Błędne jest przekonanie, że normalnie w Chinach protestów nie ma. Jest ich rocznie około kilkuset tysięcy. I choć skala ostatnich protestów przeciw polityce antycovidowej nie była wielka, istotne było to, że spontanicznie przebudził się cały przekrój społeczeństwa, pod hasłami, które niedawno byłyby nie do pomyślenia – mówi Adrian Brona, ekspert ds. polityki chińskiej.
Jakub Majmurek: W ostatni weekend listopada przez Chiny przetoczyła się fala protestów przeciw polityce zero covid. Jak teraz wygląda sytuacja? Protesty ustały?
Adrian Brona: Faktycznie w weekend 26–27 listopada miała miejsce fala protestów przeciw restrykcyjnej chińskiej polityce sanitarnej, największa od wybuchu pandemii na początku 2020 roku. Dziś, gdy rozmawiamy, w piątek 2 grudnia, te protesty zostały praktycznie uspokojone.
Od poniedziałku 28 listopada w kilkudziesięciu miastach, gdzie protesty były najintensywniejsze, w miejscach, gdzie wcześniej zbierali się demonstranci, widać było zwiększoną obecność policji. Zaczęło się wyrywkowe wyłapywanie osób na ulicy i sprawdzanie im telefonów, by zobaczyć, czy nie przekazują informacji na temat protestów albo czy nie posiadają aplikacji do komunikowania się, które są zabronione w Chinach. Policja zaczęła „rozmawiać” z liderami i znanymi uczestnikami protestów, ostrzegając ich przed np. konsekwencjami, jakie mogą ponieść w życiu zawodowym, jeśli dalej będą protestować.
czytaj także
Władze opanowały więc sytuację, pytanie – na jak długo. Nie są to bowiem pierwsze demonstracje antycovidowe, a ich intensywność z protestu na protest narasta.
Co było bezpośrednim impulsem, który wyprowadził ludzi na ulicę?
Pożar w mieście Urumczi w prowincji Sinciang, którego ugaszenie uniemożliwiła polityka antycovidowa. Wybuchł w budynku mieszkalnym, który został zamknięty z powodu ograniczeń covidowych, zginęło co najmniej 10 osób, możliwe, że więcej, część może jeszcze umrzeć w szpitalu. Wozy straży pożarnej nie mogły dojechać do palącego się budynku, bo droga była zastawiona z jednej strony przez samochody zamkniętych przymusowo w domach mieszkańców, z drugiej przez infrastrukturę, mającą zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusa – checkpointy zdrowotne, różnego rodzaju barierki itp. W internecie krążyły filmy z tej akcji gaśniczej, na których widać, jak wozy strażackie próbowały gasić pożar z najbliższej odległości, do jakiej mogły podjechać, ale woda po prostu nie dolatywała do płonącego budynku.
Innym czynnikiem, który miał wpływ na taką liczbę ofiar, było to, że mieszkania w tym budynku zostały najpewniej zabarykadowane od zewnątrz, by fizycznie uniemożliwić ludziom łamanie zasad lockdownu – choć nie mamy stuprocentowego potwierdzenia tej informacji.
Kto je zabarykadował? Organy sanitarne?
Tak, na ogół takimi rzeczami zajmują się osiedlowe komitety partyjne. Bardzo często widać ich przedstawicieli, ubranych w pełne stroje ochronne, na zdjęciach i filmach pokazujących walkę z pandemią w Chinach. Jednym z postulatów tej fali protestów było ograniczenie władzy tych komitetów, które w opinii Chińczyków działały arbitralnie, zamykały ludzi w ich własnych domach bez żadnej podstawy prawnej. Przez długi czas Chińczycy się na to godzili, ale jak widać, pożar w Urumczi przelał czarę goryczy i wyzwolił złość na działanie najniższych komórek partyjnych.
Na ile poważna była skala tych protestów? To faktycznie były, jak pisały czasem zachodnie media, „największe protesty w Chinach od czasów Tiananmen”?
Błędne jest przekonanie, że normalnie w Chinach protestów nie ma. Jest ich rocznie około kilkuset tysięcy. Nie mamy dokładnych danych, partia publikowała je do końca pierwszej dekady XXI wieku, potem przestała. W ostatnim roku, z którego mamy dane, partia zarejestrowała ich około 180 tysięcy.
czytaj także
Przeciw czemu protestowano?
Największe protesty miały podłoże ekologiczne: protestowano przeciw złemu stanowi wód i powietrza, budowie fabryk chemikaliów itd. Te protesty były często liczne, czasem na ulicy zbierało się kilkadziesiąt tysięcy osób, ale miały głównie lokalny charakter. Mieliśmy też protesty organizowane przez władze, np. protesty antyjapońskie. One miały skalę ogólnonarodową, w sumie brały w nich udział setki tysięcy Chińczyków.
Tym, co wyróżniało obecne protesty, było to, że łączyły one horyzontalnie i wertykalnie różne grupy społeczne – i to jest coś, czego władza się najbardziej boi.
Horyzontalnie i wertykalnie w jakim sensie?
Horyzontalnie w tym sensie, że protesty wybuchły jednocześnie w kilkudziesięciu miejscach w Chinach, wszędzie podłożem była polityka antycovidowa. Wertykalnie, bo w protestach wziął udział cały przekrój społeczny: od biednych do najlepiej zarabiających, od ludzi bez formalnego wykształcenia do studentów i pracowników akademickich. Po raz pierwszy od trzech dekad mieliśmy do czynienia z takim wybuchem protestów na kampusach studenckich – co pewnie też mocno przestraszyło partię.
Podsumowując, skala tych protestów nie była wielka, myślę, że maksymalnie w całych Chinach mogło wziąć w nich udział sto kilkadziesiąt tysięcy osób. Istotne było jednak to, że spontanicznie przebudził się cały przekrój społeczeństwa.
Wśród protestujących była jakaś dominująca grupa? Relacje często zwracały uwagę na to, że to protesty młodych ludzi.
Na pewno młodzi byli bardzo widoczni, zwłaszcza na kampusach. Ale jak już popatrzymy na zdjęcia z innych protestów, np. w Pekinie czy Szanghaju, to tam naprawdę jest cały przekrój społeczny, od młodych do starych.
To, że młodzi są bardziej skłonni do udziału w protestach, nie powinno nas dziwić. To młodsi Chińczycy najsprawniej posługują się internetem, są w stanie obejść różne narzucone przez partię ograniczenia, potrafią przekazywać sobie informacje, rozumieją, jak działają cenzorskie algorytmy, i potrafią je obejść. Nie wrzucają np. do internetu filmu nagranego swoim telefonem, tylko nagranie ekranu telefonu, na którym ten film jest odtwarzany – w ten sposób łatwiej obejść cenzurę.
Młodzi podnosili też najbardziej radykalne hasła w trakcie tych protestów. W Szanghaju pojawiło się nawet hasło „Niech ustąpi przewodniczą Xi! Niech ustąpi Komunistyczna Partia Chin!”. Jeszcze kilka tygodni temu to byłoby nie do pomyślenia. Jeśli wcześniej pojawiały się podobnie wywrotowe hasła, to raczej wobec lokalnych działaczy partyjnych. Centrala partyjna była uważana za nietykalną, za organ, który stara się raczej pomóc ludziom. W Chinach, odwrotnie niż w państwach zachodnich, ludzie mają większe zaufanie do władzy centralnej niż lokalnej.
Czego domagali się jeszcze protestujący?
Przede wszystkim ograniczenia polityki antycovidowej, odejścia od modelu zero covid, który zakłada, że gdy tylko gdzieś pojawia się jakiś przypadek wirusa, to wprowadzamy lockdown, aż ognisko wygaśnie.
Nie przywiązywałbym dużej uwagi do spekulacji, jak wiele haseł czysto politycznych pojawiło się w trakcie protestów. Mówiłem wcześniej o Szanghaju, trzeba jednak dodać, że to był jednostkowy wypadek, pojawiający się w bardzo konkretnym miejscu. W Szanghaju złość na partię napędzał wielki lockdown miasta z wiosny tego roku, który zakończył się zupełną klęską.
Jedynym politycznym postulatem, który, jak zauważyłem, powtarzał się w wielu miejscach, było zwiększenie swobody obiegu informacji – czyli po prostu wolności słowa. Tego dziś by oczekiwali Chińczycy. Z tego, co się orientuję, partia, by rozładować protesty, trochę zdecydowała się wyjść naprzeciw tym postulatom. Nie zniesiono oczywiście cenzury, ale swoboda dyskutowania o obostrzeniach covidowych w internecie chwilowo wydaje się trochę większa.
Władza pójdzie jeszcze na jakieś ustępstwa?
Na razie bym na to nie liczył. Patrząc na trochę szerszy kontekst niż pożar w Urumczi, można powiedzieć, że do tej fali protestów by nie doszło, gdyby nie przekonanie ludzi, że polityka antycovidowa zostanie wkrótce poluzowana. Chińczycy kalkulowali trochę tak: w październiku jest zjazd partii, w kraju musi być do tego czasu porządek, nie może szaleć epidemia. Ale jak już partia skończy obradować, to będą musieli trochę odkręcić śrubę.
Partia faktycznie zaraz po zjeździe ogłosiła 20-punktowy plan luzowania polityki covidowej. Te punkty nie przełożyły się jednak na zmiany w życiu Chińczyków, a przynajmniej nie na taką skalę, jakiej oczekiwali.
Partia nie chce znów niepotrzebnie rozbudzać oczekiwań?
Zdecydowanie nie chce. Musimy teraz obserwować, jak sytuacja będzie rozwijać się w ciągu następnych tygodni, a nawet miesięcy. Ważną cezurą może okazać się rozpoczęcie kadencji nowego parlamentu w marcu przyszłego roku. To jest moment graniczny, gdy władze może zaczną jakoś luzować covidową politykę. Partia na pewno szuka nowych rozwiązań polityki epidemicznej, ograniczają ją jednak dwie fundamentalne kwestie.
Jakie?
Po pierwsze, przez dwa lata KPCh mówiła w kółko, że tylko chińska polityka zero covid jest słuszna, że tylko Chiny dbają o swoich obywateli, w przeciwieństwie do Zachodu, gdzie władze, nie wprowadzając odpowiednich restrykcji epidemicznych, doprowadziły do „katastrofy humanitarnej i gospodarczej”. Trudno teraz, by partia powiedziała, że Zachód miał jednak trochę racji i nasza polityka też będzie zmierzała do tego, by żyć z wirusem, a nie próbować go zupełnie wyeliminować.
Drugi problem jest taki, że chińskie władze boją się, że jeśli poluzują ograniczenia, to liczba nowych zakażeń wzrośnie tak bardzo, że system ochrony zdrowia się załamie. Chiny nie przygotowały swojego systemu ochrony zdrowia na opcję życia z wirusem. W Chinach, co powtarzają sami Chińczycy, jest dziesięć razy mniej łóżek szpitalnych na tysiąc mieszkańców niż w krajach rozwiniętych.
W ciągu trzech lat pandemii partia nie zbudowała nowych szpitali?
Nie bardzo, bo zamiast tego skupiono się na testowaniu i kontroli społecznej. Jeśli budowano szpitale, to tymczasowe.
Chiny nie zaszczepiły też społeczeństwa nowoczesnymi, działającymi szczepionkami. Szczepionki opracowane w Chinach mają niestety niską skuteczność, a w grupie ryzyka, wśród osób starszych, poziom wyszczepienia nie jest wysoki – wynosi około 60 proc., i to nie licząc trzeciej dawki. Zdecydowanie lepiej wygląda to, gdy patrzymy na całość populacji, gdzie poziom wyszczepienia wynosi ok. 90 proc.
Niemniej jednak Chiny są więc zupełnie nieprzygotowane na przyjęcie fali zakażeń, muszą więc bardzo ostrożnie podchodzić do luzowania polityki covidowej. Władze są same sobie winne, mogły przecież przeznaczyć środki na zakup nowoczesnych szczepionek albo zainwestować w nowe miejsca w szpitalach.
Bezgraniczna przyjaźń? Relacje między Chinami i Rosją nie są tak jednoznaczne
czytaj także
Czemu właściwie Chińczycy nie sprowadzili z Zachodu szczepionek mRNA?
Nie mamy tu pewnych informacji, możemy tylko dywagować. Myślę, że jednym z głównych powodów było to, że zachodnie koncerny nie były chętne do przekazywania technologii produkcji swoich szczepionek Chinom, obawiając się kradzieży swojej własności intelektualnej. Chińczycy z kolei najpewniej nie chcieli się zgodzić na to, by szczepionki były produkowane za granicą i importowane do Chin – bo takie są założenia ich polityki gospodarczej.
Jakieś znaczenie mogły też odgrywać kwestie dumy narodowej, prestiżu związanego z tym, że Chiny stworzyły własną szczepionkę. Partyjna elita doskonale oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że chińskie szczepionki nie są najlepsze, to wychodziło we wszystkich badaniach, ale liczyła, że okażą się wystarczające. I może nawet by się okazały – bo one słabo chronią przed zakażeniem, ale dość skutecznie przed zgonem – ale tu znów wracamy do poziomu wyszczepienia.
Jak to się stało, że przy takim poziomie kontroli społecznej i tak restrykcyjnej polityce sanitarnej po prostu nie zaszczepiono obowiązkowo starszych ludzi?
Kontrola społeczna jest w Chinach nastawiona na jedno: ochronę interesu partii i utrzymanie jej przy władzy. Pytanie, które pan zadał, nurtuje wszystkich obserwatorów polityki chińskiej. Byli różni lokalni działacze, którzy próbowali zaangażować ludzi w większy udział w akcję szczepień, ale raczej przez zachęty niż przymus. Pojawiały się dość komiczne z naszego punktu widzenia programy, np. za zaszczepienie się można było dostać kilkadziesiąt jajek albo jakąś niewielką sumę pieniędzy. Natomiast poza medykami i zawodami mundurowymi w Chinach nie było obowiązku szczepienia na covid.
Nie wiemy, czy partia uznała, że taki przymus wywołałby zbyt wielkie niezadowolenie społeczne. Czy może partyjni funkcjonariusze uwierzyli, że jak zamkną społeczeństwo na dwa lata, to wirus zniknie i problemu nie będzie? Trudno powiedzieć, w którym momencie i dlaczego partia popełniła błąd, ale z pewnością go popełniła i teraz ponosi tego konsekwencje.
Kto w partii właściwie wymyślił, że odpowiedzią na epidemię ma być polityka zero covid?
Tego dokładnie nie wiemy, wiemy natomiast, że od początku promotorem tej polityki był przewodniczący ChRL Xi Jinping, który uwiarygodnił ją swoją osobą, całym swoim autorytetem. To też jeden z powodów, dla których tak trudno zmienić tę politykę – jak przywódca, z definicji nieomylny, coś powie, to trzeba się tego trzymać. Przekaz lokalnych działaczy partii często brzmiał: to jest polityka Pekinu, zależy na niej przewodniczącemu Xi, nic nie możemy zrobić. Nawet gdyby szefowie partii w regionach chcieli dostosowywać politykę epidemiczną do lokalnych warunków, to nie mieli takiej możliwości. Wiedzieli, że jeśli nie wykażą, że walczą o to, by na ich terenie było zero zakażeń, to partyjna góra w końcu odwoła ich ze stanowiska.
Spotykam się czasami z opinią, że chińska polityka działała dobrze do 2022 roku, zaczęła się sypać dopiero fali wiosennych lockdownów. Zgodziłby się pan z tą opinią?
Myślę, że trzeba tu wyróżnić kilka etapów pandemii. W pierwszych miesiącach, gdy nikt nie miał broni przeciw wirusowi – ani leków, ani szczepionki – chińska polityka nie działała źle. Przez pierwsze kilka miesięcy Chiny były zupełnie zamknięte, ale potem życie wróciło dość szybko, jeśli nie do normy, to do czegoś do niej zbliżonego. Później pojawiły się szczepionki. Zachód szczepił się i starał się wprowadzać coraz łagodniejsze lockdowny z każdą kolejną falą. W Chinach tymczasem, niezależnie od poziomu wyszczepienia, polityka epidemiczna tylko się zaostrzała, co też budziło zdziwienie wśród obserwatorów.
Na początku 2022 roku na Zachodzie życie już w zasadzie wróciło do normy, ludzie funkcjonują mniej więcej tak samo jak przed pandemią, nawet jeśli umieralność ciągle jest wyższa. Tymczasem Chiny w tym roku miały najbardziej restrykcyjne lockdowny – na czym cierpi gospodarka, relacje międzyludzkie, całe społeczeństwo. Jak taka polityka paraliżuje życie gospodarcze i społeczne widać we wszystkich statystykach. Dziś widziałem liczby pokazujące, że ruch kolejowy i samolotowy między chińskimi miastami wynosi obecnie jedną trzecią tego co przed pandemią. Ludzie znacząco przestali się przemieszczać wewnątrz Chin.
czytaj także
Jak do tej polityki odnoszą się chińskie elity biznesowe?
Na pewno zdają sobie sprawę, że niszczy ona gospodarkę, i próbują wpłynąć zakulisowo i na Pekin, i na władze regionalne, by ją zmienić. Ale publicznie tego nie powiedzą. Zbyt wielu chińskich miliarderów zostało posadzonych przez Xi Jinpinga w więzieniach, by teraz ktoś chciał się publicznie wychylać, krytykować partię i ryzykować cały swój majątek.
Protesty mogą zaszkodzić pozycji Xi?
Na razie nie, to jeszcze nie ta skala. Gdyby narastały przez kilka tygodni, to wtedy można by się zastanawiać nad tym scenariuszem. Problem z perspektywy protestujących i zmiany władzy na szczytach jest taki, że dopiero co mieliśmy zjazd partii, na którym Xi Jinping obsadził najważniejsze stanowiska w partii swoimi protegowanymi. W biurze politycznym nie ma dziś nikogo, kto mógłby być alternatywą dla Xi Jinpinga, większość jego członków to politycy związani z nim od dekad. Więc hasła wzywające do ustąpienia obecnego przewodniczącego Chin trafiać będą w próżnię.
Władza też jak na razie dość mądrze podeszła do protestów z końca listopada. Protestujący mogli się wykrzyczeć, nie było przypadków jakiejś nadzwyczajnej brutalności policji. Dopiero gdy protestujący rozeszli się do domów, policja obstawiła miejsca, gdzie się spotykali, i „porozmawiała” z liderami. Nie rozwiązano tego jak w Rosji czy Białorusi, gdzie protestujących przeciw władzy po prostu by spałowano. Jeśli nie będzie dalszych protestów, to takie rozwiązanie kryzysowej sytuacji może wręcz wzmocnić Xi Jinpinga.
Zobaczymy, jak się to wszystko jeszcze ułoży do marca, gdy powstanie nowy rząd, jakie tu będą ruchy kadrowe. Ale jestem na razie bardzo sceptyczny wobec scenariuszy przewidujących, że antycovidowe protesty mogą radykalnie osłabić Xi Jinpinga.
Były prezydent wyprowadzony. Oto dwie rzeczy, których chce teraz „najwyższy przywódca” Chin
czytaj także
Niezadowolenie z powodu polityki covidowej i słabnącej dynamiki wzrostu nie będzie dla partii problemem?
Będzie. Ale warto pamiętać, że Xi Jinping dorastał w czasach, gdy sytuacja gospodarcza była o wiele trudniejsza, a napięcie między partią i społeczeństwem zdecydowanie większe. Jak się go uważnie słucha i czyta, to widać, że to polityk gotowy poświęcić kilka punktów procentowych wzrostu PKB, żeby ustabilizować sytuację politycznie i ściślej kontrolować społeczeństwo.
Umowa społeczna KPCh ze społeczeństwem nie opierała się na tym, że społeczeństwo siedzi cicho, ale partia dba, by gospodarczy tort rósł?
Tak to było postrzegane z zewnątrz, tak postrzegali to też Chińczycy, zwłaszcza ci, którzy się mogli publicznie wypowiadać: naukowcy, eksperci, czy nawet niektórzy chińscy politycy. Ale to, że do tej pory legitymizacja rządów KPCh miała performatywny charakter – partia dobrze rządzi, więc ma prawo do rządzenia – nie oznacza, że zawsze będzie wyglądała w ten sposób.
Na całym świecie, także w krajach demokratycznych, mamy przykłady, że wzrost gospodarczy nie musi być jedynym źródłem politycznej legitymacji. Partia może skręcić jeszcze mocniej w stronę nacjonalizmu, zastosować większe represje wobec społeczeństwa, zacząć wywoływać może nie gorące, ale zimne konflikty na arenie międzynarodowej, by skonsolidować poparcie. Partia ma wiele narzędzi, by pokazać, że nadaje się do rządzenia, a dzięki swojemu aparatowi propagandowemu może z czasem deprecjonować znaczenia gospodarki w „miksie” legitymizującym jej rządy.
Więc nie ma co się spodziewać odwrotu od polityki zero covid, nawet jeśli będzie ona szkodzić gospodarce i generować napięcia społeczne?
Nie, przynajmniej nie spektakularnego zwrotu. Spodziewam się, że polityka epidemiczna będzie stopniowo luzowana, ale ten proces zajmie miesiące. Będziemy na ten temat rozmawiali jeszcze długo po pierwszej sesji parlamentu w 2023 roku. Trudno jest odejść od polityki, o której przez trzy lata powtarzano, że jest jedyna, świetna, działająca bez problemu i w dodatku popierana przez nieomylnego przywódcę.
Zachód kontra Chiny i Rosja. Kto zwyciężyłby w tej konfrontacji?
czytaj także
Pan spodziewa się kolejnych fal protestów?
Opór wobec polityki covidowej narastał od dawna. Kilka miesięcy temu podobną sytuację co w Urumczi mieliśmy w prowincji Kuejczu. W ramach polityki zero covid z jej stolicy, Guiyangu, wywożono osoby chore na covid, żeby władze miasta mogły się pochwalić, że u nich jest zero przypadków. Gdy wywożono taką grupę zakażonych, w górskim terenie autokar miał wypadek, były ofiary śmiertelne. To też wywołało falę niezadowolenia społecznego. Ludzie zwracali uwagę, że kierowca ubrany był w pełny strój antyepidemiczny, przez co nie widział dobrze drogi, że złamano przepisy zabraniające autokarom jazdy w nocy.
Tamten wybuch niezadowolenia miał jednak charakter wyłącznie lokalny. W listopadzie, jak mówiłem, po raz pierwszy wybuch miał charakter narodowy. Jeśli za kilka tygodni zdarzy się podobna ludzka tragedia jak w Urumczi albo w Kuejczu, to możemy sobie wyobrażać różne scenariusze, ludzie mogą wyjść na ulice.
Tym bardziej że protesty z ostatniego weekendu listopada mogły ośmielić Chińczyków. Nawet osoby niebiorące w nich udziału śledziły je w mediach społecznościowych. Protesty odbywały się w weekend, wielu cenzorów miało wolne, więc informacje o protestach dość swobodnie krążyły w internecie. Kolejny protest może okazać się jeszcze większy i jeszcze bardziej gwałtowny.
**
Adrian Brona – doktor in spe na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki chińskiej.