Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Dlaczego sabotuję relacje polsko-ukraińskie?

Jeśli jesteś Ukraińcem i poproszono cię o komentarz do mediów, nie ma nic głupszego niż próba bycia oryginalnym.

5

Bądźmy szczerzy: polskie media nie zapraszają Ukraińców po to, by dowiedzieć się, co ci naprawdę myślą. Potrzebny im jest „dyżurny banderowiec”, któremu można wygarnąć za Zełenskiego, Poroszenkę i każdego, kto akurat jest na tapecie, a przy okazji pouczyć, że za mało wie o Polsce i mówi zbyt emocjonalnie.

Przyjechałam do Polski w 2008 roku. „Większość moich znajomych ze szkoły wyjechała do Manchesteru i Cork – a ty co tu robisz?” – przywitała mnie Warszawa cztery lata po polskiej akcesji do UE. Od 2011 roku pracuję jako dziennikarka i piszę o relacjach polsko-ukraińskich i migracji. Przez ponad dekadę starałam się, by w polskich mediach Ukraińcy częściej komentowali sprawy, które ich dotyczą. To nie tylko kwestia reprezentacji, lecz także innego – niekoniecznie lepszego, ale po prostu innego – rodzaju wiedzy i perspektywy.

Migracja z tematu marginalnego stała się osią relacji polsko-ukraińskich. W Polsce mieszka dziś około 1,7 mln obywateli Ukrainy, migrantów zarobkowych i uchodźców wojennych – to jedna z największych diaspor w Unii Europejskiej. Pomijać jej głos pisząc o Ukrainie i Ukraińcach to po prostu brak profesjonalizmu.

Muszę jednak przyznać, że kilka miesięcy temu, pod koniec kampanii prezydenckiej, nie tylko przestałam pomagać kolegom-dziennikarzom w szukaniu nowych rozmówców wśród migrantów do artykułów i programów, ale właściwie sama prawie przestałam udzielać komentarzy.

Nie, to nie tylko wypalenie, choć oczywiście też – jakże mogłoby go zabraknąć. „Jesteś już siódmą osobą, która odmawia przyjścia do studia, wcześniej się to nie zdarzało!” – zwierzyła mi się pod koniec września producentka jednego z wieczornych programów, która za nic nie mogła znaleźć gościa czy gościni do rozmowy o wecie Nawrockiego dla ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy.

„Proszę, nie podawaj mojego numeru; nie widzę żadnego sensu w tych komentarzach” – napisał mi z kolei ukraiński kolega-dziennikarz, który mieszka w Polsce niemal tak długo jak ja. Wydawałoby się, że on także zdążył już uzbroić się w cierpliwość i nie reagować na krzykaczy żerujących na antyukraińskich nastrojach. Przecież kryzys w relacjach Warszawy i Kijowa przechodzimy nie po raz pierwszy.

Czytaj także „Poderwali myśliwce, wyrazili zaniepokojenie i wystarczy”. Jak Ukraińcy patrzą dziś na Polskę? Olena Babakova

Jednak teraz coś się zmieniło. Mieszkający w Polsce Ukraińcy stali się nie tylko przypadkową ofiarą kolejnego wzmożenia wokół ukraińskiej polityki pamięci czy niefortunnej wypowiedzi jakiegoś polityka, tylko obiektem zmasowanego hejtu ze strony polskiej prawicy przy jeszcze bardziej groźnej obojętności ze strony reszty społeczeństwa.

„Czy Ukraińcy mają nas, Polaków, dość?” – zapytał pod koniec sierpnia na swoim Facebooku wieloletni korespondent PAP w Kijowie, Jarek Junko. Jego obserwacje wydają się podobne:

„Czasem pomagam kolegom dziennikarzom w Polsce kontaktami do ukraińskich ekspertów, komentatorów, którzy znają się na wzajemnych relacjach i mówią po polsku. Wczoraj podpowiedziałem jednemu z nich kilka osób, które mogłyby wziąć udział w jego audycji. Wszystkie te »osoby komentatorskie« odmówiły” – napisał Junko.

Sam dziennikarz, Polak z polskim obywatelstwem, napisał mi: „Chyba już z dwadzieścia osób zaczepiłem. I każdy albo nie może, albo widać, że czyta, ale milczy. Słabo, bo kto ma mówić w imieniu Ukraińców, jeśli oni sami nie chcą?’”

Trudno się z tym ostatnim zdaniem nie zgodzić. Wycofywać się dziś z polsko-ukraińskiego dialogu – kiedy miodowy rok 2022 dawno minął, a atmosfera w samej Polsce przypomina przedpogromową – to oczywiście autosabotaż.

Ale jaki jest sens zabierania głosu przez ukraińskie migrantki w Polsce, jeśli w rzeczywistości do studia zaproszono nie ciebie, tylko jakiegoś wyimaginowanego Ukraińca? Jeśli mimo tego, że jesteś dorosłą, kompetentną osobą, rozmawia się z tobą z pozycji starszego, lepiej wiedzącego? A nawet gdy cię to nie spotka, to potem i tak musisz się mierzyć z tonami hejtu, wobec którego jesteś bardzo osamotniony.

Jak długo mieszka Pani w Polsce?

Na początek ważne zastrzeżenie: polskie media nie są szczególnie złe czy niesprawiedliwe. Zepsuły je, jak zresztą wszystkie na Zachodzie, klikbajty (takie jak mój ulubiony, „To, co za chwilę zrobią Ukraińcy, może mocno uderzyć w Polskę”, który okazuje się… informacją o badaniu, z którego wynika, że to, czy Ukraińcy zostaną w Polsce, zależy od rozwoju sytuacji), algorytmy socjali i coraz bardziej sprekaryzowane warunki pracy dziennikarzy. Problemem jest jednak szczególny stosunek do Ukrainy i Ukraińców, który – niestety dla tych ostatnich – z tematu sezonowego stał się stałym paliwem polskiej polityki.

Oczywiście, są w polskich redakcjach dziennikarze, którzy potrafią wrażliwie podchodzić do tak delikatnych tematów jak migracja, uchodźstwo czy rola diaspory w relacjach dwustronnych. Ale nie jest ich wielu.

Z reguły, jeśli jesteś Ukraińcem i poproszono cię o komentarz, nie ma nic głupszego niż próba bycia oryginalnym. Wchodzenie w niuanse, dzielenie się wątpliwościami, próby porównań z procesami w polskim społeczeństwie? Zapomnij.

Dla ciebie rola już została napisana. Albo masz być płomiennym obrońcą ukraińskich władz i polityki historycznej (która większość migrantów interesuje dużo mniej niż kwestie kart pobytu, szukania pracy czy upokarzających scen na granicy polsko-ukraińskiej w wykonaniu Straży Granicznej), albo wdzięcznym gościem, który się ze wszystkim zgadza (nawet jeśli to wzajemnie sprzeczne twierdzenia) i za wszystko dziękuje.

Czytaj także Ani satysfakcji, ani hajsu, ani poczucia sensu. Tak się pracuje w mediach Paulina Januszewska

Pamiętam, jak parę lat temu przyjechałam na debatę o Wołyniu, podczas której prowadząca zaproponowała: „O, pani z Ukrainy! To ja pani powiem, o czym warto wspomnieć w swoim wystąpieniu – i w jaki sposób podziękować Polakom”.

Mieszkam w Polsce już 17 lat, czyli większość mojego dorosłego życia. W gruncie rzeczy od dawna jestem bardziej częścią polskiego społeczeństwa niż ukraińskiego. A jednak co druga osoba w mediach widzi we mnie rzeczniczkę ukraińskiego MSZ, której można wylać żale za Wołyń, kryzys zbożowy i program 800+.

Bo przede wszystkim jestem z Ukrainy. Wypowiedź politologa Witalija Mazurenki w rozmowie z Agnieszką Gozdyrą na temat zachowania prezydenta Nawrockiego wobec Ukraińców nie była szczytem taktu, ale nie powiedział on nic, czego połowa Polaków nie mówiłaby i nie pisała przez pół roku kampanii wyborczej. Mimo to Mazurenko wyleciał z pracy, a poseł Dariusz Matecki zaproponował zbieranie podpisów pod odebraniem mu polskiego obywatelstwa.

I choć Mazurenko mieszka w Polsce od dawna, a obywatelstwo ma od ponad pięciu lat, dla większości polskich kolegów pozostał „tym ukraińskim dziennikarzem”.

„Pewnie nie wie pani, że…”

Jeśli nie zrobiono z ciebie krwiożerczego banderowca ani biednego, wdzięcznego kuzyna, przygotuj się – istnieje bardziej wyrafinowana metoda, by unieważnić twoją wiedzę i opinie: protekcjonalność.

15 sierpnia popularny ukraiński portal o tematyce międzynarodowej Europejska Prawda opublikował tłumaczenie felietonu Sławka Sierakowskiego, napisanego dla Project Syndicate pod tytułem „Faszyzm u progu: jak zmieniła się Polska i co zagraża jej demokracji”. Kierownik jednego z polskich think-tanków natychmiast napisał na Facebooku, że publikując takie teksty akurat tego dnia, redakcja niszczy relacje polsko-ukraińskie. Redaktor odpowiedział w komentarzach, że datę rzeczywiście mógł wybrać lepiej, ale dlaczego publikowanie takiego tekstu w amerykańskim medium jest w porządku, a w ukraińskim – już przesadą?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Chyba Ukraińcy jednak muszą bardziej uważać.

Czytaj także Skrajna prawica w Ukrainie. Czy pułk Azow to neonaziści? Przemysław Witkowski

Ile razy bym nie pisała o Polsce, zawsze znajdzie się on – nie anonimowy troll, lecz jak najbardziej realny dziennikarz, ekspert albo urzędnik, który, żeby dowieść, że się mylę, wyciąga kartę: „Pewnie nie wie pani, że…”.  A potem pada banalna myśl o polskiej polityce, której może nie omawiano przy kasie w Biedronce już 10 lat temu, ale każdy, kto od czasu do czasu słuchał choćby Jedynki albo TOK FM doskonale ją zna – nie wspominając o dziennikarzach, którzy o polityce piszą zawodowo.

Ale ja zawsze czegoś nie wiem. Zawsze mam komentarz „nie od tych ludzi”.  Za to ci, którzy byli w Ukrainie dwa razy po trzy dni, a potem komentują ukraińskie wydarzenia we wszystkich podcastach i na YouTube, wiedzą o Ukrainie wszystko. I mogą głosić swoje tezy z niezmąconą pewnością, bez żadnego „może” czy „wydaje mi się”.

Słusznie krytykujemy prezydenta Zełenskiego za jego słowa z mównicy ONZ w 2023 roku, kiedy stwierdził, że działania polskich władz to realizacja kremlowskiego scenariusza. To było stwierdzenie nieprawdziwe, niedyplomatyczne i – powiedzmy wprost – w tamtej sytuacji po prostu głupie. Ukraińskie media zresztą także go za te słowa krytykowały.

Tymczasem polskie redakcje od lat, z tygodnia na tydzień, z czułością cytują byłego premiera Leszka Millera, który opowiada, że Zełenski to „rosyjska onuca” i szkodnik. I jakoś nikt nie wydaje się nie przejmować, że takie wypowiedzi mogą zaszkodzić relacjom polsko-ukraińskim.

Deportujmy ich

Hejt w mediach społecznościowych już nikogo nie dziwi. Nawet jeśli jesteś osobą znającą socjale i wiesz, że dużą część treści tworzą i lajkują nie prawdziwi ludzie, a boty, tysiące wiadomości przepełnionych nienawiścią i tak wytrącają z równowagi.

A antyukraiński hejt po prostu zalał polski internet. Zjawisko to stało się na tyle groźne, że zaczęło wpływać na zaufanie do komunikatów polskich władz w każdej sprawie związanej z Ukrainą. Zarówno Tusk, jak i Nawrocki przyłożyli się do kreowania wizerunku niewdzięcznych Ukraińców, żyjących na nasz koszt. A po ataku rosyjskich dronów 10 września musieli wydać osobne oświadczenia, w których odnosili się do rozpowszechnianych w sieci teorii spiskowych.

Ukraińscy migranci znajdują się w szczególnie trudnej sytuacji – nie tylko emocjonalnej, ale też prawnej, bo ich prawa w Polsce rzeczywiście można ograniczać. Coraz częściej głównym straszakiem nie są już konsekwencje prawne zachowań czy wypowiedzi, takie jak grzywna czy proces cywilny, lecz deportacja, która stała się wręcz fetyszem polskiej prawicy.

Czytaj także Ukraińcy od dawna byli głównym straszakiem polskiej polityki historycznej Katarzyna Przyborska

Jedna z liderek ukraińskiej diaspory, Natalia Panczenko, komentując w wywiadzie dla ukraińskiej telewizji rosnące nastroje antyukraińskie, powiedziała, że jeśli nic się nie zmieni, skończy się podpaleniami i pogromami. Z kontekstu jasno wynikało, że mówiła o przemocy wobec Ukraińców, nie z ich strony. Nie przeszkodziło to polskiej prawicy z Konfederacją i Braunem na czele nadać jej przydomek „dziewczynka z zapałkami”, nawoływać do jej deportacji z mównicy Sejmu i od ponad pół roku zastraszać ją i jej rodzinę. Po serii niedawnych gróźb, z którymi Natalia zetknęła się, informując w sieci o swoim udziale w prestiżowym programie Departamentu Stanu EVLP w imieniu Polski, zmuszona była wprowadzić dodatkowe zabezpieczenia i monitoring domu oraz biura.

Przypadek Natalii, która od lat dziękuję Polakom za wsparcie i podkreśla, że Polska to nasz – Polaków i osiedlonych tu migrantów – wspólny dom, dobitnie pokazuje, że cokolwiek powiesz jako Ukrainka, prawdopodobnie zostanie użyte przeciwko tobie.

Mój pisany dla ukraińskich mediów neutralny artykuł o tym, że te kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców, którzy długo mieszkają w Polsce (w praktyce ponad 10 lat) i stają się polskimi obywatelami, zasługuje na polityczne przedstawicielstwo – nawet niekoniecznie w postaci osób z migranckim backgroundem, ale choćby jednego turbopolskiego posła w Sejmie, który uwzględni ich wrażliwość i realia życia – stał się powodem histerii Konfederacji i pisowskich projektów uzależnienia naturalizacji od znajomości języka polskiego na poziomie C1.

Na nic próby tłumaczenia czy przywoływanie podobieństw do polskiej diaspory w Niemczech czy Wielkiej Brytanii – i tak zostaniesz zakrzyczany. Teoretycznie hejterskie komentarze i wiadomości można zgłaszać na policję, ale w praktyce, by sprawa trafiła do sądu, musisz wykazać się solidnym zaangażowaniem.

Do tego, że w tym czasie milczy polskie centrum, już się przyzwyczailiśmy. Wygląda jednak na to, że także polska lewica oswoiła się z myślą, że aby mieć polityczną przyszłość, to w sprawach dotyczących Ukraińców trzeba albo mówić źle, albo wcale.

A co na to sami ukraińscy migranci w Polsce? Wojna z Rosją w domu i „spierdalajcie stąd” w Polsce chyba nadszarpnęły nasze zdolności dyplomatyczne. Jak nie da się powiedzieć, co myślisz, lepiej nie mówić w ogóle.

Absolwentka Wydziału Historii Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki, doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii Uniwersytetu w Białymstoku. W latach 2011–2016 dziennikarka Polskiego Radia dla Zagranicy, od 2017 roku koordynatorka projektów w Fundacji WOT. Współpracuje z polskimi i ukraińskimi mediami, m.in. „Europejską Prawdą”, „Nowoje Wriemia”, „Aspen Review”, Kennan Focus on Ukraine. Pisze o relacjach polsko-ukraińskich i ukraińskiej migracji do Polski i UE.

Tagi:

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie