Świat

Opowieści syryjskie (1): Omer

Płaczę dziś częściej, niż płakałem jako dziecko. Jak można po wojnie wrócić do zwykłych spraw?

– Tę bliznę mam od kobiety – zaczął. Siedzieliśmy w samochodzie, powiedziałem jej, że wyjeżdżam i między nami koniec. Powiedziała, że ok, ale da mi coś, żebym nigdy o niej nie zapomniał. Wyciągnęła nożyczki i zadała cios szybkim ruchem, przeciągając nimi po moim ramieniu. – A tę drobnicę na stopie skąd masz? – pytam. – To od odłamków. Pamiątka po wybuchu rakiety w Syrii. Mam jeszcze kilka takich. Koniec końców wojna zadała mi więcej ciosów niż kobiety…

Kiedy pierwszy raz widzę Omera, przemyka w swojej ulubionej marokańskiej dishdaszy z kapturem tuż za plecami znajomych, z którymi właśnie palę nargile. Okazuje się być najlepszym przyjacielem siedzącego ze mną Jordańczyka. Wymieniają kilka zdań i Omer znika. Nie widzę go przez miesiąc. W końcu, w pewien upalny wieczór, przychodzę na przyjęcie, na którym lądujemy przy jednym stoliku. Jako blondynka, Europejka i kobieta z tatuażem przyciągam uwagę siedzących ze mną mężczyzn. Także Omera. Odpowiadam na dziesiątki pytań – przede wszystkim o stan cywilny, podejście do religii oraz cel pobytu w Jordanii. Kiedy mówię, że nie wierzę w boga, Omer przybija mi piątkę. Zamienia się miejscami z innym mężczyzną i zaczyna mówić o sobie. Mówi, że wrócił z wojny w Syrii i że widział rzeczy, których nikt nigdy nie powinien widzieć. Mówi też, że wszystko stracił, a teraz ma już tylko czas. Jeśli chcę, może mi go trochę ofiarować i pokazać różne miejsca. Zgadzam się, chociaż tak naprawdę bardziej niż Jordanią jestem zainteresowana jego historią.

Omer urodził się w Jordanii, gdzie obronił licencjat z prawa, ale studia magisterskie chciał zrobić w Syrii. Sześć miesięcy po przyjeździe do Syrii rozpoczęła się wojna.

– Długo myślałem, że konflikt zaraz się skończy. Że niezadowolenie społeczne ucichnie. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że to dopiero początek…

Podobnie jak wielu innych, uciekających przed wojną ludzi, także Omer w pewnym momencie przeniósł się na przedmieścia Damaszku. Znajdujące się w okolicy obozy wojskowe sprawiały, że życie jeszcze długo toczyło się tu dość spokojne. Mieszkańcy okolicy nie szykowali bowiem żadnych akcji z obawy, że szybko zostaną rozpracowani przez żołnierzy.

– Początkowo moje życie na przedmieściach wyglądało dość normalnie. Ludzie pracowali, dzieci chodziły do szkoły, ja kończyłem studia. Miałem przed sobą już tylko egzamin magisterski. Nagle, właściwie z dnia na dzień po tym, jak Jordania otworzyła granice dla uchodźców, sytuacja Jordańczyków w Syrii totalnie się odmieniła.

Dla władz staliśmy się niczym zwierzyna. Każdy powód był dobry, żeby aresztować i pokazać światu, że konflikt jest międzynarodowy i biorą w nim udział terroryści z różnych krajów.

W drodze na uniwersytet Omer pokonywał trzynaście punktów kontrolnych. Pewnego dnia na jednym z takich punktów otrzymał wezwanie do stawienia się na posterunku Mukhabarat. Dla wszystkich znajomych Omera jasne było, że zgłoszenie się na posterunek jest ostatnią rzeczą, jaką powinien uczynić. Oczywiste było dla nich, że Omer zostanie aresztowany. Pewni byli także, że pójdzie do więzienia. Wielu przewidywało tortury i śmierć.

– Oczywiście, w tym czasie sytuacja w Syrii nie tylko dla nas była niekorzystna, ale nie zapomnę telewizyjnych komunikatów namawiających właśnie Jordańczyków do opuszczenia kraju. Kto mógł, ten uciekał, nawet jeśli był ambasadorem.

Dzień, w którym Omer otrzymał wezwanie, był ostatnim dniem, w którym pojawił się na uniwersytecie. Nie przystąpił do egzaminu magisterskiego i nie odebrał certyfikatu poświadczającego, że ukończył studia. Kilka miesięcy później uniwersytet został zresztą zniszczony i przerwał swoją działalność.

– Utknąłem. Nie byłem w stanie ani iść dalej ze swoim życiem w Syrii, ani też wrócić do kraju. Zacząłem się ukrywać. Wyobraź sobie: Jordańczyk w Syrii w czasie wojny. Siedzi cały dzień w domu i nic nie robi. Nie uczy się i nie pracuje. Ludzie zaczęli na mój temat plotkować. Mówiono, że jestem szpiegiem. Moja sytuacja nie była kolorowa, więc szybko znaleźli się tacy, którzy chcieli tę sytuację wykorzystać.

Właściciel mieszkania, które wynajmował Omer, wiedział, że chłopak nie może opuścić okolicy. Wiedział też, że nie ma gdzie się przenieść, więc szybko zgłosił się z żądaniem większego czynszu.

– Byłem wściekły. Nie dość, że miałem problemy i musiałem się ukrywać, to jeszcze ktoś chciał czerpać z mojej złej sytuacji zyski. Byłem tak zły, że kiedy poszedłem wygadać się sąsiadowi, nawet nie zauważyłam, że ten miał gościa. Na moje szczęście gość okazał się wpływową osobą, która rozwiązała moje kłopoty z właścicielem mieszkania. Czynsz pozostał bez zmian.

Tajemniczy gość sąsiada Omera należał do grupy mężczyzn, która zorganizowała się, by w trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Syryjczycy, chronić i pomagać najbardziej tego potrzebującym. Ich działalność stała się dla Omera inspiracją. Postanowił zakończyć okres bezczynnego siedzenia w domu.

– Będę szczery. Chciałem pomagać innym, ponieważ czułem, że to jest dobre. Zachciałem czynić dobro. Ale prawda jest też taka, że pomyślałem sobie: teraz ja pomogę ludziom, a jeśli później to ja będę potrzebował pomocy, ludzie pomogą mnie. To było coś w rodzaju polisy na cięższe czasy.

Z dwóch tysięcy dolarów oszczędności Omer zaczął pobierać mniejsze i większe sumy na drewno i gaz do gotowania oraz chleb i mąkę.

– To były takie podstawowe rzeczy, które chciałem zapewnić wszystkim w okolicy. Ci ludzie naprawdę cierpieli i było to cierpienie, na które nie można było patrzeć. Wtedy, przysięgam, przestałem myśleć o sobie. Po odwiedzeniu pierwszych rodzin wiedziałem, że wydam wszystko, co mam. Pożegnałem myśl o pozostawieniu czegoś dla siebie. Wojna, nie wojna… Kiedy patrzyłem na to cierpienie myślałem, że – zanim zejdę do podobnego poziomu co ci ludzie – coś na pewno wymyślę.

Wieść o niosącym pomoc Omerze szybko dotarła do zorganizowanej grupy mężczyzn. Bardzo szybko jeden z jej członków odwiedził Omera w celu zaopatrzenia go w pistolet oraz granat – na wszelki wypadek, dla ochrony…

– Ponieważ pomagałem ludziom, zaczęli mi ufać. Kiedy mieli jakieś problemy, np. coś im skradziono albo kogoś napadnięto, mówili mi o tym. Ja zacząłem informować grupę ochronną. W okolicy działo się dobrze, a ja cieszyłem się coraz większą sympatią. I wtedy właśnie przyszedł zwrot polisy, której przestałem oczekiwać.

Pewnego ranka, przed godziną piątą, Omer odebrał telefon od mężczyzny. Energiczny głos informował: 5 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i ucieczkę. Żołnierze są blisko, zaraz go aresztują. Niewiele myśląc Omer uciekł do domu przyjaciela, dzięki któremu poznał członka grupy ochronnej. Za jego namową zgolił brodę i przebrał się za kobietę. Czarny materiał skrywał jego drobną sylwetkę od czubka głowy po stopy. Siedząc wraz z innymi kobietami czekał w napięciu na moment, w którym do mieszkania wkroczą żołnierze. Moment ten na szczęście nie nadszedł.

– Był to dzień, w którym przestałem nocować w domu. Każdego dnia spałem gdzie indziej. Dachy, pustynia, stare opuszczone domy, jaskinie… Czasem nie spałem w ogóle. Jeśli nie mogłem znaleźć miejsca, które uznałem za bezpieczne, po prostu nie zamykałem oczu.

W czasie kiedy Omer się ukrywał, rzadziej pomagał bezpośrednio mieszkańcom, ale częściej grupie.

– Miałem oczy dookoła głowy. Wiedziałem na przykład gdzie są obecnie żołnierze, ilu ich jest, jak są uzbrojeni itd. Wszystkie informacje przekazywałem grupie, która mogła dzięki temu lepiej chronić okolicę. W końcu zaproponowali mi, żebym do nich dołączył.

Podobnych, zorganizowanych grup mężczyzn było więcej. Każda miała nieco inną odpowiedzialność. Grupa, do której dołączył Omer, składała się z dwudziestu mężczyzn i zajmowała się wyłącznie ochroną cywilną. Mężczyźni obserwowali okolicę, każdej nocy monitorowali wejście do miasta, chronili przed złodziejami, wypatrywali nadchodzących żołnierzy czy policji, rozwiązywali lokalne konflikty. Przed podjęciem działań prosili o zezwolenie starszyzny. Jak wielokrotnie podkreśla Omer, broń była ostatnią rzeczą, jakiej używali. Przemoc rodzi przemoc, a strzelaniny tylko zaostrzają konflikty i powiększają problem. Jeśli już strzelano, to jedynie w powietrze, żeby odstraszyć. Celem była ochrona, nie walka.

– Pierwsza sprawa, w której brałem udział, dotyczyła grupy czterech chłopców, którzy byli odpowiedzialni za kradzieże. Mieli od dziesięciu do trzynastu lat. Wiedzieliśmy o nich od ojca jednego z nich. Kiedy zatrzymaliśmy chłopaka, ten podczas przesłuchania opowiedział nam historie gwałtów. Oczywiście nie od razu. Wydobycie szczegółów zajęło nam 2 godziny.

Zatrzymany chłopiec wyznał, że zanim dołączył do grupy złodziejaszków został kilkukrotnie zgwałcony przez jednego z nich. Jego oprawcą był dwunastoletni syn prostytutki, który następnie podstępem doprowadził do kontaktu chłopca z właścicielem lokalnej restauracji. Jak się później okazało, nastoletni gwałciciel i restaurator współpracowali od długiego czasu. Młody, za wynagrodzeniem pieniężnym, przyprowadzał restauratorowi chłopców, których mężczyzna gwałcił. Ofiar tej współpracy było wiele. Po gwałcie wszystkie ofiary były zmuszane do kradzieży, a następnie szantażowane, że jeśli pisną słowo, gwałciciele powiedzą o kradzieżach.

– Wojna to bardzo specyficzny czas. Panuje chaos i głód. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli to wykorzystać. Poprawić swoją sytuację i zarobić. Chociażby na gwałtach. To brzmi strasznie, ale wojna jest straszna.

W ciągu roku pracy z grupą Omer stał się rozpoznawalny w okolicy. Zyskał wielu przyjaciół, ale i wrogów, jak choćby rodzina wspominanego restauratora-gwałciciela. Ukrywanie się było dla niego coraz trudniejsze, a jednocześnie wojskowe naloty na jego mieszkanie stawały się coraz częstsze. Krążyły plotki, że wisi już nad nim wyrok za współpracę z opozycją. W końcu mężczyźni z grupy zaczęli go namawiać na ucieczkę z kraju.

– Mówili, że już wystarczy, że to nie moja wojna, że już czas, bym powrócił do siebie. W końcu przyznałem im rację. Przez ciągły stres, brak snu, napięcie, strach i widok cierpienia, byłem już naprawdę wycieńczony.

Minęło 6 miesięcy od momentu, w którym Omer zgodził się, że czas wracać do Jordanii, do przekroczenia granicy.

– Uciec z terenów objętych wojną łatwo nie jest. Wszystko trzeba dobrze przemyśleć, zaplanować. Drogi są bardzo niebezpieczne ze względu na wojskowe zasadzki. W ucieczce przekraczasz miasta, w których znajdują się punkty kontrolne i obozy wojskowe. Nad tobą latają myśliwce. Spadają bomby.

W drogę do Jordanii Omer wyruszył z dwoma mężczyznami z grupy, z którymi szczerze się zaprzyjaźnił. Po miesiącach przygotowań ruszyli. Sama droga zajęła im 4 dni.

– Pierwszego dnia po trasie odpoczywaliśmy w górach. Samochód przykryliśmy błotem, a sami schowaliśmy się w jaskiniach. Właśnie przygotowywaliśmy jedzenie, kiedy dwa rosyjskie myśliwce przeleciały nad nami. Wychyliliśmy się, żeby zobaczyć co się dzieje, kiedy z samolotów zaczęły padać najpierw strzały, a potem bomby. To była najgorsza sytuacja w moim życiu. Najgorsze cztery godziny w życiu.

Kiedy myśliwce odleciały, z jaskiń zaczęli wychodzić inni mężczyźni. – To byli najbardziej poszukiwani ludzie w okolicy. Chowali się w górach na wypadek nalotów takich jak ten. Jeśli ktoś ich tu wysadzi, wysadzi tylko ich. Ich rodziny i sąsiedzi nie zginą.

Po nalocie Omer wraz z przyjaciółmi postanowili jechać dalej. Bali się, że myśliwce powrócą. Kiedy dotarli do kolejnego miasta, ponownie podjęli próbę przygotowania posiłku. Siedząc w namiocie między drzewkami oliwnym, usłyszeli kolejny myśliwiec. Samolot zdążył zrzucić cztery rakiety, przed piątą Omer znów był w samochodzie. Tej nocy wraz z przyjaciółmi więcej nie opuścili pojazdu. Nie mieli już ani wody, ani jedzenia. Około czwartej rano, przed wschodem słońca, wyruszyli dalej.

– Mieliśmy zapas benzyny i broń. Resztę drogi powinniśmy przejechać w 2-3 godziny, ale zajęło nam to 12. Różne rzeczy widzieliśmy po drodze, ale staraliśmy się nie zatrzymywać i nie odwracać. Zaraz po tym, gdy zorientowaliśmy się, że krążymy po pustyni, ujrzeliśmy dwie wielkie ciężarówki szmuglujące papierosy z Syrii do Jordanii. Szmuglerzy mieli wodę i jedzenie. Razem zjedliśmy kolację, a rano wyruszyliśmy we wspólną trasę, rozstając się dopiero przed wioską niedaleko granicy.

Po nocy spędzonej w wiosce Omer namawiał przyjaciół, by już wracali w kierunku Damaszku. Przekonywał, że dalej sobie poradzi, ale ci byli nieugięci. Zawieźli go pod samą granicę.

– Wróciłem do rodziny, ale długo nie mogłem wrócić do życia. Bo jak można po wojnie po prostu wrócić do zwykłych spraw? Do tej pory mam problemy ze snem. Nie cierpię odgłosu nadlatujących samolotów, bo boję się rakiet. Przez długi czas nie dzwoniłem do przyjaciół z Syrii, bo przerażała mnie myśl, że już ich tam nie ma, że zginęli. Płaczę dziś częściej, niż płakałem jako dziecko. Prześladuje mnie strach, że wszystko stracę, a ci których kocham zostaną zamordowani.

Obecnie Omer powtarza ostatnie lata studiów. Co jakiś czas przeżywa śmierć kolejnych Syryjskich przyjaciół. Najtrudniej było mu pogodzić się ze śmiercią tych, którzy dostarczyli go bezpiecznie do domu. Zginęli dwa miesiące później, pomagając w przedostaniu się do Jordanii uchodźcom i rannym.

 

**Dziennik Opinii nr 322/2015 (1106)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij