Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Bogaci degeneraci – jest gorzej niż myślisz

Ostatnio nie brakuje wiadomości, które wskazują na zdeprawowanie elit. Jedni bogacze dla rozrywki zabijali przypadkowych ludzi, podczas gdy inni dokonywali czynów pedofilskich. Głośne skandale to jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, a istnienie miliarderów negatywnie wpływa na życie większości z nas.

ObserwujObserwujesz
Kontekst

💲 Nieograniczone bogactwo daje elitom możliwość spełniania nawet skrajnie niemoralnych zachcianek, od polowań na ludzi po wykorzystywanie seksualne.

💸 Najpowszechniejszą „codzienną” zbrodnią miliarderów jest wyzysk pracowników i unikanie podatków, które kosztują społeczeństwo wielokrotnie więcej, niż oszustwa ubogich.

🫱🏻‍🫲🏻 Miliarderzy mają ogromny wpływ na politykę i media, co pozwala im chronić własne interesy, legalizować nadużycia i zapewniać bezkarność sobie oraz innym z elity.

Popkultura jest pełna karykaturalnych przedstawień bogaczy. Od żałosnych bohaterów Sukcesji lub Białego Lotosa, poprzez bondowskich złoczyńców-miliarderów z planami zniszczenia świata, aż po dystopijne lub apokaliptyczne opowieści, w których bogaci faktycznie zdołali tego dokonać. Jak się jednak okazuje, rzeczywistość bywa całkiem bliska fikcji. Przynajmniej jeśli chodzi o zdeprawowanie krezusów tego świata i ich negatywny wpływ na resztę społeczeństwa, ponieważ przykładów mamy tu aż nadto.

Od ludzkiego safari w Sarajewie po zabawy na wyspie Epsteina

W przeoranej wojną Bośni lat dziewięćdziesiątych niektórzy bawili się doskonale – byli to zamożni „entuzjaści broni”, często o skrajnie prawicowych poglądach, którzy na zaproszenie serbskich bojówek przyjeżdżali postrzelać do cywilów w Sarajewie. Z bezpiecznej odległości, przy użyciu karabinów snajperskich. Ta przyjemność kosztowała od 80 do 100 tysięcy dolarów, przy czym gospodarze różnie wyceniali możliwość zabicia mężczyzny, kobiety lub dziecka. Kilka lat temu powstał na ten temat film dokumentalny, a ostatnio sprawą zajęła się włoska prokuratura, szukając potencjalnych uczestników zbrodniczego procederu.

Czytaj także O tym, jak miliarderzy się zorganizowali, a reszta z nas to przespała – i kto wyszedł na swoje Thom Hartmann

Z kolei Stany Zjednoczone (a więc i cały świat) żyją sprawą Jeffreya Epsteina, zmarłego przed kilkoma laty biznesmena i sutenera, podsuwającego bogatym i wpływowym ludziom partnerki seksualne, również nieletnie. Wciąż utajone pozostają dokumenty, które miałyby zdradzić listę osób, którym Epstein mógł umożliwiać praktyki pedofilskie na swojej prywatnej wyspie – o figurowanie na niej podejrzewa się amerykańskich prezydentów, członka brytyjskiej rodziny królewskiej oraz szereg miliarderów, właścicieli wielkich firm itd.

Pozostając przy temacie przestępstw seksualnych, na fali ruchu MeToo wyszło na jaw, jak powszechne jest wykorzystywanie swojej pozycji przez ludzi sławnych i bogatych w celu wymuszenia stosunków seksualnych na osobach niżej usytuowanych na drabinie społecznej. Na myśl przychodzą od razu początkujące aktorki napastowane przez producentów pokroju Weinsteina, ale podobny mechanizm działa także w innych sferach życia, gdzie są ogromne dysproporcje w poziomach władzy oraz zamożności. Oczywiście ich istnienie nie musi od razu prowadzić do aż tak podłych czynów – są też występki o mniejszej szkodliwości.

Kto bogatemu zabroni?

Nie jest moim celem przekonanie czytelników, że każdy bogacz to sadystyczny degenerat z morderczymi lub pedofilskimi skłonnościami, bo tak nie jest. Zapewne większość z nich to całkowicie normalni ludzie. Problem w tym, że posiadanie majątku liczonego w setkach milionów lub miliardach zapewnia niemal nieograniczoną możliwość spełniania zachcianek, jakie by one nie były. A wiele z nich uznalibyśmy z różnych powodów za wątpliwe moralnie, nawet jeśli niekoniecznie są one tego kalibru, co np. wymienione wyżej safari w Sarejewie.

Czytaj także Miliarderzy geniuszami? Raczej bandą nieudaczników Wojtek Borowicz

Listę zacząć można od polowań innego rodzaju – co jakiś czas przebijają się do mediów informacje o tym czy innym miliarderze, który wakacje spędza polując na gatunki zagrożone wyginięciem. Częścią lajfstajlu elit bywa także zjadanie takowych zwierząt. Niegdyś rarytasem francuskiej haute cuisine były ortolany, niewielkie ptaszki topione żywcem w armaniaku, a następnie zjadane w całości. Ich konsumpcja była na tyle duża, że gatunek znalazł się we Francji na krawędzi wyginięcia i zakazano jego łapania oraz spożywania w całej Unii Europejskiej, co nie powstrzymuje niektórych bogatych amatorów. Podobnie jak analogiczne zakazy dotyczące niektórych zagrożonych ryb lub ssaków.

W końcu nawet utarte w języku polskim porzekadło wskazuje na to, że bogaty może więcej niż zwykły śmiertelnik. Lekką ręką wyda prawie dwa miliardy złotych na jacht, zarezerwuje na ślub pół historycznego miasta, wykona odrzutowcem lot z jednej ze swych rezydencji do drugiej, innym razem poleci w kosmos albo zanurkuje na dno oceanu. Chociaż w tym ostatnim przypadku pycha może być zgubna. Bezpieczniej jest wydać kilka milionów na zegarek lub zjeść steka z dodatkiem jadalnego złota.

Chociaż koszty środowiskowe takich kaprysów są ogromne i m.in. za ich sprawą 1 proc. najbogatszych w największym stopniu odpowiada za katastrofę klimatyczną, to mogą się one wydawać na swój sposób zrozumiałe. Przecież nie jesteśmy ascetami i praktycznie każdy na miarę swoich możliwości oddaje się hedonizmowi, próbuje korzystać z życia. Mając majątek Bezosa niewielu odmówiłoby sobie podobnych przyjemności. Dlatego kluczowym problemem nie są wynikające z indywidualnych skłonności (np. do rozrzutności, próżności czy nawet sadyzmu) grzechy miliarderów, lecz samo istnienie grupy ludzi o nieograniczonych zasobach finansowych, którzy dla pomnażania swoich fortun muszą zabierać innym.

Kradzież codzienna

Najpowszechniejsze przewinienia miliarderów ani nie mają charakteru tak szokującego, jak w przypadku safari w Sarajewie, ani nie wynikają z ostentacyjnej konsumpcji, typowej dla próżnych elit. Częściej spotykamy się z wyzyskiem pracowników, okradaniem ich z należnych im pensji oraz oszustwami podatkowymi, za sprawą których bogaci ciężar utrzymania aparatu państwowego przenoszą na biedniejszych obywateli. Wiele z tych rzeczy traktujemy jako normalność, ponieważ wpisują się w ogólne zasady funkcjonowania systemu kapitalistycznego, nastawionego na akumulację bogactwa w rękach nielicznych. Jednocześnie ci ostatni umieją dobrze mydlić oczy reszcie.

Czytaj także Jak miliarderzy ukradli nam postęp Tomasz S. Markiewka

Wiele słyszymy np. o rzekomo rozbuchanych wydatkach socjalnych, z których mają utrzymywać się masy pasożytów społecznych, często obcego pochodzenia. Problem potęguje wyłudzanie zasiłków i liberalni politycy w tym będą upatrywać źródeł dziur budżetowych. Jeśli jednak porównać szacowany koszt oszustw dotyczących świadczeń socjalnych do oszustw podatkowych, to te drugie będą dziesięciokrotnie wyższe. Innymi słowy, bogaci (bo to głównie oni korzystają z rajów podatkowych i „optymalizacji” podatkowej) kradną dziesięć razy więcej, niż biedacy na socjalu. Do działań na szkodę państwa dochodzi zarabianie na krzywdzie klasy pracującej.

W Stanach Zjednoczonych suma, którą właściciele firm zatrzymują w swoich kieszeniach za sprawą okradania pracowników z należnych im pensji, aż dwudziestopięciokrotnie przewyższa łączne straty spowodowane włamaniami, rozbojami i kradzieżą samochodów. Jednak o ile o przestępczości w wykonaniu biedaków mówi się ciągle, a przekaz medialny pełen jest doniesień o napadach z bronią w ręku, o tyle znacznie powszechniejsze łupienie pracujących Amerykanów pozostaje w dużej mierze anonimowe. W końcu sprawcy operują w białych rękawiczkach, a następnie brylują na salonach, są stawiani na piedestale, czasem nawet sypną parę skradzionych groszy na jakąś fundację charytatywną. Tak oto można scharakteryzować kastę miliarderów i multimilionerów – niektórzy zabijają dla zabawy, inni są przestępcami seksualnymi, ale z zasady są to zwykli złodzieje.

Najgorsze w tym wszystkim może być jednak to, że ci sami krezusi mają nieprzeciętnie duży wpływ na politykę i układają nam życie. Wystarczy przypomnieć, że aktualna administracja Trumpa to w większości przedstawiciele 0,0001 proc. najbogatszych Amerykanów. To wyjątkowo patologiczna sytuacja, ale nawet jeśli w innych państwach miliarderzy pozostają na tylnych siedzeniach, to wciąż finansują polityków, kupują media i na ogół skutecznie blokują inicjatywy zagrażające ich pozycji. W ten sposób legalizują też swoją kradzież i zapewniają bezkarność kolegom z gorszymi czynami na koncie. Taka już jest natura panowania pieniądza, że im więcej dany przestępca go posiada, tym więcej ujdzie mu płazem.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie