Świat, Weekend

Jedyną odpowiedzią na kryzys klimatyczny jest przyroda

Połączcie destabilizację cyklu wodnego ze zwiększeniem temperatury lądu przez rozrastające się miasta, czyli setki miliardów metrów kwadratowych asfaltu, dodajcie do tego degradację gleby, a wszystkie te składniki podajcie w towarzystwie głównego dania, jakim są nadmierne emisje dwutlenku węgla – oto najprostszy przepis na piekło na Ziemi. Nie ma technologii, która nas z tego wyciągnie.

Zmiana klimatu to ogromny, skomplikowany problem. Nic więc dziwnego, że wielu ludzi chciałoby go uprościć i koncentruje się tylko na jednej przyczynie (emisjach dwutlenku węgla) i jednym rozwiązaniu (alternatywnych źródłach energii). Badacz zrównoważonego rozwoju Jan Konietzko nazwał to „węglowym widzeniem tunelowym”. Takie uproszczenie problemu szybko prowadzi do myślenia o tym, jak naprawić klimat technologicznymi wynalazkami – problem w tym, że one niczego nie naprawiają. Chociaż wydajemy biliony dolarów na rozwój technologii niskoemisyjnych, emisje dwutlenku węgla wciąż rosną, a klimat destabilizuje się najszybciej w historii.

Żeby zrozumieć zmianę klimatu, musimy zaakceptować jej złożoność: gazy cieplarniane nie tylko zatrzymują ciepło w atmosferze, ale pośrednio niszczą też naturalne systemy, które chłodzą powierzchnię Ziemi i wychwytują dwutlenek węgla z atmosfery – systemy lodu, gleby, lasów i oceanów. Dopiero kiedy zrozumiemy tę złożoność, będziemy mogli otworzyć się na nowe sposoby myślenia o zmianie klimatu i będziemy w stanie skutecznie na nią odpowiedzieć.

Świat, który musimy stworzyć

czytaj także

Świat, który musimy stworzyć

Christiana Figueres, Tom Rivett-Carnac

Prawie wszystkie nasze działania, które powodują zmianę klimatu, wiążą się z technologią – od samochodów, przez piece cementowe, po piły łańcuchowe. Ludzkość uwielbia technologię – w końcu przynosi ona zyski, miejsca pracy, komfort i wygodę (przynajmniej niektórym, bo przecież technologia pogłębia też nierówności ekonomiczne). Dlatego nic dziwnego, że w poszukiwaniu rozwiązań prawdopodobnie największego problemu, jaki kiedykolwiek sprowadziła na siebie ludzkość, również zwracamy się w kierunku technologii.

A co, jeśli to błędne podejście? Co, jeśli większy rozwój technologii w dłuższej perspektywie jeszcze pogorszy nasz problem?

Nie uratują nas maszyny

Zanim omówimy naturalne rozwiązania problemu zmiany klimatu, zastanówmy się, czy technologia może odegrać istotną rolę w jego rozwiązaniu. Jakie technologie są uważane obecnie za główne remedia na zmianę klimatu? I jakie są ich mocne oraz słabe strony? Można je podzielić na cztery zasadnicze kategorie.

Pierwsza kategoria technologii klimatycznych obejmuje urządzenia generujące energię niskoemisyjną, takie jak panele słoneczne, turbiny wiatrowe i elektrownie jądrowe. Te źródła energii produkują elektryczność przy minimalnej emisji dwutlenku węgla. Nie są to jednak technologie wolne od problemów i ryzyka. Proces pozyskiwania energii z wiatru i ze słońca nie jest ciągły, tylko przerywany – co wymaga magazynowania energii (np. w akumulatorach) i gruntownej modernizacji sieci energetycznej. Budowa tych źródeł energii na odpowiednią skalę, która pozwoliłaby zastąpić obecne zużycie energii z paliw kopalnych, wymagałaby pozyskania ogromnych ilości materiałów, z których część to surowce rzadkie, a ich wydobycie niszczy ekosystemy i zanieczyszcza środowisko.

Jak zbudować bombę klimatyczną

czytaj także

Zapotrzebowanie na materiały mógłby zmniejszyć recykling tych, które już są w życiu – ale on też ma swoje ograniczenia. W przypadku energii jądrowej również musimy się liczyć z problemem skali – żeby osiągnąć realną zmianę, musielibyśmy zbudować ogromną liczbę elektrowni jądrowych w krótkim czasie. Pojawiają się również problemy związane z niedoborem paliwa, przechowywaniem i utylizacją odpadów oraz ryzykiem wypadków i rozwoju broni jądrowej.

Druga kategoria technologii obejmuje urządzenia zużywające energię do zasilania współczesnego przemysłu – maszyny wykorzystywane do produkcji, ogrzewania, górnictwa, rolnictwa, transportu morskiego i lądowego. W wielu przypadkach niskoemisyjne wersje tych urządzeń nie są jeszcze dostępne na rynku, a kiedy się pojawią, to użytkowanie wielu z nich może nie być tak tanie jak dotychczas stosowane technologie (produkcja cementu i lotnictwo to dwie branże, które będzie szczególnie trudno zdekarbonizować). Tu także pojawia się problem skali i zwiększonego zapotrzebowania na surowce.

Naszą obecną infrastrukturę przemysłową budowaliśmy przez dziesięciolecia. Szybka wymiana jej istotnych elementów w celu ograniczenia zmiany klimatu wymagałaby niespotykanej dotąd ilości zasobów i energii.

Trzecia kategoria technologii do walki ze zmianą klimatu to urządzenia do wychwytywania dwutlenku węgla z atmosfery. Technologie „bezpośredniego wychwytu z powietrza” są już instalowane. Niedawna metaanaliza wykazała jednak, że z nimi też wiążą się wyzwania – problem skali, wysokich kosztów, wymagania związane z materiałami i wysokim zużyciem energii. Autorzy badania twierdzą, że decydenci polityczni traktowali dotychczas projekty mechanicznego wychwytu dwutlenku węgla priorytetowo, ale przyniosło to jak na razie „serię niepowodzeń”.

Skoro żadne mechaniczne metody zwalczania zmiany klimatu nie działają, pozostaje jedno ostateczne rozwiązanie: technologie chłodzenia planety poprzez zarządzanie promieniowaniem słonecznym. „Geoinżynieria słoneczna”, bo tak nazywa się ta technologia, miałaby polegać na rozpyleniu drobnych odbijających światło cząsteczek w atmosferze Ziemi (technologia znana jako stratosferyczna iniekcja aerozolowa, w skrócie SAI) lub na budowie kosmicznego parasola, który miałby osłonić Ziemię przed częścią promieni słonecznych. Krytycy zwracają uwagę, że te technologie mogą przynieść szereg niezamierzonych skutków – tak samo złych lub jeszcze gorszych niż problem, który próbują rozwiązać.

Trudno sprzeciwiać się wdrażaniu niektórych z tych technologii przynajmniej na umiarkowaną skalę. Zaspokojenie podstawowych potrzeb ludzkości – takich jak mieszkania, wyżywienie czy opieka zdrowotna – jest zależne od energii z węgla, ropy i gazu. Całkowite i szybkie wyeliminowanie paliw kopalnych bez zastąpienia ich alternatywnymi źródłami energii skutkowałoby ubóstwem milionów, jeśli nie miliardów ludzi.

Skrawki przyrody. Potrzebujemy rewolucji mentalnej, a nie tylko energetycznej

Podobny argument można przedstawić w sprawie niskoemisyjnych urządzeń wykorzystywanych w produkcji, rolnictwie czy branży transportowej: potrzebujemy alternatywnych sposobów wytwarzania rzeczy, produkcji żywności i transportu. Potrzebujemy takich urządzeń – to prawda, jednak nie eliminuje to faktu, że są one kosztowne dla środowiska, prowadzą do wyczerpywania zasobów, powodują zanieczyszczenia i zubożają ekosystemy.

Przegląd dostępnych technologicznych rozwiązań zmiany klimatu prowadzi zatem do dwóch wniosków. Po pierwsze, problem nie daje się sprowadzić jedynie do emisji dwutlenku węgla – chodzi również o to, jak my, ludzie, żyjemy na naszej planecie (zbyt wiele z nas zużywa zbyt dużo zasobów w zbyt krótkim czasie). Po drugie, potrzebujemy takich sposobów radzenia sobie z kryzysem klimatycznym, które nie opierałyby się na rozwoju technologicznym.

Naturalne sposoby chłodzenia

Na przestrzeni setek milionów lat natura wykształciła takie cykle chłodzenia, które pozwalają jej utrzymywać temperaturę powierzchni planety w określonych granicach (choć klimat Ziemi cyklicznie się zmienia). Najważniejszym z tych cykli jest cykl wodny, który działa zarówno na dużą, jak i małą skalę. W dużej skali prądy oceaniczne przenoszą ogromne ilości wody, przemieszczając za sprawą opadów więcej wody na ląd, niż z niego odparowuje. Natomiast w małej skali woda spada jako deszcz lub inne formy opadów, wsiąka w glebę, jest absorbowana przez rośliny i odparowuje z powrotem do atmosfery. Ten podwójny cykl wodny ma efekt chłodzący.

W erze przemysłowej ludzie ten planetarny cykl wodny destabilizują. Rolnictwem przemysłowym wyjaławiamy glebę i w ten sposób obniżamy jej zdolność zatrzymywania wody. Rozbudowujemy miasta i pokrywamy nimi coraz większą powierzchnię gleby. Odprowadzamy wodę deszczową przez kanalizację do rzek i mórz, zamiast zatrzymywać ją na lądzie. Ulice i budynki tworzą dobrze znany efekt „miejskiej wyspy ciepła”, który może skutkować wzrostem temperatury nawet o kilka stopni w porównaniu do terenów niezabudowanych.

Susza, skwar, zapylone powietrze i hałas. Ale trawniczek ładnie przystrzyżony

Rolnictwo przemysłowe, urbanizacja i rabunkowa gospodarka leśna zmniejszają ogólną ilość roślinności, a co za tym idzie, ograniczają ilość wody, która uwalnia się przez parowanie i transpirację [proces, w którym rośliny pobierają wodę z gleby przez swoje korzenie, a następnie oddają ją do atmosfery przez małe otwory w liściach zwane aparatami szparkowymi – przyp. red.]. Oznacza to tyle, że nawet gdybyśmy nie zanieczyszczali atmosfery nadmiarem dwutlenku węgla, wciąż ocieplalibyśmy planetę.

Połączcie sobie destabilizację cyklu wodnego ze zwiększeniem temperatury lądu przez rozrastające się miasta, czyli setki miliardów metrów kwadratowych asfaltu, dodajcie do tego degradację gleby, następnie wszystkie te składniki wymieszajcie i podajcie w towarzystwie głównego dania, jakim są nadmierne emisje dwutlenku węgla – oto najprostszy przepis na piekło na Ziemi.

Jakie oczywiste rozwiązanie tych problemów pierwsze przychodzi na myśl? Odbudować naturalne cykle chłodzenia. Zazielenić planetę, zwiększając tym samym liczbę roślin, które odparowywałyby więcej wody. Zregenerować gleby, aby mogły zatrzymywać więcej wody. I pozbyć się nawierzchni pokrywających ziemię wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe.

W niemal każdej społeczności są zwolennicy usuwania asfaltu i betonu. Niestety, ich głosy są zagłuszane przez biznes budowlany i drogowy oraz przez kierowców, którzy chcieliby zawsze i wszędzie wygodnie dojechać samochodem. Jezdnie można już budować z przepuszczalnych nawierzchni, ale większość samorządów po prostu pokrywa stare ulice nową warstwą czarnego asfaltu (wyprodukowanego z ropy naftowej), który podgrzewa środowisko, uniemożliwia wodzie dotarcie do gleby pod jezdnią i wydziela toksyczne opary. Jeśli ludzkość poważnie myśli o zatrzymaniu zmiany klimatu, powinna zaufać zwolennikom usuwania nieprzepuszczalnych nawierzchni.

Zazielenienie planety to ogromne przedsięwzięcie, które można realizować tylko w małych krokach na lokalną skalę. Największymi sprzymierzeńcami w walce o zachowanie małego cyklu wodnego są naturalne lasy – dlatego powinniśmy zacząć od chronienia już istniejących lasów pierwotnych (posadzenie drzewa zajmuje kilka minut, ale las pierwotny dojrzewa przez stulecia). Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy jednocześnie sadzili miliony nowych drzew – ale muszą to być odpowiednie gatunki drzew w odpowiednich miejscach. Musimy przewidzieć zmianę klimatu i pomagać lasom migrować do odpowiednich stref klimatycznych.

Gleby można zregenerować, pokrywając je ściółką z liści, mulczem [materią organiczną wyprodukowaną na polu: słomą, nieprzyoranymi międzyplonami, skoszoną trawą lub niekwitnącymi chwastami – przyp. red.] i roślinnością, utrzymując w nich żywe korzenie tak długo, jak to możliwe (głównie poprzez zwiększenie zasiewu uprawami wieloletnimi i ograniczenie upraw jednorocznych), oraz dodając kompost i biowęgiel [węgiel drzewny produkowany z biomasy – przyp. red.], żeby napowietrzyć glebę i zwiększyć jej aktywność biologiczną.

Najpierw jednak musimy przestać robić wszystko, co obecnie szkodzi glebie – w tym zaprzestać orania jej co roku i stosowania herbicydów oraz pestycydów. Zwolennicy permakultury i rolnicy ekologiczni walczą o regenerację gleb od lat i opracowali wiele skutecznych technik zwiększania produkcji żywności przy jednoczesnym budowaniu zdrowej gleby.

Oddech dla gleby czy sabotowanie polskich upraw? Słynne ugorowanie to niekoniecznie to, o czym myślicie

Zmiana klimatu zmniejsza bioróżnorodność – kolejne gatunki nie są w stanie żyć w niektórych środowiskach. Wszystko, co tak pilnie robimy, aby sprowadzić na siebie kryzys klimatyczny (rolnictwo przemysłowe, urbanizacja, hodowla bydła i budowa dróg), również bezpośrednio przyczynia się do ograniczenia bioróżnorodności – a gdybyśmy pracowali nad jej zwiększeniem, to jednocześnie łagodzilibyśmy zmianę klimatu.

Dla przykładu, żeby zregenerować glebę, musimy najpierw zwiększyć jej zróżnicowanie biologiczne (pod względem grzybów, bakterii, nicieni i robaków). Taka gleba wspiera rozwój innych organizmów (za większą liczbą roślin idzie więcej dzikiej fauny, aż po bawoły i słonie), które również pomagają utrzymać naturalne cykle chłodzenia. Niemal wszystkie działania na rzecz ochrony przyrody są również działaniami na rzecz łagodzenia zmiany klimatu.

Energia i materiały z natury

Zadajmy sobie niełatwe pytanie. Jeśli generatory energii słonecznej, wiatrowej i jądrowej nie rozwiążą problemu klimatycznego, a jednocześnie powinniśmy jak najszybciej wyeliminować paliwa kopalne, to skąd będziemy czerpać potrzebną nam energię? Nie da się na nie odpowiedzieć bez otwarcia dyskusji na temat tego, ile energii zużywamy.

Obecna skala jej zużycia w uprzemysłowionych krajach jest po prostu nie do utrzymania. Niezależnie od tego, z jakich źródeł będziemy ją czerpać (w tym tych najbardziej wyszukanych jak kontrolowana synteza termojądrowa), zużywanie tak dużej ilości energii powoduje szkody środowiskowe, takie jak wyczerpywanie zasobów i toksyczne zanieczyszczenia. Jeśli naprawdę chcemy, aby nasz gatunek przetrwał dłużej, musimy zmniejszyć zapotrzebowanie na energię. Najlepszymi sposobami na to są promowanie mniejszej populacji i takich modeli gospodarczych, które opierają się na zwiększaniu poziomu szczęścia ludzi, a nie zwiększaniu wydobycia zasobów i produkcji.

Im bardziej bowiem zmniejszymy zapotrzebowanie ludzkości na energię, tym łatwiej będzie ją pozyskiwać. Zanim zaczęliśmy spalać na ogromną skalę paliwa kopalne, czerpaliśmy dużą część energii ze spalania drewna. Teraz nie możemy tego robić, bo energii zużywamy znacznie więcej, a jednocześnie musimy pamiętać o zalesianiu planety. Zamiast tego możemy korzystać z energii słonecznej, wiatrowej i wodnej, nie tylko w zaawansowany technicznie sposób – za pomocą fotowoltaiki, turbin wiatrowych i elektrowni wodnych – ale także w sposób mniej technologicznie zaawansowany, który nie wymaga tylu kosztownych dla środowiska surowców. Redakcja Low-Tech Magazine opisuje takie sposoby, m.in. kompresory powietrza napędzane siłą ludzkich mięśni, żaglowce, praktyczne domowe generatory rowerowe i proste domowe panele słoneczne.

Skoro musimy oszczędzać energię, to musimy też oszczędzać surowce (które wymagają przecież zużycia energii do ich wydobycia, przetopu i produkcji). Obecnie wiele surowców powstaje z toksycznego plastiku wytwarzanego z paliw kopalnych.

Zastanówmy się zatem, czy możemy pozyskać wszystkie potrzebne nam materiały z natury, nie wyczerpując jej zasobów i nie zanieczyszczając środowiska? Jeśli naprawdę miałyby to być absolutnie wszystkie materiały, to odpowiedź najprawdopodobniej brzmi „nie” – chyba że wrócilibyśmy do kultury zbieracko-łowieckiej. Możemy jednak znacznie zmniejszyć eksploatację zasobów i ich toksyczność, najpierw stosując starą zasadę ekologów „redukuj, używaj ponownie i poddaj recyklingowi”, a następnie zastępując plastik i metale materiałami roślinnymi wszędzie tam, gdzie jest to możliwe.

Gdybyśmy płacili drzewom za oczyszczanie powietrza, rachunki szłyby w miliony

Poprzez częściowe spalanie odpadów roślinnych można wyprodukować materiały budowlane do budowy mieszkań, dróg i wyrobów przemysłowych. Jak mogłoby to wyglądać? Tysiące małych, regionalnych zakładów pirolizy [proces podgrzewania materiałów organicznych bez tlenu, który przekształca je w gaz, olej i węgiel – przyp. red.], wykorzystujących różnorodne surowce obecnie uważane za odpady, mogłyby produkować zarówno biowęgiel (zwiększający żyzność gleby), jak i „pirolizaty” – materiały na bazie węgla, które można włączyć do wielu produktów i w ten sposób poprawić właściwości materiałowe, a tym samym zwiększyć opłacalność produkcji.

Pomóżmy naturze

Załóżmy, że zdecydowaliśmy się robić wszystko, o czym do tej pory napisałem. Niestety, dalej emitujemy do atmosfery ogromną nadwyżkę dwutlenku węgla – około biliona (tysiąca miliardów) ton. W rezultacie, nawet jeśli przywrócilibyśmy naturalne cykle chłodzenia, nadal musielibyśmy mierzyć się z niebezpiecznym ociepleniem. Aby je ograniczyć, będziemy musieli szybko usunąć i zmagazynować dużą ilość dwutlenku węgla w atmosferze. Jak już wiemy, maszyny „bezpośredniego wychwytu z powietrza” nie działają. Co więc mogłoby zadziałać?

Natura już usuwa i magazynuje około połowy dwutlenku węgla emitowanego przez spalanie paliw kopalnych. Widać to na wykresach rocznej koncentracji gazów cieplarnianych w atmosferze: w miesiącach letnich na półkuli północnej, gdy rośliny kwitną na największych lądach Ziemi, koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze znacznie spada. Zimą wskaźnik odbija się i rośnie z powodu wciąż wzrastających emisji. Oceany pochłaniają znacznie więcej dwutlenku węgla niż lądy. Powinniśmy więc pomóc naturze w pochłanianiu znacznie większej ilości dwutlenku węgla, niż robi to obecnie (oczywiście w tym samym czasie radykalnie i szybko redukując emisje, a nie je zwiększając).

Na całym świecie gleby zawierają około 1,5 biliona ton węgla i są one drugim co do wielkości jego aktywnym magazynem po oceanach (40 bilionów ton). Obecnie ludzkość wymusza uwalnianie węgla do atmosfery poprzez coroczne oranie gleb, ich erozję i zasolenie. Gdybyśmy jednak zmienili podejście do gleb i zajęli się ich regeneracją, moglibyśmy znacznie zwiększyć ich zdolność do wiązania węgla.

Co mogłoby w tym najbardziej pomóc? Rolnictwo regeneracyjne i rolnictwo węglowe. Nie jest łatwo oszacować, ile węgla gleby mogłyby wychwycić, gdybyśmy uprawiali je w ten sposób na dużą skalę, ale niektórzy eksperci sugerują, że ilość ta mogłaby przekroczyć nawet 20 miliardów ton do 2050 roku (oczywiście przy założeniu skoordynowanych wysiłków wspieranych przez rządy i samych rolników).

Powszechne użycie biowęgla i materiałów pirolizowanych mogłoby również przechwycić znaczne ilości dwutlenku węgla. W swojej książce Burn: Igniting a New Carbon Drawdown Economy to End the Climate Crisis autorzy Albert Bates i Kathleen Draper twierdzą, że ilość węgla, którą można byłoby teoretycznie zmagazynować w budynkach, drogach i produktach konsumenckich, sięga setek miliardów ton.

Jak kraj błota i bagien stracił 85 proc. najcenniejszych wodnych ekosystemów

Drzewa i inne rośliny już teraz magazynują ogromne jego ilości, ale obecne rolnictwo i gospodarka leśna co roku tę ilość zmniejszają. Według niektórych szacunków same lasy mogłyby wychwycić i zmagazynować ponad 200 miliardów ton węgla z atmosfery, gdybyśmy zaczęli dodawać drzewa w sposób ekologicznie wrażliwy, zamiast wycinać je na dużą skalę.

Sam ogromny rozmiar oceanu i ilość węgla, jaką ocean już dziś magazynuje, wskazują, że teoretyczny potencjał wychwytywania węgla przez ocean wydaje się wyższy niż innych opcji. Jednak wykorzystanie tego potencjału na dużą skalę (na przykład przez uprawę mikroalg lub zwiększenie alkaliczności oceanu) wymagałoby olbrzymich interwencji technologicznych.

Niektórzy badacze twierdzą jednak, że wystarczyłoby wspierać wzrost wodorostów, co samo w sobie nie wymaga skomplikowanej technologii, żeby wychwycić i zmagazynować nawet do 200 milionów ton węgla rocznie. Mokradła, takie jak bagna i trzęsawiska, stanowią zaledwie 3 proc. powierzchni lądów świata, ale zawierają dwa razy więcej węgla niż wszystkie lasy na Ziemi. Gdyby udało się je odtworzyć, mogłyby wychwycić i zmagazynować znaczną ilość węgla (choć należy zaznaczyć, że dokładne szacunki różnią się znacznie).

Przełowienie, żegluga, spływ nawozów, degradacja przybrzeżnych mokradeł i zanieczyszczenie plastikiem niszczą obecnie oceaniczne ekosystemy – a co za tym idzie, ich zdolność do wychwytywania węgla. Górnictwo głębinowe, czyli prowadzenie wydobycia na poziomie dna oceanicznego, żeby pozyskać minerały niezbędne do budowy systemów pozyskiwania energii odnawialnej, pogorszyłoby już i tak trudną sytuację. Jeśli chodzi o oceany, to najważniejsze, co możemy zrobić, to po prostu zatrzymać trwające zniszczenia.

Górnictwo morskie – pieśń przyszłości i requiem dla planety

Gdybyśmy zrobili to wszystko, czy wyeliminowalibyśmy wtedy cały nadmiar dwutlenku węgla w atmosferze i w ten sposób zatrzymali zmianę klimatu? Całkowite zatrzymanie globalnego ocieplenia prawdopodobnie nie jest możliwe – należy spodziewać się jeszcze większego ocieplenia klimatu ze względu na uruchomienie takich procesów jak topnienie lodowców i lodu morskiego. Szybkie (czyli w ciągu najbliższych 20–30 lat) przeprowadzenie zmian, o których piszę, wymagałoby międzynarodowej koordynacji wysiłków na niespotykanym dotychczas poziomie. Z badań wynika jednak, że redukcja nadmiaru węgla atmosferycznego jest bardziej prawdopodobna przy wykorzystaniu procesów regeneracji środowiska naturalnego niż przy wykorzystaniu maszyn. To przynajmniej daje nadzieję, bo na razie wiemy tyle, że wykorzystanie technologii nie działa.

Zmienić wszystko

W przeciwieństwie do technologii natura naprawia się sama. Wykazuje tendencję do oczyszczania się z toksyn, a nie ich rozprzestrzeniania. Raczej tworzy zasoby, niż je wyczerpuje. Jeśli chcemy jednak zaspokoić wszystkie ludzkie potrzeby, wykorzystując do tego mechanizmy samej natury, musimy fundamentalnie zmienić nasz sposób myślenia. Nie chodzi jedynie o stopniowe odstawianie szkodliwych i nadmiernie skomplikowanych technologii, ale o zmianę podstaw, które powodują, że w pierwszej kolejności sięgamy po maszyny, nawet kiedy zdajemy sobie sprawę z widocznych na pierwszy rzut oka konsekwencji.

Społeczeństwo, które będzie opierać się na naturze, będzie inne – mniej liczne, żyjące w bliższej relacji z ziemią, o mniejszym zapotrzebowaniu na energię i surowce niż współczesne uprzemysłowione społeczeństwa. Będziemy mniej miejscy, a bardziej wiejscy. Będziemy mniej polegać na pieniądzach, a więcej na więziach społecznych i współpracy.

Tak żyli ludzie rdzennych kultur przez tysiąclecia, więc nie powinno nas szczególnie dziwić, że to właśnie rdzenne społeczności wprowadzają niektóre z najbardziej obiecujących działań, które stawiają sobie za cel łagodzenie zmiany klimatu i odwołują się do mechanizmów naturalnych.

Na szczęście każdy z nas indywidualnie i w swoim gospodarstwie domowym może przyczynić się do zmian, promując bioróżnorodność w swoim domu, ogrodzie i wśród znajomych. Możemy zmniejszać zużycie energii i surowców, dokonując codziennych wyborów odnośnie do tego, co kupować i czego nie kupować, co jeść i jak (oraz ile) podróżować.

Głód, zniszczenie, choroby, migracje i wojna. Tak, mowa o twoim życiu

Okoliczności wymagają od nas zdecydowanej zmiany podstaw naszego myślenia, a jednocześnie jakoś musimy żyć w czasie, kiedy stajemy w obliczu ogromnego zagrożenia.

Dalsze ocieplanie się klimatu jest obecnie nieuniknione, dlatego mamy w zasadzie pewność, że w tym stuleciu będziemy świadkami masowych migracji i destabilizacji politycznej. A te społeczne wyzwania utrudnią państwom i mniejszym społecznościom przeprowadzenie szeroko zakrojonych i jednocześnie spójnych działań na rzecz regeneracji ekosystemów.

Cokolwiek byśmy jednak nie planowali zrobić, aby spowolnić lub zatrzymać zmianę klimatu, wiemy, że najskuteczniejsze będą te działania, które będą wspierać naturę w tym, co robi już sama. Regeneracja natury nie jest najlepszym rozwiązaniem kryzysu klimatycznego – jest jego jedynym rozwiązaniem.

*
Autor dziękuje Christopherowi Hainesowi i Bio4Climate za inspirację i pomoc przy pisaniu artykułu.

**
Richard Heinberg jest analitykiem w Post Carbon Institute i autorem czternastu książek, z których najnowsza nosi tytuł: Power: Limits and Prospects for Human Survival (2021). Jego wcześniejsze książki to m.in. Our Renewable Future: Laying the Path for One Hundred Percent Clean Energy (2016), Afterburn: Society Beyond Fossil Fuels (2015) oraz Peak Everything: Waking Up to the Century of Declines (2010).

Artykuł opublikowany w magazynie Common Dreams na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożył Dawid Krawczyk.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij