To się dzieje naprawdę. Na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich wygląda na to, że nic nie przeszkodzi komediantowi Wołodymyrowi Zełenskiemu w wygranej. Ma notowania w okolicach siedemdziesięciu procent, a wsparcie obecnego prezydenta Poroszenki raczej nie przekracza trzydziestu.
Sprawa wydaje się przesądzona – o ile w ciągu najbliższych dwóch dni władza nie znajdzie powodu, żeby wybory odwołać. Lepiej się nawet nie zastanawiać, jaki to mógłby być powód i jakie byłyby jego koszty. Zresztą, próbę przewrotu prezydencka ekipa bezskutecznie przeprowadziła jeszcze na samym początku wyścigu wyborczego, kiedy próbowano poprzez wprowadzenie stanu wojennego przełożyć wybory. Ciąg dalszy tej całej kampanii prezydenckiej okazał się bezprecedensowym wyścigiem w dół, który szalenie nasilił się po pierwszej turze wyborów. Sztab Poroszenki postanowił ratować swojego kandydata poprzez zdecydowane przejście na terytorium konkurenta: do polityki jako telewizyjnego kabaretu.
Walka na miny, przecież nikt nie czyta programów
Kampania wyborcza od początku wyróżniała się brakiem konkretnych politycznych wizji czy programów głoszonych przez kandydatów. Poroszenko prowadził ją pod obskuranckim hasłem „Armia! Język! Wiara!”, a Zełenski programowo postanowił w ogóle nie składać żadnych wyborczych obietnic. Nic zatem dziwnego, że po klęsce w pierwszej turze Poroszenko postanowił porzucić resztki politycznego ratio i ostatecznie przejść ku strategii emocjonalnego zastraszania wyborców. W odpowiedzi na rzuconą przez Zełenskiego sugestię, że każdy kandydat ma złożyć analizy medyczne (pomysł odwołujący się do plotki o rzekomym alkoholizmie obecnego prezydenta), sztab Poroszenki przyjął tę grę: prezydentowi przed kamerami pobrano krew, a w mediach rozpętano histerię o Zełenskim jako „narkomanie”. Jedynym wynikiem tego zagrania okazała się, oczywiście, coraz głębsza stygmatyzacja osób uzależnionych – przecież notowania Zełenskiego w wyniku tej afery wcale nie ucierpiały, mimo że wiarygodnych analiz medycznych nie złożył.
czytaj także
Ten sam absurdalny scenariusz rozgrywa się wokół oficjalnej debaty kandydatów przed drugą turą. Z pewnością tradycyjna merytoryczna debata byłaby wielkim problemem dla Zełenskiego, który występuje przed kamerami niemal wyłącznie we własnym serialu. Stwierdził więc, że na debatę do telewizyjnego studia nie przyjdzie – natomiast zaproponował Poroszence zorganizowanie debaty na Stadionie Narodowym w Kijowie, oczywiście licząc na to, że tak kuriozalny pomysł zostanie odrzucony przez prezydenta. Ewidentnie nie docenił gotowości prezydenckiej ekipy do przekraczania wszelkich granic w wyścigu w dół. Stadionowa debata ma się odbyć w ostatni wieczór przed ciszą wyborczą. Prawdopodobnie nawet jeśli Zełenski nie powie podczas tej debaty ani słowa, tylko będzie robił miny, chyba nie zaszkodzi mu to wygrać w wyborach.
Ukraina nie chce prezydenta
Wybory już 21 kwietnia. „Koniec epoki kłamstwa”, „Koniec epoki сhciwości”, „Koniec epoki biedy” – zapowiadają slogany kampanii Zełeńskiego. Zwolennicy Poroszenki zdają się raczej uważać, że tego dnia nastąpi koniec świata lub co najmniej państwa ukraińskiego, gdyż prezydentem zostanie osoba bez żadnego doświadczenia w polityce oraz bez politycznego programu – natomiast z mnóstwem podejrzanych powiązań z oligarchami i z Rosją. W Ukrainie na pewno nie skończy się ani epoka kłamstwa, ani chciwości, ani biedy. Możemy natomiast być niemal pewni, że skończy się epoka, w której w ukraińskiej polityce liczyli się prezydenci.
czytaj także
Model władzy prezydenckiej, który od początku lat 90. dominował w ukraińskiej polityce, właśnie się wyczerpuje. Mieliśmy do czynienia zarówno z modelem bardzo silnej, scentralizowanej prezydenckiej władzy (jak za czasów Kuczmy i Janukowycza), a potem z nieco osłabioną, „zdemokratyzowaną” prezydencją czasów Juszczenki oraz pierwszych lat Poroszenki. Żaden z tych modeli nie okazał się odpowiedni. Jeśli wybory prezydenckie w Ukrainie z 2019 roku mają jakąkolwiek treść, brzmi ona: Ukraina już nie chce władzy prezydenta, ponieważ z doświadczenia wiemy, że ta władza jest zawsze zła. Chce prezydenta, który byłby słabą postacią ceremonialną – lub serialową, jak w przypadku Zełenskiego. Oczywiście upadek prezydencji jako instytucji państwowej oraz zbudowanie nowego modelu politycznego nie będzie łatwe. Ale innej drogi Ukraina już nie ma.