Z Ukrainy uciekają kobiety i dzieci. Wiele z nich to ofiary gwałtu – zbrodni, która dla Rosjan jest potężną i najtańszą bronią wojenną, a o której wszyscy zwykle milczą także w czasie pokoju. – Patriarchalna przemoc zawsze idzie ramię w ramię z seksualnym torturowaniem kobiet i dziewcząt, które z tym traumatycznym brzemieniem muszą iść potem przez życie – mówi nam białoruska aktywistka Nasta Bazar.
„Otrzymujemy informacje operacyjne na temat przestępstw seksualnych rosyjskiego wojska na terytoriach okupowanych i w »gorących punktach«. Kijowscy prokuratorzy zidentyfikowali rosyjskiego żołnierza, który zabił nieuzbrojonego mężczyznę i wielokrotnie zgwałcił jego żonę” – taką informację podała na Facebooku prokuratorka generalna Ukrainy Iryna Wenediktowa.
Przykład ten pochodzi z miejscowości w powiecie browarskim pod Kijowem, ale takich zbrodni – często znacznie brutalniejszych – wydarzyło i wydarzy się na wschodzie znacznie więcej. O wielu z nich jeszcze nie wiemy, o innych być może nie usłyszymy nigdy, bo o tak druzgocącej traumie w świecie, w którym oczernia się ofiary, a nie sprawców, strach i wstyd mówić głośno. Ale czy rzeczywistość, jaką znaliśmy do tej pory, w ogóle jeszcze istnieje?
Wojna totalna
„Zastrzeliłem twojego męża, ponieważ był nazistą” – usłyszała Natalia (imię zmienione), którą we własnym domu w czasie, gdy jej czteroletni syn za ścianą zanosił się płaczem, zgwałciło dwóch rosyjskich żołnierzy. Kobiecie udało się ocalić życie swoje i dziecka. Przerażającymi doświadczeniami podzieliła się z policją i mediami.
„Wiele osób, które skrzywdzono, zachowałoby milczenie, ponieważ się boją. Ale też wiele osób nie wierzy, że zdarzają się takie straszne rzeczy” – powiedziała Natalia dziennikarce londyńskiego „The Times” Catherine Philp, licząc, że jej odwaga to zmieni i stanie się ważnym świadectwem, które pozwoli pociągnąć zbrodniarzy do odpowiedzialności, a świat zmusi do zdecydowanej reakcji na horror, z jakim mierzy się Ukraina.
„W Mariupolu rosyjscy okupanci na zmianę gwałcili kobietę przez kilka dni na oczach jej sześcioletniego syna. Kobieta później zmarła z powodu obrażeń. Jej syn osiwiał” – podało Ministerstwo Obrony Ukrainy na Twitterze. Ukraińska rzeczniczka praw człowieka Ludmyła Denisowa poinformowała, że w Irpieniu znaleziono ciała dzieci poniżej 10. roku życia ze śladami gwałtu i tortur. W tym samym miejscu natrafiono na powieszone zwłoki kobiet z oznakami maltretowania seksualnego.
Artystka Maria Nelga informuje na swoim Facebooku, że 70 członków armii najeźdźczej zgwałciło 13 ukraińskich młodych dziewcząt na przedmieściach Kijowa. „Tylko trzy z nich pozostały przy życiu. Dziewczyny w wieku 12–14 lat przez tydzień torturowali seksualnie rosyjscy żołnierze w Mariupolu. Wróciły bez zębów” – czytamy.
Poziom bestialstwa Rosjan nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, że Kreml chce wojny totalnej, w której nie ma żadnych granic dla terroru i zniszczenia pod każdym względem ukraińskiego społeczeństwa. Świadczą o tym liczne dowody, a ostatnimi są także mrożące krew w żyłach zdjęcia z Buczy, które jasno wskazują, że rzekomi przeciwnicy faszyzmu – jak mianują się wysłannicy Putina – stosują najgorsze towarzyszące tej doktrynie metody działania: masowe egzekucje, tortury i zbiorowe gwałty.
„I co z Wami, drodzy obrońcy »zwykłych Rosjan«, »niewinnych ludzi w niewoli Putina«? Jakoś głos uwiązł w gardłach? Czy już wiecie, że to nie Putin osobiście rozjeżdżał ludzi czołgiem? Że to nie Szojgu własnoręcznie torturował nastolatków? Że to nie Putin zgwałcił tyle kobiet i dziewczynek?” – pyta na swoim Facebooku pisarz Jacek Dehnel, za którym chce się powtarzać pytania o to, czy i dlaczego armia rosyjska jest całkowicie odhumanizowana oraz – jaki ma cel w mordowaniu cywilów, a przede wszystkim pokazywaniu swych zbrodni światu. O ile bowiem dotychczasowym zbrojnym inwazjom okrucieństwo towarzyszyło od zawsze, o tyle dowódcy katów – również ci z Armii Czerwonej – zwykle bardziej dbali o to, by je tuszować.
czytaj także
Niewidzialna zbrodnia
Czy przez lata trwania konfliktów w różnych częściach świata, gdzie gwałty były zawsze kluczowym elementem wojennej – nie tylko rosyjskiej – strategii, czegokolwiek nauczyliśmy się o tym, jak radzić sobie z przemocą seksualną? Christina Lamb, autorka książki Our Bodies, Their Battlefield. What War Does to Women, pisze, że ta forma okrucieństwa „jest niemal zawsze ignorowana przez podręczniki do historii”.
Z kolei prawo międzynarodowe (a dokładniej statut rzymski Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze) uznało gwałt wojenny za zbrodnię przeciwko ludzkości dopiero w 1998 roku. Pretekstów ku temu przeszłość dostarczała aż nadto: przemoc seksualna była rozpowszechniona chociażby w czasie II wojny światowej i dyskutowana tuż po jej zakończeniu. Ale na tym poprzestano. Ucierpieć musiały jeszcze miliony osób w ciągu kolejnych kilku dekad – m.in. w czasie wojny w byłej Jugosławii i masakry dokonanej na Tutsi w Rwandzie, by autorzy przepisów dostrzegli, że krzywdzić można nie tylko karabinem, czołgiem i bombą.
Jak ta świadomość przełożyła się na praktykę? Pierwszy wyrok skazujący za zbrodnie, w których uwzględniono gwałt, dotyczył Jeana-Paula Akayesu, współodpowiedzialnego za ludobójstwo w Rwandzie. Literalnie za zgwałcenia, których ofiarami były m.in. dzieci, a także za werbowanie do wojska osób poniżej 15. roku życia i masowe mordy, odpowiedział w 2019 roku (!) kongijski generał Bosco Ntaganda.
Jak mówi mi Anna Błaszczak-Banasiak, prawniczka i dyrektorka polskiego oddziału Amnesty International, gwałtów z pewnością nie można uznać za większość spośród tych zbrodni przeciwko ludzkości, wobec których prowadzono dochodzenia międzynarodowe. Ba, teza, że się je bagatelizuje, wcale nie należy do przesadzonych.
– Czynników na to wpływających jest dużo. Niewątpliwie, jeśli chodzi o przestępstwa seksualne, mamy do czynienia z niedoszacowaniem, które jest wysokie i bez wojny. Z jednej strony przesądza o tym zrozumiały opór psychiczny po stronie ofiar przed zgłaszaniem ich. Z drugiej – także generalnie złe doświadczenia dotyczące kwestii samego postępowania dowodowego, które okazuje się bezowocne lub retraumatyzujące, m.in. z powodu konieczności zidentyfikowania sprawcy czy wiktymizacji oraz ignorancji służb – twierdzi moja rozmówczyni.
Od Wioli Rębeckiej-Davie, psychoterapeutki w Women’s Institute Therapy Center w Nowym Jorku, badaczki i autorki książki Rape: A History of Shame, słyszę, że w ogóle nie prowadzi się statystyk, które pokazywałyby skalę przemocy seksualnej dokonywanej w trakcie wojen. Dopiero badanie poszczególnych konfliktów w pojedynczych krajach i regionach pozwala oszacować liczbę ofiar, ale zawsze jest ona zaniżona.
Anna Błaszczak-Banasiak przypomina z kolei, że okoliczności, w których znalazły się ukraińskie kobiety, są wyjątkowe i to też ma wpływ na proces dochodzenia sprawiedliwości: – Ofiara zgwałcenia najczęściej w pierwszej kolejności musi zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo i życie, znalezienie schronienia czy ucieczkę z miejsca, w którym prowadzone są działania zbrojne. Mówiąc wprost – przestępstwa dokonane w warunkach wojennych schodzą na dalszy plan, ponieważ priorytetem staje się przetrwanie, a następnie – gdy mowa o ocalałej uchodźczyni – zorganizowanie na nowo życia sobie i swoim bliskim w obcym kraju.
W tej sytuacji nie jest więc możliwe szybkie zabezpieczenie dowodów czy wykonanie obdukcji, które w przypadku przemocy seksualnej zachodzącej w zwyczajnych warunkach mogą przesądzić o skuteczności śledztwa, a potem procesu sądowego. Zresztą trudno sobie wyobrazić, gdzie skrzywdzone Ukrainki miałyby szukać pomocy, skoro Rosjanie bombardują szpitale.
– Skłonność do pomijania gwałtów wśród zbrodni wojennych nie jest niczym zaskakującym w patriarchalnym świecie. Dlatego też w kontekście tragicznych obrazów z Buczy przestępstwa na tle seksualnym mogą być bagatelizowane, przed czym jednak stanowczo przestrzegam. Musimy pamiętać, że gwałt jest narzędziem o takiej samej sile rażenia i bardzo często wykorzystywanym przez siły zbrojne w dokładnie takim samym celu jak zabijanie i uprowadzanie cywilów. Chodzi o całkowite zastraszenie i upokorzenie atakowanego społeczeństwa – wskazuje przedstawicielka Amnesty International.
czytaj także
1000 tabletek
– Gwałt powoduje całkowite zniszczenie narodu. Tu nie ma nic o seksualnym pożądaniu, ale o władzy, posiadaniu, kontroli – mówi białoruska aktywistka i feministka Nasta Bazar, która w 2020 roku wyjechała do Ukrainy, a od kilku miesięcy mieszka w Krakowie, skąd organizuje pomoc dla uchodźczyń. Kilka dni temu na swoim Instagramie poinformowała o tym, że w samym tylko obwodzie kijowskim obecne na miejscu organizacje pomocowe zgłosiły zapotrzebowanie na co najmniej tysiąc tabletek „dzień po”.
Gdy dostała tę wiadomość od obecnej w Kijowie zaprzyjaźnionej działaczki na rzecz bezpieczeństwa kobiet, zrozumiała, że coś tu jest nie tak.
– Niby każda feministka wie, że gdy trwa wojna, dochodzi do gwałtów. Ale że dzieje się to tuż obok, na tak wielką skalę? Tych zbrodni przecież nie widać w mediach, nikt nie pokazuje ich światu, dlatego wielu osobom tak trudno jest przyjąć do wiadomości, że mają miejsce – mówi Nasta, wskazując, że nawet ci, którzy przebywają w Ukrainie, starają się nie dopuszczać myśli, że coś tak strasznego dzieje się obok nich.
– Ale tak naprawdę to wszystko dzieje się obok nas wszystkich i w mniejszy lub większy sposób wpłynie nie tylko na naród ukraiński, zwłaszcza jeśli zdamy sobie sprawę, że ogromna część ofiar to nastolatki i małe dziewczynki. Trudno sobie poradzić z tą świadomością – dodaje moja rozmówczyni, zachęcając jednocześnie do udzielania wsparcia Ukrainkom, które potrzebują nie tylko antykoncepcji awaryjnej, ale także opatrunków, pomocy ginekologicznej, transportu do klinik aborcyjnych, środków do farmakologicznego przerwania ciąży oraz tabletek pozwalających uniknąć zakażenia wirusem HIV.
Co warto robić? Dorzucać się do zbiórek takich organizacji jak Bysol (Belarus Solidarity Foundation), Razam, SEMA Ukraina czy Pozitywni Żynki, La Strada Ukraine czy Feminist Workshop. Cieszy to, że chętnych nie brakuje, jak podkreśla Nasta, która stara się tematem wojennej przemocy seksualnej zainteresować jak najwięcej osób. Zrzutka przeznaczona dla ofiar zgwałceń, którą nagłośniła w swoich mediach społecznościowych w pierwszym tygodniu kwietnia, urosła do 30 tys. euro.
Ostrowska: Historia seksualności w trakcie konfliktu zbrojnego wciąż jest w Polsce tematem tabu
czytaj także
Dziś współpracuje z osobami z różnych stron Europy i świata – litewskimi aktywistkami, które zdobywają leki, psycholożkami z Polski, lekarkami z włoskich klinik i Niemkami, które organizują środki finansowe.
– Teraz skupiamy się na tym, by pozyskać informacje na temat dalszych potrzeb nie tylko od konkretnych, działających na miejscu organizacji, ale także od ukraińskiego Ministerstwa Ochrony Zdrowia, z którym udało nam się nawiązać kontakt i które monitoruje sytuację. Następnym ważnym krokiem jest dokumentacja zbrodni w taki sposób, by zebrać dowody potrzebne do sformułowania aktu oskarżenia przeciw Putinowi, Rosji i rosyjskiej armii, kiedy ruszą procesy – dodaje aktywistka, choć przypomina, że trzeba to robić tak, by nie pogłębiać traumy ofiar.
Z tego względu Nasta, a także aktywistki bezpośrednio zajmujące się zgwałconymi osobami nie podają ich danych, nie przekazują szczegółów ich historii do wiadomości publicznej, zapewniając swoim podopiecznym bezpieczeństwo i budując zaufanie będące podstawą tych relacji.
– Staram się dawać wsparcie i mówię, że znam ludzi, którzy przyjmą potrzebujące pomocy medycznej kobiety w klinice, że mogę pomóc z ewakuacją, ze zdobyciem leków itd. Ale muszę pamiętać, by działać mądrze i nie narzucać nikomu swoich, nawet najlepszych intencji. Często osoby po gwałcie są w takim stanie, że nawet nie chcą słyszeć o wyjeździe, aborcji czy leczeniu. Szczególnie dotyczy to osób niepełnoletnich, których rodzice zginęli na przykład w Buczy – słyszę od Nasty, jednocześnie gorąco apelującej o to, by przemocy seksualnej nie zamiatać pod dywan i odnosić się do ofiar z empatią, a nie traktować ich dramat jak sensację.
Szczególnie prosi o to dziennikarzy i dziennikarki. Nie chodzi bowiem o to, by szukać ocalonych kobiet i zmuszać je do wywiadów wywołujących retraumatyzację, a także narażających te osoby na zderzenie się z hejtem czy victim blamingiem.
– Ale mówmy głośno o tym, że gwałty się zdarzają, że ciała martwych kobiet to również ciała kobiet zgwałconych. Nie naciskajmy na zeznania ofiar. Pytajmy o to lekarki, aktywistki, reporterki i inne osoby obecne na miejscu. A przede wszystkim walczmy z toksyczną męskością – podkreśla Nasta, dla której jest jasne, że w patriarchalnym świecie przemoc idzie ramię w ramię z torturowaniem seksualnym kobiet i dziewcząt. Wojna równa się gwałt. W trakcie działań zbrojnych kobieta całkowicie traci podmiotowość, bo jej ciało staje się polem walki. – Dopóki nie zredefiniujemy męskości, dopóty przemoc seksualna będzie istnieć i nasilać się w czasie kryzysów i wojen – mówi aktywistka.
To nie może być kolejna wojna, do której świat się przyzwyczai
czytaj także
Ocalałe, ale czy bezpieczne?
Tymczasem media publikują kolejne zdjęcia, na których widać nagie, częściowo spalone i zmasakrowane ciała martwych kobiet, niektóre oznakowane swastykami zgodnie z kremlowską propagandą powtarzającą kłamstwa o konieczności denazyfikacji Ukrainy i inscenizowaniu przez nią ludobójstwa. Te fotografie mówią więcej niż wybuchające bomby. To samo wyraża zlękniony wzrok uchodźczyń, które przeżyły to piekło i dotarły do Polski. Nie ma wątpliwości, że naszym obowiązkiem jest zrobić wszystko, by już nigdy nie musiały do niego wracać.
„Kiedy kobieta ucieka, wygląda na to, że jest bezpieczna, jest daleko od broni i mężczyzny, który ją zgwałcił” – powiedziała „Guardianowi” Sasha Kantser, kierowniczka do spraw zewnętrznych lwowskiego oddziału Feminist Workshop, który od wybuchu wojny pomógł setkom przesiedlonych kobiet i dziewcząt. „Ale trauma jest w niej bombą, która podąża za nią. Skala tego, co się teraz dzieje, łamie serce” – dodała działaczka.
Problem w tym, że na granicy z Polską obok wsparcia Ukrainki napotykają działaczy anti-choice nazywających je morderczyniami. A prawo w kraju, w którym mają nadzieję na spokojną przyszłość, każe im rodzić dzieci gwałcicieli oraz nie chroni dostatecznie przed kolejnymi nadużyciami.
„W okresie od 8 do 9 marca we Wrocławiu, działając w krótkich odstępach czasu, z góry powziętym zamiarem, podstępem jako osoba chętna do przyjęcia osoby z Ukrainy w związku z wybuchem konfliktu zbrojnego uciekających z wojny, [49-letni Krzysztof J. – przyp. red.] przyjął pokrzywdzoną obywatelkę Ukrainy do swojego mieszkania we Wrocławiu, a następnie wykorzystując jej krytyczne położenie związane z brakiem miejsca zamieszkania oraz przy użyciu przemocy, doprowadził ją do obcowania płciowego” – przekazała w komunikacie prok. Małgorzata Dziewońska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
„W darknecie roi się od wskazówek, w jaki sposób znaleźć i uprowadzić ukraińskie uchodźczynie. Można wybrać nawet kolor włosów” – zwraca uwagę Karol Wilczyński ze stowarzyszenia Salam Lab. Jest przekonany o tym, że „wykorzystanie strasznej sytuacji, w jakiej znalazły się Ukrainki”, to efekt nie tylko cynizmu oszustów czy gwałcicieli, ale także zaniechań władz, w tym braku systemowych rozwiązań w zakresie polityki migracyjnej.
„Kobiety i dzieci będą porywane do burdeli, będą gwałcone, będą zniewalane w działających na czarnym rynku fabrykach czy plantacjach. Zróbmy wszystko, by temu zapobiec – apeluje Wilczyński.
Pytam wiceprezeskę fundacji La Strada Joannę Garnier o to, czy takich zgłoszeń jest więcej. Słyszę, że na tę chwilę trudno oszacować skalę nadużyć seksualnych, a także uprowadzeń czy przypadków handlu ludźmi. Sytuacja jest dynamiczna. Jednak zdarza się, że działaczki dostają sporo informacji niesprawdzonych, jak choćby te, że na granicy kobiety są masowo uprowadzane i sprzedawane do domów publicznych. To – jak opowiada moja rozmówczyni – na szczęście okazało się nieprawdą, ale należy się spodziewać, że takie sytuacje będą nasilać się w momencie, gdy uchodźczynie zaczną szukać pracy.
Wyzysk, łamanie praw pracowniczych, a także oszustwa i angażowanie kobiet czy osób niepełnoletnich do świadczenia usług seksualnych to kwestie, co do których musimy mieć świadomość, że prędzej czy później się wydarzą, bo w kryzysie ludzie cynicznie wykorzystują fakt, że osoby uciekające przed wojną desperacko potrzebują pieniędzy. „Pomagaczy”, którzy w zamian za ofertę noclegu często oczekują seksu czy darmowej, ciężkiej pracy, nie brakuje.
Na linię La Strady rzadko kto jednak dzwoni i mówi: „dzień dobry, jestem ofiarą handlu ludźmi, gwałtu/wykorzystania seksualnego, oszustwa”. Częściej zgłoszenia dotyczą potencjalnego zagrożenia i pochodzą głównie od osób opiekujących się uchodźczyniami.
Przedstawicielka La Strady mnoży przykłady Ukrainek, które dostają oferty wyjazdu za granicę od mężczyzn poznanych w sieci i obiecujących im wspaniałe życie. Niektóre z tych historii kończą się wprawdzie happy endem, ale to z pewnością nie jest reguła.
La Strada opracowała pięć podstawowych zasad bezpieczeństwa dla osób uciekających przed wojną w Ukrainie i przede wszystkim przypomina o zachowywaniu czujności, możliwie jak najczęstszym komunikowaniu się ze znajomymi i bliskimi, dawaniu im znać o szczegółach swoich podróży i zgłaszaniu się na infolinie pomocowe. Fundacja – jak wskazuje jej wiceprezeska – „stara się reagować na każdy sygnał, ale jednocześnie apeluje o zdrowy rozsądek do uchodźców i polskich obywateli”.
Joanna Garnier przypomina też, że w trudnej sytuacji są także osoby poniżej 18. roku życia. Mowa niekoniecznie o najmłodszych dzieciach, bo te zwykle podróżują z kimś dorosłym, ale o nastolatkach w wieku 16–17 lat, które twierdzą, że mogą być samodzielne i tak też przemieszczają się po Polsce. W świetle naszego prawa osoby w tym wieku są jednak dziećmi i – jeśli nie mają opiekuna prawnego – powinny być obowiązkowo rejestrowane i skierowane do placówki pieczy zastępczej.
Tam należy je zatrzymać przynajmniej do momentu, w którym uda się potwierdzić, że dana osoba może udać się na przykład za granicę czy do innego miasta, gdzie ma jakiegoś krewnego. W innym wypadku stwarzamy pole do nadużyć, bo wiemy, że nie brakuje mężczyzn chętnych do przyjmowania pod swój dach koniecznie nastoletnich dziewcząt.
czytaj także
Z wojny faktycznej w ideologiczną
Od dyrektorki Amnesty International słyszę, że palącym problemem może okazać się dostęp zgwałconych ofiar do aborcji. Przerwanie ciąży będącej skutkiem czynu zabronionego po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku jest wciąż legalne, ale wymaga zaświadczenia od prokuratora.
– Organizacja otrzymuje sygnały, że część prokuratorów nie zamierza potwierdzać czynu zabronionego, który został dokonany poza terytorium Polski. Moim zdaniem to daleka nadinterpretacja przepisów ustawy antyaborcyjnej, ponieważ nie ma w niej informacji o miejscu popełnienia przestępstwa. Ustawa mówi o ciąży, która jest konsekwencją czynu zabronionego. Po prostu. Nie widzę więc żadnych formalnych przesłanek do odmowy wykonania zabiegu w Polsce – podkreśla Anna Błaszczak-Banasiak.
Na tę kwestię uwagę zwróciły także posłanki Lewicy, które domagają się od polskiego rządu nowelizacji specustawy, w ramach której prokuratorzy mieliby obowiązek wydać decyzję administracyjną dotyczącą stwierdzenia przestępstwa i dopuszczalności aborcji w terminie maksymalnie siedmiu dni od zgłoszenia. W tej chwili bowiem sprawy są przeciągane, a ofiary – zmuszane do jeżdżenia po Polsce, składania zeznań i długiego oczekiwania na decyzję połączonego z walką z systemem administracyjnym.
– Z doświadczeń, które mam nie jako posłanka, ale wieloletnia szefowa organizacji pomocowej pomagającej ofiarom przestępstw, wynika, że prokuratorzy zwlekają z wydaniem takiego postanowienia do momentu, aż będzie zbyt późno, by wykonać zabieg. W związku z tym kobiety są zmuszone zrobić aborcję nielegalnie lub urodzić dziecko gwałciciela – mówi posłanka Anita Kucharska-Dziedzic, sygnatariuszka apelu skierowanego do polskich władz, które jednak zmianom są mało przychylne.
– W sytuacji, w której straumatyzowane uchodźczynie uciekające do Polski są ofiarami zbrodni wojennych – gwałtów, często zbiorowych, nie powinny być skazywane na to, by z wojny faktycznej, gdzie ma miejsce ludobójstwo, trafiać w środek polskiej wojny ideologicznej. A właśnie to się dzieje już po przekroczeniu granicy: przeżywają swoją tragedię na nowo, otrzymując ulotki, rozprowadzane m.in. przez fundację Kai Godek, mówiące o tym, że przerwanie ciąży pochodzącej z gwałtu jest gorsze niż sam gwałt, bo wiąże się z „morderstwem niewinnego dziecka”. To skandal – dodaje polityczka.
7 kwietnia poprawkę do przepisów poddano głosowaniu na posiedzeniu Sejmu. Większością głosów Zjednoczonej Prawicy odrzucono propozycję posłanek opozycji.
Ohydne ruskie żołdactwo masowo i zbiorowo gwałci kobiety w Ukrainie? A nasze świętoszki uważają, że usunięcie ciąży z gwałtu jest gorsze od samego gwałtu.
Ruskie onuce i wyznawcy świętości nasienia ruskich zwyrodnialców – Ukrainkom w terminacji ciąż z gwałtu nie pomogą. pic.twitter.com/zvjTKsvb9k— Anita Kucharska-Dziedzic – posłanka na Sejm RP ?⚡ (@AnitaKDZG) April 7, 2022
Pod hasłem „Ukrainki potrzebują tłumaczy, nie ewangelistów” przedstawicielki parlamentarnej Lewicy wskazują też na konieczność zapewnienia pełnej pomocy prawnej, psychologicznej, finansowej, medycznej i językowej ofiarom zbrodni wojennej. Tym – zdaniem posłanek – powinien się zająć minister sprawiedliwości jako dysponent tzw. Funduszu Sprawiedliwości.
Dra Anita Kucharska-Dziedzic: – W rozporządzeniu regulującym działanie tego Funduszu nie ma informacji, że pomaga on wyłącznie obywatelom Polski. Przeciwnie – powinien wspierać wszystkie ofiary przestępstw. W Kodeksie karnym z kolei zbrodnie wojenne są uznane za przestępstwo ścigane także na terytorium Polski. Mamy też obowiązującą konwencję stambulską, nakazującą nam pomagać wszystkim ofiarom przemocy, które znalazły się na terenie Rzeczpospolitej. Mamy więc sporo prawnych przesłanek zobowiązujących do udzielenia bezpłatnej pomocy uchodźczyniom.
Polityczka wskazuje jednak, że system pomocowy finansowany z Funduszu zarządzanego przez resort sprawiedliwości wykluczył w 2016 roku te organizacje pozarządowe, które działają na rzecz kobiet i dzieci, jak Centrum Praw Kobiet, Fundacja Dzieci Niczyje (dziś to Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę – przyp. red.), Stowarzyszenie BABA. Zamiast tego dotacje otrzymują podmioty ideologicznie bliskie Zbigniewowi Ziobrze, czyli konserwatywne, antyaborcyjne, mające bliskie związki z Kościołem katolickim, ale też niedoświadczone w bronieniu praw kobiet.
– Domagamy się sprawdzenia, czy fundacje i stowarzyszenia, które otrzymują środki z ministerstwa, mają narzędzia i kompetencje do udzielania pomocy ofiarom zbrodni wojennych, czy są tam tłumacze, czy kobiety nie podlegają tam presji religijnej związanej np. z rodzeniem dzieci swoim oprawcom – mówi parlamentarzystka, dodając, że pod rozwagę rząd powinien także wziąć zapewnienie pełnej realizacji prawa do aborcji we wszystkich publicznych szpitalach w taki sposób, by zarówno zgwałcone Polki, jak i Ukrainki nie musiały szukać pomocy w całym kraju, lecz w placówce najbliższej ich miejsca pobytu.
– Przypominam, że od 1 kwietnia obywatelki Ukrainy nie mają już zapewnionych darmowych przejazdów po Polsce, a sporo województw pod względem dostępności aborcji pozostaje białymi plamami na mapie, zasłaniającymi się klauzulą sumienia – mówi dra Anita Kucharska-Dziedzic.
Od Nasty Bazar słyszę natomiast, że Ukrainki, które uciekają z kraju o znacznie bardziej liberalnym prawie aborcyjnym, powinny mieć dostęp do zabiegu niezależnie od tego, czy są ofiarami przestępstw seksualnych. Zaznacza, że w tym momencie w systemie wsparcia dla ukraińskich uchodźczyń brakuje bardzo wielu kwestii, począwszy od dyżurów ginekologów i psychologów na granicy, po zabezpieczenia przed nadużyciami.
– A do tego wszystkiego uchodźczynie wpadają w całkowicie nową rzeczywistość prawno-społeczną, która próbuje je pozbawić nienaruszalnego prawa do decydowania o własnym ciele. Przypomnę tylko, że te kobiety nie miały żadnego wyboru, zgwałcone czy nie, mają prawo nie chcieć rodzić dzieci w świecie, który właśnie legł w gruzach. I to nie jest ich wybór, że muszą szukać schronienia w Polsce. Owszem, mogą jechać dalej na zachód, ale czy się tam odnajdą? Śmiem wątpić – mówi aktywistka, dodając po chwili: – W Polsce mamy podobieństwo doświadczeń, częściowo kultury i języka. Sama byłam w Niemczech i czułam się tam wyobcowana, a tutaj – nie. Poza tym wiele osób liczy na to, że za jakiś czas będą mogły wrócić do Ukrainy, więc tym bardziej nie chcą jechać dalej. Pozwólmy na to, by miały nadzieję na lepsze życie.