaryzowani w sprawie klimatu. Takie wyjaśnienie więcej zaciemnia niż wyjaśnia.
Takiej depolaryzacji chcecie?
Patrząc szerzej, problem z obsesyjnym skupianiem się na polaryzacji polega na tym, że sprowadza debatę publiczną do gadania o gadaniu. Wiele tekstów narzekających na polaryzację zamienia się w skargę, że ludzie są dla siebie niemili, zwłaszcza w internecie.
Nie twierdzę, że sposób dyskutowania – także w sieci – jest nieważny. Ale tu znowu coś umyka.
Kiedy widzimy, że dwie osoby są dla siebie niemiłe, warto zadać kilka dodatkowych pytań. Kim są te osoby? Może obie są zwykłymi obywatelami. A może jedna jest zwykłym obywatelem, a druga ma realną władzę – choćby taką, która pozwala wysłać tę pierwszą do obozu detencyjnego, jak robią to republikanie w USA. To dość istotna różnica.
Przywołuję przykład skrajny, ale wiecie, o co chodzi. Kiedy skupiamy się wyłącznie na języku internetowym, wszystko się spłaszcza: ci niemili i tamci niemili. A co z pytaniami o relacje władzy? O to, kto mówi prawdę, a kto kłamie? Kto broni dyskryminowanej grupy, a kto ją atakuje?
Kiedy zadamy takie pytania, pojawi się też kolejna wątpliwość: czy depolaryzacja jest zawsze czymś dobrym?
Weźmy przykład migracji. Tu faktycznie mamy ostatnio do czynienia z depolaryzacją. Politycy KO dołączyli do polityków PiS i Konfederacji w straszeniu migrantami. Chociażby wtedy, gdy wszyscy zgodnie poparli odbieranie 800+ niepracującym Ukraińcom – wbrew ostrzeżeniom ekspertów, że to nie ma sensu.
I co? Mamy się cieszyć, bo temat przestał polaryzować trzy największe partie?
Albo klimat. Tu również zmierzamy ku depolaryzacji, bo Donald Tusk znów przyłączył się do polityków PiS i Konfederacji, mówiąc o „klimatycznym lobby” w Unii i ganiąc ją za zbyt ambitną zieloną politykę.
Czy to brzmi jak sukces? O to nam chodzi? Żeby politycy bardziej się ze sobą zgadzali – bez względu na to, w jakiej sprawie?
Co nam tak naprawdę przeszkadza?
Inną sprawą jest to, że dużo mówimy o polaryzacji, a rzadko doprecyzowujemy, co właściwie mamy na myśli.
Zwykle używamy tego pojęcia, gdy strony sporu mocno się ze sobą nie zgadzają. To może sugerować, że polaryzacja to po prostu obecność skrajnych poglądów w debacie publicznej.
Ludzie zajmujący się tym tematem dokładniej zwracają uwagę na coś innego. Istotne jest nie tylko to, jak radykalne są poglądy, ale to, że układają się wokół jednego, nadrzędnego konfliktu między dwoma wielkimi obozami. Zamiast wielu różnych sporów, w których sojusze bywają zmienne, mamy jedną wielką oś podziału, z niezmiennym zestawem „naszych” i „ich”.
Kiedy ktoś z obozu A krytykuje dowolny pogląd obozu B, natychmiast uruchamia to lawinę sporów obejmujących kolejne kwestie. Ezra Klein, autor książki Why We’re Polarized, pisze: „Nawarstwianie się tożsamości oznacza, że kiedy aktywujesz jedną, aktywujesz wszystkie”. Jeśli popierasz politykę historyczną PiS, musisz sprzeciwiać się także zielonej transformacji. Jeśli uważasz, że tylko rządy Koalicji Obywatelskiej zaprowadzą w Polsce praworządność, masz duży problem z zaakceptowaniem reform wprowadzonych przez poprzednią władzę, od świadczenia 500+ po limit kadencji w samorządach.
Podobnie argumentuje Petter Törnberg w artykule How digital media drive affective polarization through partisan sorting: platformy społecznościowe wciągają coraz więcej tematów w ramy jednego, pogłębiającego się podziału.
Zatem to nie skrajność poglądów może być głównym źródłem polaryzacji, lecz dominacja dwóch wielkich bloków politycznych – jak demokraci i republikanie w USA, a w Polsce KO i PiS. Te bloki wciągają niemal każdy spór w logikę głównego konfliktu, nawet jeśli ideowo wcale tak głęboko się nie różnią.
Może więc „polaryzacja” to czasami po prostu nieprecyzyjne określenie problemu, jaki wynika z duopolu?
Do tego dochodzi jeszcze jeden paradoks. Zalecenie, by „wychodzić poza własną bańkę informacyjną”, często przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Törnberg zauważa, że na platformach społecznościowych próby konfrontowania użytkowników z odmiennymi poglądami nierzadko tylko wzmacniają wrogość.
Potwierdzają to wyniki eksperymentu opublikowanego w 2018 roku w „PNAS”: użytkownicy Twittera, którzy obserwowali bota publikującego treści sprzeczne z ich przekonaniami, radykalizowali się jeszcze bardziej. Okazało się, że osoby o poglądach konserwatywnych po śledzeniu liberalnego bota stawały się… jeszcze bardziej konserwatywne.
Wychodzi na to, że problemem jest nie tyle „zamykanie się w bańkach” i brak rozmów, ale sama logika działania platform społecznościowych. One po prostu nie sprzyjają wzajemnemu porozumieniu.
Jak niuansować, to niuansować
Jeśli naprawdę chcemy, by debata polityczna stała się wrażliwsza na niuanse i mniej powierzchowna, musimy uwzględnić wszystkie te komplikacje związane z polaryzacją. W przeciwnym razie zamiast niuansować będziemy bezwiednie powtarzać te same frazy: ludzie muszą się wzajemnie słuchać, dlaczego tak się kłócicie, czy nie możecie się dogadać?
Taka postawa może dawać chwilowe poczucie estetycznego zadowolenia: no, przynajmniej próbowałem wszystkich przywołać do porządku! Jestem taki subtelny w swoich analizach, a oni się tylko naparzają!
Tylko że to ani nie tłumaczy rzeczywistości, ani jej tym bardziej nie zmienia. W najlepszym razie podnosi tylko samoocenę tego, kto narzeka na kłótliwość innych.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.