Afekt antymieszczański stanowił niewątpliwie siłę napędową faszyzmu, zwłaszcza w początkowej fazie jego ewolucji, by na koniec sprzęgnąć się z siłami czystego samozniszczenia – pisze Michał Herer w książce „Skąd ten faszyzm?”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Faszystowski reżim, zanim okrzepnie, jest pewnym ruchem (który utrzymuje się także później, czasem w trzewiach reżimu, czasem na jego marginesie). Tak rozumieli go zresztą sami faszyści – bardziej jako Ruch (die Bewegung) niż system. Nie chodzi oczywiście o wierne podążanie za ich samorozumieniem, warto jednak dostrzec, że istniało coś takiego jak antysystemowy aspekt faszyzmu. Owa antysystemowość, zwłaszcza u jego początków, przejawiała się zaś jako pewna forma afektu antymieszczańskiego.
Aby pojąć, na czym polega antymieszczański rys faszyzmu, można skupić się na jego antyliberalnej i antydemokratycznej ideologii, zakładając, że poparcie dla liberalizmu i demokracji jest właśnie czymś właściwym mieszczaństwu. Jednak nawet jeśli założenie to jest częściowo słuszne, trudno w ten sposób, ograniczając się wyłącznie do analizy ideologii czy idei politycznych, dotrzeć do leżącej na głębszym poziomie różnicy egzystencjalnej i psychologicznej.
czytaj także
Tym, co odrzucają – przynajmniej niektórzy i przynajmniej w pewnym stopniu – faszyści, jest również mieszczaństwo rozumiane jako pewna forma egzystencji, ethos, będący nie tyle zbiorem abstrakcyjnych zasad etycznych, ile określoną postawą. Obok faszysty-funkcjonariusza, faszysty-biurokraty w rodzaju Eichmanna, który mógł przedstawiać się jako „kantysta” i którego trudno było odróżnić od dobrego niemieckiego mieszczanina, istniał wszak (i wciąż istnieje) inny faszystowski gatunek, typ siepacza. Tacy ludzie zasilali faszystowskie bojówki w rodzaju SA czy włoskich squadrystów; byli niezbędni wszędzie tam, gdzie ruch musiał przełamywać fizyczny opór ze strony robotników czy innych grup niechętnych faszyzmowi.
Mieszczaństwo to miękkość, żołnierz to dyscyplina
Typ ten najlepiej opisał Klaus Theweleit w swoich Męskich fantazjach, określając go mianem mężczyzny-żołnierza. Zwrócił przy tym uwagę na wrogość i pogardę, jaką członkowie protofaszystowskich freikorpsów odczuwali wobec mieszczaństwa, na to, jak bardzo sami bali się „zmieszczanienia” nieuchronnie towarzyszącego cywilnemu życiu. Mieszczaństwo to miękkość, rozlazłość, sentymentalizm – przeciwieństwo twardej żołnierskiej dyscypliny. To moralna zgnilizna, egoizm, pusty indywidualizm, przeciwieństwo wspólnoty walki, ideału okopowej solidarności. To wreszcie życie, które samo okopuje się w strefie komfortu i bezpieczeństwa, odcina od wszystkiego, co wiąże się z bólem, możliwością gwałtownej śmierci.
Ten wymiar bardzo silnie obecny jest choćby w publicystyce Ernsta Jüngera, który sam wprawdzie do nazistów nie przystąpił, jednak zwłaszcza w swoich wczesnych tekstach wyrażał dość dobrze tego żołnierskiego i antymieszczańskiego ducha.
Dla Jüngera mieszczanin to „kramarz”, którego etyka również jest kramarska, tzn. oparta na rachunku zysków i strat, kalkulacji ryzyka oraz imperatywie akumulacji i zabezpieczania zysków. Temu etosowi przeciwstawia etos wojownika, czyli, mówiąc za Theweleitem, mężczyzny-żołnierza, gotowego znosić ból i zadawać go innym. Zbyt łatwo, powiada, człowiek nowoczesny zapomniał, że „nie ma […] pewniejszych roszczeń niż roszczenia bólu wobec życia”. Mieszczańskie pragnienie bezpieczeństwa opiera się na złudzeniu, które trzeba teraz odrzucić, by zmierzyć się z „siłami elementarnymi”, ujawnionymi przez wojnę i domagającymi się okiełznania przez technikę.
Dążenie do tego, by poddać się próbie, wystawić na działanie niszczycielskich sił i samemu siać zniszczenie, ujawniło się u Jüngera już we wczesnej młodości, w ucieczce z domu i wstąpieniu do Legii Cudzoziemskiej. Ono też było w dużej mierze odpowiedzialne za entuzjazm, z jakim masy ludzi po obu stronach Renu szły na front w 1914 roku. W Niemczech, jak przypomniał Eksteins w swoim Święcie wiosny, wojna była wtedy wręcz „duchową koniecznością, poszukiwaniem autentyczności, prawdy, samospełnienia, czyli tych wartości, które awangarda już wcześniej przed wojną wywołała, i sprzeciwem wobec tych zjawisk, które atakowała, czyli wobec materializmu, banału, hipokryzji, tyranii”. Tyranii politycznej, ale też tyranii mieszczańskich konwenansów.
czytaj także
Z kolei we Francji wojenny entuzjazm pojawił się raczej jako przeciwwaga dla uczucia znużenia. Owo poczucie dawało o sobie znać przed Wielką Wojną, ale także po niej, wśród autorów mocniej lub słabiej związanych z Action Française. Miało zdarzyć się coś przełomowego, coś, co zmiecie starą mieszczańską formę życia, budzącą niesmak w młodym pokoleniu. Czy można z nudów rzucić się w wir wojny? Z całą pewnością. Czy można z nudów zostać faszystą? Wiele na to wskazuje.
Podobne postawy i pragnienia dostrzegał również Thomas Mann na horyzoncie nowej epoki, którą zrodziła Wielka Wojna. Jeśli w jego esejach na temat faszyzmu dominują wątki polityczne i światopoglądowe (zdrada oświecenia, porzucenie mieszczańskiego uniwersalizmu i kosmopolityzmu, romantyczne złudzenia i demony niemieckiej duszy), to w Czarodziejskiej górze, zwłaszcza dzięki postaci Naphty, zaznacza się inna perspektywa.
Jezuicki radykał „pogardzał mieszczańskim państwem, dbającym tylko o bezpieczeństwo. […] Atawistycznie wprawdzie, lecz otrzeźwiająco działają wypadki i przestrogi takie jak zatonięcie parowca «Titanic». Ale potem wszystko kończy się na krzyku o zwiększenie bezpieczeństwa i komunikacji. […] Wojna! Wojna! Godzi się na nią, a powszechne jej pragnienie wydaje mu się czymś stosunkowo godnym szacunku”.
I choć przez większość czasu Naphta walczy ze swym adwersarzem, arcymieszczańskim Settembrinim, na słowa, to jednak na końcu czeka ich pojedynek na śmierć i życie. Nie jest to bowiem ostatecznie spór o idee, tylko konfrontacja dwóch form egzystencji, które się wzajemnie wykluczają. Nie bez znaczenia jest przy tym fakt, że to Naphta ginie w owym pojedynku, w dodatku z własnej ręki.
Afekt antymieszczański stanowił niewątpliwie siłę napędową faszyzmu, zwłaszcza w początkowej fazie jego ewolucji, by na koniec sprzęgnąć się z siłami czystego samozniszczenia.
Próżniactwo i dekadencja
Czy jednak owi awanturnicy, buntujący się przeciw uładzonej mieszczańskiej egzystencji, sami nie wywodzili się w dużej mierze z mieszczaństwa? O ile prawdą jest, że dominującym rysem etosu mieszczańskiego były dyscyplina, dążenie do wydajności i pragmatyzm, w jego własnym łonie rodziły się także, na zasadzie wewnętrznego buntu, przeciwne tendencje: skłonność do ekscesu lub próżnowania, dekadencja, pogarda dla wszystkiego, co praktyczne itp.
W pewnym stopniu, co widać choćby u Baudelaire’a, tendencje te wiązały się z przejmowaniem elementów dawnego etosu arystokratycznego, niemniej jednak były zjawiskiem specyficznie mieszczańskim. Tradycyjnie wylęgarnią tego rodzaju antymieszczańskich postaw w łonie mieszczaństwa były bohema i awangarda. Jaki był stosunek faszyzmu do tych zjawisk? Pouczającym przykładem może tu być futuryzm.
Stanley: Bardziej niż ustroje faszystowskie interesuje mnie faszystowska kultura
czytaj także
Nie da się zaprzeczyć, że program futurystów wyrażony w ich licznych manifestach miał wiele wspólnego w duchem faszyzmu. Nie chodziło wyłącznie o „sympatie polityczne” przywódców awangardowego ruchu. Albo raczej: sympatie te w sposób naturalny kierowały się ku Mussoliniemu, ponieważ istniała zbieżność na głębszym poziomie, dotycząca spraw niedających się zredukować do polityki w prostym lub tradycyjnym sensie (poparcia dla określonej partii).
Antymieszczański afekt wyrażał się u futurystów w apologii niebezpieczeństwa, męskiej siły, przygody, agresywności, a w końcu także wojny. W jednym z manifestów futuryzmu można przeczytać takie słowa: „Chcemy sławić wojnę – jedyną higienę świata – militaryzm, patriotyzm, gest niszczycielski anarchistów, piękne idee, za które się umiera, oraz pogardę dla kobiet”. Opiewa się tam również „agresywny ruch, gorączkową bezsenność, krok biegacza, salto mortale, policzek i pięść”.
Jeszcze lepiej ów związek między awangardą faszyzmu a antymieszczańskimi buntami wzniecanymi przez nieposłusznych mieszczańskich synów obrazuje historia Gabriela d’Annunzia i Wolnego Miasta Fiume albo Regencji Carnaro. Inaczej niż w przypadku futurystów, którzy częściej chwytali za pióro czy pędzel niż za karabin, mamy tu do czynienia z rzeczywistą akcją wojskową pod wodzą poety-żołnierza. W jej wyniku powstał twór quasi-państwowy o bezprecedensowym charakterze.
Elementy faszystowskiej ideologii, militaryzm, skrajny nacjonalizm i upojenie przemocą w przedziwny sposób połączyły się tu z praktykami rodem z bohemy, z atmosferą permanentnego święta, karnawału. Swoboda seksualna, używki, perwersje – z punktu widzenia statecznego mieszczanina Fiume pod panowaniem d’Annunzia było piekłem, sam przywódca natomiast zaprzeczeniem odpowiedzialnego męża stanu, człowiekiem natchnionym, narcystycznym i nieobliczalnym.
Co nie zmienia faktu, że d’Annunzio pochodził z szacownej i zamożnej rodziny, a wielu awanturników, którzy dołączyli do jego ochotniczych oddziałów, również wywodziło się z mieszczaństwa, znudzonego sobą samym. Faszyzm przyciągał tych spośród mieszczan, którzy skłonni byli, w geście skądinąd arcymieszczańskim, pokalać swoje gniazdo, zdradzić swój świat i wartości, na których się on opierał.
Eksperyment Fiume został jednak poświęcony przez Mussoliniego, który wyrzekł się d’Annunzia w imię politycznego realizmu i dążenia do przejęcia władzy we Włoszech (w czym tak egzotyczny sojusz niekoniecznie mu pomagał). Wiadomo też, w jaki sposób faszystowskie państwo odnosiło się do tych przejawów kultury mieszczańskiej, które uznawało za dekadenckie, czy to w obszarze produkcji artystycznej, czy tam, gdzie w grę wchodził porządek publiczny i publiczna moralność.
czytaj także
W Niemczech oprócz najczęściej w tym kontekście przywoływanego potępienia „sztuki zdegenerowanej” nastąpiło ogólne zerwanie z duchem awangardy, i to nawet w tych przypadkach, gdy jej przedstawiciele odnosili się do faszyzmu entuzjastycznie lub przynajmniej przychylnie. Towarzysze drogi, tacy jak Gottfried Benn, musieli pójść w odstawkę, by można było uprawiać skuteczną propagandę reżimu. Sztuka narodowosocjalistyczna nie mogła obrażać gustów i przyzwyczajeń masowego odbiorcy.
Nocne życie Berlina
Wszelako najbardziej jaskrawym i znanym w świecie wykwitem dekadenckiej kultury mieszczańskiej w Niemczech była sama stolica Rzeszy. Nocne życie Berlina niewiele ustępowało ekscesom Fiume i zdaniem nazistów wystawiało fatalne świadectwo całemu państwu. Nic dziwnego, że mieli to miasto za siedlisko wszelkiego zepsucia. Wznoszono nowe, reprezentacyjne budynki w pompatycznym stylu tak lubianym przez Wodza, nie mogły one jednak współistnieć z Berlinem podziemnym i zdegenerowanym, który musiał zniknąć.
Społeczeństwo mieszczańskie jest wprawdzie społeczeństwem normalizującym i dyscyplinarnym, zarazem jednak samo wytwarza rozmaite formy oporu wobec normalizacji i do pewnego stopnia je toleruje. Nazistowska władza nie chciała tolerować wyjątków, nawet na marginesach. To, co dotąd bywało bolesnym wykluczeniem czy stygmatyzacją, stało się wyrokiem skazującym na pobyt w obozie lub unicestwienie.
czytaj także
Ofiarami tego oczyszczania społeczeństwa z elementów niepożądanych byli nie tylko chorzy psychicznie czy homoseksualiści (wedle ówczesnej terminologii). Tępiono jednostki w szerokim sensie nieprzystosowane, dla których stworzono pojemną i poręczną (bo pozwalającą na masowe prześladowania) kategorię ludzi „aspołecznych” – Asoziale. I choć duża część owych rzekomo aspołecznych jednostek wywodziła się ze społecznych dołów, z lumpenproletariatu, byli tam również (drobno)mieszczanie, którzy ulegli pauperyzacji z powodu szalejącego kryzysu, nałogów, donosów itp. lub połączenia tych rozmaitych czynników.
O ile zatem ruch faszystowski potrzebował i wykorzystywał do swoich celów awanturników buntujących się przeciw swym mieszczańskim korzeniom, a czasem sprzymierzał się też z artystyczną awangardą, faszyzm jako system lub reżim brutalnie występował przeciw wszystkiemu, co w kulturze mieszczańskiej identyfikował jako przejaw jej degeneracji. Elementy te były jednak integralną częścią mieszczańskiego świata, w istotny sposób kształtowały jego historię, w której drogie faszystom zasady porządku, hierarchii i czystości od początku współistniały z tendencjami z ducha anarchistycznymi. Buntownicy, jako w najlepszym razie bezwartościowi i nieprzydatni, w najgorszym zaś niebezpieczni, musieli zostać usunięci. Walka z jednostkami „aspołecznymi” służyła również tej czystce.
Podsumowując, można powiedzieć, że relacja między faszyzmem i mieszczaństwem, tak jak stosunek tego pierwszego do kapitalistycznej nowoczesności (albo nowoczesnego kapitalizmu) okazuje się wieloznaczna. Nie należy jednak ani kapitulować przed tą wieloznacznością, ani dokonywać jej redukcji poprzez definicyjne dookreślanie obu terminów. Do historycznej rzeczywistości mieszczaństwa należy także to, że wytwarza w swoim łonie buntownicze odruchy skierowane przeciw jego własnemu etosowi.
Faszyzm, sam przybierający wiele postaci, w zależności od tego, czy występuje jako dążący do władzy ruch, czy jako okrzepły reżim, z konieczności wchodzi z tak rozumianym mieszczaństwem w skomplikowany system relacji.
Raz jeszcze, nie tyle ma z nim pewne wspólne cechy, ile wpisuje się, jako pewna możliwość, w jego historyczną dynamikę. Trzeba teraz spróbować wyraźniej powiązać ową możliwość faszyzmu z historią i aktualnością mieszczańskiej, kapitalistycznej nowoczesności oraz z problemami, z jakimi się ona zmaga.
**
Fragment książki Michała Herera Skąd ten faszyzm?, która ukazała się właśnie w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Śródtytuły pochodzą od redakcji.
*
Michał Herer – filozof i tłumacz związany z Wydziałem Filozofii UW. Publikował teksty poświęcone myśli i kulturze współczesnej, w tym książki: Gilles Deleuze. Struktury – Maszyny – Kreacje (2006), Filozofia aktualności. Za Nietzschem i Marksem (2012) oraz Pochwała przyjaźni (2017). Przekładał m.in. Althussera, Deleuze’a, Foucaulta i Theweleita.