Świat

Pieniążek z Ukrainy: Wybory, które coś zmienią?

Przegrały tzw. partie wojny, które stawiały na zaostrzenie kursu Kijowa wobec separatystów w Donbasie.

Jeszcze nie jest pewne, kto zwycięży w przedterminowych wyborach do Rady Najwyższej Ukrainy. Zgodnie z publikowanymi rezultatami łeb w łeb idzie Front Ludowy premiera Arsenija Jaceniuka i prezydencki Blok Petra Poroszenki. Obie partie zdobyły około 22 procent głosów.

Nawet jeśli szala przechyli się ostatecznie na korzyść prezydenckiego bloku, to i tak jest to niższy wynik niż ten, które prognozowały sondaże przedwyborcze. Przeważnie notował w nich około dziesięciu procent więcej.

Na Ukrainie wybory odbywają się w systemie mieszanym. Z list partyjnych wybieranych jest dwustu dwudziestu pięciu deputowanych, a do zajęcia Krymu i konfliktu zbrojnego we wschodniej Ukrainie druga połowa była wybierana w okręgach jednomandatowych. Teraz tych mandatów jest o dwadzieścia siedem mniej, bo na tych terytoriach wybory nie mogły się odbyć. Wstępne wyniki z okręgów jednomandatowych pokazują jednak, że prezydencki blok wzmocni dzięki nim swoją pozycję w Radzie Najwyższej i będzie miał więcej mandatów od partii Jaceniuka.

Zaskakująco dobry jest wynik Samopomocy mera Lwowa Andrija Sadowego, który uchodzi za wzór polityka samorządowego na Ukrainie. Jego partia w wyborach proporcjonalnych zdobyła ponad dziesięć procent. Sam mer jednak nie zmieni posady i nie przejdzie do parlamentu. Świadomie umieścił się na pięćdziesiątym miejscu, aby nie zdobyć mandatu. Został mu jeszcze rok na stanowisku mera i – jak mówi – byłoby niepoważnie zostawiać miasto w takiej sytuacji.

Tuż za nim z nieznacznie niższym wynikiem plasuje się Partia Regionów w nowej odsłonie – jako Opozycyjny Blok. Po tym jak partia byłego prezydenta Wiktora Janukowycza rozczarowała swoich wyborców, a później została pozbawiona władzy w rezultacie wydarzeń na Majdanie, potrzebne było jej odświeżenie. Teraz pod nowym szyldem, budując kampanię na strachu i obietnicy „pokoju i stabilności”, wróciła do gry. Zapewne wielu kandydatów „niezależnych” okaże się ich ludźmi. Jednocześnie jest to jedyny projekt polityczny o nastawieniu bardziej prorosyjskim niż proeuropejskim, który przeszedł przez pięcioprocentowy próg wyborczy. Partia Silna Ukraina byłego wicepremiera Serhija Tihipki i Komunistyczna Partia Ukrainy uzyskały wyniki poniżej czterech procent.

Znacznie niższy wynik, niż prognozowano w sondażach, uzyskała Radykalna Partia Ołeha Laszki, który słynie z kontrowersyjnych wypowiedzi i dziwnych happeningów. Sądzono, że jego partia może zająć nawet drugie miejsce. Ostatecznie jest piątym ugrupowaniem z wynikiem poniżej ośmiu procent.

Tuż nad kreską znajduje się Batkiwszczyna Julii Tymoszenko. Ukraińcy po raz kolejny dali do zrozumienia „pomarańczowej księżniczce”, że jej czas już minął.

Takie wyniki pokazują kilka tendencji. Po pierwsze przegrały tak zwane „partie wojny”, czyli właśnie Laszko i Batkiwszczyna, które raczej stawiały na zaostrzenie kursu Kijowa wobec separatystów w Donbasie. „Partie pokoju”, czyli Front Ludowy, Blok Petra Poroszenki i może Samopomoc, zapewne będą tworzyć większość w radzie.

Jednocześnie do Rady Najwyższej dostało się wielu przedstawicielu ochotniczych batalionów walczących na wschodzie Ukrainy i sił zbrojnych. W jakimś stopniu parlament się „zmilitaryzował” i niesie to za sobą pewne niebezpieczeństwo. Dowódca batalion „Ajdar” Serhij Melnyczuk już zapowiedział, że pierwsze, co zrobi, gdy znajdzie się w Radzie Najwyższej, to „da w mordę” dowódcy „Donbasu” Semenowi Semenczencze. Dopiero potem zajmie się ustawami. Z drugiej strony zmusiło to bataliony do włączenia się do systemu, co powstrzymuje groźbę, że kiedyś wrócą do Kijowa i „skopią wszystkim tyłki” – jak mówili członkowie nacjonalistycznego pułku „Azow”.

Po drugie Ukraińcy poparli dotychczasową politykę prowadzoną przez Kijów – centroprawicą i proeuropejską. Nie dali skusić się partiom skrajnym (także nacjonalistycznym), które zanotowały marginalne lub znacznie słabsze rezultaty, niż oczekiwano. Chociaż ich pojedynczy przedstawiciele znajdą się w parlamencie.

Po trzecie, jak podkreśla ukraiński politolog Taras Berezowec, nie udało się zmonopolizować systemu przez jedną partię polityczną. Przez długi czas wszystko wskazywało na to, że parlament będzie rządzony przez jedno ugrupowanie – blok prezydencki. Koalicja będzie jednak zbudowana na dwóch równoprawnych partiach, które będą musiały ze sobą współpracować. Do tej pory przedstawicielom tych ugrupowań w miarę to wychodziło, więc jest prawdopodobne, że uda się zahamować kryzys polityczny na Ukrainie, a przy tym nie oddawać władzy w ręce jednego człowieka.

Pytanie tylko, czy taki skład parlamentu umożliwi pokonanie tych problemów, z którymi Ukraina zmaga się od dawna – korupcji, sprzedajności i biedy.

Na odpowiedź będzie trzeba jeszcze poczekać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij