Rozkręcany od czasu wojny sześciodniowej antysemityzm, którego wzmożenie nastąpiło w roku 1968, nie był wyłącznie technologią władzy, domeną aparatu partyjnego. W szykanach udział wzięli przedstawiciele różnych warstw społecznych. Sąsiedzi, koledzy i koleżanki z pracy, przypadkowi przechodnie, towarzysze podróży i inni wolontariusze.
Wydarzenia określane umownie mianem Marca ’68 dopisały kolejny rozdział „prześnionej rewolucji”. W następstwie rozpętanej przez polskie władze kampanii antysemickiej doszło bowiem do przejęcia stanowisk pracy oraz mienia tysięcy emigrujących z kraju obywateli i obywatelek pochodzenia żydowskiego, czego nie uwzględniają żadne rejestry, statystyki, inwentarze. Na problem przejmowania mieszkań, „wstydliwą rzecz, o której się nie mówi”, jako jeden z nielicznych polskich historyków zwrócił uwagę Jerzy Eisler. Doszedł do wniosku, że jest wielce prawdopodobne, iż część z tych kilku tysięcy opuszczonych mieszkań otrzymali ludzie szczególnie zasłużeni w kampanii antysemickiej. Brak jakichkolwiek badań na ten temat uniemożliwia poznanie trajektorii zasiedlania tych nieruchomości oraz skali grabieży innych dóbr materialnych, których polscy Żydzi zostali wówczas pozbawieni.
„Partii bardzo oddana”: Żydowscy komuniści w Auschwitz i po zakończeniu wojny
czytaj także
Rozkręcany od czasu wojny sześciodniowej antysemityzm, którego wzmożenie nastąpiło w roku 1968, nie był wyłącznie technologią władzy, domeną aparatu partyjnego. W szykanach udział wzięli przedstawiciele różnych warstw społecznych. Sąsiedzi, koledzy i koleżanki z pracy, przypadkowi przechodnie, towarzysze podróży i inni wolontariusze. Anonimowe telefony i listy z pogróżkami, gwiazdy Dawida malowane na drzwiach mieszkań, napaści na ulicach i w środkach transportu publicznego, dyskryminacja w szkołach, na uczelniach i w miejscach pracy, jak również przypadki przemocy fizycznej ze strony etnicznie polskiego otoczenia – ochotniczy współudział nie tylko poszerzał, lecz przede wszystkim uszczelniał pole agresji uruchomionej przez aparat państwa, a rozpętaną w Polsce kampanię antysemicką cechowała „prywatyzacja instrumentów przymusu” (Audrey Kichelewski).
Uprawomocnienie grabieży
Tym razem w stworzeniu warunków sprzyjających grabieży nie pomogli żadni Niemcy, tylko rodzimi włodarze. To polskie władze wprowadziły specjalne przepisy, na mocy których określono, co wyjeżdżającym Żydom wolno, a czego nie wolno ze sobą zabrać. Zakazem wywożenia objęte zostały wszelkie przedmioty, w tym rękopisy, dokumenty i fotografie, które powstały przed 1945 rokiem. Na pochodzące sprzed tej daty pamiątki rodzinne trzeba było uzyskać zgodę konserwatora zabytków, o którą nie było łatwo. Zakaz objął rzeczy nowe, więc te kupione na wyjazd trzeba było podniszczyć, a także dokumenty świadczące o przebiegu dotychczasowej edukacji i kariery zawodowej. Mieszkań należało się zrzec, a przed wyjazdem sporządzić listę zabieranych rzeczy, następnie zaś przedstawić ją do akceptacji w urzędzie celnym. Musiała uwzględniać każdą książkę, obraz, naczynie, widelec, spinkę do włosów, parę skarpet czy majtek. Nie wolno było wywozić polskiej waluty, jedynie pięć dolarów na osobę.
Backlash: jak negacjonizm Holokaustu trafił do głównego nurtu
czytaj także
Michał Sobelman: Należy opuścić mieszkanie, gdzie mieszkałeś przez większą część życia, trzeba je wyremontować i pomalować dla przyszłego lokatora. Pakowanie to przykry, choć konieczny obowiązek. Co można zabrać, żeby nie zostało zakwestionowane przez celników, co zostawić? Rzeczy nie mogą być zbyt nowe, ale też zbyt stare. Przedmioty sprzed roku 1945 uznawane są za skarb państwa, w wyjątkowych przypadkach można uzyskać zezwolenie od konserwatora, ale to prawie niemożliwe. Nie można zabrać nowego roweru, więc trzeba go trochę poobijać, nie można nowych dywanów, należy je rozchodzić, nie można zabrać nielicznych pamiątek rodzinnych – bo nie są już twoje, lecz państwa.
Sabina Baral: Meble byliśmy zmuszeni sprzedać, gdyż wywiezienie czegokolwiek sprzed 1945 roku wymagało specjalnych ministerialnych – i często muzealnych – pozwoleń. Przepisy dotyczące antyków, dzieł sztuki, starych książek, a nawet starych fotografii były szczególnie ostre. W gazetach pisano, że Żydzi nakradli się polskich skarbów narodowych i teraz usiłują je wywieźć.
Nigdy tak dobrze jak wówczas nie pojąłem, jak mozolna jest śmierć człowieka
czytaj także
Wera Lechtman: Pakowanie to była gehenna. Trzeba było zrobić spis koszulek, staników, majteczek. Spisać książki, a te wydane przed 1945 rokiem uprawomocnić, czyli zdobyć zaświadczenia na wywóz. Miałam srebro, które babcia na nasze nieszczęście przywiozła mi z Izraela w prezencie kilka lat wcześniej […]. I ona oprócz srebra przywiozła mi także cymes – mały wazonik, francuski wyrób z fabryki ceramiki i szkła Gallego, specjalizującej się w imitacji starożytnych wzorów. Dziadek to zbierał. Każde z jego dzieci dostało jakiegoś Gallego. Nie otrzymaliśmy zgody na wywóz. Mama podarowała wazonik Muzeum Narodowemu w Warszawie, pod warunkiem że będzie wystawiony jako darowizna rodziny Bialer. Nie wiem, co się z nim stało. Dzisiaj jest na wagę złota, zamknięta produkcja.
Jurek Hirschberg: Pakowanie się to była męka. Musieliśmy uzyskać zezwolenie na każdy kawałek papieru, każdą szczoteczkę do zębów. Na starej maszynie do pisania taty, marki Rheinmetall, spisałem listę wymaganą przez urząd celny. Zachowałem kopię tego dokumentu, zdaje się ze trzydzieści stron. Są tam dzieła wybrane Jacka Londona […], każda para skarpetek – całe nasze życie było na tej liście.
Widzialna ręka rynku
Po uzyskaniu zgody na wyjazd, otrzymaniu tak zwanego „dokumentu podróży” i zrzeczeniu się obywatelstwa Żydzi musieli w krótkim czasie opuścić kraj. Niekiedy była to kwestia dni, tygodni, czasami miesiąca. W szczególnie trudnej sytuacji znalazły się rodziny, z których emigrowali wszyscy. Wówczas należało nie tylko opuścić dotychczasowe mieszkania, ale i pozbyć się wszelkiego dobytku, którego nie udało się lub nie chciano ze sobą zabrać. Kampania antysemicka była więc czasem wymuszonych wyprzedaży, czyli licznych „okazji”, z których ochoczo korzystano.
czytaj także
Polacy niebędący Żydami po zaniżonych cenach kupowali ubrania, meble, artykuły gospodarstwa domowego, antyki i różne inne przedmioty, których nie zabierali z sobą wyjeżdżający. Ponownie, jak w czasie wojny, w pośpiechu i tanio, zaszczuci Żydzi wyprzedawali swój dobytek, który zdołali zgromadzić po Zagładzie bądź jakimś cudem z niej ocalić – pamiątki rodzinne, drobne przedmioty. W niektórych miastach Polski dóbr próbowano się pozbywać na pchlich targach. Przedmioty o większej wartości, głównie antyki i biżuterię, sprzedawano w punktach państwowego przedsiębiorstwa handlowego o nazwie Dzieła Sztuki i Antyki (popularna sieć DESA).
Sabina Baral: Sprzedaliśmy prawie wszystko, co mieliśmy, bo w istocie nie mieliśmy nic oprócz zmęczonych staroci i gratów, które zdaniem rodziców nie nadawały się na emigrację. Żydowskie rodziny sprzedawały wtedy całe swoje domostwa, koniunktura sprzyjała więc kupującym.
H.J.: Mebli nie mogliśmy zabrać. To, co się nadawało do wzięcia, to były antyki, których nie wolno było wywozić. Rodzice rozdali je znajomym, którzy mieli przyjść do mieszkania tuż po naszym wyjściu.
Jurek Hirschberg: Wszystko się likwidowało, opychało się rzeczy za grosze. Mama miała ulubiony obraz, musiała go sprzedać za bezcen, a potem jej go brakowało, kiedy już była starszą panią.
Nie jesteśmy niewinni w sprawie Holocaustu. To wymaga przemyślenia antysemityzmu
czytaj także
Józef Zaorski: Tato sprzedał zakład fotograficzny za jakąś symboliczną sumę, chyba 20 tysięcy, i Foto Zaorski przestał istnieć.
To korzystanie z nadarzającej się okazji miało różne oblicza. Wśród nich bezwzględne, ordynarne i zwyczajnie łupieżcze. Przekonywano, że należące do Żydów przedmioty nie będą im już potrzebne, że przecież i tak nie mogą ich ze sobą zabrać. Wsłuchując się w te opowieści, trudno oprzeć się skojarzeniu, że z podobnym nagabywaniem Żydzi spotykali się podczas Zagłady, gdy otoczenie postrzegało ich jako „nieboszczyków na urlopie”. Ten status, na co uwagę zwróciła Justyna Kowalska-Leder, wpływał na stosunek do ich mienia, które będąc jeszcze w rękach właścicieli, i tak traktowane było przez polskie otoczenie jako „pożydowskie”.
Marek: Trzeba było nam zlikwidować mieszkanie i sprzedać meble. Mój najbliższy przyjaciel z akademika chciał te meble ode mnie kupić, ale kiedy podałem mu cenę (a ja do tej pory, jak kogoś znam, to nie powiem tak wysoko jak do kogoś obcego), to on i jego żona powiedzieli, że przecież nie muszę od nich tyle brać, bo „wszystkie Żydki i tak teraz wyjeżdżają”.
Paulina Chmielnicka: Dali nam trzy tygodnie. Próbowaliśmy sprzedawać różne rzeczy. Wszyscy chcieli dostać te rzeczy za bezcen. Każdy chętny mówił do mamy: i tak musi to pani sprzedać, bo przecież zaraz musicie wyjechać. Od pewnego momentu mama postanowiła wszystko oddać biednym Żydom, którzy jeszcze nie wyjechali.
Julian Berengaut: Odnalazł mnie chłopak, z którym chodziłam do szkoły średniej. Usłyszał, że wyjeżdżamy, i chciał się dowiedzieć, czybyśmy nie zostawili jego rodzinie swojego mieszkania. Bo oni mieli mniejsze.
Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]
czytaj także
W mieszkaniach polskich Żydów pojawiali się niezapowiedziani goście, którzy w oczekiwaniu na to, aż zostaną zwolnione, już zawczasu chcieli je sobie obejrzeć. O takiej wizycie wspominała między innymi Teresa Pollin: „Pamiętam, że przyszła do nas para, która miała przejąć nasze mieszkanie. Ta pani narzekała, że łazienka jest za mała. I ni stąd, ni zowąd mój tata znalazł w sobie odwagę i powiedział: to niech pani nie bierze.
Pytania, które padały w tym czasie ze strony polskich sąsiadów, wspominała Anka De Tusch-Lec: „Słyszałam o różnych incydentach. Sąsiedzi pytali: «Kiedy wyjedziecie? Bo ja potrzebuję mieszkania»”. A tak o działaniach podejmowanych przez czekających na „pożydowskie” mieszkania pisał Daniel Kac – pisarz, poeta i publicysta „Fołks Sztyme”, świadek kampanii antysemickiej i jej ofiara:
„Piekło trwa. W każdej rodzinie inne. Jedni nie dostają zezwolenia na wyjazd, bo są mieszanym małżeństwem, rodzice córki, która wyszła za Polaka, bez niej nie chcą wyjechać. Innych wyrzucili z pracy, do nowej nie chcą ich przyjąć, a zezwolenia na wyjazd też nie dają – 10 czy 12 lat temu pracowali gdzieś, gdzie obowiązywała tajemnica państwowa. Jeszcze inni dostali zgodę na wyjazd, ale muszą opuścić mieszkanie w ciągu 48 godzin – niecierpliwy następca ich lokalu ma «chody» i przyspieszył termin zwolnienia mieszkania. Albo w ciągu 48 godzin opuszczą je, albo cofnie im się zezwolenie na wyjazd. Szykany za szykanami. Na punktach celnych celowo wywołuje się sztuczny tłok. Celnicy pracują tylko kilka dni, by w tłumie, w zdenerwowaniu, zmusić wyjeżdżających do pozostawienia nawet najbardziej potrzebnych im rzeczy”.
Celnicy
Jak wynika z licznych wspomnień, w grabieży emigrujących Żydów kluczową rolę odegrali celnicy, biorący w niej udział na różnych etapach. Już podczas pierwszej kontroli celnej, skąd wyjeżdżający nadawali w świat drewniane skrzynie z dobytkiem, celnicy oczekiwali łapówek za ewentualne przymknięcie oczu na przedmioty wykraczające poza dopuszczalny wykaz. To oni dokonywali konfiskat i częstokroć według własnego widzimisię decydowali, co wolno, a czego nie wolno zabrać. Warszawski urząd celny musiał być w 1968 roku niezłym Eldorado, skoro jeden z poznańskich robotników odnotował we wspomnieniach, że wziął w tym gorącym czasie urlop i udał do stolicy, gdzie najął się jako tragarz, by na ekspediowaniu Żydów podreperować budżet domowy.
Zdarzało się, że w zaciszu przedziałów celnicy okradali emigrantów z mizernych zasobów finansowych. Bywało, że kierowani chęcią upokorzenia niszczyli różne przedmioty na oczach ich właścicieli. Napędzani antysemickimi wyobrażeniami o żydowskim złocie, rozłupali czyjś stolik w poszukiwaniu diamentów. Grażynie Jezierskiej ktoś nasikał do encyklopedii i wyrył w niej gwiazdę Dawida. Klarze Sigvardsson celnicy przekłuli bagaż metalowymi prętami, niszcząc ubrania i książki. Księgozbiór przyjaciela Sabiny Baral dotarł do Izraela zalany moczem. W pamięci emigrantów słowa i czyny celników zapisały się szczególnie boleśnie:
Władek Poznański: W pociągu oprócz nas jechała tylko jedna rodzina emigrantów. Był grudzień 1969 roku i każdy, kto miał wyjechać, zrobił to dużo wcześniej. Wchodzą celnicy: „pieniądze jakieś są?!”. Zaczęliśmy się śmiać. „Dwieście złotych na pamiątkę”. „Musicie oddać. Nie wolno przewozić”. Następna celniczka: „Spis, proszę! (bo każda rzecz, którą wywoziliśmy, musiała być umieszczona w spisie). Jak coś się nie będzie zgadzać, wyrzucę z pociągu!”. I rzeczywiście, tę drugą emigrującą rodzinę wysadzili w Zebrzydowicach. Chcieli mieć całą noc na zrobienie szczegółowej rewizji. Tak oni wtedy traktowali ludzi.
Alena Marchwiński: W przeddzień moich osiemnastych urodzin byliśmy i my w drodze do Wiednia. Antysemickie szykany manifestowały się nawet w czasie tej podróży. Według polskiego celnika mieliśmy za dużo bagażu. Groziło nam wysadzenie z pociągu. Ale moja ciotka, podając mu paszport, włożyła do niego resztę pieniędzy, jakie przy sobie miała. Łapówka pomogła, celnik zasalutował i spytał, czy może nam być w jakiś sposób pomocny. Pozostał mi w pamięci smutny obraz: młody chłopiec, którego wysadzono z pociągu, stoi bezradnie na pustej stacji granicznej, trzymając w rękach kołdrę – żałosny symbol emigranta.
czytaj także
Stefan Ulman: Cło, otwierać walizki! Dwaj celnicy, głośni, pewni siebie prostacy. Jeden zabezpiecza drzwi, drugi grzebie w walizce. Otwiera wszystko po kolei. A to co? A co w tym? Aż w końcu: Gdzie masz pan złoto? Przecież wy wszyscy macie złoto. Żydzi zawsze mają złoto”.
Małka Fisz: Pamiętam, że tata miał w paszporcie przygotowane pieniądze na łapówkę. Celnik wziął, policzył i powiedział: połowa dla córki, i położył obok mnie. Byłam mu bardzo wdzięczna, bo dla nas to był chleb.
Róża Goldfarb: Mojej siostrze wygrzebali z torebki i zabrali te pięć dolarów. Reguła dotyczyła obywateli polskich, a nie bezpaństwowców, jak my.
Julia Romanowska: Myśmy w zasadzie prawie nic ze sobą nie zabrały – tylko ubrania i książki. To wszystko sprawdzili, a potem zarządzili rewizję osobistą, trzeba było się rozbierać i to było strasznie upokarzające. Robili to tak długo, że nie zdążyłyśmy na statek do Szwecji, straciliśmy bilety.
Dowody istnienia
Część mienia utraconego przez żydowskich emigrantów pewnie dałoby się jakoś wycenić. W przybliżeniu oszacować wartość różnych przedmiotów, liczby i kwoty ubrać w tabelki. Jednakże w następstwie kampanii antysemickiej tracili oni także bezcenne pamiątki rodzinne, fotografie, dokumenty, które przetrwały Zagładę i bywały jedynym dowodem na istnienie zamordowanych bliskich. Tracili też własne pamiętniki powstałe podczas wojny, co spotkało choćby Janinę Bauman, której zarekwirowano dziennik pisany w getcie warszawskim.
czytaj także
Tych memorabiliów wycenić nie sposób. Jako przedmioty sprzed 1945 roku objęte były zakazem wywożenia – konfiskowali je celnicy, potem niektórzy próbowali sprzedawać we wspomnianych DESACH. Do tych punktów trafiali zresztą i Żydzi, chcąc przed wyjazdem coś spieniężyć, choćby po to, by pokryć niemałe koszty emigracji, która w zamyśle była przecież przedsięwzięciem samofinansującym się. Do punktów DESY ustawiały się więc kolejki ludzi kupujących „pożydowskie” przedmioty w niskich cenach.
Wbrew restrykcjom pamiątki i dokumenty próbowano oczywiście przemycać, czemu służyły łapówki dla celników. W wywożeniu z Polski objętych zakazem przedmiotów pomagali też pracownicy ambasady holenderskiej w Warszawie. To dzięki ich wsparciu udało się wywieźć przedwojenny egzemplarz Tory. Zdarzało się jednak, że wyjeżdżający sami niszczyli ważne dla siebie dokumenty, by przypadkiem nie trafiły w niepowołane ręce. Dotyczyło to również dokumentacji powojennego życia żydowskiego w Polsce. Taki los podzieliło na przykład archiwum młodzieżowego „Klubu Babel”, afiliowanego przy warszawskim oddziale Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów.
Szymon Fisz: Nie wolno było wywozić zdjęć sprzed 1945 roku. Jeśli więc ktoś ocalił te niezwykłe skarby – zdjęcia sprzed wojny, fotografie tych, którzy zginęli w Holokauście – musiał je zostawić w Polsce albo szmuglować z nadzieją, że nie znajdą. Zawsze, oczywiście, można je było wywieźć „legalnie” – po uiszczeniu łapówki.
To było najbardziej puste i ponure „pamiętamy” w historii pamiętania
czytaj także
Józef Lebenbaum: Sprzedałem na opłacenie kosztów wyjazdu jedyną cenną rzecz, jaka została w rodzinie – przedwojenny brylant mojej mamy.
Józek Szpilman: Wiele dokumentów zreprodukowałem i powysyłałem przez znajomych w różne miejsca na świecie. Chciałem być pewny, że któraś kopia przejedzie polską granicę. Do Izraela udało mi się wywieźć indeks ze wszystkimi niezbędnymi stopniami, pieczątkami i podpisami […]. Widzisz te chińskie talerze, to jeszcze mojej mamy. Nie dali nam wywieźć pianina. Zabrali wszystkie dokumenty rodzinne.
Sabina Baral: Mój pamiętnik nie miał szczęścia – najpierw go odrzucono z liftu, a potem z walizki. Jakoś mi na nim dziwnie zależało. Zaczęłam go pisać pod wrażeniem lektury Anny Frank. Nie było już komu go oddać. Nie chciałam, żeby ktoś go czytał, a nawet dotykał, więc po prostu podarłam zeszyt w pociągu, zamykając w ten sposób moją dziewczęcą przeszłość.
Joanna Rose: Należało przedstawić listę rzeczy i książek, które chce się zabrać. Postanowiłam, że wszystkie moje listy, pocztówki, kalendarzyki, dziennik trzeba zniszczyć. Spakowałam je w wielki karton, pożyczyłam od Jagi zielonego volkswagena garbusa i pojechaliśmy z przyjaciółmi za miasto zrobić wielkie ognisko. Wszystko poszło z dymem.
czytaj także
Tych bezpowrotnie utraconych pamiątek i dokumentów zbitka „po-żydki” nie obejmuje. Jaki z nich pożytek? Komu to i na co? Dziwny to zresztą zlepek słów, czytelna homofoniczna gra nimi. Nie wiadomo tylko, jak to wyrażenie przyimkowe ze słuchu zapisać, wiadomo za to, że w polskim słowniku znaczeń uzgodnionych zdrobnienie „żydki” jest protekcjonalne i kondensuje pogardę. No więc jak? „Po-żydki”? „Pożydki”? A może w poetyce mrugnięcia okiem – „pożytki”? Ironią i żartem zawsze można zabezpieczać tyły, zasłaniać przemoc, normalizować niegodziwość, oswajać problem. Tak czy inaczej, w 1968 roku zbitka funkcjonowała w potocznym użyciu i oznaczała „mienie pożydowskie”, a konkretnie mienie po żydowskich emigrantach, które podczas kampanii antysemickiej zdążyło już zmienić właścicieli albo znajdowało się jeszcze w trakcie transferu, na przykład na jakimś ryneczku.
„Pożytki” z roku 1968 nie są wszak brane pod uwagę, gdy mowa o „mieniu pożydowskim”, bo ta zbitka słów – doskonale czytelna w języku polskim, a tak trudna do przetłumaczenia na obce – dotyczy wyłącznie mienia żydowskiego z czasów Zagłady. W polu semantycznym sformułowania „mienie pożydowskie” nie mieszczą się więc kolejne sekwencje przejmowania mienia należącego do żydowskich obywateli Polski Ludowej. A przecież dochodziło do nich cyklicznie, wraz z kolejnymi wybuchami antysemityzmu i powodowanej nim emigracji. Tak właśnie stało się w efekcie erupcji powojennej przemocy antyżydowskiej, którą symbolizują pogromy w Kielcach i Krakowie. W latach 1945–1948 legalnie wyemigrowało lub uciekło około 200 tysięcy Żydów. Niespełna dekadę później, w czasie tzw. odwilży, antysemityzmem posłużyła się jedna z frakcji w PZPR, która o zbrodnie okresu stalinowskiego oskarżyła komunistów pochodzenia żydowskiego. To między innymi w efekcie tamtego szczucia kraj opuściło około 30 tysięcy Żydów, co dziś nazwa się zgrabnie „aliją gomułkowską”. Kampania antysemicka rozpętana przez polskie władze w latach 1967–1968 skłoniła do emigracji następnych kilkanaście tysięcy ludzi i stworzyła wyjątkowo sprzyjające warunki do przejęcia ich mienia oraz zajęcia miejsc pracy, z czego ochoczo skorzystano.
Źródła cytatów
Baral Sabina (2018), Zapiski z wygnania, Wydawnictwo Austeria, Kraków–Budapeszt.
Dahlmann Hans-Christian (2018). Antysemityzm w Polsce roku 1968: Między partią a społeczeństwem (B. Ostrowska, tłum.). Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma.
Eisler Jerzy (2006). Polski rok 1968. Instytut Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Grinzweig Jacobsson, A. (2022). Ucieczka na Marstrand (M. Kalinowski, tłum.). Ośrodek Karta.
Grupińska Hanka, Wawrzyniak Joanna (red.) (2008), Marzec 1968. Notes edukacyjny, Dom Spotkań z Historią, Warszawa.
Grynberg Mikołaj (2018). Księga wyjścia. Wydawnictwo Czarne.
Kac Daniel (2021). Wyspa ocalonych – Fatamorgana. Spuścizna Daniela Kaca 1980–2004, Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (sygn. S/360), Warszawa, Polska.
Kichelewski Audrey (2021). Ocalali: Żydzi polscy po Zagładzie (N. Krasicka & K. Marczewska, tłum.). Żydowski Instytut Historyczny.
Przybyszewska-Ortonowska, K., & Tencer Gołda (2019). Gołda Tencer: Jidisze mame. Edipresse Kolekcje.
Sobelman Michał (2023). Dowody tożsamości. Wydawnictwo Austeria.
Torańska Teresa (2008). Jesteśmy: Rozstania ’68. Świat Książki – Bertelsmann Media.
Tuszyńska Agata (2018), Bagaż osobisty. Po Marcu, Dom Spotkań z Historią, Warszawa.