Transformacja energetyczna jest wdrażana bardzo agresywnie. Jej skutkiem jest niebywałe okrucieństwo, wyzysk, krzywda i śmierć. W przypadkach tak drastycznych jak wydobycie kobaltu w Katandze mówimy wręcz o zbrodniach – rozmowa z Siddharthem Karą, autorem książki „Krwawy kobalt”.
Jakub Szafrański: Problem kolonializmu i jego dziedzictwa nie jest istotnym przedmiotem debaty publicznej w Polsce. Istnieje ryzyko, że czytelnicy poświęcą swoją uwagę głównie wątkowi niedostatków przemysłu odnawialnych źródeł energii, a być może zinterpretują twoją książkę wręcz jako głos przeciwko transformacji energetycznej. Czy spotkałeś się już z takimi reakcjami?
Siddharth Kara: Myślę, że kolonializm, czy też neokolonializm jest nie tyle kwestią tożsamości narodowej, co sprawą indywidualną. Kolonialne podejście do krajów Afryki to coś, co zostało wpojone ludziom globalnej Północy i przez nich uwewnętrznione. Co więcej, opiera się nie tyle na świadomej refleksji, co na osobistym poczuciu niesprawiedliwości związanym z naszym codziennym uzależnieniem od zaawansowanej technologii i tego, jak kontrastuje ono z ubóstwem milionów ludzi na kontynencie afrykańskim. Uczestniczymy w ich tragedii bezwolnie.
Jesteśmy bezmyślnymi kolonizatorami?
Dzieje się to decyzją firm produkujących urządzenia i pojazdy elektryczne. Zarządzający tymi firmami w pewnym momencie uznali, że dobrostan ludzi wydobywających kobalt i inne niezbędne w produkcji surowce, nie jest wart ich czasu i uwagi. Liczy się tylko skarb ukryty w ich ziemi i wyścig, żeby go wykopać po trupach.
W wyniku takiego podejścia mieszkańcy i mieszkanki Katangi oraz środowisko, w którym żyją, poddano presji i niebywałej przemocy, która podtrzymuje nasz technologiczny, odnawialny lifestyle.
Mało kto chce usłyszeć o sobie coś takiego. To woda na młyn negacjonistów klimatycznych.
Oczywiście nie jestem w stanie zapanować nad tym, by książka nie została użyta w celu wzmocnienia takiej czy innej agendy politycznej. Moim celem jest oddanie głosu Kongijczykom i nagłośnienie ich prawdy o tym co dzieje się w kopalniach by usłyszał o tym świat, który uzależnił się od ich cierpienia.
Populistyczna prawica użyje prawdy o cierpieniu Kongijczyków by powiedzieć: „Aha! Cała ta transformacja energetyczna oparta jest na niewolniczej pracy dzieci! Trzeba porzucić te pomysły”. Problem w tym, że mówiąc to, prawica ma rację. Sprawy mają się tak, że politycznie, transformacja energetyczna jest wdrażana bardzo agresywnie. Jej skutkiem jest niebywałe okrucieństwo, wyzysk, krzywda i śmierć. Jest to więc uzasadniona krytyka.
Nie neguje to słuszności samej idei transformacji. Ochrona środowiska naturalnego jest ważna. Nie może być jednak tak, że ratujemy naszą część planety kosztem części, na której żyją inni. Nie może być tak, że przekażemy naszym dzieciom zieloną planetę, kosztem pracy innych dzieci. Jest to niesprawiedliwość, którą wszyscy musimy rozpoznać, jeśli jakaś transformacja ma się odbyć w akceptowalny sposób. Obecny model łamie prawa człowieka.
czytaj także
Czyli twoja książka to apel ponad podziałami?
Chciałbym, by książka poruszyła agentów zmiany: liderów, społeczności i organizacje, które mogą odnieść się do tej konkretnie niesprawiedliwości.
Jeśli wymiana silników spalinowych na elektryczne jest konieczna, to musi to być transformacja na miarę XXI a nie XIX wieku: moralna, uczciwa i nieodbierająca nikomu godności. Dlatego wyraźnie nawiązuję do misji Josepha Conrada, który ponad sto lat temu, w podobny sposób opowiedział światu o zbrodniach króla Leopolda w belgijskim Kongu. Plantacje gumy zasilały europejską rewolucję motoryzacyjną, dostarczając surowca na produkcję opon samochodowych.
Jeśli jakiś rząd ustanawia cel, że musimy mieć tyle a tyle samochodów elektrycznych przed rokiem X, to w tym samym dokumencie musi znajdować się pakiet propozycji zabezpieczających nas moralnie przed producentami, którzy oparli swój model produkcji na wyzysku i przemocy.
Liczne odwołania do twórczości Conrada to dobry punkt zaczepienie dla polskiego czytelnika, a reportaż do dosyć popularny w Polsce gatunek. Istnieje jednak ryzyko, że zostanie odebrany wyłącznie jako egzotyczna opowieść, jeśli po lekturze pozostawi się czytelnika samego z tą wstrząsającą wiedzą. Horror, horror i co ja mogę z tym zrobić?
Ja sam nie mam i nie podaję zestawu rozwiązań. Ta książka jest od początku pomyślana jako uświadamiająca. Możemy się oczywiście nad tym zastanowić.
Wskazałbym trzy rzeczy, które każdy może zrobić. Po pierwsze, trzeba dalej przekazywać wiedzę i świadomość opresji kongijskich robotników i robotnic. Nigdy nie można lekceważyć siły, jaka stoi za głoszeniem prawdy.
Po drugie, każde z nas powinno przemyśleć i zoptymalizować swoje nawyki konsumenckie. Producenci telefonów chcą, żebyśmy co roku zmieniali model na nowszy. Musimy jednak pamiętać, że za każdym razem, gdy kupujemy nowy sprzęt, chociaż ten, który mamy, całkiem dobrze działa, przykładamy się do podtrzymania systemu, który u swoich podstaw wyzwala krzywdę i cierpienie. Trzeci środek, na jaki może zdecydować każde z nas, to zwrócenie się do instytucji lub osób odpowiedzialnych za stanowienie prawa w naszym kraju z oczekiwaniem zajęcia się problemem.
Od około 25 lat Polacy i Polki sami stanowią tanią siłę roboczą napędzającą zachodnie gospodarki. Jednak nawet jeśli trafiali do nielegalnych obozów pracy w Hiszpanii lub we Włoszech, nie musieli tam codziennie walczyć o życie. Czy można jakoś porównywać te sytuacje? Opowiedz, proszę, jakie są perspektywy kongijskich robotników. Odkładają na samochód albo dom? Ślą pieniądze do rodziny?
Kopacze kobaltu z Katangi pracują na samym dnie światowego systemu gospodarczego. Każde z nas znajduje się na jakimś jego szczeblu i z pewnością można powiedzieć, że robotnicy z Konga są dalekimi, bardzo dalekimi kuzynami polskich robotników najemnych.
Pierwsze ważne rozróżnienie polega na tym, że oni nie są migrantami. Pracują na własnej ziemi, która została im odebrana, bo jakiejś spółce przyznano koncesję na wydobycie. Największa przyznana koncesja, o której wspominam w książce, zajmuje obszar wielkości Londynu. Spójrz na mapę i wyobraź sobie, że gdzieś na polskiej prowincji pojawiają się nagle koparki i wywrotki, a robotnicy chronieni przez uzbrojonych ludzi grodzą obszar 1500 kilometrów kwadratowych, każąc ludziom z wiosek wynosić się z całym dobytkiem za płot.
czytaj także
Po drugie, jadąc do pracy za granicę, chcesz polepszyć swój los. Do emigracji może cię popchnąć bezrobocie lub brak warunków do realizowania własnych ambicji, czy choćby brak osobistego poczucia wartości. Kopacze i płuczki z Katangi walczą o fizyczne przetrwanie z dnia na dzień. Pracują od świtu do nocy za równowartość jednego lub dwóch euro. To ledwo starcza na podstawowe potrzeby fizjologiczne. Nic się z tego nie odłoży. W rezultacie w ogóle przestajesz myśleć o przyszłości. Wstajesz, jesz, idziesz kopać, odbierasz wypłatę, śpisz i tak na okrągło, siedem dni w tygodniu. W czasach Conrada ludzie w Kongu nie mierzyli na co dzień czasu, tylko kilogramy gumy, które udawało im się zebrać. Dzisiaj waży się grudy rudy kobaltu.
Piszesz, że za los robotników z Katangi odpowiedzialny jest trójkąt opresji złożony z zachodnich firm technologicznych, chińskich producentów baterii i lokalnych ośrodków władzy w Kongu. Jako konsumenci możemy wywierać wpływ na nasze instytucje, by obligowały firmy do kontrolowania, czy ich dostawcy przestrzegają prawa pracy. Czy firmy mają coś w ogóle do powiedzenia? Pytam o rolę Chin i szanse na to, że tamtejsze fabryki i spółki wydobywcze zaczną brać pod uwagę dobrostan robotników z Konga.
Niestety, łatwo użyć argumentu, że: cóż, my robimy co możemy, ale Chiny rządzą się swoimi prawami i nie mamy na to wpływu. Uważam, że w przypadkach tak drastycznych i oczywistych jak wydobycie kobaltu, miedzi, niklu i litu w Katandze mówimy o zbrodniach popełnianych w biały dzień. W takich sytuacjach zachodnie rządy powinny przyjmować postawy śmiałe i odważne. Nigdy nie jest tak, że nie ma wyjścia czy alternatywnych źródeł dostaw. Mogą one być bardziej kosztowne, ale każde z nas musi wtedy zadać sobie pytanie o fundamentalne dla siebie wartości i o to, ile one są dla nas warta.
Gdy wyszło na jaw, że niektóre chińskie fabryki wykorzystują do produkcji paneli słonecznych Ujgurów zamkniętych w obozach pracy, Zachód wprowadził sankcje na te produkty. Cząstkowe działania są więc możliwe.
Jeśli chodzi o telefony komórkowe i auta, skala jest inna i ograniczenie importu produktów opartych na kobalcie byłoby bolesne dla firm technologicznych. Ale chińscy producenci również by to odczuli, a wtedy można się dogadać. Wspólnie popracować nad polepszeniem warunków pracy w kopalniach. Nie mam jednak złudzeń, że na dzisiaj to jest business as usual i kongijskie dziecko zasypane w tunelu dla nikogo się tutaj nie liczy. Nie liczy się również środowisko naturalne Katangi. Przyroda jest ważna na Zachodzie. Ta afrykańska nie jest.
Myślę też, że gdyby firmy technologiczne chciały przyjąć śmiałą postawę wobec nadużyć producentów baterii to już dawno by to zrobiły. Bez presji społecznej to się nie wydarzy.
czytaj także
Niedawno, w Europie wszczęto alarm, że do portu w Hamburgu zbliża się ogromny statek wyładowany chińskimi samochodami elektrycznymi, pierwszy z wielu. Są to niedrogie w stosunku do zachodnich marek auta „na każdą kieszeń”. Jest ich tak dużo, że nie mieszczą się w europejskich portach. Z drugiej strony, w USA dopiero co uruchomiono sprzedaż Tesla Cybertruck, który napędzany jest kilkoma silnikami elektrycznymi, ma potężną baterię i pożera energię w skali dotychczas niestosowanej. Czy jesteśmy zawieszeni między masową produkcją dla milionów albo obrzydliwym marnotrawstwem i rozpasaniem dla wybranych? Przecież to na jedno wychodzi.
Dlatego należy gruntownie przemyśleć i rozwijać zagadnienie transportu publicznego. Tutaj Europa ma znaczną przewagę nad Stanami Zjednoczonymi. Europejskie rowery, autobusy i pociągi to wspaniały atut. To również wskazówka, którą możemy dodać do zestawu rozwiązań na poziomie konsumenckim: używajcie transportu zbiorowego.
**
Siddharth Kara – badacz zagadnienia współczesnego niewolnictwa oraz aktywista praw człowieka. Jest profesorem British Academy Global i profesorem nadzwyczajnym na Uniwersytecie w Nottingham. 24 kwietnia 2024 roku nakładem wydawnictwa W.A.B ukazała się jego książka Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność.