„Ole! Olek” i disco polo jako wehikuł polityczny

O ile wśród osób deklarujących niechęć do disco polo wyniki głosowania na Wałęsę i Kwaśniewskiego były praktycznie dokładnie takie same jak w całym rozkładzie wyborców, o tyle wśród amatorów gatunku przewaga Kwaśniewskiego wynosiła 62 do 34.
Kadr z teledysku zespołu Top One. Fot. TOP-ONE OFFICIAL/Youtube.com

Gdy Rafał Trzaskowski pokazuje się z Zenkiem Martyniukiem, nawiązuje do wypróbowanych metod. Już w połowie lat 90. nie było bardziej wymownego rytuału wyjścia inteligenta do ludu niż pobujać się publicznie w rytm disco polo.

Autobus KWAK (od „Komitet Wyborczy Aleksandra Kwaśniewskiego”) był jednym z kluczy do zwycięstwa w wyborach prezydenckich w 1995 roku. Podpatrzony w kampanii Billa Clintona latem 1992 roku, KWAK przejechał między czerwcem a październikiem 1995 roku 25 tysięcy kilometrów, odwiedzając w dwóch etapach około 150 miejscowości (pierwotnie planowano nawet 250).

Trasę tournée opracowano przede wszystkim pod kątem mobilizowania życzliwego, neutralnego lub generalnie zniechęconego do polityki elektoratu. Omijano więc tradycyjne bastiony katolicko-narodowej prawicy (jak np. woj. nowosądeckie czy Kaszuby), odwiedzano za to, zwłaszcza na początku, miejscowości, gdzie Sojusz w 1993 roku zyskał niezłe wyniki, a przyjazd Kwaśniewskiego mógł się stać ważnym wydarzeniem. Natomiast w dużych miastach jego elektorat był względnie stały, a więc i możliwości mobilizacji dodatkowego, mniejsze.

Intensywne tournée Kwaśniewskiego kontrastowało z dystansem Wałęsy, niegdyś przecież trybuna ludowego, wobec tłumów na ulicy; prezydent podróżował bardzo mało, a jego sztab obawiał się spontanicznych wystąpień typu wiecowego. Wielu wyborców odczytało to jednak jako wyraz arogancji; oto Wałęsa jest tak przekonany o swym tytule do reelekcji, że nie chce mu się pofatygować, by obywateli przekonywać osobiście.

Spotkania te filmowano i fotografowano na użytek późniejszych materiałów wyborczych, ale też rejestracji incydentów, siłami własnej ekipy telewizyjnej, między innymi redaktora „Dziennika telewizyjnego” z czasów PRL, Grzegorza Woźniaka, a także znanego fotografa PAP-u, Damazego Kwiatkowskiego. Frekwencja dopisywała, bo w wielu miejscowościach Kwaśniewski był jedynym kandydatem, który je odwiedził – w 13-tysięcznym Parczewie na Lubelszczyźnie na wiec przyszło 3 tysiące osób, w podobnej wielkości Lubaczowie czy Przeworsku – po blisko pół tysiąca.

Lud gani Olka za ustępliwość wobec Kościoła

Ekipa przyjeżdżała autobusem (dość luksusowym na owe czasy mercedesem), czasem też kawalkadą samochodów, witana przez władze lub liderów lokalnych struktur SLD (co czasem wychodziło na jedno), a kandydat witał się z mieszkańcami, zazwyczaj mu życzliwymi (i nieżyczliwymi Wałęsie). Ściskał dłonie, przyjmował kwiaty, rozdawał autografy i wpisywał dedykacje na książkach i ulotkach, czasem pozował do zdjęcia, choć dużo rzadziej niż to będzie w epoce smartfonów.

Sutowski: Kwaśniewski może dziękować duchowi dziejów [rozmowa]

Rozdawano też kalendarze i plany lekcji ze zdjęciem kandydata, a prowadzącym lokalne dyskoteki – płyty i kasety z wyborczym przebojem (o którym za chwilę). Kwaśniewski zazwyczaj też odwiedzał lokalne rozgłośnie radiowe, nieraz kilka w jednym mieście i zalążkowe wtedy telewizje kablowe, dużo bardziej zainteresowane jego obecnością niż reporterzy mediów ogólnokrajowych.

Rozmowy na chodniku, ale też w wypełnionych salach dotyczyły zazwyczaj kilku powtarzających się wątków – mieszkańcy małych ośrodków atakowali Wałęsę (właściwie za wszystko, obarczając go winą za grzechy i krzywdy transformacji, od bezrobocia po niskie emerytury), ale też, ku pewnemu zaskoczeniu sztabu, Kościół katolicki.

Kwaśniewski późną wiosną w Komisji Konstytucyjnej dogadywał się bowiem nieoficjalnie z bpem Tadeuszem Pieronkiem w kwestii zapisu o neutralności światopoglądowej państwa i wtedy też wyraźnie powściągał antyklerykalny przekaz. Hierarchowie wycofali się jednak z ustaleń i wciąż potępiali postkomunistów za konstytucyjny nihilizm, za to publiczność wyborczych mityngów domagała się powstrzymania rosnących wpływów Kościoła.

Jak wspomina Danuta Waniek, „wyborcy przychodzili do Olka, żeby na nas… nakrzyczeć za zbyt ustępliwe stanowisko władzy państwowej wobec poczynań Kościoła katolickiego”. Kiedy w czerwcu rozeszła się plotka, że w Sejmie pod nieobecność wielu posłów SLD posłowie prawicy chcą poddać pod głosowanie sprawę konkordatu, cała ekipa ruszyła do Warszawy, uznając, że „jeżeli konkordat przejdzie w parlamencie, to możemy tę kampanię w tym momencie już zakończyć”.

Nie przypadkiem więc Kwaśniewski, który dotąd słynął raczej z koncyliacyjnej postawy wobec Kościoła, zaostrzył kurs – w wywiadzie dla włoskiego tygodnika „La Stampa”, przedrukowanym w „Trybunie”, mówił, że Kościół zraził do siebie wiernych agresywnym i fanatycznym zachowaniem oraz że w Polsce pełni on rolę bliską partii politycznej.

Klasyczna rama populistyczna

Waniek wspomina również, że wbrew oczekiwaniom stosunkowo mało pytano np. o mieszkania (które przestały być dobrem, formalnie przynajmniej, gwarantowanym przez państwo, więc kandydat SLD byłby naturalnym kandydatem pretensji w tej sprawie), za to bardzo często o miejsca pracy, groźbę prywatyzacji służby zdrowia czy płace nauczycielek. Kwaśniewski, dobrze przygotowany przez lokalsów i Janika, zazwyczaj radził sobie sprawnie, a w przypadkach wyraźnego braku kompetencji wchodził w rolę zatroskanego pytającego: rolnika w gminie pod Wolsztynem pytał np. o zwrot ze sztuki żywca wieprzowego, a gospodarz niuanse gospodarowania trzodą mu cierpliwie objaśniał.

Zdarzały się też sytuacje, mimo życzliwości otoczenia, mniej komfortowe. I tak np. w miejscowości Trzciana w województwie tarnowskim, na specjalną prośbę lokalnego posła, ekipa zatrzymała się na spotkanie w remizie strażackiej, w sobotę późnym popołudniem. Większość zgromadzonych przyszła nietrzeźwa. Nie byli Kwaśniewskiemu wrodzy, ale komunikacja się nie kleiła, aż w końcu jeden z nich zwrócił się do kandydata: Słuchaj no, młody, my tu na ciebie będziemy głosować, no nie, ale jedno musisz nam obiecać. Tych wszystkich złodziei z Rzeszowa wypierdolisz na zbity pysk, tak? Dopytawszy o konkrety, Kwaśniewski usłyszał, że chodzi o „całą bandę” z posłem, który ten mityng zorganizował).

Co do zasady jednak kontakt ze swoimi wyborcami Kwaśniewski miał udany, nie tylko w gminie Siedlec na zachodzie Polski, gdzie wygrał wybory… już w pierwszej turze, czym nie omieszkał pochwalić się witający go burmistrz. Kwintesencją jego przekazu do publiczności był fragment wystąpienia ze sceny w nabitej po brzegi hali sportowej w Sosnowcu, tradycyjnym bastionie lewicy:

„Media mnie nie popierają, Kościół wielokrotnie mówił, że wszystko byle nie ja, powstały nawet specjalne inicjatywy, które mają odstręczać od mojej osoby, działają również salony warszawskie, które czynią wszystko, co możliwe, żebym tylko nie wygrał… mnie chcą wybrać ludzie. Mnie chcą wybrać ludzie!”.

Kwaśniewski: Zełenski już jest bohaterem. Mężem stanu zostanie, gdy podpisze pokój i przekona do niego naród

To była klasyczna rama populistyczna – Kościół (w latach 90. oczywista część establishmentu), media i salony to typowy katalog przeciwników prawdziwego ludu – tyle że obudowana pragmatycznym dyskursem rozwiązywania problemów poprzez dialog i emploi „swojego Europejczyka”. Opalenizna, dobrze skrojone marynarki i czasem aż nazbyt gładka mowa mogły oczywiście wywołać efekt dystynkcji, a więc wyobcować kandydata z elektoratu, zwłaszcza tego gorzej wykształconego i pochodzącego z tzw. Polski B. Tym bardziej że przecież mimo tysięcy uściśniętych dłoni, zaledwie promil potencjalnych wyborców miał okazję do bezpośredniego kontaktu. A to właśnie na żywo Kwaśniewski – w sali i na ulicy będący w swoim żywiole – niemal zawsze zyskiwał.

Zrozumiały język i ton wolny od napuszenia, ideologia merytokracji połączonej z troską o słabszych, wołanie o porozumienie do wszystkich ludzi dobrej woli – to wszystko mogło być za mało, by przezwyciężyć nieufność transformowanego przez Warszawę i Waszyngton ludu. Kluczem do przełamania tej bariery musiała być estetyka. Kwaśniewski musiał pokazać, że choć sam Europejczyk, będzie swój lud do wymarzonej Europy prowadził, jednocześnie nim nie gardząc.

Przyszłość oraz styl

A w połowie lat 90. nie było bardziej wymownego rytuału wyjścia inteligenta do ludu niż pobujać się publicznie w rytm disco polo. Muzyka, której jakoby nikt nie słucha, była de facto zakazana w telewizji publicznej i stacjach radiowych. Poza festiwalem tzw. piosenki chodnikowej w 1991 roku, który TVP potraktowała jako kabaret, twórcy tego gatunku – często z klas ludowych i zazwyczaj dla nich grający – działali w obiegu koncertowo-kasetowym. To było niemal podziemie, choć trudno je nazwać niszą – nakłady kaset najpopularniejszych zespołów z tamtych czasów, jak Boys, Voyager czy Amadeo hurtownie zamawiały na tony, a nie na sztuki.

Równocześnie zatykanie nosa (a właściwie uszu) na samą wzmiankę o tym gatunku muzycznym było inteligenckim szyboletem tamtych czasów – człowieka, który aspiruje, rozpoznawano po tym, że gardzi. Inna sprawa, że inteligenccy politycy w ten sposób pogardzali także własnymi wyborcami, bo nawet w elektoracie Unii Wolności (!) ponad 60 proc. respondentów badania CBOS z 1996 roku deklarowało, że lubi ten gatunek muzyki.

Art-B: jak biznesmeni z pomocą izraelskich służb wykorzystali głód na magnetowidy

Na pomysł wykorzystania disco polo jako wehikułu politycznego wpadł podobno Tadeusz Piwowar, przyjaciel Kwaśniewskich, później m.in. wiceprezes rady fundacji charytatywnej Jolanty Kwaśniewskiej. Sztab zamówił utwór u zespołu Top One – gwiazd gatunku, acz wtedy będących, jak mówił sam ich wokalista, w tendencji spadkowej. Z tego głównie powodu dali się namówić na stworzenie kawałka politycznego, a ostatecznie przekonał ich wysłannik sztabu, młody politolog Wojciech Szewko.

Trójka polskich muzyków do spółki z raperem z Ghany Danielem Osafo Oware miała napisać i wykonać kampanijny hymn. W zamówieniu wskazano, że ma to być hit i jednocześnie zawierać przesłanie o „wybieraniu przyszłości”. Wyszło grubo powyżej oczekiwań – i tak już znany zespół zyskał swój największy przebój w karierze, a Kwaśniewski ikoniczną piosenkę wyborczą, tak naprawdę jedyną, jakie pamięta się ze wszystkich kampanii III RP.

Trudno było o bardziej zrozumiały przekaz: „Kadencje już Lechu kończy swą/najwyższy czas, aby zmienić go/Choć wielu jest takich, którzy chcą/ja jedno wiem, że to będzie on/Ole Olek, wygraj, Ole Olek, na prezydenta tylko ty/Ole Olek, dzisiaj, Ole Olek/ wybierzmy przyszłość oraz styl/Prezydent to, taki ktoś jak ty/polityk co, ma realne sny/ i program więc, to na pewno ty/ poprowadź kraj poprzez reform dni”. Potem rap w ghańskim języku twi, czyli multi-kulti w wersji familiarnej i jeszcze raz refren.

Słowa, jak zapamiętała Danuta Waniek, ciężko było dosłyszeć z kasety na przenośnym odtwarzaczu, ale muzyka mogła „zażreć” – szefowa sztabu dla sprawy stłumiła inteligencki wstręt i dała zielone światło. Klip do piosenki nagrano w czasie prawyborów we Wrześni, pod sam koniec lata, z przebitkami rodzin, głównie matek z małymi dziećmi i młodzieżą radośnie podrygującą do rytmu przeboju. Widzimy na nim obrazy swojskie graniczące z przaśnością, ale też profesjonalizm produkcji i naturalność kandydata, który klaszcząc i kołysząc jasnowłosą dziewczynkę na ręku, sprawia wrażenie, jakby naprawdę dobrze się bawił.

9 procent i niezbędny Polsat

Z takim kawałkiem nie można było lepiej trafić w czas – oto bowiem na sześć tygodni przed I turą wyborów najpopularniejszy program z muzyką disco polo, czyli coniedzielny, polsatowski „Disco relax” uruchomił listę przebojów. Tydzień przed I turą piosenka będąca po prostu klipem wyborczym weszła jako nowość na 9. miejsce (zapowiedziana jako „piosenka bardzo na czasie, bo już za tydzień wybory!”), a 5 listopada była już druga (choć ze względu na ciszę wyborczą tego kawałka nie wyemitowano, zaraz po Shazzie na miejscu trzecim puszczono zwycięzcę, Bohdana Smolenia). W niedzielę między turami wyborów – i zarazem w dniu legendarnej debaty z Lechem Wałęsą – spadła wprawdzie na piąte miejsce, by w dniu II tury znów awansować na trzecie.

Jednak szczęściu, jak to zwykle bywa, trzeba było pomóc. Wejście piosenki na listę nie odbywało się całkiem spontaniczne, bo Polsat to przecież stacja komercyjna. Jak pisze autorka książki Nikt nie słucha. Reportaże o disco-polo: „Producenci Disco Relaxu nie wnikali w treść ani przesłanie, bo tam się płaciło za emisję teledysków. Wytwórnia płaciła określone stawki i promowała swoje zespoły. Sztabowcy Kwaśniewskiego doskonale wiedzieli, co robić. Znali moc programu i wiedzieli, kiedy wpuścić na antenę – nie za wcześnie, ani nie za późno, dokładnie wtedy, by był na topie podczas wyborów. Wszystko było idealnie wyliczone”.

Polonia Disco: post disco polo z offu

czytaj także

Biorąc pod uwagę kanały dystrybucji muzyki disco polo w tamtym czasie, wejście na listę „Disco relaxu” było kluczowe. Bez tego, przy braku wstępu tego gatunku do innych niż Polsat mediów elektronicznych, „poczta pantoflowa” uruchomiłaby falę popularności utworu dopiero po głosowaniu w II turze.

Bezpośredni wpływ przeboju Top One na wynik wyborów trudno, rzecz jasna, oszacować. Autorka reportażu, przywołuje słowa Pawła Kucharskiego, wokalisty zespołu, którego sztabowcy Kwaśniewskiego mieli poinformować, jakoby „dzięki wyborczej piosence notowania przyszłego prezydenta wzrosły o dziewięć punktów procentowych”.

Taki rezultat emisji teledysków czy wystąpień na koncertach w ciągu paru tygodni wydaje się mało prawdopodobny. Na podstawie badań CBOS-u można jednak domniemywać, że utwór swą rolę odegrał: o ile wśród osób deklarujących niechęć do gatunku wyniki głosowania na Wałęsę i Kwaśniewskiego były praktycznie dokładnie takie same jak w całym rozkładzie wyborców, o tyle wśród amatorów disco-polo przewaga Kwaśniewskiego wynosiła 62 do 34.

Najbardziej prawdopodobne jest, że występ Kwaśniewskiego na scenie, wyborczy klip i przebój docierający do milionów odbiorców pomogły utrwalić jego wizerunek człowieka bliskiego ludu, mimo wyższego (niż Lech Wałęsa) wykształcenia oraz inteligenckiego, szczególnie w debatach telewizyjnych, sposobu wysławiania się.

**

Fragment książki Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna (Tom 1, 1954–1995), która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij