Świat

Dymek: Socjalizm po amerykańsku

Widmo socjalizmu krąży nad Ameryką. Jego drugie imię to płaca minimalna.

A jego twarzą jest imigrantka z Indii Kshama Sawant. Socjalizm jest w Ameryce straszakiem wystarczającym, a jeśli do tego nowe porządki ma zaprowadzać kobieta, i to przyjezdna, wściekłość republikanów i biznesu gwarantowana. Nie inaczej jest tym razem. Oto amerykańskie pracownice i pracownicy, związkowcy i aktywistki odnieśli historyczny sukces – płaca minimalna w stolicy stanu Waszyngton, Seattle, zostanie podniesiona do 15 dolarów za godzinę.

Jak to możliwe? Drogę do podniesienia płacy minimalnej wybrukowały zeszłoroczne wybory burmistrza w mieście Amazona i Starbucksa. Obaj kandydaci z największymi szansami na zwycięstwo, Ed Murray i urzędujący wówczas burmistrz Mike McGinn, poparli inicjatywę podniesienia płacy minimalnej, choć każdy postanowił ugryźć sprawę w inny sposób. Murray był pierwszy, ale opowiadał się za różnymi formami stopniowej zmiany, McGinn – gdy sprawę już przemyślał – powiedział wprost, że życie jest tak drogie, że poprze podwyżkę wyższą nawet niż do 15 dolarów, ale tylko jeśli najpierw zostanie ona przegłosowana przez radę miejską. A w wyborach do rady miasta mandat udało się uzyskać właśnie Kshamie Sawant, startującej z list komitetu Socialist Alternative.

W mieście pamiętającym pierwszy w Ameryce strajk generalny związki i lewica (biorąc poprawkę na amerykańskie standardy) zawsze były silne, jednak po dwóch dekadach gentryfikacji Seattle, moszczenia się tam kolejnych wielkich firm technologicznych i kolonizowania miasta przez yuppies, potrzeba było silnego impulsu, by je obudzić. Impuls przyszedł – w 2011 związkom udało się wywalczyć płatne dni urlopu dla wszystkich nisko opłacanych pracownic i pracowników, dwa lata później aktywiści i sieci mniej lub bardziej sformalizowanych organizacji pomogły się zmobilizować i zastrajkować nieuzwiązkowionym pracownikom fast-foodów i innych nisko płatnych branż.

Fundament więc był, trzeba było jeszcze podjąć skuteczną walkę i przepchnąć propozycję podniesienia płacy minimalnej oficjalną drogą. W tym z kolei pomogły: coraz mocniejsza obecność lewicowej retoryki w amerykańskiej debacie (#Piketty – poprawka podnosząca płacę minimalną zaczyna się od cytatu z francuskiego ekonomisty!); twarde dane mówiące, że Seattle niedługo przegoni Nowy Jork w kosztach życia; wpadki administracji federalnej i stanowej, które nawet w ogniu kampanii robiły kolejne ustępstwa na rzecz wielkich firm, jak choćby Boeinga. Propozycja padła na radzie miasta i… przeszła jednogłośnie.

No i się zaczęło. Nie ma dnia, żeby „Forbes” czy „Washington Post” nie przypominały o zagrożeniach związanych z płacą minimalną.

Na stronach tego pierwszego czytamy, że podniesienie płacy minimalnej „zniszczy mały biznes, zaufanie społeczne i posady dla młodych ludzi”. A także: „To kpina z takich wartości, jak ciężka praca i oszczędzanie na lepszą przyszłość”. O znikającej pracy dla najgorzej wykształconych i postępującej automatyzacji czytamy z kolei w jednym z bardziej wyważonych komentarzy „Washington Post”. Ale już w artykule Uszczęśliwiając ludzi na siłę, strzelacie sobie w stopę gazeta przypomina, że to socjaliści wywalczyli tę zmianę, a w imieniu ludzi pracy należałoby raczej poprawkę obalić. Autor tego artykułu wzywał zresztą na stronach American Enterprise Institute, żeby obniżyć płacę minimalną do 4 dolarów za godzinę, bo tylko wtedy „ludzie wezmą się do pracy”, a pracodawcy będą „wreszcie chcieli zatrudniać długotrwale bezrobotnych”. „Płaca minimalna, maksymalna szkoda” – stawia sprawę jasno inny z tekstów AEI.

Im mniej znane medium, tym krytyka głośniejsza. „Nawet zwykły złodziejaszek na ulicy jest uczciwszy niż prezydent i rada miasta”, pisze na łamach „Daily Caller” przedsiębiorca z Seattle. Strona Watchdog przypomina, że Kshama Sawant jest (zaskoczenie!) socjalistką, a „ekstremalnej lewicy” nigdy dość, więc prawdopodobnie nie zgodzi się nawet na 15 dolarów, lecz szybko wyciągnie ręce po więcej.

W sprawie podwyżki płacy minimalnej trzeba jednak przede wszystkim powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze: to nieczęsty w Ameryce moment, gdy instytucjonalna polityka reaguje na głos społecznych dołów. Oczywiście, nie brakowało pośredników, negocjacje prowadziły związki, NGO-sy i Socialist Alternative, a według „Bloomberg Businessweek” cała zasługa przypadła burmistrzowi Murrayowi, który organizował panele i komisje trójstronne w ratuszu. I choć Murray na pewno zrobił wiele, to przeniesienie dyskusji o płacy minimalnej z akademickich pism lewicującej inteligencji na ulice jest zasługą tych pracownic i pracowników fast-foodów, którzy prowadzili strajki – takie jak walk-outs 15 maja w kilkudziesięciu miastach. To oni wypchnęli hasło „15 dolarów” na godzinę na bulwary, kampusy i czołówki gazet.

Amerykańska polityka w XXI wieku rządzi się emocjami, ale zazwyczaj są to strach, nienawiść i lęk, za pomocą których rząd może prowadzić swoją politykę „bezpieczeństwa narodowego”. A także pogarda wobec innych i słabszych, na których urosła Tea Party.

Prawdziwy klasowy gniew był towarem deficytowym. Powrót „polityki słabych” po kryzysie to być może najlepszy jego owoc.

Rzecz druga: szczegółowe rozwiązania wprowadzające podwyżkę – choć niepozbawione luk, które szczegółowo wylicza pozew sądowy złożony przeciwko nowym regulacjom – starają się odpowiadać na wyzwania zmieniającego się rynku pracy i godzić ogień z wodą. Te 15 dolarów na godzinę w Seattle to nie jednolita, natychmiastowa i bezwarunkowa podwyżka – o jaką walczyła lewica – ale stopniowy, rozłożony na lata i zróżnicowany pakiet, mający zagwarantować, że najwięksi pracodawcy zaczną płacić wyższe pensje szybciej niż mniejsze firmy, które potrzebują więcej czasu na dostosowanie. Pakiet zakłada też m.in. szybsze podniesienie wynagrodzeń tym, którzy byli pozbawieni ubezpieczenia zdrowotnego oraz stopniowe wyrównywanie płac pracownikom zarabiającym z napiwków (którym wedle amerykańskiego prawa można płacić nawet trzy razy mniej niż wynosi minimalny próg). Pakiet wiąże wreszcie płacę minimalną z inflacją.

I tak do 2025 minimalne wynagrodzenie wszystkich zatrudnionych w Seattle może wynosić nawet ok. 18 dolarów, czyli prawie dwa razy więcej niż dzisiejsze minimum. Widmo socjalizmu postraszyło skutecznie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij