Zanim wchłonie nas obiecywany przez Marka Zuckerberga wirtualny świat, metawersum, przyjrzyjmy się światu, który twórca Facebooka już dla nas zbudował.
Jednym z najważniejszych motywów dla twórców dystopijnego sf. jest z pewnością metawersum. Wszyscy znamy schemat alternatywnej, cyfrowej rzeczywistości, która wypiera świat realny; cyfrowego odpowiednika, który obiecując równość i dobrobyt, pogłębia jedynie antagonizmy społeczne i nierówności klasowe.
Mimo to z Doliny Krzemowej stale dochodzą nas zapowiedzi nadejścia metawersum, które ostatnio podchwycił nawet największy z technologicznych gigantów – Mark Zuckerberg. Twórca Facebooka najwyraźniej nie wyciągnął żadnej lekcji z filmów sf. Pomysł na przeniesienie nas wszystkich do cyfrowego świata komentuje w ten sposób: „Prowadzimy życie za pośrednictwem tych małych, świecących prostokątów. Myślę, że ludzie są stworzeni do innej formy interakcji”. Trudno nie przyznać mu racji, ale pomysł wsadzenia naszych głów do świecących hełmów nie wydaje mi się szczególnie adekwatnym rozwiązaniem problemu.
Chcecie wolności słowa na Facebooku, a próbowaliście demonstrować w galerii handlowej?
czytaj także
Zuckerberg twierdzi, że na przestrzeni dekady zyskamy dostęp do w pełni funkcjonalnego metawersum. Ostatnio Facebook nawet zainwestował w tym celu 50 milionów dolarów. Wypuścił również na rynek okulary „poszerzonej rzeczywistości”, które stworzył we współpracy z marką Ray-Ban. Nie można również zapomnieć, że Oculus – jeden z najważniejszych producentów w branży wirtualnej rzeczywistości, również jest własnością Facebooka. Trudno więc wątpić, że proroctwo Zuckerberga może się w niedalekiej przyszłości ziścić.
Jakie jednak niesie ono ze sobą ryzyko? Co faktycznie będzie oznaczało stworzenie alternatywnej, wirtualnej rzeczywistości na zasadach Facebooka? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy się najpierw zastanowić, jak wyglądały dotychczasowe poczynania giganta z Doliny Krzemowej. Ten bowiem, mimo serii czerwonych kartek, nadal pozostaje najsilniejszym graczem, i to nie tylko w dziedzinie mediów społecznościowych. Obecnie 3,5 miliarda osób na świecie korzysta z aplikacji Facebooka. Nie tylko do komunikacji, ale również do prowadzenia sprzedaży, w celach reklamowych, do koordynowania działań firmy i na jeszcze inne sposoby.
Globalna odpowiedzialność
Na początku października wszystkie funkcje i aplikacje Facebooka, czyli aplikacje takie jak WhatsApp, Messenger i Instagram, ale również Oculus, przestały działać na prawie sześć godzin. Choć taka przerwa może wydawać się krótka i nieznacząca, w niektórych zakątkach świata okazała się katastrofalna w skutkach. Wbrew pozorom najmniej z powodu braku dostępu do Facebooka ucierpiały kraje globalnej Północy. Gdy w Ameryce Północnej i Europie żartowaliśmy z chwili oddechu i wolności od ekranu, mieszkańcy takich krajów jak Brazylia, Afganistan, Kongo czy Sudan nie mogli skontaktować się z bliskimi, a nawet kupić podstawowych produktów.
Dla wielu to właśnie aplikacje Facebooka stanowią podstawową formę komunikacji. W ciągu ostatnich lat firma Zuckerberga prężnie rozwijała swój program Free Basics. Jego celem było zapewnienie dostępu do Internetu w krajach globalnego Południa. Do 2019 roku krucjata szerząca światło technologii dotarła do 65 krajów i podłączyła do globalnej sieci miliard osób – rzecz jasna, za pośrednictwem Facebooka. W miejscach objętych programem sześciogodzinna awaria oznaczała całkowity brak dostępu do internetu, a to często mogło prowadzić nawet do niepokojów społecznych. Obawiano się m.in., że to władze zablokowały dostęp do sieci. „Biorąc pod uwagę obecną sytuację na świecie, dzień bez internetu jest jak rok bez deszczu” – komentował mieszkaniec Burkina Faso.
Problemy w komunikacji najbardziej zagrażały mieszkańcom rejonów objętych działaniami wojennymi czy doświadczających innych kryzysów humanitarnych. Za przykład może posłużyć wykorzystywanie WhatsAppa przez członków Orange Organisation działającej na terenie Syrii, którzy za pomocą komunikatora przekazują między sobą informacje o atakach bombowych. Dostęp do aplikacji stanowi również o życiu lub śmierci niektórych mieszkańców Afganistanu. Osoby starające się opuścić kraj w obawie przed nową władzą talibów przez kilka godzin nie miały kontaktu z organizacjami, które pomagają im wyjechać. Brak dostępu do Facebooka może prowadzić do tragedii setek osób uzależnionych od jednej, wszechobecnej marki. Tragedii, o której nie poinformowaliby nawet swoich najbliższych.
Jednak Facebook to nie tylko komunikacja – dla niektórych to również jedyne źródło dochodu. Dla wielu mniejszych firm stanowi on podstawową przestrzeń sprzedaży produktów. W niektórych krajach funkcjonuje również jako pośrednik w dokonywaniu transakcji. Pierwszym krajem, który wprowadził WhatsAppa jako formę płatności, była Brazylia. Dla jej mieszkańców aplikacja nabyta przez Facebooka w 2014 roku stanowi podstawowe źródło komunikacji, z którego korzysta ponad 90 proc. populacji kraju. W przypadku firm często jest to również podstawowa forma kontaktu z klientami, w tym prowadzenia sprzedaży. W czerwcu tego roku konto na WhatsAppie posiadało 5 milionów brazylijskich firm, wśród których aż 70 proc. stanowiły małe przedsiębiorstwa. Brak dostępu do aplikacji uniemożliwił im prowadzenie działalności.
czytaj także
Przerwa w działaniu zaledwie kilku aplikacji będących własnością jednej firmy pociągnęła więc za sobą poważne konsekwencje. Powinno to zwrócić naszą uwagę na władzę, jaką faktycznie dzierży Facebook, a przede wszystkim – na jej konsekwencje. Nie pierwszy raz stawiamy podobne pytania. Pod koniec 2020 roku amerykańska Federalna Komisja Handlu (FTC) wytoczyła przeciwko Facebookowi pozew antymonopolowy. „W ostatniej dekadzie Facebook wykorzystywał swoją dominację i monopolistyczną władzę, by miażdżyć mniejszych rywali i zmiatać konkurencję, a wszystko to na koszt użytkowników. […] Korzystając z własnej skarbnicy danych i pieniędzy, Facebook zgniótł lub utrudniał rozwój wszystkiemu, co firma uznawała za potencjalne niebezpieczeństwo” – komentowała wówczas prokuratorka generalna Nowego Jorku Letitia James.
Internetowa demonstracja
W ostatnich latach media społecznościowe stały się główną platformą organizacji strajków i protestów na całym świecie. To Twitter stanowił podstawowe narzędzie organizowania się, komunikacji i kontaktu ze światem w czasie Arabskiej Wiosny. W tym samym czasie nowe media umożliwiły przebieg akcji Occupy Wall Street. Uczestnicy globalnego ruchu organizowali się za pośrednictwem Twittera oraz Facebooka, który wówczas miał zaledwie 500 milionów użytkowników.
Dekadę później każdy wyraz zbiorowego nieposłuszeństwa obywatelskiego szuka swojego poparcia i formuje się za pośrednictwem mediów społecznościowych z Facebookiem na czele. To dotyczy zarówno strajków organizowanych przez ruch Black Lives Matter w USA, jak i tych, które wybuchły w Rosji po zatrzymaniu Aleksieja Nawalnego. Również młodzieżowy ruch klimatyczny nie osiągnąłby dzisiejszego formatu bez mediów społecznościowych. W Polsce antyrządowe strajki, które wybuchły po zaostrzeniu prawa aborcyjnego, za każdym razem miały swoje wydarzenia na Facebooku i tam też były na żywo relacjonowane.
czytaj także
Internetowa forma wsparcia akcji społecznych nabrała nowego znaczenia w dobie pandemii. Gdy wielu z nas z obawy o zdrowie swoje i innych oraz z powodu obostrzeń nie mogło osobiście uczestniczyć w demonstracjach, Facebook stał się podstawową formą wyrażania poparcia dla danej akcji. „Cyberaktywizm” wiąże się jednak z oczywistym ryzykiem – nie istnieje bez mediów społecznościowych.
Konglomerat Zuckerberga nie decyduje więc tylko o tym, czy możemy się ze sobą skontaktować. Nie poprzestaje również na regulowaniu naszego dostępu do rynków i produktów. Stając się podstawową formą organizacji protestów i dostępu do informacji, Facebook zaczął sprawować kontrolę nad naszymi swobodami obywatelskimi.
Czy imperium musi być złe?
Facebook ma dostęp do umysłów połowy ludzi na Ziemi. Jednak czy to koniecznie musi oznaczać coś złego? Czy główną ideą Facebooka nie miało być właśnie połączenie całego świata i zagwarantowanie równego dostępu do komunikacji?
Wątpliwości względem moralnych pobudek firmy Zuckerberga rozwiała Frances Haugen – była pracownica Facebooka, która ujawniła serię dokumentów dotyczących zdrowia psychicznego użytkowników Instagrama, propagowania mowy nienawiści na portalach, szerzenia dezinformacji, a nawet ujawniające proceder handlu ludźmi na portalu. Według Haugen Facebook wie o tym, jak praktyki stosowane na jego platformach wpływają na młodych użytkowników. Wie również, jak temu zapobiec. Nie reaguje jednak na własne raporty, które m.in. ujawniają, że co trzecia młoda kobieta myśli gorzej o swoim ciele z powodu Instagrama. Nastolatki wskazują również na powiązania portalu z rozwojem lęków i depresji.
Wirtualny strajk pracowników Facebooka. „Wpisy Trumpa nawołują do przemocy”
czytaj także
Niepohamowana ekspansja Facebooka uniemożliwia również utrzymanie jednakowych standardów bezpieczeństwa we wszystkich krajach. Według danych opublikowanych przez Haugen doprowadziło to do rozwinięcia się na platformie handlu ludźmi. Dokumenty upublicznione przez sygnalistkę ujawniają także udział Facebooka w promowaniu przemocy. Za sprawą algorytmu, który często faworyzuje dyskryminujące treści, platforma miała przyczynić się do jednych z najgłośniejszych aktów agresji w ostatnim czasie, m.in. do szturmu na Kapitol w USA czy ludobójstwa w Birmie.
Zarówno ujawnienie informacji dostarczonych przez Frances Haugen, jak i awaria Facebooka wraz z jego składowymi wydarzyły się na przestrzeni tygodnia. Jednak informacje o nadużyciach ze strony giganta mediów społecznościowych słyszymy już od dawna. Zapewne najgłośniejszy skandal z udziałem Facebooka był związany z firmą Cambridge Analytica. Ta uczestniczyła w dwóch największych kryzysach polityki międzynarodowej ostatnich lat, jakim z pewnością były wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA oraz brexit. Brytyjska firma wykorzystała wówczas profile psychologiczne prawie 87 milionów osób do celów kampanii politycznych. Wtedy wielu z nas po raz pierwszy usłyszało o algorytmie, który umożliwił naginanie poglądów politycznych użytkowników. To od niego bowiem zależy kolejność wyświetlania treści na portalu. Wówczas algorytm faworyzował te posty, na których popularności zależało Cambridge Analytica.
Uczmy się na błędach
Mamy więc gigantyczny konglomerat, który wpływa na poglądy połowy ludzkości, kontroluje jej finanse, wolności obywatelskie i możliwość komunikowania się. Technologiczne monstrum, którego kręgosłup moralny formuje w dużej mierze kapitał – ten ekonomiczny, jak i informacyjny. Ta prawdziwie dystopijna scena rozgrywa się przed naszymi oczami. Pytanie brzmi – co możemy z tym zrobić?
Pierwsze propozycje reform możemy znaleźć we wspomnianym już oskarżeniu o praktyki monopolistyczne wystosowanym wobec Facebooka. Ten zakładał odłączenie WhatsAppa i Instagrama od firmy matki. Może się wydawać, że podobna ingerencja w rozwój pojedynczej firmy jest zbyt drastyczna. Jednak przerwa w dostępie do aplikacji Facebooka pokazała nam, że konieczne są radykalne działania na poziomie administracyjnym. Należy również dodać, że istnieje już w tej sprawie precedens. Oskarżenie o działania monopolistyczne usłyszała również legendarna firma Bell Telephone Company, założona przez teścia wynalazcy telefonu. Po przeszło stu latach dominacji na rynku telefonii i dziesięciu latach batalii sądowej w 1983 roku firma zgodziła się podzielić aż na siedem mniejszych części.
Sama Frances Haugen wskazała kilka zaskakująco prostych rozwiązań dla tyranii Facebooka. Najciekawszym i zapewne najbardziej skutecznym jest przywrócenie chronologicznej „tablicy”. Przez to treści, które oglądamy na Facebooku i Instagramie, wyświetlać się będą w porządku, w jakim zostały opublikowane. Tak właśnie wyglądały aplikacje przed rokiem 2016, gdy firma zdecydowała się sortować posty w kolejności opartej na „rankingu zaangażowania”. To bezpośrednio wiąże się ze wspomnianym wcześniej algorytmem – to on pozycjonuje treści według „zaangażowania”. Chronologiczna kolejność postów uniemożliwiłaby faworyzowanie kontrowersyjnych publikacji. Te bowiem generują więcej reakcji od użytkowników, przez co są bardziej „lubiane” przez algorytm, który osadza je na szczycie „tablicy”.
czytaj także
W ten sposób kształtowane są również bańki informacyjne, stanowiące główny mechanizm polaryzacji społecznej. Dwie osoby, mając tę samą grupę znajomych oraz obserwujące podobne profile na Facebooku, wciąż mogą widzieć odmienne posty. Ich wyświetlanie jest bowiem powiązane z naszą aktywnością w Internecie. To wielokrotnie doprowadza do rozwoju poglądów radykalnych. Co ciekawe, z tym właśnie chciała walczyć Frances Haugen, gdy dołączyła do zespołu Facebooka. Według jej relacji spędzanie zbyt dużo czasu na forach o charakterze radykalnym doprowadziło do drastycznej zmiany poglądów u jej bliskiego przyjaciela. „Jedną rzeczą jest badanie dezinformacji, inną jest stracić przez nią kogoś” – komentowała sygnalistka.
Przywrócenie chronologicznych „tablic” dodatkowo ograniczy czas spędzany na platformach, które, jak wiemy, wyniszczają nas psychicznie. Obecnie za każdym razem, gdy otwierasz Instagrama lub Facebooka, widzisz posty w kolejności dyktowanej przez algorytm. Przez to masz wrażenie, że oglądasz coś nowego, gdy faktycznie przeglądasz wciąż te same treści. Chronologiczne ustawienie nie tworzyłoby podobnego złudzenia, dzięki czemu nie przeglądalibyśmy w kółko naszych feedów.
Haugen spytana przez Kongres o to, czy Facebook powinien pozbyć się „tablicy” opartej na „rankingu zaangażowania”, odpowiedziała w ten sposób – „Facebook z pewnością powie »Będziesz otrzymywać spam. Nie będziesz cieszyć się swoim feedem«. Jednak to nieprawda. Istnieją sposoby, dzięki którym możemy stworzyć takie doświadczenia, w których komputery nie regulują tego, co widzimy, a my regulujemy to wspólnie, społecznie”.
czytaj także
Wszystkie powyższe reformy powinny stanowić początek nowej ery regulacji obejmujących przestrzeń wirtualną. Administracyjne rozwiązania nie mogą dłużej ograniczać się do reakcji na katastrofy. Jak bowiem pokazała nam przerwa w funkcjonowaniu Facebooka – pociągają one za sobą zbyt wiele ofiar. Stoimy więc przed tytanicznym zadaniem – spóźnieni o dekadę, musimy spojrzeć dekadę do przodu. Jednak tylko dzięki temu wirtualny świat zostanie stworzony w granicach prawa, a nie na odwrót.
**
Wiktor Knowski jest studentem wydziału Artes Liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Jest założycielem i redaktorem Magazynu Hectic – portalu tworzonego przez młodych twórców, poświęconego tematyce sztuki i kultury. Zarówno na akademii, jak i w publikacjach zajmuje się problemami społecznymi.