Teatr

Są rzeczy ważniejsze niż teatr

zlodzieje-rowerow

Mnóstwo nam on daje, jest świetnym narzędziem do bardzo wielu rzeczy, ale – właśnie – to jest tylko narzędzie – mówi Alicja Borkowska ze Strefy WolnoSłowej.

Jak się narodziła Strefa WolnoSłowa?

Pomysł na Strefę inspirowany był działalnością Teatro dell’Argine z Bolonii. Jest to teatr instytucjonalny, natomiast powstał jako organizacja pozarządowa. Jego twórcy skończyli szkołę teatralną, założyli stowarzyszenie i zaczęli robić teatr. Tworzyli spektakle i warsztaty dla ludzi, którzy niekoniecznie wiążą swoją przyszłość z karierą aktorską, ale granie jest dla nich sposobem spędzania wolnego czasu. Po kilku latach działalności objęli teatr miejski w San Lazzaro, małej miejscowości położonej niedaleko Bolonii. Funkcjonują teraz jak normalny teatr publiczny, produkują spektakle, ale prowadzą też szeroko zakrojoną działalność warsztatową dla mieszkańców miasta i okolic.

Ja przyjechałam do Bolonii w 2007 roku na studia w ramach programu Erasmus. Okazało się, że mam tam wiele do zrobienia, więc zostałam na kilka lat, współpracując z Teatro dell’Argine. W tym czasie, od mniej więcej dwóch-trzech lat, prowadzili oni działalność w ośrodkach dla uchodźców, osób czekających na dokumenty, ubiegających się o azyl, ale także dla tych, którzy zadomowili się już we Włoszech. Dla mnie to było wielkie odkrycie, że możliwa jest taka różnorodność, że można pracować w takim gronie. Przez jakiś czas koordynowałam te działania uchodźcze, między innymi coroczny festiwal wielokulturowy.

Kiedy wróciłam do Warszawy, chciałam sprawdzić, czy tu w ogóle są organizacje pracujące z imigrantami i imigrantkami poprzez teatr i czy jest jakaś szansa na działania, które włączałyby te osoby w społeczność lokalną. Po tych kilku latach w Bolonii miałam doświadczenie niesamowitej ożywczości takich działań, nie tylko dla imigrantów, ale też dla „rdzennych” mieszkańców danego obszaru, wśród których są też ludzie, którzy nie mają możliwości wyjechać i poznać innej perspektywy na świat niż ich własna.

Strefę WolnoSłową założyłam ze znajomymi. Troje z nas było po wiedzy o teatrze na Akademii Teatralnej, jedna osoba po Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, a jedna nasza koleżanka, Joanna Szyndler, zresztą – naczelna magazynu „Podróże”, po Międzywydziałowym Studium Turystyki i Rekreacji. Chcieliśmy zrobić taki próbny warsztat zakończony spektaklem i zobaczyć, czy to w ogóle spotka się z jakimś zainteresowaniem. Zaczęłam się kontaktować z różnymi instytucjami i proponować współpracę.

Jaki był odzew?

Zasada jest taka, że albo w danej instytucji jest ktoś, kto się zapali do pomysłu i poprowadzi to z nami, albo jest to bardzo trudne. W końcu uznaliśmy, że żeby zrealizować ten projekt, musimy założyć fundację. Jeszcze wtedy nie przypuszczaliśmy, że stanie się ona naszym sposobem na życie.

Zaczęliśmy się kontaktować z Fundacją Ocalenie, Fundacją Rozwoju Oprócz Granic czy Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej, czyli instytucjami, które od dłuższego czasu współpracowały z imigrantami i uchodźcami. W Fundacji Ocalenie powiedzieli mi, że była kiedyś u nich dziewczyna, która chciała robić warsztaty taneczne, ale to nie wyszło, bo było małe zainteresowanie. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować.

Nie można dłużej dyskutować o kulturze z apolitycznych pozycji [rozmowa z Pawłem Wodzińskim i Bartoszem Frąckowiakiem]

Na pierwsze spotkanie przyszło siedemdziesiąt osób – cudzoziemców i Polaków. Bardzo dużo z nich zostało do końca. Pierwszą premierę mieliśmy w Krytyce Politycznej, w Nowym Wspaniałym Świecie, to był 2012 rok. Przygarnęliście nas wtedy, zresztą, tak właśnie wtedy działaliśmy, szukaliśmy instytucji, które będą nas przygarniać.

I co to był za spektakl?

Zatytułowaliśmy go Tu jest lepiej, przyjeżdżajcie. Punktem wyjścia była Ameryka Kafki. Uczestnicy warsztatów improwizowali wokół różnych motywów z tej książki. Na podstawie tych improwizacji powstał scenariusz.

Robiliśmy ten spektakl praktycznie bez pieniędzy, jeszcze nikt nas wtedy nie znał, działaliśmy trochę „na hurra”. W międzyczasie udało nam się pozyskać jakieś środki, dostaliśmy niewielki unijny grant.

Mieliśmy duże wsparcie merytoryczne Ocalenia, FROG-u i SIP-u, zainteresował się nami UNHCR, wieści o nas rozchodziły się metodą marketingu szeptanego od jednych uczestników warsztatów do kolejnych. Na następne warsztaty było dużo chętnych – tym sposobem istniejemy do dzisiaj.

Społecznie odpowiedzialne instytucje kultury

czytaj także

Jak się finansujecie?

Głównie ze środków europejskich. To są większe, kilkuletnie dotacje, np. „Europa dla obywateli”. Dzięki tym środkom jesteśmy w stanie przetrwać. Na konkretne projekty dostaliśmy raz grant ministerialny, ale przeważnie są to fundusze miejskie.

To jest w tym momencie wasz główny „zawód”, czy musicie „normalnie” pracować?

Na początku to chyba tylko ja wychodziłam z założenia, że albo to wyjdzie, albo będę za sześć miesięcy szukać pracy. Sytuację udało się jednak ustabilizować finansowo. W tym momencie cztery osoby – ja, Weronika Chinowska, Tomek Gromadka i Magda Duszyńska-Łysak – jesteśmy pełnoetatowymi pracownikami Strefy. W przypadku naszych mniejszych projektów, takich jak Zwierzęta czy Uchodź! Kurs uciekania dla początkujących, robionych z myślą o przedstawieniach wyjazdowych, współpracujemy też ściślej z uczestnikami warsztatów, tymi, którzy wiernie do nas wracają i są wyćwiczeni aktorsko. Jeśli chodzi o te większe projekty, typu Nie minęliśmy jeszcze wszystkiego, co można minąć czy Narysowałam więcej, niż tu widać, które angażują po trzydzieści osób plus dwudziestoosobową ekipę muzyczną – ciężko jest z nimi prezentować się poza Warszawą. Chociaż w przypadku Narysowałam… to się udało.

Żądam patosu!

Wyróżnia was spośród większości zjawisk teatralnych w Polsce ogromna egalitarność. Z czego ona wynika? Stoją za nią jakieś lewicowe idee, czy może znużenie hermetycznością środowisk artystycznych?

To jest idea przywieziona z Bolonii. Teatr jest dla wszystkich. Wszyscy mogą robić teatr. Nie zależy nam, żeby nasze nazwiska wypisywane były na plakatach wielkimi literami. Warsztaty mają być przede wszystkim spotkaniem, podczas którego ścierają się ze sobą i przenikają rozmaite poglądy, opinie, doświadczenia, wrażliwości. Zależy nam oczywiście, żeby nasze spektakle były na wysokim poziomie artystycznym i robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ten poziom utrzymać. Ważniejsze jest jednak dla nas, żeby to było jak najbardziej otwarte. Nie chcemy tworzyć zamkniętej grupy, która eksperymentowałaby w swoim gronie.

Anty-Grotowski?

(Śmiech) Zdecydowanie tak. Mamy silne przekonanie, że są rzeczy ważniejsze niż teatr. Mnóstwo nam on daje, jest świetnym narzędziem do bardzo wielu rzeczy, ale – właśnie – to jest tylko narzędzie. Spotykamy się przede wszystkim po to, żeby coś razem przeżyć.

Jak rekrutujecie uczestniczki i uczestników warsztatów? Domyślam się, że w przypadku tych o niepolskiej narodowości wspierają was wymienione wcześniej organizacje pomocowe. Ale gra u was także np. sporo prażan, także osób 60+. Skąd je bierzecie?

Faktycznie, wspomniane instytucje, kiedy trafiają do nich osoby poszukujące jakichś działań, odsyłają je do nas. Wieść o Strefie niesie się też pocztą pantoflową w społecznościach cudzoziemskich. Natomiast Polacy i Polki trafiają do nas bardzo różnymi ścieżkami. Najczęściej są to osoby o społecznikowskiej biografii – współpracujące z cudzoziemcami, ciekawe świata, lubiące podróżować. Spora część naszych warsztatowiczów to ludzie, którzy po prostu interesują się wszystkim tym, co „niepolskie”. Jeśli chodzi o osoby 60+, to swego czasu realizowaliśmy taki projekt Cudowne lata, właśnie dla seniorów i seniorek. I ci, którzy zostali z nami na dłużej, wyłonili się z tamtej grupy. To są przeważnie aktywni seniorzy, można ich spotkać przy okazji innych projektów kulturalnych skierowanych do tej grupy wiekowej.

Który z waszych projektów uznajecie za flagowy? Albo – do którego masz największy sentyment?

W zasadzie każdy projekt, jeśli się spojrzy z perspektywy czasu, czegoś nas nauczył. Są jednak dwa, które mogę nazwać moimi ulubionymi. Pierwszy z nich nosił tytuł The City Ghettos of Today. To był międzynarodowy projekt, zaangażowanych w niego było siedem miast europejskich, pieniądze pochodziły z „Europy dla obywateli”. W tych siedmiu miastach powstały instalacje, wykonany został też research dotyczący miejskich gett imigranckich.

To było bardzo inspirujące… i bardzo męczące. Prawdziwy maraton, nawiązywanie współpracy z organizacjami pracującymi w tych miastach z mniejszościami, a do tego organizacja warsztatów tutaj, na miejscu. Tworzyliśmy to razem z partnerami z Bolonii, Francji i Antwerpii. Do tej pory mamy z nimi kontakt, razem piszemy projekty. Są takimi naszymi odpowiednikami, tyle, że na Zachodzie, więc mają większe doświadczenie i lepsze warunki organizacyjne. Dużo się od nich uczymy. Poza tym – co nasiliło się przez ostatnie dwa lata – dobrze jest mieć taką świadomość, że współpracujemy z ludźmi spoza naszego polskiego bagienka.

Szklany sufit dla sztuki spoza instytucji

Drugi projekt, który bardzo dobrze wspominam, to Złodzieje rowerów. Podczas tego spektaklu aktorzy i widzowie jeździli na rowerach po Warszawie. Ta rowerowa parada stała się dla nas na tamten moment manifestem. Zmieniła nam się też wtedy metoda pracy. Dotychczas pracowaliśmy jedną grupą, która później robiła wszystko. Wtedy pierwszy raz podzieliliśmy się na sekcję muzyczną, teatralną i wizualną. Dzięki temu osoby biorące udział w warsztatach mogły się zaangażować w taką aktywność, jaka im odpowiadała, niekoniecznie w granie. Nawiązaliśmy też wtedy współpracę z plastyczką Marysią Porzyc i muzykiem Rayem Dickatym. Połączenie metod i efektów pracy tych trzech grup jest bardzo inspirujące.

Jak ci się udaje zapanować nad takimi dużymi grupami osób, które nie tylko nie są profesjonalistami, ale często nawet nie mówią po polsku?

Najważniejsza jest dla nas współpraca. Przede wszystkim od początku mamy takie założenie, że sobie pomagamy. Wydaje się to bardzo proste, ale jest kluczowe. Jeśli mówimy o języku – ja jestem się w stanie porozumieć po polsku, angielsku, włosku, trochę po francusku. Dość kluczowe dla naszej grupy są rosyjski i ukraiński. Radzimy sobie w ten sposób, że osoby z różnymi kompetencjami językowymi pełnią rolę tłumaczy. Poza tym – czasem to wcale nie jest potrzebne, żebyśmy się w stu procentach rozumieli, to niezrozumienie czy nieporozumienie bywa też bardzo twórcze, robimy z tego wartość, bawimy się tym. Istotny jest też sam wysiłek, żeby porozumieć się z drugą osobą, nie używając tego samego języka, albo mając bardzo małe pole manewru.

Domyślam się, że dominującą narodowością wśród uczestników waszych projektów, są, poza ludźmi z Polski, ludzie z Ukrainy?

Niezrozumienie czy nieporozumienie bywa też bardzo twórcze, robimy z tego wartość, bawimy się tym. Istotny jest też sam wysiłek, żeby porozumieć się z drugą osobą, nie używając tego samego języka.

Zdecydowanie osoby ze wschodu – Ukrainy, Białorusi, Rosji. Pojawiły się też uczestniczki z Czeczenii, przewinęły się osoby z Iranu, Maroka, krajów europejskich, Ameryki Południowej, Senegalu, Konga, Kamerunu, Indii. Ale najsilniej reprezentowany jest wschód.

To będzie trochę pytanie nie na miejscu, bo powinnam pytać samych zainteresowanych, ale ciekawi mnie twoje doświadczenie – jak obcokrajowcy i obcokrajowczynie, z którymi pracujesz, czują się w Polsce? To są odczucia raczej przykre, czy raczej przyjemne?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, to są bardzo indywidualne kwestie i zróżnicowane odczucia. Przykładowo, ekipa irańska, z którą robiliśmy Uchodź…, czuje się w Polsce bardzo dobrze. To zresztą wybrzmiało na scenie, jeśli pamiętasz słowa Daniela Sadra „kocham Polskę”. Oni zdają sobie sprawę z nagonki na uchodźców, która ma tutaj miejsce, ale sami często na własnej skórze tego nie doświadczyli. Może dlatego, że obracają się w przyjaznym środowisku.

Wśród osób, które chodzą na warsztaty, nie mamy wielu ksenofobicznych historii, choć wiem, że statystyki wyglądają inaczej. Obraz Polski, który się wyłania z rozmów z nimi, nie jest taki zły. Kiedy my im mówimy, że tu, tam i siam wydarzyło się to, to i to, oni odpowiadają „no tak, ale przecież jesteście wy, jest to miejsce”. Widzą Polskę raczej przez pryzmat tych osób, z którymi się spotykają. Niemniej jakieś pojedyncze incydenty się zdarzają – nieprzyjemne słowa w autobusach i tramwajach, czy czyjeś nawet niekoniecznie świadome, przykre zachowanie, o którym po czasie stwierdza się, że miało miejsce, bo ja nie jestem stąd. Ostatnio dołączył do nas Irańczyk, który pracował na recepcji w jednym z warszawskich hosteli i dostał tam w twarz tylko dlatego, że ma ciemniejszą karnację i kręcone włosy.

„Czy ten chleb smakuje tak samo, jak upieczony przez Polaka?”

A jako Strefa WolnoSłowa spotkaliście się z jakimiś szykanami, z racji tego, że pracujecie z imigrantami i imigrantkami?

Dwa lata temu został pobity pracujący w Stole Powszechnym Radwan. Radwan jest z Syrii. To nie było pierwszy epizod, kiedy spotkał się tu z przemocą fizyczną. Myśmy wtedy wrzucili na Facebooka takiego emocjonalnego posta, w którym pisaliśmy, że jesteśmy chwilowo zamknięci, bo ktoś nam pobił Radwana i że ubolewamy nad miejscem, w którym żyjemy. Wtedy wyłonili się hejterzy, którzy zaczęli nas obrażać, ale to się działo przede wszystkim w internecie.

Jakichś poważniejszym incydentów nie mieliśmy, często sama się nad tym zastanawiam. Po Uchodź… sporo osób pytało mnie, czy jeszcze nikt nie wylał na nas kwasu. Ale nie. Chyba jesteśmy jeszcze za mało widoczni, żeby ktoś chciał się do nas przyczepić. Poza tym nie jesteśmy tacy oczywiści. Żeby wpaść na to, że współpracujemy z imigrantami, trzeba się trochę napracować. Stricte uchodźcze organizacje pomocowe to dużo łatwiejsze cele.

Teatr uchodźców

czytaj także

Teatr uchodźców

Rozmowa Alicji Borkowskiej

Dodam jeszcze, że do ostatnich wyborów na warsztatach mieliśmy osoby o bardzo różnych poglądach. To było bardzo ciekawe, sami stanęliśmy wtedy przed pytaniem, gdzie jest granica tolerancji dla inności i wynikających z niej zachowań. W warsztatach uczestniczyli np. Polacy głosujący na prawicowe partie, ale w czasie ich trwania nic złego się nie działo i wszyscy umieli się dogadać. Już później, podczas rozmów, okazywało się, że to, co propagujemy swoją działalnością, w żaden sposób nie styka się z takimi poglądami. Był to oczywiście trochę problem, ale dla mnie od samego początku ważne było, żeby rozmawiać z bardzo różnymi osobami. W końcu przychodzą do nas też cudzoziemcy o bardzo radykalnych poglądach. Bywają np. bardzo religijni, z czym my się nie identyfikujemy, albo mają różne poglądy na temat innych mniejszości. To jest bardzo delikatna, skomplikowana materia.

Jednak dopóki jest otwartość, nie ma agresji, nikt nam nie chce niczego narzucić, nikt nikogo nie obraża, dopóki ta przestrzeń jest przestrzenią bezpieczną, to jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać i to jest super. To jest szczególnie cenne dzisiaj, kiedy nie tylko prawa, ale też lewa strona się radykalizują. Można się zastanawiać, czy to dobrze, czy to źle, mnie jednak zawsze podobało się, że Strefa jest taką oazą, gdzie zarówno ci z jednej, jak i z drugiej strony mogą się dobrze czuć.

A myślałaś o tym, żeby doprowadzić do takiej konfrontacji? Spotkać uchodźców z…

…kibicami?

No, na przykład.

Rafał Kostrzyński z UNHCR, który od początku nas wspierał, też miał taki pomysł. Teraz taki spektakl zrobił Teatr Żydowski, występują w nim kibice i aktorzy tego teatru, całkiem im to fajnie wyszło. Ja… nie wiem. Nie wiem, co by z tego miało wyjść.

Może ludzie zaczęliby się pozbywać wzajemnych uprzedzeń?

Wydaje mi się, że to się u nas i tak dzieje. A dla mnie jednak najważniejsze jest, żeby osoby, które są w tych projektach, dobrze się czuły. Może to są moje uprzedzenia wobec radykalnych przeciwników uchodźców. Ale uważam, że skoro już się zajmujemy tą tematyką i angażujemy w to ludzi, którzy nam ufają, to ja się czuję za nich odpowiedzialna. Projekt uchodźcy – kibice jest dobry medialnie. Ale do nas na warsztaty przychodziła dwójka kibiców. Czy coś się w nich zmieniło dzięki warsztatom? Myślę, że trochę tak, a trochę nie, ale na pewno to było wartościowe. Natomiast jeśli chodzi o taką otwartą konfrontację, to zwłaszcza po tym, co tu się działo w Teatrze Powszechnym, kiedy obserwowałam te protesty przeciwko Klątwie… ja nie mam ochoty rozmawiać z tymi ludźmi. To znaczy, spotkać się, przeprowadzić wywiad – oczywiście można. Ale wciągać kogoś w konfrontację z nimi? Nie.

Postpolityczny spektakl pod Teatrem Powszechnym

Rozumiem, że postrzegacie to, co robicie, jako pracę organiczną? Powolne przebudowywanie, czy nawet stwarzanie przestrzeni pod przebudowanie się poglądów, odczuć, stereotypów?

Między innymi o to nam chodzi. Teraz jest to trudniejsze, odkąd temat uchodźczy został wprowadzony do debaty publicznej, i to w najgorszym z możliwych stylów. Wciąż jednak są osoby, które znają go ze sloganów telewizyjnych, ale nie znają osób wyznania muzułmańskiego, o innym kolorze skóry, czy po prostu – skądinąd. Tworzenie przestrzeni, gdzie to bezpośrednie doświadczenie jest możliwe, jest dla nas bardzo ważne. Czy to coś zmieni, czy nie – to też zależy od samych zaangażowanych. Każdy decyduje za siebie, nie jestem za tym, żeby komuś na siłę coś wkładać do głowy. Chcemy umożliwić poznanie, zarówno faktów, jak i osób, oraz wspólne działanie.

Podczas rozmowy ze mną często podkreślałaś, że ostatnie dwa lata są… nieco inne niż pozostałe. Boicie się o przyszłość? O to, że Polska wyjdzie z Unii Europejskiej?

(Śmiech) No tak. Strach to może teraz już nie jest. Na początku to było straszne. Miałam moment kompletnego zwątpienia, bo my tu robimy, co możemy, spektakle, warsztaty w szkołach, pięć lat mrówczej pracy, a propaganda PiS-u to wszystko przekreśla. Ktoś przejmuje telewizję i cała nasza praca świadomościowa przestaje się liczyć. Ale cały czas są tłumy na warsztatach, ludzie do nas przychodzą i piszą, zwracają się do nas różne organizacje. Mam poczucie, że stworzyła się wokół nas jakaś społeczność. Jesteśmy po tej samej stronie i konsolidujemy się wobec zagrożenia.

Miałam moment kompletnego zwątpienia, bo my tu robimy, co możemy, spektakle, warsztaty w szkołach, pięć lat mrówczej pracy, a propaganda PiS-u to wszystko przekreśla.

Niemniej rozważamy różne nowe strategie przetrwania. Jakąś opcją jest robienie mniejszych spektakli, co pozwoli nam się uniezależnić od środków publicznych, ale też mocniej te przedstawienia eksploatować. Oczywiście, na życie tak nie zarobimy, ale im więcej jeździmy, tym więcej osób nas zna, zaprasza na warsztaty. Przykładowo, miesiąc temu robiliśmy warsztaty w Gdańskim Archipelagu Kultury, w maju mamy projekt rezydencji na Scenie Roboczej w Poznaniu. Staramy się koncentrować na tym, na co mamy wpływ. Na następny rok mamy finansowanie unijne, więc przez zbliżający się sezon będziemy mogli kontynuować pracę warsztatową. Nie wiadomo, co będzie po 2019 roku, ale to jest długa perspektywa, wiele się może wydarzyć. Mogą się otworzyć jakieś nowe możliwości. Po prostu, to jest taki trochę trudniejszy czas i on…

…minie?

Właśnie.

Dzień z życia uchodźcy, czyli tak się bawią Wilki z Davos

***
Alicja Borkowska – założycielka fundacji Strefa WolnoSłowa, reżyserka, animatorka kultury. Absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie, studiowała na wydziale DAMS na Uniwersytecie w Bolonii. Przez wiele lat związana z Teatro dell’Argine w Bolonii, gdzie koordynowała projekty wielokulturowe teatru, prowadziła warsztaty teatralne dla migrantów i uchodźców, była współkuratorką i koordynatorką festiwalu La Scena dell’Incontro. Prowadziła autorskie warsztaty teatralne i reżyserowała spektakle m.in. w Szwecji, Belgii, Francji, Boliwii, Palestynie i w Urugwaju. Od kilku lat prowadzi również zajęcia teatralne w Areszcie Śledczym na warszawskim Służewcu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij