Film, Weekend

Męskie sprawy [o „Zamachu na papieża”]

Wiele osób „Zamach na papieża” oglądać będzie zapewne jak hołd oddany „Psom”. Dla mnie ostatni film Pasikowskiego to pochwała wizji męskości zarazem toksycznej i szlachetnej, czułej i bezwzględnej, odpornej na wszelkiego rodzaju krytyczne przewartościowania.

Zamach na papieża – dziewiąty i podobno ostatni wspólny film Władysława Pasikowskiego i Bogusława Lindy – ogląda się jak rozbrajająco anachroniczną laurkę wystawioną najntisowej, potransformacyjnej męskości, która za sprawą trylogii Psy na stałe wpisała się w historię rodzimej popkultury. Męskości, dodajmy, maczystowskiej, seksistowskiej i do cna jednowymiarowej.

Grany przez Lindę Konstanty „Bruno” Brusicki to emerytowany snajper, uczestnik wojny sześciodniowej, zabójca Bieruta, który na koncie ma także udział w trzech konfliktach zbrojnych, pobyt w stalagu i przeżycie pozorowanej egzekucji. Aktualnie – czyli we wczesnych latach 80. XX wieku, kiedy toczy się akcja – ma także złośliwy nowotwór płuc w piątym stadium (choć, jak przytomnie zauważa w scenie rozmowy z lekarką, „są tylko cztery”); dwa, góra trzy miesiące życia, które mu pozostały, powinien spędzić na „leżeniu z cewnikiem na wacku i pod tlenem”. Wynajmuje więc dom na odludziu, zaopatruje się w sprzęt wędkarski i opłaca zaprzyjaźnioną pracownicę seksualną, „Biankę” (Karolina Gruszka), aby dotrzymywała mu towarzystwa.

Tę idyllę zakłóci jednak pojawienie się znajomego z przeszłości: pułkownik Szymurek (Ireneusz Czop) i towarzyszący mu młodszy kolega, Władeczek (Dobromir Dymecki), złożą „Brunowi” propozycję nie do odrzucenia: zlikwidować Mehmeta Aliego Ağcę tuż po tym, jak ten dokona zamachu na Jana Pawła II. „Zabijecie ojca świętego?” – dopytuje oniemiały protagonista. Może i jest w stanie pobić kierowcę autobusu, któremu prawie wszedł  pod koła, może i „pierwszego klechę zabił widelcem” w wieku jedenastu lat, ale to człowiek honoru i zasad, toteż planów morderstwa przywódcy Kościoła katolickiego, w dodatku Polaka, nie potrafi z początku objąć rozumem.

Strasznie, kurwa, szkoda [Sutowski ogląda „Psy 3”]

Setka i galaretka

W Zamachu na papieża o wiele bardziej niż fantazja na temat „jednej z najbardziej tajemniczych operacji służb specjalnych XX wieku” i obudowujące ją konteksty polityczne fascynowała mnie wspomniana już, zupełnie przebrzmiała wizja męskości, którą Pasikowski od lat realizuje z właściwą sobie dziaderską konsekwencją. W lokalnym barze „Bruno” zamawia „setkę i galaretkę”; tam też regularnie łoi wódę i ciupie w pokera z komendantem milicji (Zbigniew Zamachowski), wysoko postawionym aparatczykiem, Bolkiem Klimasem (Adam Woronowicz), i farmaceutą Marcelem Lasoniem (Wojciech Zieliński). Portretując polską prowincję – pogrążoną w beznadziei, szarzyźnie i bezczasie – Pasikowski odhacza wszystkie punkty obowiązkowe: alkoholizm, przemoc domowa, samosądy, antysemityzm, parafialne odpusty i potańcówki zakończone mordobiciem.

W razie gdyby intryga na szczytach komunistycznej władzy nie wystarczyła, reżyser i scenarzysta zarazem wzbogaca dwugodzinną fabułę o wątek kryminalny: w miasteczku co rusz giną bowiem dzieci. „Co się teraz na tym świecie wyprawia. Kiedyś to Żydzi, a teraz?” – trapią się rozmawiające na komisariacie kobiety. Choć, jak nietrudno się domyślić, sprawcą porwań i morderstw nie jest przedstawiciel jakiejkolwiek etnicznej mniejszości, mały Jasio Klimas (Marcel Rebandel) z bliżej niewyjaśnionych przyczyn chowa się przed „dybukiem”, który „niejedno ma imię” i „nie tylko dzieci bierze”. Crossoveru antysemickiego mitu mordu rytualnego z pochodzącym z żydowskiego folkloru motywem ducha zmarłego (który nawiedza ciało osoby żyjącej w poszukiwaniu spokoju) nie było w moim filmowym bingo na 2025 rok, ale jak widać rodzima kinematografia pełna jest niespodzianek.

Autobus Arabów

Gdy tylko w jednej z wielu głębokich rozmów „Bianki” i „Brunona” – których relację należałoby chyba nazwać platoniczną – padło pytanie o wiarę w boga, przeczuwałam, że źle się to skończy. Zarzuciwszy protagoniście bluźnierstwo, kobieta dodaje: „Pomodlę się za ciebie”. „Na tych samych kolanach, na których pracujesz?” – odparowuje z charakterystyczną, nosową manierą bohater Lindy, a ja zachodzę w głowę, czy dywagacje o wierze zwęziły nagle jego horyzont myślowy? Wszak profesja Marysi – bo tak ma naprawdę na imię, cóż za zmyślna żonglerka stereotypem dziwki i świętej! – nie była dotąd ani tajemnicą, ani specjalnym problemem. Wprost przeciwnie, właściwie definiowała tę postać.

Interakcjom tych dwojga warto zresztą poświęcić więcej uwagi: wracającego z misji „Brunona” „Bianka” – spowita poranną, gęstą, podkarpacką mgłą – wita siedząc na werandzie, boso, w cieniutkiej koszuli nocnej, pełnym makijażu i rozchełstanym swetrze. Choć częściej niż na samotność skarży się na brak kawy lub kartek, zdarza jej się zapytać zalotnie, czy grany przez Lindę bohater „zerżnie ją w nowym mieszkaniu” („Może później”) albo czy „przyjdzie [do niej], zanim zaśnie”. „Nie zasypiaj, to przyjdę” – odpowiada filozoficznie siwowłosy amant-madafaka, nad popędem seksualnym panujący jak chyba nad żadnym innym. Zamiast do alkowy, zwykle udaje się on do stodoły; upojne noce spędza na zabawach z bronią, z pietyzmem wykonując całe mnóstwo czynności, które fabularnie niczego nowego co prawda nie wnoszą, ale za to dobitnie ilustrują zamiłowanie Pasikowskiego do spluwy jako atrybutu prawdziwej męskości.

Kolejnym z jej przejawów jest odporny na polityczną poprawność i przemiany wrażliwości humor – dialogi w Zamachu na papieża mają być „jednocześnie mocne, celne i przede wszystkim zabawne”. W rzeczywistości programowa szorstkość sposobu bycia „Brunona” i krążących w jego orbicie postaci legitymizuje rasistowsko-ksenofobiczny wydźwięk poszczególnych fragmentów, czyniąc z nich rzekomo niegroźną składową dyskursu prostodusznych twardzieli. „A Turek to nie Arab?” – zapytuje niewinnie Władeczek. „Turek to Turek”, słyszy w odpowiedzi, a po sali kinowej roznosi się szmer rozbawienia.

Podobną reakcję wywołuje wśród publiczności wątek romansu Justyny (Matylda Giegżno), córki „Brunona” i studentki medycyny, która od marca 1968 roku mieszka w Hamburgu. „Pozbyłeś się mnie i mamy, bo jesteśmy Żydówkami?” – dopytuje na przesłanym ojcu VHSie, jakimś cudem doręczonym mu zza żelaznej kurtyny w nienaruszonym stanie. Na szczęście ich komunikacja pozostaje jednostronna, więc nie musi on odpowiadać na tego rodzaju zaczepki. Kiedy jednak wychodzi na jaw, że dziewczyna zaszła w ciążę z Nigeryjczykiem, powracają jaskiniowe rozkminy: tym razem potencjał drzemie w myleniu Nigerii z Kongiem i żartach o rozmiarach penisów czarnoskórych mężczyzn. Tak oto Justyna staje się inkarnacją Jolki, Jolki – dobrze rokującej, białej dziewczyny, która sprzeniewierzyła się rodzimej męskości i zdradziła ją z „autobusem Arabów”.

„Z autobusem Arabów” – lęk i fascynacja

czytaj także

„Z autobusem Arabów” – lęk i fascynacja

Agnieszka Kościańska, Michał Petryk

Czerwone korale

„To sprawa między facetami, a nie urzędowa” – wyrokuje polubownie „Brunon”, szlachetnie powstrzymawszy rozlew krwi na wiejskim dancingu. Specyficznie zdefiniowana idea męskiego honoru organizuje większość jego ekranowych relacji i zachowań. Nieważne, że przemocą odpowiada on na przemoc; grunt, że robi to ze słusznych – ba, szlachetnych nawet! – pobudek: w reakcji na obojętność Kościoła katolickiego wobec pedofilii duchownych, przemoc domową, grożenie córce gwałtem.

„Skąd wiesz, że to dziewczynka?” – pyta „Brunona” wspólnik podczas akcji, gdy ten wspaniałomyślnie prosi go o zabezpieczenie przyszłości tejże córki i nienarodzonej wnuczki. „Bo chcę, żeby jej było lepiej”, afirmuje protagonista. (Tym razem to ja nie mogę powstrzymać głośnego parsknięcia śmiechem i jestem w swojej reakcji raczej osamotniona.) Co prawda bohaterki Zamachu na papieża są wyrzucane z kraju, porzucane, śledzone, narażone na fizyczną, psychiczną i seksualną przemoc, pozbawione systemowego wsparcia, instrumentalizowane i potępiane, wreszcie – brutalnie mordowane, ale przynajmniej dostają goździki, korale i kartki na mięso. A biedni faceci tłuką się, chleją i choćby co kwadrans pluli krwią, porządek zaprowadzać muszą. Nie ma lekko.

Mimo że tym, czego „Brunon” zdaje się nienawidzić najbardziej, są zmiany planów i obowiązujących reguł, w decydującym momencie filmu sam zdobywa się na czyn, który zmieni oblicze ziemi, tej ziemi. Tłumacząc swoją decyzję – w kulminacyjnej, kiczowato patetycznej scenie – stwierdzi tyleż refleksyjnie, co trafnie: „Zawsze na końcu zostaje sumienie. Przed nim nawet ojciec święty nie spierdoli”.

Tuszowanie pedofilii to najmniejszy problem z Janem Pawłem II

Twój stary

Jak słusznie zauważa Bartosz Staszczyszyn, u źródeł fascynacji silnie obecną w polskim kinie, „testosteronową” męskością, leży przekonanie, że „bohaterowie […] naprawdę rzucają wyzwanie zastanej, polityczno-społecznej rzeczywistości, że w niesprawiedliwym świecie epoki transformacji to oni przywracają choćby częściową równowagę”. Choć osadzenie fabuły Zamachu na papieża w latach 80. ubiegłego wieku w oczywisty sposób podyktowane było względami historycznymi, pozwoliło ono reżyserowi bezkarnie (i bezmyślnie) celebrować dawno przebrzmiały i skompromitowany maczystowski ideał.

Wiele osób Zamach na papieża oglądać będzie zapewne jak hołd oddany Psom – do nostalgicznych odczytań zachęci łudząco podobna ścieżka dźwiękowa czy scena z komisją egzaminacyjną, a przede wszystkim znajdująca się w centrum opowieści postać zbira o miękkim sercu, niskim głosem cedzącego kolejne życiowe maksymy. Dla mnie ostatni film Pasikowskiego to skrajnie retrotopijna pochwała wizji męskości zarazem toksycznej i szlachetnej, czułej i bezwzględnej, odpornej na wszelkiego rodzaju krytyczne przewartościowania i przemodelowania.

To także ostateczny dowód, że reżyser przegapił moment, w którym legenda staje się memem. I nie mam tu na myśli papaja, lecz bohaterów paradygmatycznych dla polskiego kina mizoginistycznego. Oglądany dziś, Konstanty Brusicki aka Franz Maurer przywodzi na myśl już tylko wyśmiewany w internecie archetyp „starego, który opowiada o swojej drodze do szkoły”. Pół biedy, gdyby Zamach na papieża rzeczywiście był  „autoironiczny” – niestety, jedyne, na co stać twórcę, to autoplagiat.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Aleksandra Kumala
Aleksandra Kumala
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych UJ. Naukowo zajmuje się (nie)pamięcią wojny i Zagłady, a zwłaszcza reprezentacjami nieheteronormatywności w obozach koncentracyjnych. Publikuje teksty poświęcone literaturze, filmom i serialom.
Zamknij