Gdyby demokratów zatopiła wspierana przez Trumpa republikańska fala, Biden byłby w dużej mierze prezydentem zombie, czekającym na to, aż Trump za dwa lata zakończy jego polityczną agonię. Jego polityczna agenda jest jednak wciąż żywa. Z polskiego punktu widzenia jest to szczególnie istotne w kontekście polityki ukraińskiej.
Ciągle czekamy na wyniki wyborów w kilku okręgach, które zadecydują o tym, która z amerykańskich partii przejmie kontrolę nad Izbą Reprezentantów. Wiemy już jednak, że demokraci utrzymali kontrolę nad Senatem, wzmocnili się w zgromadzeniach stanowych i wygrali wybory gubernatorskie w stanach, które mogą zadecydować o wyniku wyborów prezydenckich za dwa lata. Jest też jasne, że popierani osobiście przez Trumpa kandydaci w przeważającej większości poradzili sobie słabo.
„Bóg, broń i chwała” czy inflacja i ceny paliwa? O co toczą się wybory w USA
czytaj także
Najkrócej mówiąc, znaczy to tyle, że Stany oddaliły się o kilka kroków od katastrofy, jaką byłby triumf trumpizmu, otwierający byłemu prezydentowi drogę powrotu do Białego Domu za dwa lata. Komentatorzy są zgodni: to Trump jest największym przegranym tych wyborów. Partia Republikańska, która wedle wszelkich prawideł amerykańskiej polityki powinna zdecydowanie wygrać wybory połówkowe, zapłaciła cenę za sklejenie swojej politycznej marki z trumpowską polityką, którą wyborcy uznali za zbyt ekstremalną. Zwłaszcza jeśli chodzi o walkę republikanów z prawami reprodukcyjnymi kobiet i podważanie prawomocności wyborów z 2020 roku.
Za dwa lata Trump znów może nie znaleźć „brakujących głosów”
Odrzucenie przez Amerykanów insurekcyjnego języka mówiącego o „skradzionych wyborach” szczególnie dobrze pokazują porażki kandydatów na gubernatorów i sekretarzy stanu, budujących swój program na wyborczym negacjonizmie. Ich klęski mają istotne polityczne znaczenie w kontekście możliwego scenariusza, w którym Trump za dwa lata znów startuje, przegrywa wybory, ale odmawia uznania wyników.
czytaj także
Jedną z wielu osobliwości amerykańskiego systemu wyborczego jest bowiem to, że w Stanach nie ma niczego takiego jak nasza Państwowa Komisja Wyborcza – niezależnej, ponadpartyjnej, federalnej instytucji organizującej wybory, nadzorującej liczenie głosów i ogłaszającej wyniki. W Stanach wybory organizują władze lokalne – to jeden z obszarów znajdujących się w kompetencji stanów. W większości z nich wybory prezydenckie organizuje sekretarz stanu, na ogół wybierany w powszechnych wyborach. On też zatwierdza wyniki wspólnie z gubernatorem, który ostatecznie zatwierdza elektorów, jakich stan wysyła do kolegium mającego dokonać wyboru prezydenta.
Dlatego w trakcie walki o podważenie wyniku wyborów Trump dzwonił do gubernatora i sekretarza stanu Georgii – republikanów – i naciskał na nich, by znaleźli mu „brakujące głosy”. W nagranej rozmowie telefonicznej z sekretarzem stanu Georgii Bradem Raffenspergerem Trump straszył urzędnika z Georgii, że jeśli nie przeliczy ponownie głosów, może czekać go odpowiedzialność karna. „Wiesz, co zrobili, i nic z tym nie robisz. Wiesz, to jest przestępstwo. Nie możesz na to pozwolić” – mówił ciągle urzędujący prezydent, sugerując, że demokraci zdołali jakoś dorzucić nieprawomocnych, zmieniających wynik głosów.
Raffensperger i gubernator Georgii Brian Kemp oparli się naciskom Trumpa. W tych wyborach nominację Partii Republikańskiej zdobyli kandydaci, którzy nie tylko podważali wyniki wyborów sprzed dwóch lat, ale także zapewniali, że jeśli to oni wygrają wybory, to w ich stanie nigdy nie powtórzy się scenariusz z 2020 roku. „Jeśli zostanę wybrany, republikanie już nigdy nie przegrają żadnych wyborów w tym stanie” – mówił na jednym z przedwyborczych wieców popierany przez Trumpa kandydat na gubernatora Wisconsin Tim Michels.
Kandydaci na gubernatorów, sekretarzy i prokuratorów generalnych stanu składający podobne obietnice utworzyli w tym roku nieformalną platformę America First. Cieszyła się ona poparciem Trumpa oraz wsparciem finansowym ze strony Mike’a Lindella – założyciela firmy produkującej pościel MyPillow, znanego z głoszenia teorii spiskowych na temat wyborów z 2020 roku oraz wspierania „alternatywnych terapii” rzekomo leczących covid. Na spotkaniach grupy pojawiały się historie spiskowe, oskarżające o sfałszowanie wyborów sprzed dwóch lat „komunistów”, demokratów, George’a Sorosa i Marka Zuckerberga. Wiele osób z kręgu America First dało się także poznać z sympatii to teorii QAnona.
Politykiem, który zbudował tę koalicję był pochodzący z Nevady Jim Marchant. Udało się mu zdobyć nominację republikanów na stanowisko sekretarza stanu Nevady. W Arizonie na to samo stanowisko kandydował inny związany z America First kandydat: Mark Finchem, członek niższej izby stanowej legislatury. Finchem był obecny na Kapitolu 6 stycznia 2021, jest też członkiem skrajnie prawicowej grupy Oath Keepers. Po wyborach sprzed dwóch lat przekonywał, że Biden nie mógł wygrać w Arizonie, gdyż on nie zna nikogo, kto by głosował na demokratę.
Finchem był też autorem rezolucji wzywającej Izbę Reprezentantów Arizony do unieważnienia wyniku wyborów prezydenckich sprzed dwóch lat w tym stanie. Barack Obama przestrzegał, że zwycięstwo Finchema może oznaczać „koniec demokracji w Arizonie”.
czytaj także
W Michigan z wyborczym negacjonizmem flirtowali kandydaci na stanowisko gubernatora, sekretarza stanu i prokuratora generalnego. Na to drugie stanowisko kandydowała Kristina Karamo, która w 2020 roku była autorką pozwu o unieważnienie wyniku wyborów w stanie, w którym wygrał Biden. Także w trakcie tych wyborów Karamo próbowała zaskarżyć wyniki spływające z Detroit. Sędzia nie tylko odrzucił wniosek, ale też wyśmiał go w uzasadnieniu.
W Pensylwanii, gdzie sekretarza stanu mianuje gubernator, kandydatem republikanów na to stanowisko został wyborczy negacjonista Doug Mastriano, przed 6 stycznia 2021 organizujący autokary ze zwolennikami Trumpa z Filadelfii do Waszyngtonu. Jak spekulowała prasa, w razie wygranej Mastriano miał mianować na sekretarza stanu aktywistkę Toni Schuppę, znaną z głoszenia licznych teorii spiskowych bliskich uniwersum QAnona.
czytaj także
Przypomnijmy, że Arizona, Michigan, Pensylwania, Wisconsin i Nevada to stany konkurencyjne – wygrać tam może zarówno demokrata, jak i republikanin – w których mogą rozstrzygnąć się następne wybory prezydenckie. Konstytucjonaliści przekonywali, że sekretarz stanu i gubernator nie mogą po prostu „wydrukować” wyników wyborów prezydenckich w stanie wbrew woli większości wyborców, ich decyzje unieważniłyby bowiem sądy. Nawet jeśli tak faktycznie by się stało, to polityczne koszty walki o odkręcenie takiego ruchu władz stanowych byłyby potężne.
Sekretarz stanu i gubernator, zwłaszcza przy poparciu stanowego zgromadzenia ustawodawczego, mogą też w ten sposób zorganizować wybory w stanie, by zwolennikom partii, której nie popierają, trudniej było oddać głos. Na przykład likwidując lub ograniczając wcześniejsze i korespondencyjne głosowanie – co obiecywali kandydaci spod sztandaru America First. Tę formę głosowania bardziej preferują wyborcy demokratów, zwłaszcza ci ubożsi, którzy nie zawsze mają czas i środki, by w dzień roboczy udać się do lokalu wyborczego, gdzie w kolejce trzeba nieraz odstać kilka godzin.
Mastriano zapowiedział, że jako gubernator zrezygnuje z maszyn do głosowania i wróci do głosowania papierowego, co oznacza sporządzenie nowego rejestru wyborców. Można zgadywać, że wypadłyby z niego grupy raczej głosujące na demokratów, zwłaszcza z tych środowisk, które mają mniej kapitałów potrzebnych do tego, by zadbać o znalezienie się w rejestrze.
Demokraci potraktowali więc zagrożenie ze strony America First poważnie. Zgromadzili niespotykany w wyborach na sekretarzy stanu budżet, wydając na swoich kandydatów nawet dziesięciokrotnie więcej niż republikanie. Ostatecznie prawie we wszystkich konkurencyjnych stanach negacjoniści przegrali wybory na stanowiska dające im wpływ na proces wyborczy.
Demokraci odkryli własną formułę populizmu?
Równie ważne jest utrzymanie kontroli przez demokratów nad Senatem. Zadecydowały o tym tak naprawdę zwycięstwa w dwóch miejscach: Nevadzie i Pensylwanii.
Republikańscy stratedzy w wyścigu w Nevadzie, gdzie o reelekcję walczyła senatorka Catherine Cortez Masto, widzieli największą szansę na zwiększenie republikańskiego stanu posiadania w Senacie – republikanom wystarczył jeden mandat senatorski więcej, by odzyskać kontrolę nad izbą wyższą amerykańskiego Kongresu. Nevada była jednym ze stanów najbardziej dotkniętych przez ekonomiczne skutki pandemii – czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę rolę turystyki, hazardu itp. w gospodarce stanu. Teoretycznie powinno to dać republikanom szansę na zwycięstwo.
Partia znów jednak postawiła na złego kandydata – Adama Laxalta. Kampanii Cortez Masto skutecznie udało się go przedstawić jako ekstremistę, wyborczego negacjonistę i wroga praw reprodukcyjnych kobiet. Faktycznie Laxalt nazwał orzeczenie w sprawie Roe v. Wade „żartem”, w 2020 roku prowadził kampanię na rzecz unieważnienia zwycięstwa Bidena w Nevadzie, bez żadnych dowodów mówiąc o wyborczych nieprawidłowościach.
Nie pomogło mu też to, że w wyborach odcięła się od niego własna rodzina – 14 krewnych Laxalta poparło oficjalnie Cortez Masto. Ma to tym większe znaczenie, że rodzinna tradycja to istotny kapitał polityczny Laxalta – jego dziadek, Paul Laxalt, był bardzo szanownym w Nevadzie gubernatorem tego stanu i jego reprezentantem w Senacie.
Zwycięstwo w Pensylwanii było dla demokratów tym bardziej cenne, że kandydaci walczyli o miejsce zwolnione przez udającego się na polityczną emeryturę republikanina Pata Toomeya.
Triumf Johna Fettermana w tym stanie nie tylko zwiększył stan posiadania demokratów w Senacie, ale także pokazał demokratom, że mogą pokonać republikanów w ich własnej grze. Fetterman zaprezentował bowiem w swojej kampanii model skutecznego, progresywnego populizmu, dzięki któremu zmobilizował dwie kluczowe dla swojego zwycięstwa grupy: młodych wyborców i białą klasę pracującą.
Patriotyzm ekonomiczny i inkluzywny populizm pomogą odebrać Trumpowi klasę ludową?
czytaj także
Wielu komentatorów wymienia mobilizację młodych jako istotną dla powstrzymania republikańskiej fali w tych wyborach. Frekwencja wśród wyborców w wieku 18–29 wynosiła 27 proc. – tylko raz w historii wyborów połówkowych była wyższa. W Pensylwanii zagłosowało aż 31 proc. osób z tej grupy wiekowej. 70 proc. z nich poparło Fettermana.
Generację Z mogły przyciągnąć wyraziście progresywne postulaty kandydata demokratów. Fetterman zdecydowanie opowiada się bowiem za prawem kobiet do aborcji, prawo do opieki zdrowotnej traktuje jak prawo człowieka, opowiada się za legalizacją marihuany i zniesieniem kary śmierci, chce podatków majątkowych i podniesienia płacy minimalnej do 15 dolarów za godzinę.
Fetterman rozpoczął swoją kampanię bardzo wcześnie i oparł ją na zasadzie: „każde hrabstwo, każdy głos”. Pensylwania jest stanem silnie geograficznie spolaryzowanym. W hrabstwach na wschodzie dominują demokraci, w głębi stanu republikanie. Kampania Fettermana założyła, że do zwycięstwa trzeba nie tylko maksymalnie zmobilizować demokratyczne hrabstwa, ale też zmniejszyć przewagi republikanów w tych, gdzie uzyskują największe poparcie. Co oznacza konieczność dotarcia do białej, często konserwatywnej kulturowo klasy pracującej.
Fettermanowi udało się to w stopniu wystarczającym do wygranej, a w dotarciu do białej klasy pracującej pomóc mógł jego styl. Senator elekt z Pensylwanii nie wygląda bowiem jak typowy polityk. To wielki, łysy mężczyzna, najczęściej ubierający się w szorty i bluzy z kapturem. Choć jest absolwentem Harvardu, to wygląda jak ktoś, kto świetnie by się czuł w barze dla kierowców ciężarówek. Sprawia wrażenie autentycznego, czego siły wielokrotnie nie doceniali eksperci.
Po debacie Fettermana z Mehmetem Ozem – lekarzem-celebrytą startującym z poparciem Trumpa z ramienia republikanów – wieszczyli oni klęskę kandydata demokratów. Fetterman w maju przeszedł wylew i w trakcie debaty widać było, że ciągle ma problem ze zrozumieniem słowa mówionego. Ludzie jednak sympatyzowali z jego walką, po debacie wpłaty na kampanię demokraty popłynęły szerokim strumieniem.
Oz stwierdził, że styl bycia i ubierania się Fettermana to komunikat, symboliczny „kopniak w jaja” wymierzony władzy i autorytetom. Czego Oz nie zrozumiał, to tego, że ludzie chcą, by ktoś w ich imieniu dał elitom kopniaka. Dlatego kiedyś poparli Trumpa, a teraz Fettermana. Kampania demokraty była w stanie przedstawić Fettermana – pełniącego funkcję zastępcy gubernatora stanu – jako outsidera, a Oza jako oderwanego od problemów zwykłych ludzi milionera, który nawet nie mieszka na co dzień w Pensylwanii i choćby z tego powodu nie powinien jej reprezentować.
Faktycznie, do wyborów Oz mieszkał głównie w wielkiej rezydencji w New Jersey. Kampania Fettermana bardzo skutecznie potrafiła to wykorzystać. Zgłosiła między innymi kandydaturę Oza do New Jersey Hall of Fame, wykorzystała jedną z gwiazd Ekipy z New Jersey do ataków na Oza, wyśmiewała jego oderwanie od rzeczywistości. Jak CNN mówił związany z republikanami analityk, Oz zupełnie zignorował to zagrożenie. Gdy w lecie kampania dochodzącego do siebie po wylewie Fettermana regularnie ośmieszała Oza w internecie, lekarz-celebryta spędzał wakacje w Irlandii, a następnie na Florydzie i nic nie robił, by ratować swój wizerunek. Taktyka zespołu Fettermana, czasem krytykowana jako niepoważny trolling i shitposting, okazała się skuteczna.
czytaj także
Fetterman pokazał, że można wygrać z programem na lewo od centrum Partii Demokratycznej w konkurencyjnym stanie, docierając do środowisk uwiedzionych wcześniej przez Trumpa. Demokraci muszą się teraz zastanowić, jak doświadczenie senatora elekta z Pensylwanii da się przenieść na inne wyborcze wyścigi.
Widmo trumpizmu trochę wyblakło
Co konkretnie daje demokratom kontrola nad Senatem? To, że jeśli nawet republikanie zdobędą kontrolę nad Izbą Reprezentantów, to z Kongresu nie wyjdzie żadna ustawa kłopotliwa politycznie dla Bidena – w amerykańskim systemie do stanowienia prawa potrzeba zgody obu izb legislatury. Z poziomu Senatu demokraci mogą z kolei inicjować ustawy, które będą na tyle korzystne dla większości Amerykanów, że odrzucenie ich w Izbie Reprezentantów może być politycznym problemem dla republikanów.
Kontrolowany przez demokratów Senat daje też pewność, że zatwierdzone zostaną wszystkie sędziowskie nominacje Bidena. Ostatni wyrok Sądu Najwyższego, głosami tradycjonalistycznych katolików odbierający Amerykankom konstytucyjne prawo do aborcji pokazał, jak bardzo jest to istotne.
Najważniejsza jest jednak polityczna dynamika, jaką uruchamiają te wybory połówkowe. Wbrew przewidywaniom komentatorów Biden nie wychodzi z nich osłabiony, tylko wzmocniony. Druga połowa kadencji obecnego prezydenta nie będzie łatwiejsza niż pierwsza, ale prezydent nie będzie też jak bokser zmuszony walczyć z jedną ręką związaną z tyłu. Gdyby demokratów zatopiła wspierana przez Trumpa republikańska fala, Biden byłby w dużej mierze prezydentem zombie, czekającym na to, aż Trump za dwa lata zakończy jego polityczną agonię.
Polityczna agenda Bidena jest jednak wciąż żywa. Z polskiego punktu widzenia jest to szczególnie istotne w kontekście polityki ukraińskiej. Gdyby wybory połówkowe radykalnie osłabiły Bidena i demokratów i pokazały, że Trump za dwa lata może z dużym prawdopodobieństwem wrócić, utwardziłoby to stanowisko Rosji. Kremlowi opłacałoby się czekać na polityczną zmianę za oceanem, zakładając, że Trump wstrzyma pomoc dla Ukrainy i będzie starał się wymusić na Kijowie korzystny dla Rosji pokój. Dobre wyniki demokratów zmieniają kalkulacje Kremla na korzystniejsze dla Ukrainy i naszego regionu.
Niezależnie od tego, czy republikanie przejmą ostatecznie Izbę Reprezentantów, trumpowski moment w amerykańskiej polityce osłabł po ostatnim wtorku. Widmo trumpizmu oddala się. Do republikanów zaczyna docierać, że Trumpowska agenda wygrała w 2o16 być może dwukrotnie: pierwszy raz i ostatni.
czytaj także
Problem w tym, że baza partyjna ciągle kocha Trumpa. Republikanów może więc czekać wojna domowa, mogąca ich kosztować wybory. Biorąc pod uwagę, jak toksyczną siłą stali się republikanie co najmniej od czasu zwycięstwa Obamy, byłaby to dobra wiadomość. Partia Republikańska potrzebuje resetu i długich lat w opozycji, by przemyśleć swoją politykę. Choć oczywiście żyjemy w czasach, gdy spełniają się najgorsze scenariusze i w ciągu najbliższych dwóch lat wszystko się może jeszcze wydarzyć.