Świat

„Bóg stworzył cię gejem i takiego cię kocha”, czyli dylematy człowieka skatechizowanego

Trzeba mieć odwagę, żeby przyznać się do błędów. Papież Franciszek to potrafi. Polski Kościół nie bardzo.

Żeby mieć wyobrażenie, co Polacy myślą o urzędującej głowie Kościoła Rzymsko-Katolickiego, wystarczy wpisać na YouTube hasło: „papież Franciszek”. W pierwszej dziesiątce wyświetlających się wyników pojawiają się między innymi filmiki charakteryzujące Franciszka jako komunistę, który czci Lucyfera. Nie brak też głosów poddających w wątpliwość to, czy papież rzeczywiście jest katolikiem.

Trudno się dziwić. Obecny pontyfikat zaskakuje. Wielu hierarchom, zwłaszcza w polskim Kościele, trudno przełknąć ewangeliczną prostotę papieża i jego skromność. Papież mówi o potrzebie roztoczenia opieki nad uchodźcami i ewidentnie zrywa z retoryką najeżoną zakazami i pogardą wobec tego, co inne. Dostrzega problem osób żyjących w ponownych związkach małżeńskich, jest też – jak się wydaje – otwarty na dyskusję o celibacie.

Dzieci księży

W trakcie spotkania przedświątecznego w grudniu 2014 r. z kurią rzymską papież dostrzegł w duchowieństwie grupę, która cierpi na chorobę „poczucia nieśmiertelności, niezbędności”, a „patologię władzy” nazwał epidemią. Mówił też o „skamienieniu umysłowym”, piętnował oportunizm i „ubóstwianie” przełożonych, aby osiągnąć prywatne korzyści, a także obojętność wobec innych i myślenie wyłącznie o sobie. Wyśmiał „pogrzebowe miny” i „teatralną surowość”, a także dodał, że potrzebna jest dawka humoru.

Otwartość papieża uwiera. Dla polskich hierarchów to trzęsienie ziemi. Od czasów zaborów do 1989 r. polski Kościół wykształcił religijność koegzystującą z panującym uciskiem. Zjednoczony w swojej masie z Kościołem naród przedstawiany był jako twór wybrany przez Boga, który cierpi, by przetrwać. To oczywiście pewien skrót myślowy, niemniej jednak zniewolenie było ważną determinantą polskiej religijności. Księża byli przewodnikami duchowymi, ale przy okazji latarnią wolności w przestrzeni totalitarnej. Mieliśmy do czynienia ze „złotym wiekiem” Kościoła zinstytucjonalizowanego zarówno, jeśli chodzi o powołania, jak i również udział wiernych w liturgii. Jaka była jakość tej religijności, pokazał czas.

Otwarcie się na świat, wolność, desakralizacja przestrzeni publicznej wprowadziły zamęt. To, co było proste i zero jedynkowe, stało się skomplikowane. Kształtujące się społeczeństwo obywatelskie, respektujące prawa mniejszości, współczujące słabszym, poszerzające horyzonty kultury, nie uciekające od wolności – stało się nie lada wyzwaniem i doprowadziło do konfrontacji, w której Kościół zwietrzył okazję, by zaistnieć. Pozostała przecież cała rzesza wiernych w tym na nowo urządzonym świecie, która zupełnie nie potrafiła się odnaleźć. Człowiek skatechizowany, dla którego większym autorytetem jest ksiądz niż ewangelia, dostał jasny przekaz, że wolność jest zagrożeniem, a zza Odry nadciąga do Polski cywilizacja śmierci. Zepsucie, dekadencja i hedonizm to hasła, które okazały się młynem na wodę koegzystencji z władzą.

Polscy biskupi opłakując żal po stracie autorytetu, do którego się przyzwyczaili, robią wszystko, by nie narazić się władzy, która nagradza Kościół za „nie wtrącanie się” w dewastację instytucji państwa prawa, a ostatnio w protesty matek niepełnosprawnych dzieci. Czasem któryś przebąknie, że trzeba jakoś zareagować i na tym koniec.

Nie będzie godności bez pieniędzy

Papież, który stawia w centrum swojego pontyfikatu człowieka, zwłaszcza tego najsłabszego i wykluczonego, jest wyzwaniem. Puszczają nerwy. Nie tak dawno ksiądz profesor Edward Staniek, modląc się o śmierć papieża, skrytykował jego otwarcie się na muzułmanów oraz żyjących w stanie grzechu śmiertelnego. „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska” – mówił w homilii.

Bardzo wymowne jest, że autora tych słów nie spotkały ze strony hierarchii żadne konsekwencje. Wręcz przeciwnie, dostał za nie wiele wsparcia. Ksiądz Wojciech Lemański został tymczasem ukarany suspensą za obronę in vitro, krytykę Kościoła za opieszałość w walce z pedofilią duchownych i przywiązanie tego Kościoła do dóbr materialnych. Gołym okiem widać, że mamy tu do czynienia z rażącą asymetrią. Działalności Lemańskiego nie da się nawet zestawić z modlitwą Stańka o rychła śmierć papieża. Prawdopodobnie po tym, co w ostatnim czasie „wygaduje” papież, gdyby to zależało od któregoś z polskich biskupów, Franciszek musiałby zamilknąć raz na zawsze.

Ks. Lemański: Prawda jeszcze nikomu nie zaszkodziła

Ale papież mówi to, co myśli i wprawia tym w coraz to większą konsternacje hierarchów znad Wisły. Głośno było ostatnio o Manuelu, którego ojciec zmarł jako osoba niewierząca. Chłopca nurtowało, co się z jego ojcem stało po śmierci. Franciszek odrzekł, że „był dobrym tatą, jest teraz z Bogiem”. Papież nie kalkulował, nie ważył słów, nie nastraszył chłopca ogniem piekielnym, które czeka na jego ojca. Czy polskich hierarchów na to stać?

Kilka dni później media obiegła inna wiadomość. W trakcie rozmowy z dziennikarzem CNN jedna z ofiar seryjnego chilijskiego pedofila ojca Karadimy – Juan Carlos Cruz – zapłakany przywołał swoją rozmowę z papieżem, w trakcie której papież miał powiedzieć, że jego skłonność seksualna nie ma znaczenia. „Wiesz, Juan Carlos, że to nie ma znaczenia. Bóg cię takim stworzył. I takim cię kocha. Papież takim cię kocha i ty też powinieneś siebie kochać oraz nie przejmować się tym, co mówią ludzie”.

Carlos, którego miałem okazję poznać dzięki Markowi Lisińskiemu, jakiś czas temu z dwójką przyjaciół, Jamesem Hamiltonem i Andrési Murillo, ujawnił krzywdy, które zadał im ksiądz Karadima. Widząc jakim autorytetem cieszy się ich oprawca, towarzyszyła im chęć powstrzymania  go przed wykorzystywaniem kolejnych młodych ludzi. Sprawca miał na sumieniu kilku młodych chłopców, którzy popełnili samobójstwa.

Księżom-pedofilom pomaga cały system. Ofiary są same

Carlos w szkole średniej stracił ojca, był załamany. Ktoś wysłał go do charyzmatycznego ojca Karadimy, który miał mu pomóc. Chłopak wpadł z deszczu pod rynnę. Kiedy udał się do kardynała Francisco Javier Errázuriz Ossy ze skargą, poczuł się kolejny raz ofiarą, „dostałem w twarz”. Kardynał powiedział: „Juan Carlos Cruz nie jest ofiarą, bo jest gejem i jemu to się podobało”. Ten nieludzki komentarz wypowiedział jeden z najwyższych rangą przedstawicieli Kościoła, członek rady kardynałów, którego do tego gremium zaprosił papież. Gdy oskarżenie Carlosa okazało się prawdziwe, kardynał przeczuwając, że nad jego karierą pojawiły się czarne chmury, nie miał cywilnej odwagi, by spotkać się w towarzystwie chilijskich hierarchów i spojrzeć w oczy Franciszkowi.

Trzeba mieć odwagę, żeby przyznać się do błędów. Franciszek to potrafi. Przeprosił Carlosa za słowa kardynała, któremu chłopak zaufał, przeprosił za siebie, że nie zareagował wcześniej. Pewnie nie myślał w tym momencie, że dla Kościoła homoseksualizm to grzech. Czuł to samo, co wtedy, kiedy rozmawiał z Manuelem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Nowak
Artur Nowak
współautor książki „Żeby nie było zgorszenia”
Adwokat, wcześniej orzekał w sądzie. Specjalizuje się w sprawach karnych, wielokrotnie w swojej praktyce reprezentował pokrzywdzonych i sprawców w postępowaniach dotyczących czynów pedofilskich. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia”
Zamknij