Jeśli chcemy zrozumieć historyczną genealogię opresji, która towarzyszy pracy seksualnej, to niestety nie da się tego opowiedzieć bez języka, który służył legitymizowaniu tej opresji – mówi Anna Dobrowolska, autorka książki „Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL”, w rozmowie z Natalią Sawką.
Natalia Sawka: Dziunia, jedna z bohaterek twojej książki, mówi, że problemy psychiczne pracownic seksualnych nie wynikają z ich zawodu, tylko z presji społeczeństwa. Jak interpretujesz jej słowa?
Anna Dobrowolska: Dziunia mówi nowoczesnym językiem, który silnie wyprzedza dyskurs tamtych czasów. Takie słowa mogłybyśmy równie dobrze usłyszeć współcześnie z ust osoby świadczącej usługi seksualne. Jej wypowiedź pochodzi z filmu dokumentalnego Wolny zawód z 1981 roku w reżyserii Andrzeja Titkowa. Opowieść Dziuni wskazuje na główną myśl, która stała u podstaw ruchu walczącego o prawa osób pracujących seksualnie: że opresja i przemoc, jakich doświadczają te osoby, i problemy psychiczne, jakie bywają ich udziałem, są efektem stygmatyzacji społecznej.
Spychanie tej pracy do czarnej strefy czy związane z nią tabu sprawiają, że rzeczywistość, w której się żyje, może być obciążająca psychicznie. Stygmatyzacja zaś powoduje, że te osoby nie tylko muszą sobie radzić z trudnymi warunkami pracy, ale też są zmuszone do milczenia. Nie mają możliwości mówienia o swoich problemach, nie mogą walczyć o swoje prawa. Ta społeczna podwójna moralność, która pozwala na korzystanie z usług seksualnych, ale nie przyznaje dostarczającym je osobom prawa do nazywania tego, co robią, zawodem, jest dużo gorszym obciążeniem psychicznym niż problemy, z którymi muszą się one mierzyć w codziennej pracy.
Czy twoje podejście do języka, jakim mówi się o pracy seksualnej, zmieniało się z biegiem czasu?
Moje myślenie zaczęło się zmieniać trochę wcześniej, gdy zbierałam materiał. Do pisania usiadłam na trzecim roku studiów, jeszcze podczas badań do pracy licencjackiej. Gdy zaczęłam bliżej przyglądać się różnym dokumentom, zdałam sobie sprawę, jak gigantyczna jest literatura na temat usług seksualnych i towarzyszącego im języka. Dziś bardzo trudno przechodzi mi przez gardło określenie „prostytucja”, a kiedyś wydawało mi się ono neutralne.
Neutralne?
Wszyscy go przecież używają. Mówi się „najstarszy zawód świata”, ale mało jest refleksji nad jego historią czy społecznymi kontekstami funkcjonowania tego języka. Stygmatyzacja usług seksualnych jest tak głęboko wpisana w dominujący dyskurs, że właściwie jej nie zauważamy. Im dłużej pracuję z tym tematem, tym więcej wyzwań związanych z językiem widzę. Obecnie używam określenia „prostytucja” tylko wtedy, kiedy cytuję dokumenty lub opowiadam, jakim językiem operują moje źródła, a te w przeważającej większości stosują ten termin. Jako historyczka nie mogłam tego zignorować. W pozostałych przypadkach staram się jednak mówić o usługach czy pracy seksualnej.
Chciałaś pokazać, że jest inny sposób pisania o usługach seksualnych?
Tak, i podkreślić, że ten nowy język pochodzi od osób pracujących seksualnie, jest realizacją ich postulatów. Bardzo dobrze opisuje też przemianę konceptualizacji usług seksualnych, która się dokonuje w okresie PRL-u. Nie zauważylibyśmy jej, gdybyśmy cały czas mówili o „prostytucji”. Określenie „prostytucja” jest zresztą ahistoryczne, bo zrównuje usługi seksualne w Polsce XIX i XX wieku, podczas gdy doświadczenia, regulacje prawne i dyskurs publiczny są diametralnie różne. Dlatego staram się wypracować nowy język, bardziej wrażliwy zarówno na zmieniającą się rzeczywistość społeczną, jak i na głos osób pracujących seksualnie. Dla mnie to też jest proces skłaniający do autometodologicznej refleksji. Gdybym teraz usiadła do napisania tej książki, to pewnie byłabym jeszcze bardziej wrażliwa na język i dyskurs z nim związany.
Pielęgniarki nie były jedyną grupą dotkniętą zarzutami o seksualną rozwiązłość
czytaj także
Ale jednak zdecydowałaś się na tytuł, w którym występują oba terminy.
Tak, zależało mi, by moja książka była czymś więcej niż tylko pracą naukową. Chciałam, by ta opowieść trafiła nie tylko w ręce osób, które zajmują się zawodowo historią Polski Ludowej, usługami seksualnymi czy prawami kobiet. Ważne było dla mnie, żeby książka wywołała też refleksję u zwykłego czytelnika. Dlatego zależało mi, by tytuł był zrozumiały dla wszystkich tych grup. Gdybym mówiła tylko o historii pracy seksualnej, moja książka mogłaby zostać zignorowana przez konserwatywnych historyków, dla których określenie to jest nieakceptowalne lub nigdy wcześniej się z nim nie spotkali.
Dlaczego?
Po pierwsze, dla historyczek i historyków niezwykle ważne jest operowanie językiem źródeł i epoki, którą opisujemy. Ahistoryczność języka jest jednym z poważniejszych metodologicznych wyzwań, z którymi muszą mierzyć się osoby starające się pisać historię z perspektywy lewicowej. Skoro źródła nie mówią „praca seksualna”, to w klasycznej optyce nie powinniśmy tego określenia stosować. Ja staram się jednak pokazać, że język można sproblematyzować na wiele różnych sposobów, unikając ryzyka ahistoryczności. Używać języka źródeł, ale jednocześnie pokazać ich problematyczność i nasz dystans wobec tych kategorii.
Z tym wiąże się problem braku odniesień. Określenie „praca seksualna” nie jest obecne w refleksji historycznej czy socjologicznej (z wyjątkiem prac socjolożek takich jak Agata Dziuban, Anna Ratecka czy Izabela Ślęzak). Moja książka to pierwsza praca historyczna po polsku, która w ogóle używa tego pojęcia. Dlatego dla mnie to również eksperyment metodologiczny, próba znalezienia nowego języka do pisania historii usług seksualnych. Mam nadzieję, że to będzie początek ciekawej dyskusji na polu historycznym. Chciałam dotrzeć też do osób, które nie znają tej terminologii, ale zaciekawi je historia prostytucji. Może jak otworzą tę książkę, to dowiedzą się, że istnieje taki język, i go zaakceptują. Albo nawet uświadomią sobie, że język nie jest przezroczysty, lecz jest narzędziem utrwalania, powielania czy tworzenia struktur władzy.
Moje ciało, mój wybór? Tak, dlatego pracuję na czacie erotycznym
czytaj także
Spotkałaś się z zarzutami dotyczącymi pojęć, jakie stosujesz?
Tak, według krytyków używanie określenia „prostytucja” to powielanie tego piętna, za którym kryje się postrzeganie pracy seksualnej jako jednej ze społecznych patologii. Współcześnie należy mówić o pracy seksualnej i używać niestygmatyzującego języka. Zgadzam się z nimi w stu procentach. Natomiast jeśli chcemy zrozumieć historyczną genealogię opresji, która towarzyszy pracy seksualnej, to niestety nie da się tego opowiedzieć bez języka, który służył legitymizowaniu tej opresji. A język ten był powiązany z pojęciem „prostytucji” i wszystkim, co się z tym społecznym imaginarium wiązało. Dlatego staram się ten język krytycznie opisać, pokazać jego uwikłanie w społeczne i polityczne konteksty, które sprawiały, że stygmatyzacja osób świadczących usługi seksualne była tak trwała.
Krystyna, jedna z twoich bohaterek, urodziła się przed wojną, w czasie okupacji pracowała w fabryce koszy. Potem Niemcy wywieźli ją do Grodna do pracy w okopach. Za ucieczkę stamtąd jeszcze przed końcem wojny trafiła do więzienia w Toruniu. Po sześciu miesiącach odsiadki wyjechała do Łodzi. Później koleżanka kradnie jej dokumenty, więc kobieta w poszukiwaniu zarobku łapie się różnych prac w sklepie czy ogrodzie. Wyjeżdża do Legnicy i sypia na Dworcu Głównym. Zaczyna świadczyć usługi seksualne i to staje się jej jedynym źródłem utrzymania. Miałaś możliwość skontaktowania się ze swoimi bohaterkami?
Nie, i była to moja świadoma decyzja metodologiczna, choć wiem, że bez takich badań trudno opisać doświadczenie osób świadczących usługi seksualne w okresie PRL-u. Ja w książce koncentruję się jednak przede wszystkim na dyskursie władzy oraz reprezentacjach „prostytucji” w kulturze popularnej i w prasie. Mam nadzieję, że na kolejne badania, bardziej skoncentrowane na jednostkowych doświadczeniach, przyjdzie wkrótce pora.
Co do bezpośredniego kontaktu z moimi bohaterkami – nawet gdyby udało mi się do nich dotrzeć, miałabym wątpliwości etyczne. Krystyna miałaby dziś 95 lat. Być może ona i inne kobiety nie chciałyby rozmawiać lub czułyby się niekomfortowo, że przypominam te biografie pod koniec ich życia. Obawiałabym się, że społeczna stygmatyzacja zdominuje chęć opowiadania o swoim doświadczeniu. Nie wiem też, czy etyczne byłoby wykorzystywanie danych osobowych osób, które w latach 40. były przesłuchiwane przez Urząd Bezpieczeństwa.
Moja książka to pierwsza monografia, która mówi o historii usług seksualnych w powojennej Polsce. Miałam poczucie, że potrzebne jest szerokie spojrzenie na okres PRL-u i pokazanie dyskursu dotyczącego tego tematu. Chciałam też podważyć pamięć społeczną usług seksualnych tego okresu i obalić mizoginistyczny język, który o niej opowiada. Nie mam jednak wątpliwości, że to dopiero początek badań i udało mi się opowiedzieć jedynie ułamek tych historii.
Nieraz podkreślasz, że pracy seksualnej podejmowały się dziewczyny młode, które chciały uciec z domu, by uniezależnić się ekonomicznie od rodziców czy męża. Szukały pieniędzy, chciały spróbować luksusu i bogactwa. Czy podobne historie mogły dotyczyć kobiet, które odpowiadałyby współczesnemu wyobrażeniu o klasie średniej?
Jeśli chodzi o pierwsze trzy dekady, to stereotyp jest taki, że w pracę seksualną angażowały się kobiety o pochodzeniu robotniczym i chłopskim. Mówiąc współcześnie – z klasy ludowej. Na pewno był to dla nich jakiś sposób na wyrwanie się z biedy. Zmiana następuje w latach 70. Pokazuje to przemianę, która w tych latach zachodzi w podejściu do seksualności, pieniądza i konsumpcji. Milicjanci mają trudności w zrozumieniu, dlaczego „prostytucją” – w ich języku – zajmują się również kobiety pochodzące z rodzin drobnych urzędników niskiego szczebla. Nagle pojawiają się dziewczyny, które mogłyby robić coś innego, „wybrać lepszą przyszłość”, jednak usługi seksualne oferują możliwość ciekawszego życia. Te młode kobiety mają rodziców i pieniądze, ale kontakty z cudzoziemcami dają im zupełnie nowe możliwości. Należą do pokolenia wyżu demograficznego tzw. baby boomu, które wchodzi w dorosłość na początku lat 70. To nowe życie jest całkowicie niezrozumiałe dla ich rodziców, którzy w dorosłość wchodzili w latach 40.–50. – dla nich wartością była praca, stabilność i odbudowa państwa. Natomiast dla ich dzieci coraz ważniejszą wartością jest zabawa, pieniądze i odkrywanie świata.
czytaj także
Kobietą świadczącą usługi seksualne nie jest już „gruzinka” z lat 50., która pracuje na gruzach powojennych miast, tylko „mewka” poszukująca klientów wśród marynarzy zachodnich statków, marząca o małżeństwie z cudzoziemcem, lub „tirówka”, której zarobki wypłacane są w markach, dolarach lub frankach.
Wśród kobiet pojawia się przeświadczenie, że w pracy nie chodzi tylko o pieniądze, choć one są bardzo ważne, bo nie tylko dają możliwości konsumpcyjne, ale też możliwość doświadczenia innego świata. To już nie są dziewczyny pochodzące ze „społecznego marginesu”, które przyjechały do miasta, by zarobić na życie. W dokumentach milicyjnych czy artykułach prasowych z tego okresu kobiety pracujące seksualnie to raczej dziewczyny przesiadujące w kawiarniach luksusowych hoteli, w których pojawiali się cudzoziemcy. Piją drogi alkohol, noszą kosztowne ubrania i perfumy oraz nawiązują relacje z inżynierami z Zachodu czy biznesmenami z krajów arabskich.
Mogły decydować, kto będzie ich klientem?
Dla ekspertów, którzy pisali w tamtych czasach na temat kobiet pracujących seksualnie, był to spory problem. Ogólna definicja prostytucji, którą przywoływali kryminolodzy, zakładała, że „prostytutka to kobieta, która nie ma wyboru swojego partnera seksualnego”. Musi pójść do łóżka z każdym, kto zapłaci. Dlatego tak trudno opisać rynek usług seksualnych lat 70. za pomocą starych kategorii. „Dewizówki” nie chciały pracować z Polakami, a jeśli z cudzoziemcami, to tylko określonej narodowości.
Wspominasz relację 26-letniej Bolesławy, której w połowie lat 50. imponuje życie lokalowe i dansingi. Kobieta opowiada, że choroby weneryczne można częściej spotkać wśród kobiet z lokali niż wśród tzw. ulicznych. Jak mówi: „robotnik i prosty człowiek jest zdrów. On normalnie w domu żyje, ma rodzinę. […] Za to taki lepszy dyrektor, co po lokalach chodzi od dziewczyny do dziewczyny, ten to może zarazić”.
Przez wiele dekad jeszcze przed początkiem PRL-u symbolem kontroli prostytucji były tak zwane czarne książeczki. Funkcjonowały w XIX wieku i w II Rzeczpospolitej. Od kobiet zarejestrowanych jako „prostytutki” w tamtym okresie wymagano, by regularnie stawiały się na kontrolę lekarską. Ale badania nie były robione w trosce o zdrowie kobiet świadczących usługi seksualne, tylko w celu sprawdzenia, czy nie stanowią zagrożenia dla klientów. Chodziło o to, by nie zarażały mężczyzn, którzy by mogli przynieść choroby swoim żonom.
Co było później?
Po 1952 roku zrezygnowano całkowicie z oficjalnej ewidencji prostytucji. Książeczki wyparło prawo przeciwweneryczne, z którego korzystali milicjanci. Dekret Bieruta o zwalczaniu chorób wenerycznych z 1946 roku wprowadzał obowiązkowe leczenie wszystkich dotkniętych tymi chorobami osób. W praktyce jednak dotyczył przede wszystkim kobiet pracujących seksualnie, ponieważ łatwo było je namierzyć. Z kolei koniec lat 40. przyniósł Akcję „W”, czyli zorganizowaną masową walkę z chorobami wenerycznymi. Otwierano więcej przychodni wenerologicznych, doszkalano lekarzy i prowadzono akcje edukacyjne. W głównej mierze była to akcja pronatalistyczna nakierowana na odbudowę socjalistycznego państwa. Kobiety pracujące seksualnie przedstawiano więc jako zagrożenie dla zdrowia rodzin.
Pojawia się też penicylina, pierwszy antybiotyk, który odmienia medycynę.
I zupełnie zmienia się pole dyskusji o chorobach przenoszonych drogą płciową – do czasu wybuchu paniki wokół epidemii HIV/AIDS w latach 80. Penicylina pozwala władzy na otwartą, jak na tamte czasy, kampanię informującą o zdrowiu publicznym. W mojej opinii stosunkowo progresywną, ponieważ zamiast podkreślać zło moralne, mówiono wtedy o leczeniu, które w PRL-u było możliwe i darmowe. Podkreślano, że chorób wenerycznych nie należy się wstydzić. Że trzeba przyjść do lekarza, który pomoże i wyleczy.
Co to zmienia?
Paradoksalnie wydaje mi się, że o chorobach przenoszonych drogą płciową w środowisku osób pracujących seksualnie zaczyna się wtedy mówić o wiele mniej. Milicja nie prowadzi regularnych kontroli. Według mnie rozkwit luksusowych usług seksualnych w latach 70. możemy tłumaczyć też tym czynnikiem, ponieważ praca seksualna przestaje być tak dużym zagrożeniem dla zdrowia. Zmniejsza się społeczna stygmatyzacja. Wzrastają zarobki i pojawiają się zupełnie nowe możliwości, m.in. związane z wyjazdem za granicę.
Staśko: Bronię „dziewczyn z Dubaju” przed Dodą (i kapitalizmem)
czytaj także
Ale relacje z milicją nie słabną. Później pojawi się współpraca ze służbami bezpieczeństwa. W Niemieckiej Republice Demokratycznej służba bezpieczeństwa również wykorzystywała osoby świadczące usługi seksualne do pozyskiwania informacji na temat klientów. Czy te osoby miały jakieś korzyści ze współpracy?
Porównanie Polski z NRD jest o tyle istotne, że w obu tych państwach obowiązuje inne prawo. W Polsce świadczenie usług seksualnych nie jest obciążone karą. Mówiąc prościej: „prostytucja” nigdy nie była prawnie zakazana. Karane było narażanie na zakażenie chorobą weneryczną czy czerpanie korzyści z cudzej pracy seksualnej. Natomiast w NRD „prostytucja” była nielegalna od 1968 roku i groziła za nią kara więzienia.
Rzeczywistość, w której funkcjonowały kobiety pracujące seksualnie w obu państwach, była więc zgoła inna. W NRD wybór był prosty: albo pójdą do więzienia za świadczenie usług seksualnych, albo będą współpracować. Natomiast w Polsce była przestrzeń do negocjacji. Czasem kobietom trudno było odmówić, bo inaczej miałyby zakaz pojawiania się w hotelach i restauracjach, w których pracowały. A to oznaczałoby mniej klientów i pieniędzy. Kobiety pracujące seksualnie wypracowywały więc różne strategie, by jak najmniej dać i jak najwięcej wyciągnąć dla siebie. Wykorzystywały funkcjonariuszy np. do zemsty na klientach, którzy im się narazili.
W latach 80. zauważasz początki walki o podmiotowość pracownic seksualnych. Jednym z jej przejawów jest napisany w 1985 roku list pracownic seksualnych z Gdańska do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka, w którym twierdzą, że podczas zatrzymania przez funkcjonariuszy naruszono ich prawa.
To nie jest jedyny list do Kiszczaka, który udało mi się znaleźć. Choć może to się wydawać abstrakcyjne, w latach 80. różne grupy, które wychodziły poza tradycyjne ramy seksualności, widziały potencjalnego sojusznika we władzach państwowych. MSW nie zawsze było traktowane jako narzędzie opresji. Czasem widziano w funkcjonariuszach potencjalnych sojuszników.
Dlaczego akurat wtedy kobiety pracujące seksualnie zabierają głos w swojej sprawie?
Myślę, że ta zmiana zaczęła się już w latach 70., kiedy w tym zawodzie rozpoczynają pracę kobiety traktujące go jako szerszy plan emancypacji ekonomicznej poprzez małżeństwo z cudzoziemcem czy wyjazd za granicę. W ciągu nocy zarabiały tyle ile robotnik przez miesiąc. Więc mogły sobie pozwolić na większą niezależność, bo nawet jeśli miały zapłacić portierowi w hotelu kilka tysięcy złotych, by przymykał oko na ich działalność, to koniec końców pozostawało im bardzo dużo pieniędzy. Kobiety były wówczas w stanie kształtować swoją niezależność na rynku usług seksualnych. W związku z tym pojawiło się wśród nich poczucie, że mają prawo być traktowane podmiotowo.
Duże zainteresowanie w mediach wzbudził też proces portierów z Hotelu Europejskiego, który toczył się w warszawskich sądach w latach 70.
To świetna ilustracja tego procesu stopniowej emancypacji. Kobiety zgłosiły prokuraturze, że są wykorzystywane, bo za przebywanie w hotelu wymagano od nich zbyt wysokich opłat. To zupełne odwrócenie porządku – kobiety pracujące seksualnie jako oskarżające – a nie oskarżone, wywołało ogromne poruszenie wśród dziennikarzy.
A czy udało ci się wybadać, jaki był stosunek działaczy „Solidarności” wobec kobiet świadczących usługi seksualne?
Wydaje mi się, że temat seksualności nie był dla „Solidarności” kluczowy, choć na pewno nie był zupełnie ignorowany. Przykładem może być afera tak zwanego „Dziwexu” wiosną 1981 roku. Była ona poniekąd interpretowana jako zdobycz karnawału „Solidarności”. Chodziło o domniemany handel ludźmi organizowany przez pracowników państwowej instytucji – Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych – który polegał na wysyłaniu dziewczyn do włoskich klubów. Miały być tancerkami, ale oczekiwano od nich świadczenia usług seksualnych. Komisja „Solidarności” działająca w ZPR w oświadczeniu wzywała do transparentności w życiu publicznym, by możliwe było przeciwdziałanie tego typu nadużyciom.
Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu
czytaj także
Najbardziej rozpoznawalna w Polsce koalicja na rzecz praw pracownic i pracowników seksualnych Sex Work Polska powstała w 2014 roku. Jak myślisz, kiedy pojawiły się pierwsze próby zawiązania się tego środowiska?
O to należy zapytać osoby zaangażowane w zakładanie koalicji. Sama jestem ciekawa, jak przebiegał proces ich organizowania się i chętnie przeczytałabym na ten temat książkę. Jeśli chodzi o perspektywę historyczną, to wydaje mi się, że opisywany przeze mnie w książce proces upodmiotowienia osób pracujących seksualnie i tworzenia solidarności w środowisku mógł zostać brutalnie przerwany w latach 90. W Polsce zniknęły warunki społeczne, w których mogły istnieć niezależne przedsiębiorczynie seksualne. Otwierają się granice, znika korzystny przelicznik dewizowy i pojawia się zorganizowana przestępczość na dużą skalę. W rzeczywistości, w której osoby pracujące seksualnie mogły dotychczas wyrażać swoją podmiotowość i walczyć o swoje prawa, nastąpił pewien regres.
Nie bez znaczenia jest też na pewno to, że teraz, dzięki mediom społecznościowym, dużo łatwiej się sieciować. Opisywane przeze mnie próby mobilizacji środowiska w latach 70. czy 80. były bardzo lokalne, nie znalazłam informacji o próbach stworzenia ogólnopolskiej koalicji, bo nie było ani narzędzi, ani możliwości. Warunki do rozwoju aktywności obywatelskiej w schyłkowym socjalizmie były też zupełnie inne.
Pokazujesz, że język, jakim mówi się o pracy seksualnej, był pełen uprzedzeń. Myślisz, że za dziesięć lat też taki będzie?
Myślę, że wiele jest jeszcze do zrobienia, ale optymistyczne jest to, jak dużo ostatnio mówimy w Polsce o języku. W tej chwili szczególnie w środowiskach lewicowych toczy się wiele dyskusji o tym, w jaki sposób rozmawiać o pracy seksualnej i seksualności w ogóle. W debacie publicznej zaczyna być również słyszany głos osób świadczących usługi seksualne. To moim zdaniem pierwszy krok, by zwalczać stygmatyzację i szukać nowego języka.
Z drugiej strony w Polsce sytuacja kobiet się pogarsza.
Zwłaszcza jeśli mówimy o prawach reprodukcyjnych. Mam wrażenie, że czeka nas tu długa walka. Dla mnie, jako historyczki, kluczowe jest budowanie w Polsce historii seksualności jako osobnej dyscypliny. Pokazywanie, że jest to obszar życia zarówno prywatnego, jak i społecznego i wiele może nam powiedzieć o społeczeństwie jako takim. Czy okres po drugiej wojnie światowej był czasem powolnej, lecz stałej liberalizacji, czy jednak był to okres stagnacji, a dopiero po 1989 roku wybuchła wolność seksualna? Mam nadzieję, że Zawodowe dziewczyny będą głosem w dyskusji nad seksualną transformacją społeczeństwa polskiego.
czytaj także
Natomiast jeśli chodzi o dyskusję nad prawami reprodukcyjnymi, to rolę historii widzę w podważaniu przekonania, że po 1989 roku w Polsce nastąpiła wolność i jednoznaczna liberalizacja każdego aspektu życia. Że wszyscy zaczęli żyć lepiej. Historia praw reprodukcyjnych sugeruje coś wręcz odwrotnego. Lata 90. oprócz sex-shopów i kolorowych reklam przyniosły ograniczenie praw kobiet. Warto też pokazywać, że reżim reprodukcyjny, który obecnie panuje w Polsce, nie jest dany raz na zawsze i jest cofnięciem w stosunku do trendu, który trwał przez czterdzieści lat Polski Ludowej.
**
Anna Dobrowolska – historyczka. Na Wydziale Historii Uniwersytetu Oksfordzkiego pracuje nad doktoratem poświęconym rewolucji seksualnej w PRL na przykładzie zmieniającego się stosunku do nagości. Laureatka Diamentowego Grantu MNiSW na badania nad przemianami obyczajowości w powojennej Polsce. Członkini redakcji „Magazynu Kontakt”. Jej książka Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL ukazała się w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.