Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Szpiedzy wracają do popkultury. Widać to zwłaszcza w serialach

W tle tych wszystkich historii widać cały przegląd patologii brytyjskiej rzeczywistości. Już pierwszy sezon „Kulawych koni” pokazuje problem skrajnej prawicy, gotowej sięgać nie tylko po rasistowski język, ale i bezpośrednią przemoc.

ObserwujObserwujesz
Kontekst

🎬 Współczesna popkultura wraca do świata szpiegów: Kulawe konie (Apple TV), Biuro szpiegów i jego amerykański odpowiednik, Agencja (SkyShowtime) oraz kinowi Szpiedzy Stevena Soderbergha tworzą panoramę nowej zimnej wojny

🕵️‍♂️ Wizja Wielkiej Brytanii, która przestała być mocarstwem, podobna do tej z prozy Johna Le Carrégo, zaczęła wracać do łask wraz z brexitem

🌍 Dzisiejsza popkultura pokazuje świat, w którym nowa zimna wojna toczy się wbrew jakimkolwiek regułom, ciągle zderzając nas z nieprzewidywalnym

🕳️Twórcy przyglądają się także moralnym i psychologicznym kosztom zawodu szpiega: wpisanemu w niego kłamstwu, manipulacji, wykorzystywaniu ludzi.

Po zakończeniu zimnej wojny kino i literatura szpiegowska znalazły się w pewnym impasie. Zniknął dostarczający im ramy przez prawie pół wieku konflikt dwóch ideologicznie odmiennych mocarstw, w jego miejsce pojawił się nowy świat, gdzie głównym problemem było działanie indywidualnych złych aktorów, ewentualnie globalny terroryzm lub drapieżne praktyki wielkich korporacji i splecionych z nimi w korupcyjnym uścisku rządów – rzeczywistość, którą w swoich pisanych po upadku ZSRR powieściach tak wnikliwie przedstawiał John Le Carré.

Czytaj także Między melancholią oporu a furią doomscrollingu Jakub Majmurek

Od co najmniej dekady Zachód i putinowska Rosja znów znajdują się w stanie przypominającym zimną wojnę, coraz większe globalne napięcia wywołuje rywalizacja chińsko-amerykańska – i pewnie nie bez związku z tym wszystkim szpiedzy wyraźnie wracają do popkultury.

Służby w kryzysie

Z nowej fali seriali szpiegowskich najlepsze są niewątpliwie Kulawe konie (Apple TV), adaptacja serii Micka Herrona. Herron najczęściej bywa wymieniany w dyskusjach na temat tego, kto w brytyjskiej literaturze jest dziś najbardziej godny tytułu następcy Johna Le Carrégo. W swoich kolejnych powieściach, zwłaszcza tych zimnowojennych, Le Carré snuł epicką opowieść o Wielkiej Brytanii, która utraciła imperium, swoją pozycję i wpływy w świecie, zredukowana do roli młodszego partnera, nigdy w pełni nieszanowanego przez potężniejszych amerykańskich „kuzynów”.

Wizja Wielkiej Brytanii, która nawet jeśli jeszcze o tym nie wie, dawno przestała być mocarstwem, bardzo mocno wraca też w prozie Herrona – jej głęboki pesymizm, także dzięki znakomitej serialowej adaptacji, mógł w pełni wybrzmieć i trafić do szerokiej publiczności tak naprawdę dopiero po brexicie, ze wszystkimi problemami, jakie sprowadził on na Wielką Brytanię.

W kryzysie znajdują się też wszyscy bohaterowie cyklu. Tytułowe „kulawe konie” to grupa agentów brytyjskiego kontrwywiadu MI5, oddelegowana do specjalnej „jednostki dla przegrywów”. Gromadzi ona agentów, którzy w dotychczasowej służbie zaliczyli jakąś naprawdę dramatyczną wpadkę, są niestabilni psychicznie, popełnili poważne przewinienia dyscyplinarne, podpadli przełożonym, mają problem z hazardem i innymi uzależnieniami albo nie mają zdolności społecznych umożliwiających normalną współpracę z kimkolwiek. Grupa zajmująca osobny, sypiący się budynek Slough House jest traktowana lekceważąco przez resztę MI5 i używana do najbardziej niewdzięcznych, żmudnych misji, które uznawane są jako coś poniżej godności „pełnoprawnych” agentów.

Na czele tej grupy stoi Jackson Lamb, weteran zimnej wojny, doświadczony szpieg zesłany do Slough House za grzechy z przeszłości. Jego rolę doskonale odtwarza Gary Oldman, aktor, który prawie 15 lat wcielił się w rolę George’a Smileya – głównego bohatera zimnowojennych powieści Le Carré – w Szpiegu Tomasa Alfredsona. W Kulawych koniach Oldmanwygląda jak Smiley po miesięcznym alkoholowym ciągu, w trakcie którego rzadko się mył, raczej się nie przebierał, a czasem przysnął nocą na ławce w parku. Lamb jest niechlujny, brudny, nie rozstaje się z butelką, emanuje zgorzknieniem i cynizmem, a przy tym na ogół okazuje się mieć rację.

Bo problemem w Kulawych koniach nie jest tytułowa grupa, tylko ignorancja, arogancja i niekompetencja brytyjskich elit, w tym tych kierujących tajnymi służbami. W każdym z pięciu już sezonów zagrożenie, z jakimi bohaterowie muszą sobie poradzić, ma źródło w niepożądanych efektach działań służb, nieudolności, a czasem po prostu głupocie ich ścisłego kierownictwa. W pierwszym zorganizowana przez MI5 prowokacja wobec skrajnej prawicy wymyka się spod kontroli, w kolejnych mamy wątek agenta zradykalizowanego po tym, gdy służby „uciszyły” jego koleżankę, pragnącą ujawnić zakończoną ofiarami cywilnymi operację, w jeszcze następnym psychopatyczny agent, używany przed laty do nieoficjalnych, brudnych misji, zwraca się przeciw brytyjskiemu państwu.

Przyglądając się tym wszystkim historiom, możemy stwierdzić, że w serialu brytyjskie służby zajmują się heroicznym rozwiązywaniem problemów stworzonych przez nie same.

Czy jesteśmy ciągle poważnym krajem?

W tle tych wszystkich historii widać cały przegląd patologii brytyjskiej rzeczywistości. Już pierwszy sezon pokazuje problem skrajnej prawicy, gotowej sięgać nie tylko po rasistowski język, ale i bezpośrednią przemoc. Widzimy jej różne piętra, od gotowych na przemoc mężczyzn z klasy niższych, przez funkcjonującego na obrzeżach mediów radykalnego dziennikarza po wpływowego polityka robiącego błyskotliwą karierę w Partii Konserwatywnej, Peter Judda.

Dzięki swoim pieniądzom, wpływom i politycznemu sprytowi Judd jest jednocześnie w stanie flirtować z najbardziej skrajnymi elementami i zachować fasadę budzącego szacunek konserwatysty głównego nurtu. W kolejnych sezonach widzimy, jak Judd pnie się po szczeblach politycznej kariery, obejmując urząd ministra spraw wewnętrznych. Jego pomysły na „ewaluację” i „optymalizację” działań MI5 stają się jednym z czynników uruchamiających kolejny kryzys, z jakim muszą zmierzyć się bohaterowie.

W najnowszym, piątym sezonie akcja toczy się w trakcie wyborów burmistrza Londynu. W wyborach mierzą się progresywny urzędujący burmistrz południowoazjatyckiego pochodzenia, przypominający obecnego włodarza brytyjskiego stolicy, Sadiqa Khana, oraz radykalny prawicowy populista Dennis Gimball, sięgający właściwie po otwarcie rasistowski język. Gimballa w kampanii wspiera jego żona, popularna tabloidowa publicystka, w swoich felietonach pisząca rzeczy typu „Turcy są kundlami Europy”.

Kampanię przerywa atak terrorystyczny, za którym postępuje seria kolejnych incydentów. Wszystko to wygląda, jakby ktoś punkt po punkcie realizował wobec Wielkiej Brytanii taktykę destabilizacji, jaką Londyn w przeszłości stosował wobec słabych państw, zwłaszcza globalnego Południa, gdy zagrażały one jego interesom. Twórcy, wprowadzając ten wątek, wyraźnie zadają sobie pytanie: „czy jesteśmy jeszcze ciągle poważnym państwem?”, „czy sami nie zmieniamy się w kraj Trzeciego Świata?”. Odpowiedź, jaka wyłania się z serialu, brzmi w najlepszym wypadku „być może jeszcze nie do końca”.

(Nie)moralność szpiega

Podobne pytanie o globalny status innego dawnego europejskiego mocarstwa – Francji – zadaje inny bardzo dobry serial szpiegowski, Biuro szpiegów (2015-20), dostępny w całości na platformie SkyShowtime.

Serial pokazuje też, jak nowa zimna wojna zachodnich demokracji z Rosją zastępuje wojnę z terrorem jako główny temat skupionych na szpiegach i służbach tekstów popkultury. W pierwszych sezonach tłem jest działalność Państwa Islamskiego w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, w ostatnich przeciwnikiem stają się rosyjskiej służby i ich agresywne hybrydowe działania wymierzone w Zachód, głównie na froncie cyfrowego bezpieczeństwa.

Widzimy, jak tradycyjne wpływy Francji w krajach islamskich podmywane są przez wzrost religijnego fundamentalizmu, terroru i związanej z nią zorganizowanej przestępczości. Jak państwo francuskie i jego służby nie zawsze są w stanie ochronić swoich sojuszników, a często nawet własnych funkcjonariuszy. Sojusz z Amerykanami jest przedstawiony w produkcji jako tyleż kluczowy dla francuskiego bezpieczeństwa, co uciążliwy. Amerykanie nie mają oporów, by maksymalnie wykorzystywać słabości swoich sojuszników i zachowywać się wobec nich w sposób, który trudno uznać za lojalny.

A jednocześnie na przestrzeni ponad 50 odcinków twórcy przyglądają się moralnym i psychologicznym kosztom zawodu szpiega: wpisanemu w niego kłamstwu, manipulacji, wykorzystywaniu ludzi. Bohaterem najbardziej uosabiającym ten problem jest Guillaume Debailly, agent rozdarty między lojalnością wobec ojczyzny i kolegów ze służby a miłością do kobiety, z którą związał się, działając pod fałszywym nazwiskiem w Syrii. Debailly dokonuje szeregu zdrad, wielokrotnie zmienia front, dokonując przy tym heroicznych czynów. Im bliżej końca serii, tym bardziej zostaje sam, przytłoczony przez moralne i ludzkie koszty swoich decyzji.

Biuro szpiegów doczekało się w zeszłym roku amerykańskiego remake’u pt. Agencja – także dostępnego na SkyShowtime. Akcja rozgrywa się w stacji CIA w Londynie, w pierwszym odcinku widzimy sceny niemal identycznie powtórzone z francuskiej produkcji. Zmieniają się jednak realia: główny bohater działa pod przykryciem nie Syrii, ale w Afryce. Intryga rozwijająca się przez pierwszy sezon związana jest z działaniami nie w Algierii, ale w Białorusi i Ukrainie – Stany w serialu wyraźnie znajdują się w stanie nowej zimnej wojny z Rosją.

Podobnie jak we francuskim oryginale, w amerykańskiej produkcji widzimy bohaterów zmagających się z być może nierozwiązywalnymi etycznymi dylematami szpiegowskiego rzemiosła. Bohatera odpowiadającego Debailly’emu w amerykańskiej produkcji gra Michael Fassbender. Jego postać jest znacznie twardsza, bardziej charyzmatyczna niż jej pełen neuroz francuski odpowiednik w świetnej roli Mathieu Kassovitza. Jednak nawet jeśli można było mieć na początku wątpliwości do takiego wyboru obsadowego i ustawienia postaci, to pierwszy sezon Agencji broni się jako bardzo przyzwoity remake.

Tęsknota za regułami

Fassbender gra też główną rolę w nowej, kinowej produkcji Stevena Soderbergha Szpiedzy, od niedawna dostępnej też w Polsce na VOD. Znów jesteśmy w Londynie, tym razem w sercu brytyjskich służb. Postać grana przez Fassbendera, George Woodehouse, otrzymuje od swojego przełożonego zadanie: ma zbadać, kto z funkcjonariuszy odpowiada za wyciek tajnego programu komputerowego.

Gatunkowo Szpiedzy skonstruowani są jak klasyczny kryminał. Woodehouse przypomina detektywa z powieści Agathy Christie, mamy nawet scenę, gdy wszystkie podejrzane postaci zostają przez niego zgromadzone w trakcie kolacji, podczas której ma dojść do wskazania winnego.

Jak się okazuje, sprawa jest jednak o wiele poważniejsza niż wyciek tajnego programu. Woodehouse natrafia na spisek w ramach brytyjskich służb, który gdyby się udał, mógłby albo uczynić świat bardziej bezpiecznym miejscem, albo wepchnąć go w okres geopolitycznej niestabilności nie do opanowania.

W kinie szpiegowskim powstającym po upadku ZSRR często można spotkać postaci z nostalgią patrzące na zimną wojnę. Nie tylko dlatego, że to był czas ich młodości, że robiły wtedy coś, co – jak miały poczucie – naprawdę się liczyło – ale także dlatego, że zimnowojenny konflikt był jasny, zrozumiały, przewidywalny i miał pewne reguły, których obie strony ogólnie się trzymały.

Dzisiejsza popkultura pokazuje świat, w którym nowa zimna wojna toczy się wbrew jakimkolwiek regułom, ciągle zderzając nas z nieprzewidywalnym. I mimo najlepszych wysiłków takich bohaterów jak Woodehouse, w kinie i telewizji nie widać wiary, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. 

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie