Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Matczak przeciwko światu

Matczak ze swoim uprzywilejowaniem wjeżdża na scenę niczym Rysio Kalisz swoim jaguarem, a potem się dziwi, że jest inba.

ObserwujObserwujesz

Co jakiś czas, czyli co kilkanaście godzin, wybucha w sieci jakaś awantura. Rzadko o literaturę, bo w końcu kto ją dziś traktuje poważnie, czasami o słowo pisane. Tak jest i tym razem. Ku uciesze nas, ludzi podłych, mamy więc pojedynek profesora prawnika Marcina Matczaka, który zmonetyzował karierę syna rapera boomersko komicznym poradnikiem dla rodziców, a znanymi pisarzami, jak Jacek Podsiadło, Szczepan Twardoch czy ponoć nawet jej wysokość Dorota Masłowska.

Mocno Matczak nie oberwał, ledwie go drasnęli, ale wywołało to Matczakowy opór, zrywanie z „Tygodnikiem Powszechnym”, felietonowe natarcia, a nawet strzelanie recenzjami z Lubimyczytac.pl. Słowem wszystko to, za co my, czyli publika, kochamy internetowe inby. Mimo to trochę Marcina Matczaka szkoda. Nie, nie tylko dlatego, że ma mniej talentu, więc walka jest z góry przegrana. I nie tylko dlatego, że im bardziej wściekły Matczak bulgocze, tym bardziej reszta się śmieje i klaszcze.

Przede wszystkim szkoda dlatego, że Marcin Matczak chce tłumaczyć świat, a tak bardzo go nie rozumie. Nie rozumie, dlaczego i za co jest atakowany, jak się bronić i że obronić się nie da rady. Nie, Matczak nie jest atakowany za swoją książkę, bo, obstawiam, żaden z krytyków jej nie przeczytał. Bo niby czemu ma czytać Matczakowe porady? W czym Matczak, który całe jedno dziecko wychował, ma być autorytetem dla innych? Czemu akurat Matczaka mają czytać i kto dziś, u licha, potrzebuje nowej Superniani? A nawet jeśli na Matczakowe wywody natrafią, to jak mają powstrzymać łzy zażenowania. Gdy czytają na przykład, że w piosence Schodki, w której młody Matczak rapuje o stawianiu kloca, rzyganiu i wściekłości starych bab z Powiśla, chodzi o afirmację wolności?

Doprawdy, nie za te licealne egzegezy dostaje się Matczakowi, bo nikt tutaj w komisji maturalnej nie siedzi. Dostaje się za coś innego. Za coś, czego Matczak wciąż wydaje się nie rozumieć. Dostaje się Matczakowi za elitarność. Nie za treść – bardziej lub mniej komiczną racjonalizację banalnych tekstów synalka. Dostaje się za elitarność. Czasy mamy nieelitarne, a nawet antyelitarne. Nie przypadkiem historia ludowa przeżywa swoją drugą młodość, nie przypadkiem nagrody dostają takie filmy jak Parasite, czyli „pasożyt”, nie przypadkiem nierówności są w centrum światowej debaty. Jebać elity – to jest obecny Zeitgeist. Tymczasem Matczak ze swoim uprzywilejowaniem wjeżdża na scenę niczym Rysio Kalisz swoim jaguarem. Owszem, w 2011 taki jaguar jeszcze przeszedł. Dziś już nie bardzo.

Czytaj także„Patointeligencja”: czy banan może w hip-hop?Maciej Kryński

Ludzie, oczywiście nie wszyscy, ale coraz większa ich część, po prostu nie chcą słuchać Matczaka. Bez względu na to, co ma do powiedzenia, nie chcą i już. Bo Matczak jest symbolem elit, tak jak jest nim jego „bananowy syn”. I jak bardzo będziesz się starał zdrapać brokat z tego życiorysu, on zawsze będzie świecący. Dla jednych może to być niesprawiedliwe, bo w końcu odpowiadasz nie za to, co robisz, ale za to, kim dla innych jesteś. Dla drugich wręcz przeciwnie, role się odwracają: kiedyś słuchano Matczaków, teraz niech Matczaki się zamkną i słuchają nas, ludu.

Nie o sprawiedliwość tu jednak chodzi, ale o to, jak jest. A jest tak, że w przypadku wspomnianej piosenki o schodkach coraz więcej ludzi sympatyzuje z biednymi emerytkami, czyli owymi „starymi babami z Powiśla”, albowiem jako opinia publiczna po prostu „stawiają kloca” na to, gdzie będą się bawić „bananowe dzieci”. Niech im starzy wynajmą halę. A potem opiszą to w swojej książce.