Nie pozwólcie dzieciom przychodzić do nich

Chcę z całą mocą powiedzieć, że nie wolno dopuścić do tego, żeby Kościół miał dostęp do młodych ludzi. Katolicyzm powinien być tak samo traktowany jak najsilniejsze narkotyki: trzeba przed nim bronić młodzież, bronić dzieci, bo jeśli system kościelnej formacji dobierze się do ich umysłów, zrobi im potworną krzywdę. Nie można na to pozwolić.
Robert Samborski
Fot. Jakub Szafrański

U mnie oderwanie od rzeczywistości nie zaczęło się w seminarium, ale pięć lat wcześniej, gdy jako czternastolatek wpadłem w szpony wewnątrzkościelnej sekty, czyli Ruchu Światło-Życie. Nie jestem pod tym względem żadnym wyjątkiem, podobne CV może sobie wystawić większość księży.

Księża to dziewiętnastolatkowie, których seminarium duchowne zamroziło na tym poziomie rozwoju. Sześć lat spędzili w zamkniętym budynku pod nadzorem przełożonych, którzy bez przerwy im powtarzali, jaki to świat na zewnątrz jest zły i zdeprawowany, jaka to wielka odpowiedzialność na nich spoczywa i jak wielka jest różnica między wyświęconym kapłanem a zwykłym świeckim. Po seminarium poszli na plebanię, czyli w rzeczywistość może i mniej oderwaną od życia, ale nadal do głębi przesiąkniętą tą metafizyką „nadczłowieka – kapłana” i „podczłowieka – świeckiego”.

U mnie to oderwanie od rzeczywistości nie zaczęło się w seminarium, ale pięć lat wcześniej, gdy jako czternastolatek wpadłem w szpony wewnątrzkościelnej sekty, czyli Ruchu Światło-Życie. Nie jestem pod tym względem żadnym wyjątkiem, podobne CV może sobie wystawić większość księży. To chyba oczywiste, że im dłużej trwa w życiu konkretnego księdza jego ścisłe przywiązanie do instytucji Kościoła, tym bardziej oderwany jest od rzeczywistości.

To, co potem przejawia się w demoralizacji, pysze i kompletnej nieznajomości życia przez duchownych, jest winą przede wszystkim bardzo przemyślanego i bezbłędnie działającego systemu formacji. I to on odpowiada za to, co potem takim zgorszeniem napełnia wiernych. Jeszcze raz powtórzę z całą dosadnością: ksiądz pedofil, ksiądz biznesmen, ksiądz pijak, ksiądz pyszałek, ksiądz hazardzista, ksiądz okrutnik i inkwizytor zostali ukształtowani i pobłogosławieni przez Kościół, przez instytucję katolickiej formacji, od kolorowanek na religii w przedszkolu począwszy, a na święceniach prezbiteratu skończywszy. I to ten system powinien zostać w pierwszej kolejności rozliczony.

Odjaniepawlić polski Kościół: jak Krytyka walczyła o świeckie państwo

Tymczasem sięga on także po bezbronne umysły dzieci. Kościół poprzez posłuszną mu władzę państwową próbuje zmusić rodziców, by posyłali pociechy na lekcje religii w szkole. W sukurs idą mu politycy, głoszący, że bez tych lekcji młodzi ludzie będą pozbawieni wartości moralnych. A przecież szkolna katecheza jest pierwszym stopniem tego właśnie systemu, który demoralizuje i przerabia ludzi na potwory niedostrzegające własnej nieuczciwości, podłości i okrucieństwa.

Dlatego chcę w tym miejscu z całą mocą powiedzieć, że nie wolno dopuścić do tego, żeby Kościół miał dostęp do młodych ludzi. Katolicyzm powinien być tak samo traktowany jak najsilniejsze narkotyki: trzeba przed nim bronić młodzież, bronić dzieci, bo jeśli system kościelnej formacji dobierze się do ich umysłów, zrobi im potworną krzywdę. Nie można na to pozwolić. Każdy z nas jest odpowiedzialny za to, żeby demoralizację krzewioną przez Kościół powstrzymać. Wołam o to także dlatego, że wiem, z jakim trudem rzeczywistość wyrwała mnie z tego systemu. A przecież nie każdy może mieć tyle szczęścia co ja.

Niech za ilustrację tego wszystkiego, co napisałem w temacie kościelnej moralności, posłuży pewna przygoda, którą przeżyłem wiosną 2012 roku. Jeden z moich przyjaciół, Rafał I., przez przypadek dowiedział się o dziewczynce mieszkającej w pewnym prowadzonym przez siostry zakonne domu dziecka. Dziewczynka nie miała jednej ręki, co było przyczyną oczywistej niesprawności, ale też skutkowało groźnym dla prawidłowego rozwoju nierównomiernym obciążeniem kręgosłupa. Należało zaopatrzyć dziecko w protezę, w przypadku tak młodego ciała nie jest to jednak prosta sprawa. Dziecko rośnie, a proteza nie. Można więc albo wymieniać protezy co jakiś czas, co za każdym razem wiązałoby się ze sporymi kosztami, albo ponieść jednorazowy, potężny wydatek (wówczas ponad 100 tysięcy złotych) i zakupić specjalną protezę dziecięcą, którą można dostosowywać do rozmiarów i wagi rozwijającego się ciała.

W latach 90. w społeczną potęgę Kościoła wierzyło tylko środowisko „Gazety Wyborczej” [rozmowa]

Historia jakich wiele, ale przyjaciele z mojej paczki zapalili się do tego, żeby coś z tym zrobić. W ciągu ledwie trzech miesięcy udało im się od zera zorganizować galę charytatywną i licytację połączone z młodzieżową imprezą, z których dochód w całości poszedł na sfinansowanie zakupu protezy. Zdobyli sponsorów wśród przedsiębiorców, reportaż o ich dokonaniu został swego czasu wyemitowany przez telewizję Polsat w wieczornym wydaniu wiadomości. Licytowano nie jakieś odpustowe śmieci, ale całkiem poważne fanty, na przykład gitarę z autografami członków zespołu Dżem. Gala, licytacja, impreza oraz prowadzona po nich zbiórka pozwoliły jeszcze w tym samym roku zakupić protezę dla dziewczynki.

Młodzi ludzie, którzy to wszystko zorganizowali, byli typowymi przedstawicielami młodzieży, która z wiarą i Kościołem żegna się w momencie bierzmowania, a moralność i nauczanie chrześcijańskie są jej zupełnie obce. Jedynym ich kontaktem z rzeczywistością wiary byłem ja i dlatego mogę powiedzieć i zaświadczyć, że w tym, czego dokonali, wiara religijna, chrześcijańskie przykazania miłości i tym podobne nie miały żadnego, ale to żadnego udziału.

Częstochowa, przyczółek reformacji

Co więcej, pławiący się w zbytkach, siedzący na złotych tronach kapłani i w ogóle cały instytucjonalny Kościół ani grosza nie dali na protezę dla dziewczynki, będącej, jak by nie było, podopieczną katolickiego domu dziecka. Ciągle słyszę, jak strasznie niesprawiedliwe jest twierdzenie, że z wiary religijnej nie wypływa ani nie płynęło nigdy żadne dobro. Podnosi się rzekomo ogromne zasługi Kościoła na polu charytatywnym, śpiewa się hymny na cześć chociażby Caritasu. Tymczasem, gdy jeden z chłopaków z paczki wpadł na, jak się okazało, głupi pomysł, żeby w poszukiwaniu sponsorów udać się do jednej z parafii, usłyszał od księdza, że skoro nie chodzi do kościoła, to nie mają o czym rozmawiać.

Dzisiaj bardzo żałuję, że podczas całej akcji wspierałem działalność moich przyjaciół, mając na sobie koloratkę, tym samym sugerując postronnym obserwatorom, jakoby Kościół katolicki miał cokolwiek wspólnego z naszą akcją charytatywną.

**

Fragment książki Roberta Samborskiego Kościoła nie ma, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij