Prawicowi politycy zrobili wszystko, by udaremnić próbę wprowadzenia równości małżeńskiej w szwajcarskim prawie. Coś poszło jednak nie tak, bo większość społeczeństwa zagłosowała na „TAK” zarówno w kwestii zawierania małżeństw, jak i adopcji dzieci przez pary jednopłciowe.
Jak poinformowała tamtejsza ministra sprawiedliwości, Karin Keller-Sutter, pierwsze śluby osób tej samej płci będą mogły odbyć się dopiero 1 lipca 2022 roku. Tyle potrwa wdrażanie nowego prawa, które w ogólnokrajowym referendum poparli właśnie szwajcarscy obywatele i obywatelki.
czytaj także
Robi się progresywniej
Świętowanie zwycięstwa tolerancji nad homofobią, a raczej pokazu zwykłej ludzkiej przyzwoitości i rozumienia praw człowieka, można jednak zacząć już dziś, zwłaszcza że wyniki głosowania przeprowadzonego 26 września wydają się dowodem na rosnącą otwartość słynących do niedawna z obyczajowego konserwatyzmu Szwajcarów i Szwajcarek.
Tak przynajmniej twierdzi cytowana przez agencję AFP Olga Baranova, przedstawicielka sztabu prowadzącego kampanię „Małżeństwo dla wszystkich”. „Ten dzień pokazał zmianę mentalności, jaka zaszła w ciągu ostatnich 20 lat. To faktyczne odzwierciedlenie bardzo szerokiej i niezwykle ważnej akceptacji osób LGBT w społeczeństwie” – powiedziała.
Wątpliwości co do tego, że ostatnia niedziela września przejdzie do historii kraju i walk o równość jako wielki krok naprzód, nie ma również Laura Russo, współprzewodnicząca Genewskiej Federacji Stowarzyszeń LGBT, która w rozmowie z Associated Press przypomniała jednocześnie, że o legalizację małżeństw lesbijki i geje głośno upominali się od kilku lat. Pierwsze duże kampanie na rzecz zmiany prawa ruszyły w 2013 roku.
W Szwajcarii z osobą tej samej płci można było od 2007 roku zawrzeć jedynie związek partnerski, który wprawdzie zezwalał m.in. na to, by partnerzy lub partnerki byli objęci wspólnotą majątkową, bez przeszkód odwiedzali się w szpitalu czy po sobie dziedziczyli, ale nie gwarantował pełni praw, jakimi dysponują osoby heteronormatywne. Mowa o takich kwestiach jak adopcja dzieci czy uzyskanie obywatelstwa kraju małżonki czy małżonka.
Krajowi niedawno wytykano również to, że jest jednym z ostatnich zachodnioeuropejskich państw, które nie uznają równości małżeńskiej, jak również nie chronią dostatecznie osób LGBT+ przed dyskryminacją. Pierwszy przełom nastąpił jednak w zeszłym roku. Parlament przegłosował ustawę legalizującą małżeństwa jednopłciowe, a także upraszczającą procedurę korekty płci i kryminalizującą czyny homofobiczne nowelizację istniejącego już prawa.
Polska jest najbardziej homo- i transfobicznym krajem w UE. Znowu
czytaj także
Znikający ojciec? Stare, znaliśmy
Wejście w życie zaakceptowanych przez większość Zgromadzenia Federalnego przepisów oznaczałoby ponadto, że pary jednopłciowe mogłyby ubiegać się o adopcję dzieci, jak również o korzystanie z dawstwa nasienia. Konstytucja mówi jednak, że każdą decyzję parlamentu można odrzucić w ramach ogólnokrajowego referendum. Odbywa się ono pod jednym warunkiem: w ciągu 100 dni od przegłosowania ustawy pod wnioskiem o organizację plebiscytu trzeba zebrać minimum 50 tys. podpisów.
Nietrudno się domyślić, że z tej szansy skorzystali przeciwnicy równości małżeńskiej, ale odnieśli odwrotny skutek do zamierzonego. Najważniejszą rolę odegrał tu nacjonalistyczno-chrześcijański kwartet polityczny w składzie: Szwajcarska Partia Ludowa, Ewangelicka Partia Ludowa, Liga Ticino i Federalna Unia Demokratyczna.
Pod hasłem „Małżeństwo NIE dla wszystkich” konserwatyści nie tylko zdobyli poparcie dla referendum, ale przez wiele miesięcy prowadzili ostrą kampanię wymierzoną przeciwko osobom LGBT+. Oprócz klasycznego ubolewania nad upadkiem cywilizacji, działaniem wbrew naturze i tradycjom oraz zatrzymaniem procesu prokreacji prawicowi działacze próbowali straszyć społeczeństwo na inne sposoby.
Z inicjatywy pobożnych ludowców i ich sojuszników cały kraj oplakatowano wizerunkami niemowląt z wpiętymi w uszy kolczykami – takimi, jakich używa się przy znakowaniu zwierząt – oraz mężczyzn przypominających zombie. Jak wskazywały sugestywne obrazy oraz podpisy pod zdjęciami, pierwszy miał symbolizować „utowarowienie dzieci”, a drugi „dyskryminację ojców”, czyli dwie rzekomo najgroźniejsze konsekwencje przyznania gejom i lesbijkom podstawowych praw.
Skrajna prawica i jej zwolennicy robili, co mogli, by pomysł zaakceptowany przez parlamentarną większość wyrzucić do kosza. Ale sondaże sprawdzające społeczne nastroje nie wypadły dla jej reprezentantów zbyt optymistycznie. Dziś już wiemy, że sprawdziły się niemal co do procenta (ostatni celował w 65 proc. poparcia dla równości). W głosowaniu wzięło udział 52 proc. osób, spośród których ponad dwie trzecie (64,1 proc.) zaaprobowało zmiany prawne.
Nic zatem dziwnego, że w przeddzień głosowania jeden z członków referendalnego komitetu i przeciwnik zmian, Olivier Dehaud, przewidział w komentarzu dla Reutersa koniec ojcostwa. „Jutro dziecko w Szwajcarii nadal będzie miało matkę, a zamiast ojca «drugiego rodzica». Ojciec zostaje po prostu usunięty z kodeksu cywilnego, co jest dla mnie nie do zaakceptowania” – czytamy.
Podobne zdanie wyraziła przedstawicielka Szwajcarskiej Partii Ludowej. Monika Rueegger stwierdziła, że przeciwnicy równości małżeńskiej wcale nie wtrącają się do życia prywatnego swoich obywateli, lecz chcą systemowo chronić nieletnich przed rozpadem podstawowych komórek społecznych i zagrożeń wynikających z braku rodziców różnej płci. „Nie chodziło o miłość i uczucia, chodziło o dobro dzieci. Dzieci i ojcowie są tutaj przegranymi” – powiedziała polityczka.
czytaj także
Jednak podkreślający swoje przywiązanie do religijnych i „tradycyjnych” wartości prawicowcy zapomnieli najwyraźniej, że figura nieobecnego ojca to wynalazek największych monoteistycznych wyznań na świecie, a w społeczeństwach konserwatywnych – takich, jakim przez wiele lat było to w Szwajcarii – zaangażowanie mężczyzn w rodzicielstwo nie jest ani gloryfikowane, ani popularne.
Być może dlatego Szwajcarzy i Szwajcarki nie kupili opowieści o upadku ojcostwa, lecz uświadomili sobie, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Ale zapewne i tak usłyszymy, że to „spisek elgiebetowskich lobbystów”, czyli nic, czego byśmy wcześniej nie znali.