Wobec najbogatszych obywateli świata Zjednoczone Królestwo zachowuje się jak dyskretny, powściągliwy, przyzwyczajony do oddychania atmosferą starych pieniędzy, promieniujący kompetencją kamerdyner. Wydana właśnie w Polsce książka Olivera Bullougha „Kamerdyner świata. Jak Wielka Brytania wstąpiła na służbę u oligarchów, kleptokratów i kombinatorów” pokazuje, jak do tego doszło.
Londyn można zwiedzać na różne sposoby: podążając śladami Kuby Rozpruwacza, Grupy Bloomsbury albo skupiając się na kościołach zaprojektowanych przez Nicholasa Hawksmoora. Od kilku lat aktywiści i dziennikarze tacy jako Oliver Bullough proponują chętnym oprowadzanie po Londynie kleptokratycznym.
W trakcie takiej wycieczki możemy z odległości obejrzeć warte dziesiątki milionów funtów rezydencje oligarchów z całego świata, często kontrolujących majątek bardzo wątpliwego pochodzenia, którzy wybrali stolicę Wielkiej Brytanii jako miejsce, gdzie można bezpiecznie ulokować nadwyżki kapitału w takich aktywach jak luksusowe nieruchomości. Przy czym często nawet dziennikarzom śledczym trudno ustalić, do kogo ostatecznie należy wart miliony pałacyk czy willa. Właściciele kryją się bowiem za skomplikowanym łańcuchem spółek i trustów, zarejestrowanych w takich miejscach jak Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Jersey czy Saint Kitts i Nevis.
Wydana właśnie w Polsce książka Bullougha Kamerdyner świata. Jak wielka Brytania wstąpiła na służbę u oligarchów, kleptokratów i kombinatorów w przystępny sposób pokazuje, dlaczego to właśnie Londyn i Wielka Brytania stały się ulubionym miejscem światowej oligarchii.
Skoro nie możemy panować nad światem, to służmy jego nowym władcom
Co najmniej od końca drugiej wojny światowej Brytyjczycy spierają się, czym właściwie powinno być Zjednoczone Królestwo, po tym jak przestało już być przemysłowym „warsztatem świata” i centrum globalnego imperium. Te dyskusje zintensyfikowały się zwłaszcza po brexicie, który unieważnił europejski pomysł na postimperialną Brytanię.
Kryzys zamiast suwerenności. Brytyjczycy żałują brexitu coraz bardziej
czytaj także
Lektura Kamerdynera… wywołuje wrażenie, że wszystkie te dyskusje są spóźnione i bezprzedmiotowe. Wybór bowiem tak naprawdę dawno się już dokonał, choć nigdy nie został podjęty w świetle kamer, nie poprzedziła go też żadna otwarta, publiczna dyskusja.
Jak twierdzi Bullough, gdzieś tak od kryzysu sueskiego (1956) – który ostatecznie pokazał całemu światu, że w nowej, zimnowojennej rzeczywistości Zjednoczone Królestwo będzie w najlepszym wypadku mocarstwem drugiego garnituru – brytyjskie elity podjęły wiele decyzji, które zmieniły Wielką Brytanię w kamerdynera świata. Czy, mówiąc ściślej, nie tyle świata, ile jego najpotężniejszych, najbogatszych obywateli. Zjednoczone Królestwo zachowuje się wobec nich jak dyskretny, powściągliwy, przyzwyczajony do oddychania atmosferą starych pieniędzy, promieniujący kompetencją kamerdyner. Ktoś w rodzaju Alfreda z Batmana, tylko często zmuszony służyć o wiele bardziej wątpliwym klientom niż Bruce Wayne.
Hinduscy magnaci przemysłowi, finansiści z Hongkongu, rosyjscy czy kazachscy oligarchowie: wszyscy oni cenią cichą, praktyczną wiedzę, jaką w ciągu pokoleń zgromadzili brytyjscy finansiści, prawnicy, eksperci od PR i ochrony wizerunku. Z kolei Brytyjczycy, dzieląc się tą wiedzą, są w stanie całkiem przyzwoicie zarobić. Wszelkie wątpliwości zagłusza maksyma: „jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to i zarobi na tym ktoś inny”.
Brytyjski kamerdyner dostarcza swoim klientom całą gamę usług. Niektóre z nich są względnie nieszkodliwe, na przykład kształci ich dzieci w ekskluzywnych szkołach z internatem i na brytyjskich uniwersytetach.
Inne pozornie wydają się niegroźne, ale w dłuższej perspektywie okazują się sprawiać poważne problemy: pieniądze, które globalna klasa wyższa pompuje w londyński rynek nieruchomości, sprawiają, że problem z zakupem domu w brytyjskiej stolicy ma nawet nie najgorzej zarabiająca klasa średnia.
Każdy ma prawo do prawnej reprezentacji i ochrony przed zniesławieniem, ale gdy najlepsze londyńskie kancelarie używają całej swojej wiedzy, kontaktów i wpływów do tego, by chronić postradzieckich oligarchów przed uzasadnioną krytyką aktywistów, robi się problem.
czytaj także
Kamerdyner świata ma też w swojej ofercie usługi, które pomagają jego klientom, otwarcie naruszając przy tym interes społeczny. Bo potrafi on być także pomocny wtedy, gdy ktoś chce ukryć rzeczywisty rozmiar posiadanego przez siebie majątku, unikać płacenia podatków lub po prostu prać pieniądze pochodzące z różnego rodzaju przestępstw: od handlu narkotykami po korupcję.
Żywe skamieliny imperium
Jak pokazuje książka, wejście w rolę kamerdynera globalnej elity ułatwiły powojennej Wielkiej Brytanii aktywa, które zostały jej po imperium: od systemu bankowego, przez różne instytucje prawne pozornie sprawiające wrażenie wyłącznie nieszkodliwych anachronizmów, po całą grupę terytoriów zależnych: wyspy na Karaibach, Wyspy Normandzkie, Gibraltar.
Ten ostatni, jak szczegółowo pokazuje Bullough, stał się w ostatnich dekadach centrum hazardu. Firmy hazardowe rejestrowały tam swoje interesy, gdyż lokalne przepisy umożliwiały przyjmowanie zakładów od klientów z zagranicy. Firmy przenoszące tam swój biznes mogły uniknąć regulacji, które nakładały na nie przepisy brytyjskie. Dochody z działalności hazardowej na półwyspie były też o wiele korzystniej opodatkowane niż w głównej części Zjednoczonego Królestwa.
Z kolei brytyjskie dependencje z Morza Karaibskiego czy kanału La Manche wyspecjalizowały się w rejestracji spółek pozwalających ich właścicielom nie tylko unikać podatków, ale też ukrywać swoich rzeczywistych właścicieli. Jest to szczególnie wygodne dla osób, które nie chcą, by ktokolwiek zadawał zbyt wiele pytań na temat tego, skąd właściwie wzięły swój majątek.
Kazachstan płonie z powodu nierówności, ale majątek elit jest bezpieczny. W Londynie
czytaj także
Zamorskie terytoria brytyjskie są z punktu widzenia pracy kamerdynera elity bardzo wygodne ze względu na ich podwójny status: z jednej strony pozostają one w zależności od Londynu, z drugiej nie są częścią Wielkiej Brytanii i cieszą się pewnym zakresem autonomii. Z punktu widzenia kogoś, kto chce założyć trust mający pozwolić mu dyskretnie kontrolować różne aktywa, oznacza to w praktyce, że miejsca takie jak Brytyjskie Wyspy Dziewicze są częścią brytyjskiego systemu prawa, jeśli chodzi o wpisane w nie silne gwarancje prywatnej własności, ale nie są, jeśli chodzi o pracę brytyjskich organów ścigania czy różnych instytucji regulujących rynek.
System, w którym brytyjski kamerdyner współpracuje ze swoimi ludźmi w zamorskich posiadłościach, wykształcił się przy tym w dużej mierze spontanicznie, nie było żadnego wielkiego planu. Gibraltar przez ponad dwieście lat był kluczową bazą brytyjskiej floty, kontrolującą wejście na Morze Śródziemne, z marynarką wojenną związana była cała jego gospodarka. Po upadku imperium militarno-strategiczne znaczenie półwyspu zaczęło jednak coraz bardziej spadać.
Przez długie lata brakowało pomysłu na to, co mogłoby się stać zamachowym kołem jego rozwoju. Hazard okazał się znakomitym rozwiązaniem z punktu widzenia terytorium. Pozwolił ściągnąć kapitał, zwiększyć wpływy do lokalnego budżetu, tworzył miejsca pracy, a we względnie niewielkiej społeczności jego koszty społeczne były akceptowalne.
„Skoro bogaci mają nas w dupie, to my ich też” [rozmowa z Gabrielem Krauze]
czytaj także
Brytyjskie Wyspy Dziewicze po II wojnie światowej pozostawały jednym z najgorzej rozwiniętych gospodarczo obszarów imperium. Londyn zastanawiał się nawet, czy nie przekazać ich Stanom Zjednoczonym. Nikt w metropolii nie miał pomysłu na ich rozwój.
W poświęconym Wyspom rozdziale Bullough pokazuje, jak zmieniły się one w raj podatkowy w wyniku spotkania desperacji lokalnych elit, pomysłów amerykańskich prawników dążących do zoptymalizowania podatków swoich klientów oraz wykształconego w Londynie prawnika, który skonstruował odpowiednie przepisy, wybierając BWD jako swój dom, po tym jak uznał, że postkolonialna Tanganika (dziś Tanzania), gdzie się urodził, przestała być bezpiecznym miejscem do życia, a Wielka Brytania ma zbyt chłodny klimat i zbyt wysokie podatki, by móc się tam osiedlić na stałe.
O ile państwom normalnych rozmiarów nie opłaca się podatkowy wyścig do dna, o tyle w przypadku mikropaństw – Brytyjskie Wyspy Dziewicze liczą dziś 30 tysięcy mieszkańców – sytuacja wygląda inaczej. Opłaca się im zrezygnować z podatków od firm, by w zamian za to zasilać budżet opłatami za rejestrację spółek na swoim terytorium. BWD jako raj podatkowy rozwinęły się i wzbogaciły, choć rachunek za to zapłacili obywatele krajów tracących na unikaniu podatków przez najbogatszych obywateli czy na korupcyjnych interesach, możliwych do ukrycia w skomplikowanych labiryntach spółek zarejestrowanych w podobnych miejscach.
czytaj także
Komu to szkodzi?
By zapewnić swoim klientom pożądaną „dyskrecję”, brytyjski kamerdyner nie zawsze potrzebuje nawet egzotycznych wysp po drugiej stronie Atlantyku, wystarczą ciągle funkcjonujące w brytyjskim prawie instytucje, które popadły w półzapomnienie.
Bullough przygląda się bliżej utworzonej ustawą z 1890 roku szkockiej spółce partnerskiej z ograniczoną odpowiedzialnością (SLP). Jest ona skonstruowana trochę inaczej niż spółki z ograniczoną odpowiedzialnością w Anglii i Walii. SLP nie muszą publikować żadnych sprawozdań finansowych, nie są opodatkowane, zyski dzielone są między wspólników, którzy płacą podatki jako osoby fizyczne. Z drugiej strony, wspólnicy nie odpowiadają za spółkę swoim majątkiem, a spółka może posiadać majątek, pozywać, podpisywać umowy – jak normalne przedsiębiorstwo.
Przez długie lata z SLP korzystali głównie szkoccy właściciele ziemscy, rozliczający w ten sposób swoje umowy z dzierżawcami. Do momentu, aż brytyjski kamerdyner nie odkrył, że ta konstrukcja może bardzo się przysłużyć komuś, kto potrzebuje ukryć swoje pieniądze. Albo je „zalegalizować”, jeśli nie pochodzą z legalnego źródła.
W książce Bullougha znajdujemy spektakularny przykład, jak to działa w praktyce. W 2014 roku z systemu bankowego Mołdawii wyprowadzono miliard dolarów. Jak na rozmiary mołdawskiej gospodarki to gigantyczna kwota, około jednej ósmej mołdawskiego PKB. To mniej więcej tak, jakby ktoś okradł polski system bankowy na około 85 miliardów dolarów. Przy mołdawskim przekręcie Amber Gold czy nawet afery SKOK-ów to naprawdę fistaszki.
Jak udało się ustalić, pieniądze z Mołdawii przez banki z krajów bałtyckich trafiły do szkockich spółek partnerskich z ograniczoną odpowiedzialnością, a z nich pewnie do różnych rajów podatkowych. Jednym z ostatnich miejsc, w którym urywa się ślad, jest spółka zarejestrowana w domu na przedmieściach Edynburga, gdzie rozgrywała się akcja Trainspotting.
Przypadek mołdawski, choć najbardziej spektakularny, nie był jedyny, mieliśmy do czynienia z systematyczną praktyką, w której konstrukcja SLP wykorzystywana była do tego, by do brytyjskiego systemu prawnego wprowadzać logikę raju podatkowego.
Ktokolwiek ostatecznie położył rękę na mołdawskim miliardzie, z całą pewnością nie potrzebował tych pieniędzy bardziej niż obywatele Mołdawii. Państwa, które jeśli chodzi o PKB per capita, wyprzedza w Europie tylko Kosowo i ogarniętą wojną Ukrainę. Bo niestety działania brytyjskiego kamerdynera niosą wiele negatywnych konsekwencji dla całych społeczności, których nie stać na wynajęcie jego usług – nawet jeśli nie tak dramatycznych jak w przypadku Mołdawii, gdzie po zniknięciu z niego miliarda dolarów o mało co nie zapadł się system bankowy.
czytaj także
Brytyjskie firmy hazardowe przez lata szantażowały kolejne rządy w Londynie groźbami „bo przeniesiemy się wszyscy na Gibraltar”, by wymusić obniżki podatków, a co najważniejsze – deregulację branży. W efekcie hazard przestał być traktowany w brytyjskim systemie prawnym jako działalność stwarzająca zagrożenie dla zdrowia publicznego, zniknęły ograniczenia związane z reklamą, otwieraniem nowych salonów czy zakładami online. Firmy bukmacherskie pieniądze zaoszczędzone na podatkach przeznaczyły na mające przyciągnąć nowych klientów wielkie kampanie reklamowe.
Wielka Brytania ma dziś poważny problem hazardowy, szacuje się, że „graczy problemowych” może być nawet 450 tysięcy, w tym 55 tysięcy nieletnich. Uzależnienie od hazardu osiąga szczególnie niepokojącą skalę wśród osób w kryzysie bezdomności, mniejszości etnicznych, dolnego kwintyla dochodowego – grup, które i bez tego mają najciężej.
czytaj także
Ile to wszystko kosztuje państwo? Szacunki są bardzo rozstrzelone, jedne mówią o 260 milionach, inne o 1,2 miliarda funtów. Ale nawet koszt w okolicach dolnej granicy tego przedziału jest znaczący.
Dzięki kamerdynerskim usługom brytyjskich instytucji najbogatsi unikają też płacenia podatków, na czym cierpią budżety państw i ich usługi publiczne, korupcyjne układy kryją się przed organami ścigania, a osoby uwikłane w nieczyste interesy legitymizują się na światowych salonach. W książce zobaczymy między innymi, jak Zjednoczone Królestwo szeroko otworzyło drzwi przed ukraińskim oligarchą powiązanym z Kremlem i administracją Wiktora Janukowycza, a wedle niektórych oskarżeń także ze zorganizowaną przestępczością, Dmytro Firtaszem.
Brytyjscy parlamentarzyści brali od niego pieniądze, podobnie jak uniwersytet w Cambridge – w stowarzyszeniu darczyńców tej uczelni Firtasza witał uściskiem małżonek Elżbiety II, książę Edynburga. W tym samym czasie FBI prowadziło przeciw Firtaszowi śledztwo, które w 2014 roku skończyło się wnioskiem o ekstradycję do Austrii pod zarzutami łapownictwa. Firtasz do dziś osadzony jest w areszcie domowym w Austrii i walczy w tamtejszych sądach o odrzucenie amerykańskiej ekstradycji.
Kamerdynera świata warto czytać razem z Ludźmi Putina Catherine Belton. Brytyjska dziennikarka pokazuje tam, jak bardzo wiele brytyjskich instytucji pomogło globalnie zalegitymizować powiązanych z rosyjskim prezydentem oligarchów i zakotwiczyć ich nie zawsze uczciwie zdobyty majątek na Zachodzie, gdzie mógł służyć także realizowaniu rosyjskich celów politycznych.
Mafie, służby i petrodolary – jak ludzie Putina przejęli Rosję i skorumpowali Zachód
czytaj także
Czy da się z tym coś zrobić?
Czytając książkę Bullougha, trudno oprzeć się skojarzeniom z powieścią Johna le Carré Zdrajca w naszym typie. Rosyjski oligarcha piorący pieniądze rosyjskiej mafii szuka w niej kontaktu z brytyjskimi służbami. W zamian za azyl w Wielkiej Brytanii i ochronę swojej rodziny jest gotowy podzielić się wszystkimi finansowymi sekretami, jakie zebrał w trakcie długiej kariery, w tym informacjami o związkach postaci z brytyjskiego establishmentu z mniej lub bardziej podejrzanymi interesami rosyjskimi. Samolot, który ma go zabrać na teren Zjednoczonego Królestwa, wybucha jednak w powietrzu. Po tej ostatniej scenie le Carré umieszcza jeszcze w powieści fragment rzeczywistego artykułu prasowego o tym, jak bardzo oficjalny system finansowy zależny jest od pieniędzy pochodzących z działalności przestępczej: korupcji, obrotu narkotykami itd.
W Kamerdynerze nie mamy na szczęście podobnie brutalnych scen, widzimy jednak, jak dużo brytyjski system wkłada wysiłku w to, by kamerdynerskie usługi mogły działać nieniepokojone nadmiernie przez polityków i organy ścigania. Poznajemy na przykład historię deputowanego do Izby Gmin z ramienia Szkockiej Partii Narodowej Rogera Mullina, który po ujawnieniu informacji o mołdawskim szwindlu próbował doprowadzić do likwidacji SLP. Gdy jednak spotkał się z urzędnikami Ministerstwa Skarbu, słyszał tylko „musimy pamiętać o konkurencyjności londyńskiego City”.
Opinie napływające w procesie parlamentarnych konsultacji od takich instytucji jak Szkockie Stowarzyszenie Prawników czy Szkockie Stowarzyszenie Agentów Nieruchomości przestrzegały, by nie wylewać dziecka z kąpielą i nie niszczyć instytucji, która dobrze służy przestrzegającym prawa firmom.
Dobre jest to, co przynosi pieniądze? Daleko tak nie zajedziemy
czytaj także
W czasie, gdy Mullin prowadził swoją polityczną kampanię na rzecz zniesienia SLP, Ministerstwo Skarbu oraz branża private equity porozumiały się po cichu co do własnej reformy tej instytucji, czyniącej ją jeszcze mniej transparentną. By ją wprowadzić, ministerstwo skorzystało ze specjalnej procedury parlamentarnej, stosowanej do spraw niebudzących kontrowersji, co pozwoliło maksymalnie skrócić proces legislacyjny. Misja Mullina zakończyła się klęską, a polityk w 2017 roku stracił mandat.
Choć na koniec Bullough stara się wzniecić w swoich czytelnikach trochę optymizmu, wskazując na rosnącą świadomość problemu, to całość lektury bynajmniej optymistycznie nie nastraja. Wojna w Ukrainie faktycznie zwróciła uwagę zachodniej opinii publicznej na korumpującą rolę pieniędzy oligarchów z niedemokratycznych reżimów, ale od świadomości do realnej zmiany jeszcze daleka droga. Na świadczeniu kamerdynerskich usług dobre pieniądze zarabia zbyt wielu silnie zakorzenionych w brytyjskim establishmencie osób i instytucji, by cały system dało się łatwo rozmontować.
*
Oliver Bullough, Kamerdyner świata. Jak Wielka Brytania wstąpiła na służbę u oligarchów, kleptokratów i kombinatorów, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo W.A.B. 2023