Przechowując w komendach wojewódzkich dokumenty akcji Hiacynt, polska policja nadal karmi się uprzedzeniami i stereotypami wobec osób homoseksualnych, co wzmacnia negatywne postawy wobec osób LGBTQIA+ dzisiaj.
Paulina Małochleb: Jedna z twoich mocnych tez, wyrażona w książce „Feminizm jako filozofia społeczna. Szkice z teorii rodziny” mówi, że zachodni podmiot prawny został stworzony przez Johna Locke’a i opierał się na wyobrażeniu dorosłego mężczyzny dysponującego pełnią przywilejów, znającego prawo, mającego pełną władzę nad rodziną i silny głos. Czy to jest właśnie powód, dla którego większość z nas nie jest w stanie uzyskać w sądzie sprawiedliwości? Jak ofiary mobbingu, gwałtu, czy imigranci?
Ewa Majewska: Nasze rozumienie podmiotu i tego, kim jest człowiek, bardzo mocno opiera się na zachodnich kryteriach racjonalności. Wielką inspiracją w myśleniu o tych kategoriach jest dla mnie artystka Zorka Wollny, autorka projektu „Ofelie. Ikonografia szaleństwa”. Zaprosiła do tego projektu aktorki w wieku od 25 do 80 lat, które w swojej karierze miały na koncie postać Ofelii. Uświadomiłam sobie, że takich głosów nigdy nie usłyszymy w debacie publicznej lub nie będą one traktowane serio. Jeśli ktoś przed sądem płacze albo sypie bratki – jak Ofelia, nie może liczyć na zrozumienie.
Ten system oczywiście się zmienia i stopniowo sąd uczy się inkluzywności, dopuszcza też ekspertów, którzy z tych „nieformalnych” wypowiedzi są w stanie wyprowadzić opowieść zrozumiałą dla wysokiej instancji. Ale w większości wypadków, jeśli przed sądem stanie ktoś, kto płacze albo nie jest w stanie poprawnie zbudować zdania, usłyszy: „Pani się uspokoi”. Tymczasem naszą najbardziej palącą potrzebą jest stworzenie takiej przestrzeni, w której różne głosy – także te straumatyzowane i niestosujące się do zasad linearności i racjonalności – będą traktowane na równych prawach. Dyskurs prawny, ale też dyskurs obywatelski, jest bardzo mocno nastawiony na podmiot, który potrafi władać językiem określonego typu i który czuje się upoważniony do tego, by w tym języku budować roszczenia. W tym punkcie podążam zupełnie inną drogą niż część feministek i badaczek queer.
czytaj także
Na czym polega ta różnica?
Te osoby wychodzą z założenia, że należy w całości porzucić obowiązujący w debacie publicznej język, nie używać go. Mi się natomiast wydaje, że należy walczyć o odzyskanie języka, zmieniać go i kontrolować oraz piętnować nadużycia, bo inaczej pozwolimy działać takim ludziom, jak Trump czy Musk. Oni zaś, używając języka nienawiści, są w stanie zrobić więcej złego niż my dobrego w sztukach performatywnych. Jednocześnie trzeba się upominać o dyskurs zbudowany na innych zasadach, umożliwiający zabranie głosu różnym podmiotom, także tym czującym się mniej pewnie w przestrzeni publicznej lub w ogóle z niej wymazanym. Powodem słabszego odbioru ich głosu często jest obco brzmiący akcent, inne schematy budowania narracji – nasze klisze audytywne działają bardzo mocno i one też wykształcone są na wzorcach narodowo-męskich.
Podział na podmioty silne i słabe idzie dzisiaj paradoksalnie w parze z podziałem na przemoc i opiekę – przy czym to podmioty silne określają, kogo trzeba bronić, a często przedstawiają przemoc jako formę opieki. W jaki sposób dokonuje się racjonalizacja przemocy jako troski?
Moment wprowadzenia troski jako pojęcia w porządku państwa, czyli oświecenie, to narodziny sporu między dwoma imperatywami – godności i kontroli. Liberałowie, oferując nam godność, od razy wykluczają z niej kobiety. Olimpia de Gouges, autorka „Deklaracji praw kobiety i obywatelki”, ale też dramatu Zamor i Mirza krytykującego kolonialne ambicje Francji, została ścięta w 1793 roku. Nadwyżka przedoświeceniowej przemocy państwa została skonsumowana w ramach kontroli, którą oświecenie wzięło na swe sztandary. Jak w piosence zespołu The Police – „Every step you take, I’ll be watching you” – państwo zamiast surowo karać, zaczęło śledzić i kontrolować osoby, wymuszając też na nas internalizację swoich praw.
Foucault nigdy nie mówił, że represyjna moc władzy znikła – nie, ona istnieje nadal oraz znalazła sobie również inne formy wyrazu. Od przełomu XVII i XVIII wieku państwo zaczyna się troszczyć o obywateli, policja paryska, jak pisze Foucault w Nadzorować i karać, chce „prowadzić obywatela ku szczęściu”. Pytanie tylko, czy polscy geje, do których drzwi policja zapukała w 1985 roku w ramach akcji Hiacynt [polegającej na zbieraniu przez milicję informacji i represjach wobec środowiska homoseksualnych mężczyzn w PRL – przyp. red.], poczuli się szczęśliwsi? Czy 15 listopada tegoż roku, kiedy zaczęto ich ciągać na komendy bez informowania o prawach, celu przesłuchania, bez żadnego trybu, mieli poczucie opieki państwa?
Aresztowani wtedy, wspominali później, że wypytywano ich o przebieg życia seksualnego i preferencje.
Tak, często w domach, przy rodzinach. Pytano też, czy znają innych „pedałów” (takiego języka używano w latach 80.), gdzie się z nimi spotykają itd. Na komisariatach organizowano regularne przesłuchania, co kilka lat po zniesieniu stanu wojennego było dla większości zatrzymanych traumatyzujące. Regularnie próbowano ich szantażować ujawnieniem ich tożsamości psychoseksualnej przed rodziną czy w miejscu pracy.
Od 2008 roku wiemy jednak, że ta akcja została uznana przez polskie władze „uzasadnioną”, legalną.
Tak właśnie prokuratorka Janusza Kurtyki [ówczesnego szefa Instytutu Pamięci Narodowej – przyp. red], Edyta Myślewicz odpowiedziała na zgłoszenie Szymona Niemca i Jacka Adlera w 2008 roku. Wystąpili oni ze wspólnym pozwem, by uznać akcję Hiacynt za zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu. Moim zdaniem to bardzo ciekawy pozew, bo oni założyli, że homofobia jest groźna dla całego społeczeństwa, nie tylko dla gejów, z czym się absolutnie zgadzam. Operacje Hiacynt były homofobiczne, bo uznało osoby LGBTQIA+ za środowisko, które należy rozpracować, i w rezultacie potraktowało gejow i inne osoby jak kryminalistów. Państwo – i to zarówno przed 1989 rokiem, jak i po – tłumaczyło akcję Hiacynt jako wyraz troski o obywateli, bo geje padali ofiarą morderstw i byli mordercy specjalizujący się w wyszukiwaniu ofiar nieheteronormatywnych oraz również w Polsce pojawiły się przypadki zachorowań na AIDS, co władza od razu stereotypowo skojarzyła z gejami.
czytaj także
Pierwsze osoby badające akcję Hiacynt zakładały, że było to działanie wyłącznie represyjne, że państwo chciało kogoś ukarać. W sumie mieli rację – z dokumentów milicyjnych i wspomnień świadków, do których dotarłam około 2015 roku i później, jasno wynika, że polscy geje byli na celowniku milicji i służb, choć już w 1932 roku zakaz homoseksualizmu wyrzucono z kodeksu karnego, i po wojnie nie został on przywrócony. Dokumenty operacji Hiacynt sformułowane w Komendzie Głównej MO w Warszawie napisano językiem rzekomej troski – że geje mają coraz więcej kontaktów międzynarodowych i to głównie przez Austrię, a z powodu epidemii HIV-AIDS, kontakty te niosą potencjalne ryzyko rozprzestrzeniania się choroby, że padają ofiarą morderstw. Jednocześnie expressis verbis pojawia się nakaz zbadania „środowisk homoseksualnych”.
Z takimi dokumentami ciężko jest polemizować, bo one same nie nakazywały represji, a jedynie inwigilację. Zupełnie inaczej jednak wyglądała często praktyka operacji Hiacynt: szantaże, zatrzymania, przesłuchania, rewizje. I tutaj docieramy do pytania: kto określa, co to znaczy troszczyć się o gejów? Nie tylko z czyjej perspektywy, ale raczej: kto ma prawo definiować bezpieczeństwo, w jaki sposób taka dyrektywa może być realizowana przez państwo? Czy nie powinna być ona publicznie ogłoszona?
Akcja Hiacynt nigdy nie została ogłoszona publicznie, nie miała swojego Jaruzelskiego zamiast „Teleranka”. W listopadzie 1985 roku nikt nie wiedział, co się święci i jaki jest cel milicyjnych działań. Niedawno odkryłam też, co jeszcze pogarsza sprawę, że prawie wszystkie komendy wojewódzkie policji nadal posiadają dokumenty zebrane w czasie wszystkich trzech operacji Hiacynt (z lat 1985, 86 i 87) i w dalszym ciągu się nimi posługują. Tym tłumaczą niemożność ich udostępnienia mnie i innym osobom badającym tę sprawę.
Inne operacje policyjne polegają na ściganiu przestępców lub przeciwdziałaniu przestępstwom – tymczasem od 1932 roku homoseksualność nie jest w Polsce penalizowana, zatem nie było podstaw do podjęcia działań naznaczających gejów jako grupę przestępczą. Podobny rodzaj nadużycia władzy, pozornej opieki, został zastosowany w 2016 roku wobec osób działających w ramach Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza z Poznania, kiedy policja nie dopuściła ich Warszawy na czarne protesty [przeciwko projektowi zaostrzenia prawa aborcyjnego – przyp. red], przeszukała samochód, a pasażerów zatrzymano w areszcie i dokonywano kontroli osobistych. Dzisiaj, po kilku latach procesu, okazuje się, że policja nie miała prawa ich zatrzymywać.
Jak się buduje to przekształcenie opieki w przemoc?
Przy pomocy prostego mechanizmu – rozciągnięcia kategorii przestępczej na nieprzestępców. Kiedy mówi się „tu zachodzi podejrzenie…”. Tymczasem w odniesieniu do gejów w 1985 roku podejrzenie oparte było na homofobicznej przesłance, że geje mają jakieś związki z przestępczością. Należy zatem chronić przed nimi resztę, zdrową część społeczeństwa. To mechanizm uniwersalny. Doszło też do przedziwnej kreacji grupy, do której milicja w dokumentach już zdecydowanie odnosiła się jako do przestępców, czyli „prostytucji homoseksualnej”. Ani praca seksualna ani homoseksualność nie była w Polsce przedmiotem prawnego zakazu, ale połączenie tych kategorii w dokumentach milicji powoduje u jej funkcjonariuszy jakieś niezdrowe wzmożenie, że tu niby czai się przestępstwo. Ale zobaczmy – być może tu czai się wyłącznie wyjątkowe zagęszczenie negatywnych stereotypów – homofobii i nieuzasadnionej niechęci wobec osób używających własnego ciała do pracy seksualnej?
czytaj także
Jaka to skala? Ilu osobom założono teczki?
Dokumenty akcji Hiacynt zgromadzone w Warszawie mówią o ok. 5 tysiącach osób z samego regionu stołecznego. Ze Szczecina nadesłano na przykład do KGMO w 1987 roku spis ponad 600 osób, które „podejrzewano” o homoseksualność. To jest dosłowny cytat z protokołu, w którym komendant podaje pełne dane osób zatrzymanych i wskazuje je jako „podejrzane o homoseksualność”. Co to w ogóle znaczy „podejrzane o homoseksualność”? Podejrzanym to można być o kradzież czy morderstwo – o przestępstwo, a nie o legalnie neutralną tożsamość psychoseksualną, prawda? Przechowując w komendach wojewódzkich dokumenty akcji Hiacynt, polska policja nadal karmi się uprzedzeniami i stereotypami wobec osób homoseksualnych, co niestety wzmacnia zapewne negatywne postawy wobec osób LGBTQIA+ dzisiaj.
Ciekawe, że jeśli porównamy skalę Hiacynta oraz innych akcji milicyjnych pozbawionych nazwy, a skierowanych przeciwko osobom homoseksualnym, to okazuje się, że była ona niewiele mniejsza niż represje wobec osób z opozycji solidarnościowej. W 1988 roku prof. Mikołaj Kozakiewicz, marszałek sejmu, w liście do Czesława Kiszczaka pisał o 11 tysiącach teczek wygenerowanych podczas operacji Hiacynt. Dokumenty, na które natrafiłam, potwierdzają tę skalę, choć nie jestem w stanie tego dokładnie potwierdzić, bo dokumentacja jest rozrzucona po komendach wojewódzkich policji oraz w IPN, i panuje w niej kompletny chaos. Ale przybliżoną skalę można już wyznaczyć.
Troska, która powoli staje się centrum dyskursu władzy – przynajmniej na poziomie deklaracji – jest niezłą zasłoną?
Troska jest praktyką, która podtrzymuje życie – jest potrzebna, żeby nasz gatunek przetrwał. Jej marginalizacja w kulturze, prawie i filozofii politycznej była jednak ogromna i sprawiła, że praca wykonywana przez pokolenia kobiet i osób uporczywie „urasawianych” zupełnie umknęła oczom intelektualistów. Praca wykonywana w USA i innych krajach kolonialnych przez rzesze niebiałych mamek, nianiek i opiekunek w domach amerykańskiej białej klasy średniej i wyższej nie tylko została wessana do kapitału tych dwóch warstw, ale też odbyła się kosztem traum tych niebiałych osób i ich rodzin, a do dzisiaj jest tylko w niewielkim stopniu zbadana i opowiedziana.
Z drugiej strony troska podlega różnym perwersyjnym przekształceniom, kiedy państwo tłumaczy nam, że w imię naszego dobra, bezpieczeństwa, z troski musi ograniczyć swobody lub prawa jakiejś grupy, albo inną grupę musi śledzić. Nasze czasy Zygmunt Bauman nazwał „liquid surveillance”, płynną inwigilacją. To zjawisko typowe dla neoliberalizmu, gdy czułe oczy Lewiatana zwracają się na całe społeczeństwo. Możemy mówić o zawłaszczaniu pewnych form opieki przez państwo w czasach neoliberalnych, objawia się ona poprzez wprowadzanie cenzury i nadzoru, mające rzekomo stanowić remedium na jednoczesne uwolnienie rynku, rezygnację z zabezpieczeń społecznych i likwidację państwa opiekuńczego. To przywracanie konserwatywnych wartości, umacnianie zatomizowanej rodziny z ojcem w centrum, kontestacja nowoczesnych form pokrewieństwa i seksualności, to tylko pozór troski. Aby zrealizować konserwatywny model, państwo opakowuje go jako „opiekę”: mur na granicy z Meksykiem, mur na granicy z Białorusią, akcja Hiacynt – tu nie ma różnicy między RP i PRL, w każdym przypadku ta rzekoma „opieka” to w gruncie rzeczy perwersja.
czytaj także
To jest drugie oblicze państwa?
W retoryce dotyczącej państwa cały czas posługujemy się figurami ojcowskimi i boskimi – państwa nam patrzy na ręce, państwo jest surowe, jak ojciec. Tymczasem państwo coraz bardziej zachowuje się jak nadopiekuńcza matka, mówi o nas językiem zaniepokojonej troski: „to dla Twojego dobra”. I to nie jest wcale próba powiedzenia, że państwo traktuje nas dzisiaj wyłącznie z czułością, i że znika jego opresyjne ramię. Jeśli jednak chcemy dokonać sensownej krytyki państwa, musimy uwzględnić fakt, że niektóre jego funkcje stały się – nazywam to w skrócie – funkcjami macierzyńskimi. Opieka i troska, dyskurs ochrony – czy to zarodków, czy dzieci przed gejowską pornografią – to jest język, który przez stulecia kojarzyliśmy z władzą matki w domu.
Czy jest jakieś wyjście z tego pseudorodzinnego uścisku?
Czy to w odniesieniu do państwa, czy do Kościoła, który jeszcze sprawniej maskuje swoją drapieżność retoryką opieki, należy szczególnie uważać, mieć narzędzia krytyczne i demaskować język służący przemocy. Znana w Polsce grupa dziennikarsko-artystyczno-śledcza Forensic Architecture, posługująca się nowymi technologiami i metodologią śledztwa do tego, by badać okoliczności morderstw i uprowadzeń ludzi przez aparat władzy, posługuje się rozróżnieniem na krytykę i śledztwo. Krytyka z góry zna rozwiązanie, śledztwo dopiero go szuka.
Moje badanie akcji Hiacynt ma raczej wymiar śledztwa, ale nie jest pobawione krytyki. Nie zakładałam z góry intencji władzy czy przebiegu zdarzeń, ale teraz, po ośmiu latach rekonstrukcji przebiegu tej akcji, mogę jasno wskazać jej problematyczne elementy. Z mojego badania jasno wynika na przykład, że to, co często brzmi jak troska, często jest w gruncie rzeczy wyzyskiem i wykorzystaniem. Co więcej, można z takimi perwersjami troski walczyć i wygrywać. Przykład z trochę innego pola: w Polsce trzy razy sprawy w sądzie z Amazonem wygrał Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza. W jednej z tych spraw sędzia stwierdził, że Amazon dokonuje perwersji na samym pojęciu pracy, widać więc wyraźnie, że do przebadania mamy cały słownik pojęć.
***
Ewa Majewska – feministyczna teoretyczka kultury; profesorka Uniwersytetu SWPS Warszawa i kierowniczka projektu „Publiczni wbrew woli. Wytwarzanie podmiotu w archiwach akcji „Hiacynt” (NCN 2022-25). Wykładała na UDK w Berlinie, na UW i UJ, prowadziła projekty na: Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, IWM w Wiedniu oraz ICI Berlin. Jest autorką siedmiu książek, w tym Feminist Antifascism (Verso, 2021), Kontrpubliczności ludowe i feministyczne (2018), Tramwaj zwany uznaniem (2017), Sztuka jako pozór? (2013) oraz Feminizm jako filozofia społeczna (2009), jak też szeregu artykułów i esejów, publikowanych w czasopismach i tomach zbiorowych, w tym: e-flux, Signs, Third Text, Journal of Utopian Studies i in. Była współkuratorką wystawy prac Marioli Przyjemskiej w warszawskiej Zachęcie (2022-2023). W 2023 roku otrzymała Emma Goldman Award Fundacji Flex za badania zorientowane na równość.