Kultura, Świat

Markiewka: Czarna syrenka to nie marksizm. To kapitalizm kulturowy

Dlaczego w filmach i serialach pojawia się nieco więcej niż kiedyś wyrazistych postaci kobiecych i przedstawicielek różnego rodzaju mniejszości? Nie, nie dlatego, że studia filmowe i zarząd Netflixa przejęli lewicowi wojownicy o sprawiedliwość społeczną.

Część osób – zazwyczaj o prawicowych poglądach – usilnie próbuje nas przekonać, że współczesna popkultura tkwi w okowach „marksizmu kulturowego”. Albo poprawności politycznej. Albo, by użyć ostatnio modnego słówka, wokizmu. Nazwy się zmieniają, ale przesłanie jest to samo: skrajnie lewacka ideologia ingeruje w spontaniczne procesy kulturowe i narzuca twórcom rozwiązania o charakterze politycznym. To dlatego mamy czarne syrenki, czarne elfy czy postacie LGBT+ w serialach Netflixa.

Co do jednego te osoby mają rację – w ciągu ostatnich kilkunastu, kilkudziesięciu lat wzorce kulturowe rzeczywiście się zmieniły, a hollywoodzkie filmy czy popularne seriale są tego najlepszym przykładem. Mylą się jednak co do skali i źródeł tej zmiany. To trochę jak w tym memie z Januszem Korwin-Mikke, który mówi „komunizm!”, a palcem wytyka zwykły codzienny kapitalizm.

Czemu nie przeszkadzają mi czarne elfy

Wcale nie tak dużo

Zacznijmy od tego, że reprezentacja kobiet czy wszelakiego rodzaju mniejszości w filmach i serialach wcale nie jest tak znaczna, jak by to wynikało z opinii tropicieli „lewackich ideologii”. Weźmy Netflixa, który uchodzi w oczach niektórych za epicentrum lewackiej propagandy. Arcybiskup Stanisław Gądecki stwierdził kilka lat temu, że „niemalże każdy serial dla młodzieży na Netfliksie zawiera promocję homoseksualizmu, hedonizmu i rozwiązłości”.

Statystyki mówią coś innego.

Badacze z USC Annenberg Inclusion Initiative przeanalizowali 306 produkcji Netflixa (126 filmów i 180 seriali) z lat 2018–2019. Sprawdzali je między innymi pod kątem obecności postaci LGBT+, które podzielili na trzy kategorie: postacie pierwszoplanowe, postacie należące do głównej obsady, postacie wypowiadające jakąkolwiek kwestię. W przypadku filmów było ich odpowiednio: 4, 4,3 i 2 proc. W przypadku seriali: 1,1, 6,1, 3,3 proc. Trudno uznać to za przykład nadreprezentacji osób LGBT+, zważywszy na to, że w USA jako osoby LGBT+ deklaruje się 7,1 proc. społeczeństwa.

Podobnych badań jest więcej. Na przykład w 2020 roku opublikowano wyniki analizy 1,3 tysiąca najlepiej zarabiających filmów z lat 2007–2019. Sprawdzano między innymi, ile występuje w nich kobiet mających jakąkolwiek kwestię mówioną. W różnych latach wyniki wahają się między 28,4 a 34 proc.

Znowu – „wpychanie na siłę” kobiet do filmów wygląda w praktyce tak, że ciągle jest ich tam dwa razy mniej niż mężczyzn.

Studio nie pozwala

Równie naciągane są historie o tym, jak poprawne politycznie studia regularnie pętają ręce twórcom, narzucając im wstawianie do produkcji kobiet czy mniejszości. Z pewnością dałoby się znaleźć takie pojedyncze przypadki, ale być może jeszcze łatwiej jest znaleźć przypadki sytuacji przeciwnych.

W marcu 2022 roku dowiedzieliśmy się od pracowników Pixara, słynnej amerykańskiej wytwórni filmów animowanych, że Disney utrącał pomysły ukazania na ekranie postaci LGBT+. Jak pisali w swoim oświadczeniu:

„Byliśmy w Pixarze osobiście świadkami tego, jak piękne historie, pełne różnorodnych postaci, wracały po wewnętrznych recenzjach Disneya jako okruchy tego, czym kiedyś były. Niemal każda scena ukazująca jawnie gejowskie uczucia jest wycinana na żądanie Disneya, nawet wtedy, kiedy protestują przeciw temu zarówno zespoły kreatywne, jak i kierownictwo wykonawcze Pixara”.

Zwolennicy „nieingerowania przez studia w wolność artystyczną” przezornie nie zabrali głosu w tej sprawie.

Czekając na prześladowanie Muńka Staszczyka

A to niejedyny tego typu przypadek. W 2021 roku ukazała się książka The Story of Marvel Studios: The Making of the Marvel Cinematic Universe. Możemy się z niej dowiedzieć, że twórcy filmów Marvela musieli co najmniej dwukrotnie zrezygnować z obsadzenia w jednej z głównych ról postaci kobiecych – w obu przypadkach pod naciskiem „góry”.

Za pierwszym razem zdarzyło się to przy okazji prac nad Iron Man 3. „Maya Hansen była w oryginalnym scenariuszu głównym przeciwnikiem. Miała ją zagrać Jessica Chastain, ale ze względu na problemy z terminarzem rolę otrzymała Rebecca Hall, która cieszyła się, że zagra w filmie ważną postać” – piszą autorzy książki. Podobne odczucia mieli reżyser i scenarzysta, jednak szefowie studia nie podzielali ich entuzjazmu. „Marvel Entertainment Studio sądziło, że figurki postaci kobiecej nie będą się sprzedawać”. Rolę Hall znacząco ograniczono.

Podobnie było przy pracach nad filmem Thor: Mroczny świat, gdzie początkowo główną przeciwniczką Thora miała być Hela. Z tą różnicą, że w tym przypadku pozbyto się kobiecej postaci całkowicie.

Kapitalizm kulturowy

Czy jednak w ostatnich latach nie widzimy wyraźnej zmiany? Wracając do przykładu filmów o Thorze, postać Heli pojawiła się ostatecznie jako główna antagonistka kilka lat później w filmie Thor: Ragnarok. Disney zaczął też regularnie wypuszczać seriale Marvela, w których główną rolę gra kobieta; WandaVison, Ms. Marvel, She-Hulk. Podobnie z reprezentacją mniejszości – Disney wydaje się teraz przykładać do tego większą wagę, o czym świadczy choćby głośny ostatnio przykład czarnej syrenki.

To wszystko prawda, ale…

Nadal trudno tu mówić o jakiejkolwiek dominacji kobiet czy mniejszości – domyślnym bohaterem jest nadal biały heteroseksualny mężczyzna. Nie jest to więc żadna rewolucja kulturowa, co najwyżej drobna korekta. Na przykład z 29 filmów należących do kinowego uniwersum Marvela, tzw. Marvel Cinematic Universe, tylko dwa mają kobietę w roli głównej (Kapitan Marvel, Czarna Wdowa); można ewentualnie dodać trzeci, Eternals, gdzie nie ma jednej głównej postaci, ale gdyby było trzeba jakąś wytypować, byłaby nią Sersi.

Przede wszystkim jednak ta korekta wcale nie wynika z tego, że studia poddają się presji rzekomego marksizmu kulturowego. Po prostu zauważyły, że jednak istnieje popyt na bardziej różnorodne postacie, co ma ścisły związek z tym, że stopniowo zmienia się struktura amerykańskiej widowni.

„Kobiety w wieku 15–24 lat odwiedzają kina częściej niż mężczyźni w tym samym wieku, nawet w przypadku filmów o superbohaterach i przebojów kinowych” – czytamy w raporcie Webedia Movies Pro and Vertigo Research, którego autorzy analizowali strukturę widowni kinowej w latach 2018–2019. Z kolei raport z 2016 roku wskazywał, że do amerykańskich kin coraz częściej chodzą przedstawiciele mniejszości etnicznych. „Liczba Afroamerykanów odwiedzających regularnie kina prawie podwoiła się w zeszłym roku do 5,6 mln, podczas gdy liczba regularnych widzów pochodzenia azjatyckiego wzrosła z 3,2 do 3,9 mln”. Regularne wizyty w kinie są definiowane w tym badaniu jako kupienie biletu co najmniej raz w miesiącu.

Prawdziwi bohaterowie kierują się emocjami

Z punktu widzenia studia takiego jak Disney jeszcze ważniejsze jest to, że pierwsze próby zwiększenia różnorodności reprezentacji w filmach Marvela przyniosły oczekiwany skutek finansowy – a nawet nadoczekiwany. Czarna Pantera zarobiła ponad 1,3 mld dolarów – co zapewniło jej drugie miejsce na ogólnoświatowej liście najlepiej zarabiających filmów 2018 roku. W USA była zaś numerem jeden – zarabiając tam nieco ponad 700 mln dolarów. Kapitan Marvel zarobiła ponad 1,1 mld – piąte miejsce na świecie w 2019 roku.

Słowem, to nie marksizm, tylko kapitalizm. Jest popyt, jest podaż. Oczywiście, nie wszystkie filmy z kobietami czy przedstawicielami mniejszości osiągają tak dobre wyniki, ale to samo można powiedzieć o produkcjach, gdzie główne role grają biali mężczyźni. Z perspektywy studiów liczy się to, że większa różnorodność obsady nie niweczy szans na sukces, a czasem może je nawet znacząco zwiększyć.

Kapitalizm gniewu

Czysto komercyjne względy wpływają nie tylko na same filmy i seriale, ale też na aktywność części osób, które krytykują te produkcje na platformach społecznościowych. Ten sam mechanizm działa zresztą w przypadku gier wideo, być może nawet bardziej, bo gracze wydają się grupą, która wyjątkowo łaknie krytyki marksizmu kulturowego czy poprawności politycznej, więc są gotowi kliknąć wszystko, co im tej krytyki dostarcza.

Autor kanału AlphaOmegaSin (427 tys. subskrybentów na YouTubie) nagrał kilka lat temu filmik o Cuphead, grze platformowej, a konkretniej o jej rzekomych krytykach. W nagraniu wścieka się przez kilkanaście minut na recenzentów branżowych i tak zwanych social justice warriors („bojowników o sprawiedliwość społeczną”, czytać z drwiną w głosie), dla których gra okazała się zbyt trudna, więc postanowili ją zmieszać z błotem, a dodatkowo jeszcze – oskarżyć o rasizm. Narzekania autora kanału już na pierwszy rzut oka wydają się podejrzane, bo w rzeczywistości zarówno recenzenci, jak i gracze przyjęli grę z entuzjazmem. Wystarczy powiedzieć, że na portalu Metacritic, który zbiera oceny recenzenckie z różnych miejsc, gra ma 88 punktów na 100 możliwych.

Inny youtuber, Shaun, postanowił się przyjrzeć tym zarzutom bliżej, zadając proste pytanie: a kto właściwie nienawidzi Cuphead? Nie było to łatwe zadanie, bo autor AlphaOmegaSin przez te kilkanaście minut nie podaje ani jednego przykładu – żadnego nazwiska czy prawdziwego cytatu. Cały jego filmik to przedrzeźnianie opinii rzekomych krytyków Cuphead i wściekanie się na nie. Shaun musiał więc szukać tych ludzi na własną rękę. Wyniki swoich poszukiwań przedstawia w wybornej półgodzinnej analizie. W skrócie, dochodzi do prostego wniosku: problem jest zmyślony. Autor AlphaOmegaSin wymyślił sobie zarówno dziennikarzy, jak i graczy nienawidzących Cuphead.

Ale po co? Odpowiedź jest prosta: dla klików. Nie jest wielką tajemnicą, że algorytmy platform społecznościowych zazwyczaj promują tego typu negatywne treści. Filmik o tym, jak wokizm zbezcześcił Tolkiena, będzie miał znacznie większą szansę na przebicie się niż filmik o tym, że nowy serial zainspirowany Tolkienem wywołuje w kimś mieszane uczucia.

11 filmów, którymi prawica straszy swoje dzieci

czytaj także

Youtuberzy idący na wojnę z poprawnością polityczną czy marksizmem kulturowym doskonale to wiedzą. Choć więc sami chcą, by ich reakcje postrzegać jako spontaniczne i szczere, to prawdopodobnie są one w wielu przypadkach wykalkulowane – a wściekłość udawana.

I pewnie można by to uznać za dość zabawny przykład, do czego prowadzi pęd za klikami, gdyby nie to, że podsycanie gniewu wobec politycznej poprawności czy wokizmu ma też niewesołe konsekwencje. Jak zauważa Shaun, pod filmikiem AlphaOmegaSin nie brakuje komentarzy ludzi, którzy są tak zszokowani rzekomymi atakami na Cuphead, że ich zdaniem na kolejne wybryki social justice warriors należałoby odpowiedzieć przemocą.

Gdzie naprawdę leży problem?

Korporacje mają jeden cel: generowanie zysków. W związku z tym naiwnością byłoby pokładanie w nich nadziei na prowadzenie progresywnej polityki. Czasem będą promowały większą różnorodność, a kiedy indziej ludzi, którzy ją krytykują i zwiększają ruch na platformach społecznościowych.

Jednocześnie warto pamiętać, jaki jest główny problem z dominacją korporacji, by nie powielać języka skrajnej prawicy, zdominowanego przez takie pojęcia wytrychy jak wokizm czy poprawność polityczna. Nie jest nim cyniczne i powierzchowne zwiększanie różnorodności obsady filmów i seriali, lecz unikanie podatków, monopolizowanie rynku, stosowanie lobbingu politycznego czy wyzysk pracowników.

Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?

Jak na ironię, najbardziej zawzięci przeciwnicy marksizmu kulturowego, którego korporacje mają być rzekomym nośnikiem, nie wydają się zbytnio zainteresowani walką z tymi zjawiskami. Wręcz przeciwnie – czynnie je wspierają. W USA politycy Partii Republikańskiej, którzy uczynili z antywokizmu paliwo wyborcze, to ci sami ludzie, którzy od lat blokują jakiekolwiek zmiany uderzające w interesy korporacji i ludzi stojących na ich czele. Podobnie dzieje się w Polsce. Politycy czy sympatycy Konfederacji mogą wygrażać Amazonowi z powodu czarnych elfów, ale to, jak Amazon traktuje pracowników lub unika podatków, w ogóle ich nie obchodzi.

Ostatecznie ich celem nie są bowiem same korporacje, ale zmiany kulturowe, na które te korporacje – pod wpływem widzów i samych twórców – reagują opieszale i dopiero wtedy, kiedy zaczyna im się to opłacać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij