Choć fizycy właściwie przestali interesować się filozofią, mechanika kwantowa, często w mocno podkoloryzowanej formie, trafiła do świata filozofii, tej akademickiej i amatorskiej. Odkrycia kwantowe w zwulgaryzowanej postaci zostały pomieszane z religiami Bliskiego i Dalekiego Wschodu, przejawiały się na kursach jogi, sesjach medytacyjnych czy „uzdrawiających” festiwalach muzycznych i innych wydarzeniach, które badaczka Amanda Lucia nazwała niedawno „utopiami białego człowieka”.
Nauka wkroczyła w pierwsze dziesięciolecie XX wieku z głębokim przeświadczeniem o tym, że wystarczy rozwiązać kilka pomniejszych problemów, by dopisać ostatnią stronę wielkiej, klarownej Księgi Fizyki. Jej fundament stanowi mechanika klasyczna, zwana też mechaniką Newtona, uzupełniona m.in. o odkrycia Maxwella z zakresu elektromagnetyki. Tę spójną wizję, wyrażaną w stosunkowo prostych i eleganckich równaniach, zaburzyły dwie wielkie rewolucje – teoria względności oraz mechanika kwantowa. Wykazały one, że znane dotychczas prawa obowiązują w określonej skali i warunkach, lecz załamują się w przypadku wielkich odległości w przestrzeni kosmicznej czy świata mikrocząstek.
Podstawowym aktem fizycznego poznania rzeczywistości jest pomiar. W teorii klasycznej prowadzi on do ustalenia obiektywnych własności mierzonego układu. Wiąże się to z determinizmem tradycyjnej fizyki, zgodnie z którym badane obiekty (ciała, planety, fale) możemy do pewnego stopnia wyizolować ze wszechświata, określić ich właściwości (jak masa, położenie lub prędkość), a następnie na tej podstawie ustalić ich przyszłe zachowanie czy odtworzyć trajektorię ruchu, która poprzedziła zbadany stan. Zgodnie z tym podejściem człowiek jest zdolny do poznania obiektywnej natury wszechświata, czyli opisania własności dowolnego obiektu będącego jego częścią. Tę deterministyczną wizję eksploatował niedawno w ciekawy sposób serial Devs (wprowadzając jednak kwantowy plot twist).
Nie chciał uczestniczyć w tworzeniu śmiercionośnej broni. O włoskim Oppenheimerze
czytaj także
Teoria względności ogranicza ten poznawczy optymizm, ale go nie burzy, dlatego dość szybko została zintegrowana z obowiązującym przed nią paradygmatem. Opis konkretnych właściwości obiektu nadal jest tu możliwy przy uwzględnieniu dodatkowych czynników, jak specyfika układu odniesienia. Tymczasem mechanika kwantowa stanowiła przewrót prawdziwie kopernikański, a jej odkrycia do dziś rzucają wyzwanie zdolnościom poznawczym ludzkiego umysłu. Wnioski, do jakich może prowadzić, to m.in. możliwość istnienia danego ciała w wielu miejscach równocześnie, zdolność obiektów do „komunikacji” ze sobą szybszej niż prędkość światła, czy też istnienie nieskończenie wielu światów.
Początek sporu o kwanty
Po stu latach od pierwszych odkryć kwantowych w bardzo niewielkim stopniu przybliżyliśmy się do zrozumienia ich natury. Nie brakuje też krytyki głoszącej, że fizyka wręcz utknęła w martwym punkcie i nie ma żadnego pomysłu, co dalej, poza zderzaniem cząstek, z którego według części fizyków i fizyczek niewiele wynika. Interpretacje eksperymentów w najmniejszej dostępnej nam skali nie tylko nadwerężają granice wyobraźni, ale każą stawiać pytania o zasadność praw, jakie uznaliśmy za elementarne. Jak stwierdzał Richard Feynman: „Jeśli sądzisz, że rozumiesz mechanikę kwantową, to nie rozumiesz mechaniki kwantowej”.
W eksperymentach kwantowych fundamentalny dla fizyki akt pomiaru ulega znacznej komplikacji. Badane obiekty wykazują skrajnie odmienne właściwości w zależności od tego, czy są obserwowane, czy też nie. W przypadku obserwacji wydają się cząstkami, lecz gdy obserwatora zabraknie, przejawiają właściwości fali. Innymi słowy: cząstki, np. elektrony, zachowują się tak, jakby były świadome, że ktoś akurat na nie patrzy i gdy „odnotują” obecność detektora, stają się ciałami stałymi, podczas gdy bez niego przyjmują naturę falową. Graczom może to przywodzić na myśl grę wideo, gdzie ładuje się tylko ta część uniwersum, na którą akurat spogląda postać, by nie wpływać na wydajność komputera.
Oczywiście jest to spore uproszczenie, ale dopuszczalne i stosowane przez samych fizyków, by zarysować sedno problemu osobom, które po raz pierwszy spotykają się z tematem. Chodzi o pokazanie, że w teorii kwantowej, a przynajmniej wielu jej interpretacjach, właściwości badanego układu wydają się pojawiać, dopiero gdy zostanie on zmierzony. Teoretycznie więc możemy uznać, że dany obiekt jest wszędzie albo jest w różnych stanach (np. żyje i nie żyje) w tym samym czasie.
czytaj także
Z tym wyzwaniem fizyka próbuje na różne sposoby się mierzyć. Według jednej z interpretacji akt pomiaru jest zaburzany przez obecność urządzeń pomiarowych, które mimo starań, przez sam swój rozmiar zawsze będą wpływać na nieskończenie mniejsze obiekty. Inne popularne wytłumaczenie to teoria wielu światów Everetta, zaproponowana w 1957 roku. Głosi ona, że różne możliwe właściwości mierzonego obiektu nie „znikają” ani nie uśredniają się wraz z pomiarem, ale istnieją w obrębie multiwersum. Jak pisał sam autor teorii, wraz z każdą kolejną obserwacją drzewo rzeczywistości rozgałęzia się na alternatywne wersje. Reszka w rzucie monetą nie wyklucza więc tego, że wypadnie orzeł – rzut tworzy kolejny wszechświat, gdzie orzeł naprawdę wypadł – podobnie jest z rzutem kostką, który „powołuje do życia” aż sześć wszechświatów.
Koncepcja ta wywodziła się z niezgody na milczące porzucenie przez fizykę determinizmu. Everett nie dopuszczał uprzywilejowanej pozycji obserwatora, który w niezrozumiały sposób wytwarza stan układu fizycznego, wcześniej będący kombinacją wielu możliwych stanów. Autor teorii wielu światów nie był w tym myśleniu odosobniony. Już kilkadziesiąt lat wcześniej odkrycia kwantowe spotkały się ze stanowczym oporem największych i najbardziej otwartych umysłów świata fizyki. Powszechnie znany eksperyment z kotem autorstwa Erwina Schrödingera stał się częścią popkultury, w tym stałym motywem memów. Jednak niewiele osób wie, że austriacki fizyk-noblista zaprojektował go, by wykazać absurdalność dominującej, tzw. kopenhaskiej interpretacji mechaniki kwantowej (reprezentowanej głównie przez Nielsa Bohra), czyli takiej, która dopuszcza, przynajmniej na poziomie modelowania, kwantowe paradoksy, jak właśnie przebywanie obiektu w dwóch stanach równocześnie.
czytaj także
W 1935 roku, tym samym, w którym swój eksperyment myślowy zaproponował Schrödinger, trójka wybitnych fizyków – Albert Einstein, Borys Podolski i Nathan Rosen – opublikowała głośną pracę, dowodzącą niekompletności teorii kwantowej. Ich krytyka skupiała się na kolejnym niewytłumaczalnym do dziś odkryciu – że cząstki, które wcześniej w określony sposób oddziaływały ze sobą (są w „stanie splątanym”), w wyniku aktu pomiaru natychmiast zareagują na zmianę zaobserwowaną u cząstki partnerskiej, choćby dzieliło je wiele galaktyk. Oznacza to, że w momencie, gdy ujawnimy cechę jednego z obiektów (np. jego spin), drugi natychmiast ujawni odmienną, jakby „wiedział”, że pierwszy jest właśnie sprawdzany (choć wcześniej cechy obu obiektów były niewidoczne).
Pierwsza intuicja prowadzi do stwierdzenia, że cząstki w jakiś sposób komunikują się ze sobą, co jednak oznaczałoby, że informacja podróżuje z prędkością wielokrotnie większą niż prędkość światła. Einstein, Podolski i Rosen uznali to za absurd (znany dziś jako „Paradoks EPR”, od nazwisk uczonych), dowodząc, że musi istnieć jakaś jeszcze niezdobyta wiedza, która by to wszystko racjonalnie tłumaczyła. Do historii przeszło pytanie Einsteina do jego kolegi Abrahama Paisa, czy ten naprawdę wierzy, że księżyc istnieje tylko wtedy, kiedy się na niego patrzy.
Romans fizyki z filozofią lub „zamknij się i licz”
Ponieważ nowe odkrycia zaburzały rozumienie rzeczywistości na najbardziej fundamentalnym poziomie, niezbędne wydawało się przeniesienie dyskusji na inny, głębszy. Dlatego rozwój teorii kwantowej początkowo był ściśle związany z przemyśleniami natury filozoficznej. Jak podsumował to Werner Heisenberg: „Cząstki elementarne […] tworzą raczej świat potencjalności czy możliwości, niż rzeczy i faktów”, rzucając wyzwanie idei naukowego obiektywizmu. Wtórował mu genialny (i tajemniczy) włoski fizyk Ettore Majorana, odnotowując: „Każdy eksperyment przeprowadzony na poziomie atomowym wywołuje ograniczone perturbacje na niego [system atomów], które nie mogą być wyeliminowane ani ograniczone z fundamentalnych powodów. Wygląda więc na to, że wynik jakiegokolwiek pomiaru jest związany ze stanem, do jakiego system atomów został doprowadzony podczas tego pomiaru, zamiast z niewykrywalnym stanem systemu przed jego zakłóceniem”.
czytaj także
Schrödinger, choć podchodził z ostrożnością do rodzącej się nauki, zauważał, że „gdy oko umysłu zagłębia się w coraz mniejsze dystanse i coraz krótsze czasy, odkrywamy, że natura tak skrajnie różni się od tego, co obserwujemy w dostrzegalnych i namacalnych ciałach z naszego otoczenia, że żaden model powstały po naszych doświadczeniach w skali makro nigdy nie będzie »prawdziwy«”. Tajemniczość nowych odkryć niejednego fizyka prowadziła w kierunku teologii. Max Planck stwierdzał: „Nie ma materii jako takiej. Cała materia pochodzi i istnieje tylko w ramach siły, która wprawia w wibracje cząsteczkę atomu i spaja ten mikroskopijny układ słoneczny w całość. Musimy założyć, że za tą siłą istnieje świadomy i inteligentny duch. Ten duch jest matrycą wszelkiej materii”.
Z czasem jednak filozofia zaczęła opuszczać świat fizyki. Prawdopodobnie stało się to z przyczyn czysto pragmatycznych. Największe umysły epoki zostały zaangażowane w wysiłek wojenny, w tym stworzenie broni atomowej, a już po wojnie w implementację nowych odkryć na potrzeby wyścigu mocarstw. Fizycy wkrótce porzucili ambicje zrozumienia „natury rzeczy”, przyjmując pragmatyczną zasadę „zamknij się i licz”. Zakłada ona, że nieistotne, czy dana teoria opisuje rzeczywistość taką, jaka jest – najważniejsze, by działała. Możemy to podsumować słowami Heisenberga: „Pojęcie obiektywnej rzeczywistości wyparowało, zastąpione przez przejrzysty matematyczny formalizm, który nie opisuje już zachowania samych cząstek, a raczej naszą wiedzę o tym zachowaniu”.
czytaj także
Być może ten pragmatyzm jest po prostu charakterystyką naszej epoki. Zbliżone podejście prezentuje bowiem ekonomia głównego nurtu, która w większej mierze jest matematyką stosowaną i teorią optymalizacji, niż próbą zdobycia realnej wiedzy o działaniu gospodarki. Choć wiele razy wykazywano, że zachowanie jednostek czy firm na rynku nie ma wiele wspólnego z tym, co głoszą najpopularniejsze podręczniki ekonomiczne, nie podejmuje się wysiłku zmiany teorii, póki pozwala na osiąganie zamierzonych celów. Sam Milton Friedman uważał, że to nieistotne, czy teoria opisuje rzeczywistość, a przyjmowanie fikcyjnych, wynikających z uproszczeń założeń jest wręcz niezbędne do konstruowania modeli. Wtóruje mu William F. Sharpe, jeden z ważniejszych ekonomistów w dziedzinie teorii finansów, twierdząc, że realizm założeń jest drugoplanowy wobec dopuszczalności wniosków.
Filozofia znów zagościła w fizyce w latach 60. XX wieku, wraz z doktoratem północnoirlandzkiego fizyka Johna Stewarta Bella. Zaadresował on wspomnianą wcześniej krytykę Einsteina, Podolskiego i Rosena, proponując eksperymenty, które pozwoliłby na potwierdzenie założeń mechaniki kwantowej – doszły one do skutku dopiero wiele lat później, a w 2022 roku przyznano za nie Nobla.
Kwanty i religie – utopie białego człowieka
W latach 30. XX wieku wielka trójca fizyki sugerowała, że jeśli wykluczymy komunikowanie się cząstek na odległość, musimy przyjąć zasady tzw. lokalnego realizmu. Oznacza to tyle, że cząstka tylko pozornie reaguje na ujawnienie właściwości tej drugiej – w rzeczywistości mamy do czynienia z sytuacją analogiczną do pary rękawiczek. Jeśli zgubimy jedną z nich, a ta w naszej kieszeni jest na lewą rękę, możemy mieć pewność, że brakuje nam prawej. Podobnie cząstki od początku muszą mieć zakodowane pewne parametry, lecz nie potrafimy ich jeszcze znaleźć. Rzeczywistość pozostaje więc deterministyczna i zgodna ze „zdrowym rozsądkiem”.
Prawda okazała się jednak daleka od intuicji – eksperymenty wykazały, że badanie cząstki nie są „rękawiczkami”, ale „czystą kartą” – tym samym, ignorując dzielącą je przestrzeń, wykazują właściwość A w odpowiedzi na wykazanie właściwości B u cząstki partnerskiej. Paradoks EPR, który miał podważać założenia fizyki kwantowej, sam został podważony na drodze doświadczenia. Warto odnotować, że twierdzenia Bella wyprzedziła o trzy dekady niemiecka matematyczka (a także filozofka i antyfaszystka) Grete Hermann, jednak jej odkrycia zostały wówczas zignorowane.
Komponowanie wspólnego świata. Czym właściwie zajmował się Bruno Latour?
czytaj także
Choć fizycy właściwie przestali interesować się filozofią, mechanika kwantowa trafiła do świata filozofii, tej akademickiej i amatorskiej. Odkrycia kwantowe w zwulgaryzowanej postaci zostały pomieszane z religiami Bliskiego i Dalekiego Wschodu (a raczej wyobrażeniem o nich przeciętnego obywatela Zachodu), przejawiały się na kursach jogi, sesjach medytacyjnych, „uzdrawiających” festiwalach muzycznych i innych wydarzeniach, które badaczka Amanda Lucia nazwała niedawno „utopiami białego człowieka”.
Doświadczenia naukowe na poziomie cząstek stały się egzotyczną ciekawostką, która budowała narracje o jedności wszechświata i niematerialnej naturze rzeczywistości. Nie jest to zupełnie bezpodstawne. Część słynnych fizyków otwarcie fascynowała się religiami Azji i próbowała łączyć je z twardą teorią. Dołączył do nich nawet Schrödinger, pisząc: „Nasza nauka – rodem z Grecji – opiera się na zasadzie obiektywizacji […] moim zdaniem nasz dotychczasowy sposób myślenia wymaga w tej kwestii jakiejś zmiany, przydałaby mu się niewielka transfuzja krwi z myślą Wschodu”.
Dominująca dziś kopenhaska interpretacja mechaniki kwantowej prowokuje również komentarze natury politycznej, podejmujące refleksję nad społecznymi konsekwencjami naukowych odkryć. W znakomitej książce More Heat than Light historyk i filozof Philip Mirowski wykazał ścisłe związki teorii fizycznych z myślą ekonomiczną i polityczną w ciągu kilkuset lat. Nauka, szczególnie tak ważna jak fizyka, nie działa w społecznej próżni. Jej odkrycia oraz drogi ich interpretacji, choćby odbywały się pod sztandarami nieskończonego obiektywizmu, są mocno zakorzenione w aktualnych uwarunkowaniach kulturowych i wyobrażeniach o świecie.
Działa to też w drugą stronę – rozstrzygnięcia tego, co w danej epoce nazywa się nauką, aktywnie przekształcają sposoby myślenia. Mirowski szczegółowo opisał, jak historia rozwoju ekonomii klasycznej i neoklasycznej ściśle odzwierciedla kolejne fizyczne rewolucje naukowe. Dodajmy, że według autora książki odkrycia kwantowe stanowiły nie lada wyzwanie dla kapitalistycznych ekonomistów, gdyż charakterystyczna dla mikroświata nieokreśloność stała w sprzeczności z ideologią klarownych zasad samoregulującego się rynku.
Agamben i niebezpieczeństwa kwantowej losowości
Co ma do powiedzenia na temat fizyki kwantowej współczesna filozofia akademicka? By ukazać, jak szerokie i odmienne mogą być filozoficzno-polityczne interpretacje problemu, nawiążemy do dwóch postaci. Na jednym biegunie znajdzie się Giorgio Agamben, na drugim polski filozof Marek Woszczek i ich krótkie prace (Co jest prawdziwe? pierwszego oraz Potencjalność, fizyka i odkrycie surrealności natury drugiego), tyleż absorbujące, co nieznane szerszej publiczności.
Wspomniana książka włoskiego filozofa Agambena, wydana w 2016 roku, jest jedną z najmniej znanych z jego bogatego dorobku, choć być może zawiera odpowiedzi na pytania kluczowe dla całego projektu filozoficznego. Punktem wyjścia jest postać genialnego fizyka Ettore Majorany, który zniknął w tajemniczych okolicznościach u szczytu świetnie rokującej kariery. Zaginięcie do dziś jest przedmiotem licznych spekulacji. Agamben wysunął chyba najbardziej oryginalną – Majorana miał zaplanować usunięcie się w niebyt, by zamanifestować sprzeciw wobec mechaniki kwantowej i tragicznych konsekwencji, jakie przyniesie społeczeństwu. I nie chodzi tu o śmiercionośne rozszczepienie atomu, ale radykalne przesunięcie ontologiczne, które według Agambena wynika z dominujących interpretacji odkryć kwantowych.
czytaj także
Argumentuje to następująco: skoro probabilizm teorii kwantowej wiąże się z faktem, że obserwator przez sam akt obserwacji wpływa na rzeczywistość, oznacza to, że jest w stanie ją kształtować według swojego zapotrzebowania (wynik badania jest w pewnym stopniu zapośredniczony w oczekiwaniach co do niego). To prowadzi do rezygnacji z uznania obiektywnej natury rzeczywistości, a co za tym idzie pojęcia prawdy i idei poznania. Świata (rozumianego jako natura, ale też systemy gospodarcze i społeczne) już się nie analizuje, by poznać go takim, jaki jest, ale go wytwarza, według aktualnego zapotrzebowania władzy posługującej się metodą statystyczną – podobnie jak statystyka kwantowa jest jedynym dostępnym narzędziem opisu badanego układu.
Kwantowa losowość jest więc dla Agambena podstawą nowej ontologii, która otwiera domenę zarządzania społeczeństwem na niespotykane dotąd manipulacje. Choć filozof unika nazywania rzeczy po imieniu, nietrudno się domyślić, że produktem tego procesu ma być dla niego nowy model kontrolowania społeczeństwa, oparty na statystycznym prawdopodobieństwie, które znajduje zastosowanie na wszelkich obszarach państwowej aktywności, od sądownictwa, przez pomoc społeczną, po antyterroryzm.
czytaj także
Nie chodzi tu o stwierdzenie, że stosowanie narzędzi z zakresu statystyki samo w sobie jest czymś złym – jakiekolwiek wysoce rozwinięte społeczeństwo nie mogłoby bez nich funkcjonować. Problem pojawia się wtedy, gdy probabilizm staje się filarem zarządzania – każde działanie można usprawiedliwić, powołując się na bezduszne fakty statystyczne, przy czym te ostatnie, jak dowiaduje się każdy początkujący student socjologii, da się stosunkowo łatwo zmanipulować. Prowadzi to według Agabmena do technokratyzmu, który pod pretekstem rzekomej bezstronności zautomatyzowanej technologii może wdrażać najbardziej antyspołeczne rozwiązania. Fakt przestaje mieć istotne znaczenie, bo ważniejsze jest to, co sugeruje rachunek prawdopodobieństwa.
Agamben nie jest oczywiście pierwszym filozofem, który podjął się analizy społecznych konsekwencji paradygmatu związanego z rewolucją w fizyce. W pierwszych latach upowszechniania się teorii kwantowej była ona podważana przez część lewicowych intelektualistów. Niewytłumaczalne zachowanie badanych cząstek usuwało z nauk fizycznych (a być może z nauki w ogóle) materialistyczno-racjonalistyczny grunt, co w filozoficznym ujęciu miało prowadzić do społecznej dezintegracji. Dlatego też Agamben powołuje się na rozważania aktywistki Simone Weil, spod której pióra wyszła niezwykle zaciekła krytyka zarówno teorii względności, jak i teorii kwantów.
Racjonalność kontra użyteczność
Francuska filozofka, podobnie jak część marksistów, uważała, że odkrycia te oznaczają odejście od dążenia do prawdy oraz porzucenie materializmu, który musi być podstawą zmiany społecznej. Klasyczne modele fizyki opierały się na paradygmacie przyczyny i skutku, a więc pewnej wymierności świata rzeczywistego – poleganiu na figurze niezależnego obserwatora. Tymczasem w fizyce kwantowej figura badacza nie tylko nie umożliwia poznawania świata, ale wręcz zaburza poznanie, wpływając na wynik.
Weil posunęła się wręcz do twierdzenia, że pokłosiem teorii kwantowej jest cofnięcie społeczeństwa do „epoki Protagorasa i sofistów”. Gdy rezygnuje się z przeświadczenia o zdolnościach poznawczych rozumu, racjonalność zostaje zastąpiona przez użyteczność. Jednak pojęcie użyteczności, pozbawione rozumu do jego oceny, chwyta człowieka we władanie i odtąd staje się on tylko sługą swoich pragnień. Nie chodzi więc o to, że rozwiązania zaproponowane przez fizykę kwantową nie działają. Lewicową kontestację fizyki kwantowej najlepiej ujmie Hannah Arendt w Kondycji ludzkiej – cały problem polega właśnie na tym, że jej założenia działają. Stanowisko poznawcze podważające zasady funkcjonowania rzeczywistości, które miały być fundamentem społecznej zmiany (obiektywizm i materializm), pozwala na skuteczne przeprowadzanie eksperymentów i wykorzystywanie ich do konkretnych zastosowań.
czytaj także
Po przeciwstawnej stronie sporu o ideologiczne konsekwencje kwantowej rewolucji stoi Marek Woszczek. Polski filozof wychodzi z założenia, że nieodłączna dla odkryć kwantowych potencjalność, a więc zdolność cząstek (a wraz z nimi świata) do objawiania się w różnych formach, świadczy o wielkiej, produktywnej mocy natury, w tym również będących jej częścią ludzi. Ta idea została wyartykułowana na długo przed naukowym przewrotem z początku XX wieku, a dwie postaci, które dostrzegły ją na drodze dociekań filozoficznych, to Giordano Bruno i Baruch Spinoza. W swojej wizji świata ukazali oni naturę w ontologicznej pełni, jako niepotrzebującą żadnego zewnętrznego sprawcy, bo samą w sobie będącej mocą sprawczą, przesiąkającą również człowieka – który, podobnie jak inne byty czy układy odniesienia, nie jest w żaden sposób uprzywilejowany we wszechświecie.
Kwanty, Bóg i kapitalizm
Społeczno-polityczne konsekwencje ich wizji świata dla ówczesnych elit były przerażające. Oznaczałyby bowiem zakwestionowanie sprawczości czujnego Boga-Architekta, który realizuje wielki plan stworzenia, a wszystko, co dzieje się w przyrodzie, jest aktem jego woli. W takim ujęciu przyroda jest ściśle oddzielona od człowieka.
Od Kartezjusza, przez Leibniza, po Newtona, przejawia się dążenie do dezaktywacji natury i deprecjacji mocy sprawczych człowieka, w tym jego potencjału do zmiany zastanej rzeczywistości – prawa, na jakich zbudowane jest społeczeństwo, powinny odzwierciedlać prawa natury (według wiedzy ówczesnych fizyków), a więc opierać się na zasadach i hierarchiach wyznaczanych przez monarchę. Tak w Anglii, jak i na kontynencie, newtonowska filozofia stała się szybko (ze wsparciem samego jej twórcy) narzędziem w rękach konserwatystów. Choć z czasem paradygmat mechanistyczny wyparł teologię, jej struktury zostały na dobre utrwalone w filozofii przyrody i naukach ekonomicznych. Stąd bierze się paradygmat natury jako swego rodzaju liczącej maszyny, która biernie realizuje pewne odgórne prawa, zewnętrzne wobec niej samej (nie ma większego znaczenia, czy prawa te zawierają pierwiastek boski, czy nie).
czytaj także
To ideologiczne oddzielenie spełniało podwójną funkcję. Po pierwsze było fundamentalne dla narodzin kapitalizmu, w ramach którego zinterpretowano przyrodę jako zasób służący akumulacji, a energia, wywodząca się przecież z natury, została całkowicie wyrugowana z równań ekonomicznych. Po drugie umożliwiało pacyfikowanie politycznego fermentu Oświecenia. Skoro podstawą natury są żelazne prawa i hierarchie, podobnie powinno działać państwo. Wszystko, co nowe i nieprzewidywalne, należy traktować podejrzliwie.
Ontologia związana z mechaniką kwantową ma według Woszczka dowodzić, że „nie ma żadnego »więcej« poza przyrodą, gdyż sama Natura to nieskończenie Więcej”. Cząstki, posiadające określone historie i położenie, są jedynie metaforami, zaś tym, co teoria kwantowa naprawdę opisuje, są moce przyczynowe, generujące względne efekty. Nie jest to oczywiście arbitralne założenie polskiego filozofa, ale wiedza powszechna w fizyce – rysowane w podręcznikach szkolnych kulki poruszające się po konkretnych torach to być może niezbędna na początek, ale ostatecznie średnio udana przenośnia. Zdanie sobie sprawy z radykalnej potencjalności świata, która wynika z odkryć kwantowych, ma pozwolić na porzucenie teologicznych naleciałości tak w fizyce, jak i polityce.
U Woszczka Agamben byłby więc antybohaterem, którego myśl, mimo inspiracji wątkami anarchistycznymi, ostatecznie ciąży ku potrzebie determinizmu i stabilnej, niezmiennej rzeczywistości. Miara probabilistyczna w wersji kwantowej, która miałaby stwarzać możliwości niespotykanej manipulacji, w interpretacji Woszczka czyni coś dokładnie odwrotnego – całkowita losowość uniemożliwia jakiekolwiek manipulacje, nie pozwalając na domknięcie kontroli obserwatora nad rzeczywistością (co jest możliwe, a być może nawet niezbędne w przypadku fizyki klasycznej).
U swoich korzeni fizyka oznaczała po prostu filozofię przyrody – tłumaczyła naturę i przyczyny zjawisk. Filozofią nazywał swoją naukę jeszcze Isaac Newton. Dziś w świecie nauk fizycznych mało kto zajmuje się aspektami filozoficznymi – to raczej domena humanistyki. W drugiej połowie XX wieku utrwaliło się podejście fundamentalistycznego wręcz pragmatyzmu. Jak ujął to fizyk David Wallace, dziś „stan kwantowy jest narzędziem matematycznym, używanym do podsumowania tego, co dzieje się, gdy fizycy badają różne procesy w laboratoriach” i niczym więcej.
Czyste ręce, trzeźwe umysły i gorące serca [Sutowski o „Oppenheimerze”]
czytaj także
Następuje więc rezygnacja z prób zrozumienia rzeczywistości, która stoi za tymi procesami, równania do przewidywania i interpretacji wyników pomiarów zastępują obiektywny opis świata. Część obserwacyjna teorii, czyli ta, której twierdzenia dotyczą, zostaje oddzielona od części teoretycznej, czyli narzędzi analizy. Jak ujmie to Heisenberg: „Tym, co obserwujemy, nie jest przyroda sama w sobie, lecz przyroda, jaka nam się jawi, gdy zadajemy jej pytania we właściwy nam sposób”. Fizyka zobojętniała na filozofię. Fizycy zapytają, co w tym złego, skoro to zobojętnienie przyczynia się do lotów kosmicznych, budowy superkomputerów i eksperymentów z teleportacją. Skoro już nie zadajemy pytań o naturę świata, być może w duchu materializmu należałoby uzupełnić doktrynę „zamknij się i licz” o równie pragmatyczny dopisek „kto na tym zyskuje”.
***
Mateusz Pietryka – doktor socjologii, wykładowca, filmowiec.