Po raz pierwszy w rządzonej dotychczas przez konserwatywne elity Kolumbii prezydentem będzie zdeklarowany lewicowiec, zaangażowany wcześniej w działania partyzantki FARC. Kim jest, kto pomógł mu sięgnąć po nowe stanowisko i co obiecuje swoim wyborcom?
Niedziela, 29 maja, pierwsza tura wyborów prezydenckich w Kolumbii. Dzwonię do Deisy Aparicio, mojej znajomej aktywistki w stolicy kraju, Bogocie.
– Oddałam głos na Gustavo Petro i Francię Márquez za pamięć po ponad tysiącu zamordowanych aktywistów, pamięć 80 młodych ludzi, którzy stracili życie w protestach społecznych w zeszłym roku – mówi Deisy. Głosowałam za wprowadzeniem w życie układu pokojowego, za pokojem – dodaje.
Układ pokojowy w Kolumbii obowiązuje od czterech lat, ale pokoju nie zapewnił
czytaj także
Od podpisania umowy pokojowej między rządem a partyzantką FARC w 2016 roku zamordowano ponad 1200 związkowców, studentów, przywódców lokalnych, z rdzennych ludności, Afrokolumbijczyków i obrońców środowiska naturalnego. Najwięcej, bo ponad 850, zginęło podczas rządów obecnego konserwatywnego prezydenta, Ivana Duque, który wsławił się sceptycyzmem wobec umowy pokojowej i nie wdrażał jej w życie. Na dużych obszarach kraju rządzi obecnie bezprawie. Po tym, jak partyzantka złożyła broń, obszary te przejęły bandy kryminalne i prawicowe bojówki.
Deisy siedzi w komisji wyborczej, ale właśnie ma przerwę na obiad, więc opowiada dalej:
– Wiele osób mówi mi, że głosuje po raz pierwszy w życiu. Czuje się dziś w powietrzu nadzieję, nadzieję na zmianę.
Ona – Francia Márquez
Kolejki do lokali wyborczych wiją się przez kilka ulic. Jest 28 stopni w cieniu, od słońca czekających na oddanie głosu chronią parasole. To Cali, to z tego regionu jest kandydatka na wiceprezydentkę Francia Márquez, startująca w duecie z Gustavo Petro. To pierwsza Afrokolumbijka w historii kraju, która ma szansę na ten urząd.
Jej hasło to „Już pora, żeby dobrze żyć”.
40-letnia Márquez jest aktywistką od 13. roku życia. Kto wywróżyłby jej karierę polityczną, kiedy w wieku 16 lat po raz pierwszy została matką? Zawsze miała pod górkę. Pracowała w kopalni złota i jako sprzątaczka. Została przymusowo wysiedlona przez lokalną mafię. Wyszła cało z zamachu na swoje życie.
Skończyła studia prawnicze. W 2014, po tym, jak nielegalni poszukiwacze złota wyrąbali okoliczne lasy i zatruli rtęcią lokalne zasoby wody pitnej, poprowadziła marsz 80 kobiet z rodzinnego miasta do stolicy. Szły przez ponad 500 km. Cztery lata później Francia Márquez otrzymała prestiżową nagrodę Goldmana. To dla obrońców środowiska naturalnego odpowiednik Nobla.
– Ja jestem z tych niewidzialnych, z nikich – mówi o sobie.
Ruch feministyczny w pandemicznym świecie – ku nowej polityce klasowej
czytaj także
Tęczowa Francia z podniesioną do góry pięścią w geście zwycięstwa to zdjęcie profilowe wielu moich kolumbijskich znajomych na Facebooku.
Na Twitterze Francia pisze:
– [Startuję] za nasze babcie i dziadków, młodzież, kobiety, osoby LGTBIQ+, za Indian i rolników, za pracowników, za moją czarną ludność, za ofiary [konfliktu zbrojnego], za tych, których już z nami nie ma, i za tych, którzy nadal się nie poddają. Nadszedł czas na zmianę, moja Kolumbio!
On – Gustavo Petro
– Nadszedł czas, by nasze sny się ziściły – wtóruje jej na swoim Twitterze Gustavo Petro, który ma szansę zostać pierwszym w historii Kolumbii lewicowym prezydentem. Kraj, najwierniejszy sprzymierzeniec USA w tej części świata, do tej pory był rządzony przez konserwatywne elity.
40 proc. ludności żyje tu poniżej granicy ubóstwa, a pandemia jeszcze pogłębiła ogromne nierówności społeczne. Bezrobocie wśród młodzieży i wysoka inflacja napędzają popularność lewicowego duetu. Ich słupki poparcia poszły zdecydowanie w górę w zeszłym roku, gdy krajem wstrząsnęły ogromne protesty społeczne.
Petro i Márquez obiecują rozszerzenie programów socjalnych, koniec wydobycia ropy naftowej i rozwój krajowego rolnictwa i przemysłu.
Petro dawno już rozliczył się ze swoją młodością w partyzantce miejskiej M-19. Jest znaną twarzą kolumbijskiej polityki. Był senatorem i prezydentem Bogoty. Startował w wyborach prezydenckich już w 2010, a w poprzednich, w 2018 roku, zdobył 25 proc. głosów w pierwszej turze, by przegrać w drugiej z prawicowym Ivanem Duque.
Tym razem w pierwszej turze Petro i Marquez zdobyli 40 proc. głosów. W drugiej, 19 czerwca, zmierzyli się z prawicowym populistą Rodolfo Hernándezem.
czytaj także
Ten trzeci – Rodolfo Hernández
Hernández, biznesmen i były mer miasta Bucaramanga, pojawił się w kampanii prezydenckiej znikąd. Kampanię zbudował na jednym jedynym haśle – walki z korupcją. Niedługo zacznie się proces sądowy przeciw niemu, w którym to oskarżony jest… właśnie o korupcję.
Międzynarodowa prasa cytuje wywiad z Hernándezem sprzed paru lat, gdzie wspomina on o swoim wielkim podziwie dla wielkiego niemieckiego myśliciela Adolfa Hitlera. Jakiś rok później tłumaczył, że miał na myśli Alberta Einsteina.
To Federico Gutiérrez, kandydat konserwatywnych elit i kontynuator polityki obecnego prezydenta Duque, miał według sondaży wejść do drugiej tury. Ale kiedy Hernández wyprzedził go z 28 proc. głosów, elitom zabrało tylko kilka minut, by poprzeć go na Twitterze. Przed drugą turą Gutierrez, który zebrał 23 proc. głosów, oficjalnie poparł Hernándeza.
Duet byłego partyzanta i aktywistki ostatecznie wygrał drugą turę, a Kolumbia dołączyła do nowej lewicowej fali w regionie. W zeszłym roku lewica odsunęła prawicę od władzy w Chile, Hondurasie i w Peru.
czytaj także
Wiele wskazuje na to, że w tym roku zdecydowanie prowadzący w sondażach związkowiec Lula wróci do steru w Brazylii, po okresie rządów skrajnie prawicowego Jaira Bolsonaro. Po zaplanowanych na październik brazylijskich wyborach lewica i centrolewica, która rządzi również w Meksyku, Boliwii i Argentynie, ma szanse na objęcie władzy na jeszcze większych połaciach między Tijuaną a Ziemią Ognistą.