Mundial w Katarze to całkowicie logiczna kontynuacja parudziesięciu lat funkcjonowania zglobalizowanego systemu, który przekształcił największe związki sportowe w ponadnarodowe korporacje operujące miliardami dolarów, lecz cieszące się wciąż statusem organizacji non profit.
Horst Dassler to nie jest postać, którą kojarzą natychmiast nawet zaangażowani fani sportu czy osoby interesujące się sukcesami biznesowymi w okołosportowej branży. Coś nam zapewne zacznie świtać, gdy usłyszymy, że ojciec Horsta miał na imię Adolf, ale używał zdrobnienia Adi i był jednym z pierwszych przedsiębiorców, którzy zrozumieli już w latach 30. XX wieku, że przy okazji wielkich imprez sportowych mogą rozkwitnąć wielkie fortuny.
W małym miasteczku Herzogenaurach wraz z bratem Rudolfem produkował pierwsze specjalistyczne buty sportowe, w które obuł przy okazji igrzysk w 1936 roku nie tylko reprezentację Trzeciej Rzeszy, ale również największą gwiazdę tych mistrzostw – amerykańskiego lekkoatletę Jesse’go Owensa, który zdobył w nich cztery złote medale.
Drugą wojnę światową bracia Dasslerowie (obaj w NSDAP) spędzili, produkując buty na potrzeby Wehrmachtu, a po upadku Niemiec wrócili do sportowego biznesu. Wreszcie, po dramatycznym rozłamie w rodzinie, Adolf założył firmę Adidas, a Rudolf po drugiej stronie rzeki Aurach firmę Ruda, przemianowaną po jakimś czasie na Puma. Rywalizacja między korporacjami napędzała rozwój technologii niezbędnej w produkcji sprzętu sportowego, lecz w jeszcze większym stopniu przyczyniła się do tego, że nagłaśniane w mediach imprezy sportowe stały się dźwignią marketingu.
czytaj także
W 1954 roku niemieccy piłkarze zdobyli w Szwajcarii mistrzostwo świata. Wielu historyków wskazuje, że dla naszych zachodnich sąsiadów był to pierwszy po upadku Berlina moment, w którym, wciąż dość nieśmiało, zakiełkowało przekonanie, że „znów można być dumnym z bycia Niemcem”. Adolf Dassler traktowany jest jako jeden z współtwórców tego sukcesu: ponoć dzięki długim wkrętom jego wynalazku niemieccy gracze radzili sobie znacznie lepiej niż faworyzowani Węgrzy na namokłej murawie rozgrywanego w ulewie finału.
Adolf Dassler był prominentną postacią niemieckiego sportu, jednak dla rozwoju sportu globalnego w tej formie, jaką dzisiaj znamy, znacznie bardziej zasłużył się jego syn Horst. Niemiecki dziennikarz śledczy Thomas Kistner w wydanej w Polsce przez wydawnictwo SQN książce zatytułowanej FIFA-Mafia (w rozdziale Ojciec chrzestny) szczegółowo opisuje, w jaki sposób Horst Dassler stał się „najbardziej wpływowym człowiekiem w światowym sporcie”, jak pisał o nim w latach 80. „Spiegel”. Książkę Kistnera czyta się trochę jak opowieść mafijną, trochę jak zimnowojenną opowieść szpiegowską – w każdym razie przedwcześnie zmarły w wieku zaledwie 51 lat Horst Dassler pozostawił po sobie obowiązujący do dziś model zarządzania globalnym sportem.
To za jego sprawą szefem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego został Juan Antonio Samaranch, a szefem FIFA João Havalange. Jego następca Sepp Blatter czuł się wychowankiem Dasslera. Mówił: „Pomiędzy Horstem Dasslerem a mną od początku istniało pewnego rodzaju pokrewieństwo dusz. To on zapoznał mnie z niuansami polityki sportowej. Była to dla mnie doskonała nauka zawodu”. To dzięki Dasslerowi związki sportowe, na czele z FIFA i MKOl, przenosiły się masowo do Szwajcarii, gdzie mogły rejestrować się jako międzynarodowe organizacje pozarządowe, korzystając z wielce liberalnych przepisów dotyczących praktyk korupcyjnych oraz z dobrodziejstw szwajcarskiego sektora bankowego, od zawsze dbającego bardziej o depozytariuszy niż o praworządność. I to on doprowadził do skokowego wzrostu zysków z reklam i sprzedaży praw telewizyjnych, który w turbokapitalistycznych latach 80. przekształcił największe związki sportowe w de facto ponadnarodowe korporacje operujące miliardami dolarów, lecz cieszące się wciąż statusem organizacji non profit.
Piszę o długim cieniu Dasslera na współczesnej zglobalizowanej polityce sportowej po to, byśmy nie zapomnieli, skąd się wziął mundial w Katarze – całkowicie logiczna kontynuacja parudziesięciu lat funkcjonowania tego systemu.
Przy okazji mundialu w Katarze w sposób chyba bezprecedensowy ujawniły się wszystkie cechy tego systemu. Trudno nie odnieść wrażenia, że słuszna niechęć opinii publicznej i mediów do FIFA i katarskich gospodarzy jest w pewnym stopniu rekompensatą za lata odwracania wzroku i defetystycznego akceptowania status quo. Zapewne ma też związek z faktem, że Katar to kraj bardzo nam kulturowo i religijnie odległy – w końcu przy okazji organizacji mundiali i igrzysk w Chinach czy Rosji prawa człowieka nie miały się zasadniczo lepiej.
Ze śledczej pracy dziennikarzy takich jak Kistner, Duncan Hill czy zmarły na początku bieżącego roku Andrew Jennings, który był prawdziwą nemezis Seppa Blattera, ale też z prac naukowych Johna Horne’a, Alana Tomlinsona, Richarda Giulianottiego, Julesa Boykoffa i Andrew Zimbalista od lat mogliśmy się dowiedzieć, co kryje się za fasadą apolityczności sportu jako „biznesu jak każdy inny”. Dziennikarze zajmowali się najczęściej korupcyjną stroną zagadnienia, badacze obnażali złudność przeświadczenia, że na inwestycjach w infrastrukturę sportową i wielkie imprezy da się zarobić. Pokazywali uspołecznianie strat w finansowanych ze środków publicznych imprez oraz prywatyzację zysków, które trafiały wyłącznie do organizacji sportowych i ich partnerów biznesowych. Punktowali naruszanie prawa i łamanie praw człowieka.
czytaj także
Trzeba też pamiętać, że – chociaż dzisiaj w wielu komentarzach zwraca się uwagę, że Infantino wygrywa wybory głosami krajów rozwijających się – za konstrukcję systemu odpowiadają głównie Europejczycy, tak działacze, jak i politycy. Wśród nich choćby Nicolas Sarkozy, którego zasługi w ściągnięciu katarskich inwestorów do jego ukochanego klubu Paris Saint-Germain, a w konsekwencji również do „rodziny FIFA”, są niepodważalne. Skazany za korupcję były sekretarz generalny FIFA Jérôme Valcke, Holender, z rozbrajającą szczerością przyznawał, że dla jego organizacji współpraca z krajami niedemokratycznymi przy organizacji imprez jest po prostu łatwiejsza.
Po tym, jak FIFA z katarskimi organizatorami złamali obietnicę daną Budweiserowi i kibicom (a przynajmniej tak relacjonowały tę sprawę media), zakazując sprzedaży alkoholu na stadionach, słyszałem głosy nadziei, że opinię publiczną władze światowej piłki mogą lekceważyć, ale takie pogrywanie z korporacjami źle się dla nich skończy. Cóż, nawet jeśli Budweiser nie spodziewał się zakazu sprzedaży piwa z procentami na stadionach, zdecydowanie zdaje sobie sprawę, jaką okazją do zarobku będzie kolejny mundial. Tym razem rozgrywany na całym kontynencie północnoamerykańskim z udziałem, po raz pierwszy w historii, 48 reprezentacji narodowych.
Nadzieje wiązane z dbaniem korporacji o wizerunek nie są całkiem pozbawione podstaw; niekiedy wywierają one presję na zmiany. Prezydent amerykańskiej federacji piłkarskiej Carlos Cordeiro stracił stanowisko pod presją sponsorów (m.in. Coca-Coli, Volkswagena, Budweisera, Visy i Deloitte’a) po serii mizoginicznych wypowiedzi pod adresem piłkarek w trakcie sądowego sporu o równe płace w amerykańskich reprezentacjach kobiecej i męskiej. Jego następczynią została legenda soccera Cindy Parlow Cone. W skali globalnej gra idzie jednak o zyski zbyt wielkie, by korporacje miały nie przełknąć wizerunkowych nieprzyjemności z bliskiej współpracy z Giannim Infantino.
Charakterystyczne też, że wśród najbardziej uprzywilejowanych finansowo osób na świecie, a do takich można zaliczyć światową czołówkę piłkarzy, nie ma nikogo, kto ośmieliłby się zabierać głos na jakiekolwiek tematy polityczne. Trudno doszukać się męskiego odpowiednika Megan Rapinoe – kogoś, kto zabierałby głos w sprawach ekonomicznych czy społecznych i tak jak ona nie obawiał się ani szyderstw ze strony komentariatu, ani nawet połajanek prezydenta (sam Donald Trump poświęcał Rapinoe tweety i ranty). Gdy były kapitan reprezentacji Finlandii Tim Sparv na portalu Players’ Tribune (oddającym głos zawodniczkom i zawodnikom z całego świata) apelował w ubiegłym roku „Musimy pomówić o Katarze”, można było mieć nadzieję, że ktoś jeszcze podejmie temat. Okazało się jednak, że o Katarze nie zająknął się żaden z publikujących od tego czasu w tym serwisie, słynniejszych od Fina, piłkarzy (a byli wśród nich m.in. Joshua Kimmich, Kalidou Koulibaly czy Gabriel Martinelli). Większość piłkarzy zdaje się świadoma, że „republikanie też kupują sneakersy”, jak odpowiedział kilkadziesiąt lat temu Michael Jordan na pytanie, czy poprze demokratycznego polityka w wyborach senackich startującego przeciwko otwarcie rasistowskiemu kontrkandydatowi. Sparv w gorzkim follow-upie wrócił do tematu tuż przed startem katarskiego mundialu.
czytaj także
Czego można się spodziewać przy okazji najbliższych wielkich imprez sportowych? Na pewno będzie inaczej niż w Katarze, Rosji czy Chinach. Tak się bowiem składa, że najbliższe będą się odbywały w krajach demokratycznych: mundial w USA, Meksyku i Kanadzie, igrzyska we Francji, Włoszech i USA, piłkarskie mistrzostwa Europy w Niemczech.
MKOl nie chciał dopuścić, by powtórzyła się sytuacja z wyborem gospodarza tegorocznych igrzysk zimowych. W 2014 roku z wyścigu o ich zorganizowanie wycofały się, najczęściej w drodze przegranych referendów, Kraków, Bawaria (gospodarzem miało być Monachium) i szwajcarskie Graubünden. Kandydatury Szwecji oraz wspólna austriacko-włoska nie zostały złożone, a faworyzowana kandydatura Oslo (gdzie zwolennicy organizacji igrzysk wygrali referendum) została wycofana po tym, jak do prasy wyciekło 7 tysięcy stron dokumentów ujawniających luksusy i przywileje, w jakie mieli opływać członkowie MKOl podczas igrzysk i przygotowań do nich (żądali na przykład prywatnej audiencji u norweskiego monarchy). Tego było dla Norwegów za dużo i projekt stracił poparcie polityczne.
Na placu boju o zimowe igrzyska w 2022 roku zostały Pekin i Ałmaty. Wybrano stolicę Chin, która jako pierwsze miasto w historii gościła w ten sposób tak letnią, jak i zimową imprezę. W 2017 roku w bezprecedensowym ruchu MKOl przyznał z wyprzedzeniem prawa organizacji dwóch kolejnych igrzysk w 2024 i 2028 roku Paryżowi i Los Angeles (kandydatury Hamburga, Budapesztu i Rzymu nie zostały ostatecznie formalnie złożone w konkursie).
czytaj także
Zamożne kraje demokratyczne najczęściej miały gotową większość infrastruktury, a organizację wielkich imprez sportowych wykorzystywały do jej renowacji oraz realizacji wielkich projektów „rewitalizujących” obszary miejskie. Tak było w Londynie i Tokio oraz we Francji goszczącej mistrzostwa Europy.
W podsumowujących dziesiątki badań i analiz artykule Johna Horne’a możemy przeczytać, że w tych przypadkach dochodziło do przymusowych wysiedleń ludności na znaczną skalę (często bez adekwatnych rekompensat), wprowadzania nowych przepisów umożliwiających wykorzystywanie dodatkowych narzędzi inwigilujących mieszkańców i turystów oraz zakup nowego sprzętu dla służb bezpieczeństwa oraz do zawieszenia funkcjonowania części przepisów dotyczących ochrony środowiska (by można było na czas zrealizować inwestycje).
Organizacje sportowe dyktowały z kolei zawieszenie funkcjonowania części przepisów dotyczących jawności inwestycji publicznych (by nie dało się dokładnie policzyć, ile wydano na organizację imprezy), a także zawieszenie funkcjonowania przepisów podatkowych (by można zwolnić z ich płacenia udające NGO-sy ponadnarodowe korporacje, jakimi są MKOl, FIFA czy UEFA oraz ich biznesowych partnerów). Czy są to wystarczające powody, by utrzymać wyraźną dzisiaj niechęć opinii publicznej wobec tych organizacji? Do tej pory nimi nie były.
czytaj także
Z ciekawym przypadkiem będziemy mieli do czynienia również na własnym podwórku. Organizowane od 2015 roku Igrzyska Europejskie powołało do życia Stowarzyszenie Europejskich Komitetów Olimpijskich. Stowarzyszenie istnieje od 1968 roku, jednak bardzo późno udało mu się zaplanować kontynentalny event. W przeładowanym do granic kalendarzu imprez sportowych trudno było znaleźć wolne miejsca, stąd zainteresowanie poszczególnych krajowych federacji wysyłaniem zawodniczek i zawodników na kolejne, o średniej co najwyżej tradycji i renomie, było niewielkie. Najlepszą obsadę mają te dyscypliny, w których zawody mają status eliminacji do prawdziwych igrzysk lub formalnie uznawanych przez federacje sportowe mistrzostw Europy.
Zainteresowanie organizacją europejskiej imprezy było dotąd niewielkie; pierwsza edycja odbyła się w Baku, druga w Mińsku. Pierwsza trójka w medalowej klasyfikacji dość krótkich „wszech czasów” to zaś: Rosja, Białoruś i Azerbejdżan. Ciekawe, czy w kontekście inwazji Rosji (wspieranej przez Białoruś) na Ukrainę państwa te będą miały okazję poszerzyć swój medalowy stan posiadania.
Kilka lat temu pisałem tekst o bezprecedensowym sukcesie oddolnego ruchu, który poprzez organizację referendów zablokował pomysł organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Krakowie, popierany wówczas przez całą elitę polityczną (no, prawie całą: w sejmowym głosowaniu wobec 403 głosów za były dwa głosy przeciwko i trzy wstrzymujące). Rozważając możliwe skutki tego wydarzenia, spekulowałem, że politycy zapewne zrobią wszystko, by nigdy więcej nie musieć pytać obywatelek i obywateli o zdanie.
czytaj także
W przypadku Igrzysk Europejskich rzeczywiście się tak wydarzyło. Są one organizowane wspólnie przez rząd (przy kierowanym przez Jacka Sasina Ministerstwie Aktywów Państwowych działa Biuro Koordynacji Igrzysk Europejskich), miasto Kraków oraz województwo małopolskie – i na pewno zasługują na to, by media, badacze i opinia publiczna przyglądali się im bardzo skrupulatnie. Szczególnie biorąc pod uwagę wiążące się z nimi olbrzymie nakłady finansowe z publicznej kasy oraz fakt, że odbywają się w roku podwójnie wyborczym.
**
dr hab. Wojciech Woźniak jest socjologiem, pracuje na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego, a w tym roku akademickim również na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu w Helsinkach (w ramach stypendium NAWA im. Mieczysława Bekkera). Jest przewodniczącym Sekcji Socjologii Sportu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Zajmuje się relacjami między polityką a sportem, nierównościami społecznymi i fińskim modelem polityczno-kulturowym. Wkrótce nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego ukaże się jego książka Państwo, które działa. O fińskich politykach publicznych.