Czytaj dalej

Ważna, bo lesbijka

Fot. Główna Biblioteka Lekarska. Edycja KP.

Gdyby Zofia Sadowska nie istniała, należałoby ją wymyślić. To postać na wagę złota, szczególnie w kraju praktycznie bez historii kobiecej homoseksualności. Wojciech Szot właśnie poświęcił Sadowskiej książkę.

Urodzona jeszcze w XIX wieku lekarka miała w swoim dorobku autentyczne sukcesy (pierwsza kobieta z doktoratem w Sankt Petersburgu), była działaczką społeczną i polityczną, dumną lesbijką, wreszcie bohaterką głośnego procesu, a właściwie procesów.

Trwająca kilka lat batalia sądowa o dobre imię, przemieniona w dywagacje, czy „nazwa lesbijki hańbi kobietę?”, okazała się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Procesy w pewien sposób unieśmiertelniły Sadowską, czyniąc ją w latach 20. XX wieku modelowym przykładem lesbijki. Jednocześnie stała się negatywną bohaterką prasy brukowej (i satyrycznej), co sprawiło, że została odrzucona przez elitę intelektualną, jej działalność uznano za nieestetyczną i niegodną poparcia czy nawet zainteresowania. To dlatego informacji o procesach Sadowskiej nie znajdziemy w najsłynniejszych dziennikach epoki, nie ma o nich nawet wzmianki u Marii Dąbrowskiej czy Zofii Nałkowskiej, a w korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów lekarka pojawia się jedynie, gdy fizycznie przypomina ją jakaś kobieta.

Czy lesbijka może być lekarką?

Procesy sądowe stanowią epicentrum Panny doktór Sadowskiej i są najciekawszą jej częścią, choć oczywiście są tu także opisane pozostałe etapy życia bohaterki. Szot rekonstruuje najbardziej skandaliczny moment biografii na podstawie kilku gazet, w tym doniesień z „Expressu Porannego” (z redaktorem oraz współwłaścicielem tego tytułu Sadowska się procesowała). Nie były to „poważne” dzienniki, a odpowiedniki dzisiejszych tabloidów, w których bardziej niż o rzetelną relację chodziło o wykreowanie Sadowskiej na monstrum, „obcego”, który szybko zostanie wykluczony ze wspólnoty, a wygrana w sądzie nie będzie mieć znaczenia. Już same tytuły artykułów są znaczące: Za kulisami skandalu erotycznego w Warszawie, Noce ateńskie w willi Lesbos, W jaki sposób wykryto spelunkę rozpusty przy ul. Mazowieckiej, Dr. Zofja Sadowska i jej kochanki.

Dziś nie jesteśmy już w stanie stwierdzić, które z wypisywanych tam bzdur zawierały choć ziarno prawdy. Pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej na rozprawie Sadowska faktycznie oświadczyła: „Zarzut uprawiania miłości lesbijskiej nie jest hańbiący”.

W opisach procesów i reakcjach na nie nietrudno rozpoznać różne odmiany współczesnej homofobii. Zresztą nie tylko w nich, także choćby w przytoczonym przez autora fragmencie podręcznika medycyny pastoralnej Józefa Sebastiana Pelczara z 1900 roku, w którym wyjaśniano, „co sprawia, że wciąż przybywa homoseksualistów? Winne są temu między innymi: zanik religii, zepsucie obyczajów, «przewrotna edukacja», masturbacja i «szaleństwo moralne»”. Można odnieść wrażenie, że w seminariach i wśród prawicowych działaczy ten podręcznik sprzed 120 lat wciąż obowiązuje.

Sadyzm impotentów, czyli sprawa Margot a schyłkowa sanacja

To, co uderza od pierwszych stron książki, to powściągliwość Szota, który bardzo oszczędnie dzieli się własnymi tezami czy przypuszczeniami, kładzie nacisk na fakty, a od autorskiego komentarza woli cytaty. Rozumiem zasadę, by pisać tylko o tym, o czym się wie, choć po tylu latach spędzonych na zajmowaniu się Sadowską autor na pewno ma własne koncepcje na temat związków lekarki czy tego, jak w rzeczywistości wyglądały „pikantne seanse i wieczory lesbijskie” w lokalu przy Mazowieckiej 7. To ważne, bo nie tylko mamy do czynienia z biografią pełną białych plam, bardzo niewiele wiemy też o egzystencji polskich lesbijek zarówno na początku wieku, jak i w dwudziestoleciu międzywojennym. Być może to właśnie wokół Sadowskiej stworzył się krąg kobiet homoseksualnych, mogły do niego należeć choćby Wanda Herse czy Stefania Osińska, wspominane przez Irenę Krzywicką, jedyną przedwojenną postać z elity międzywojnia, która w swojej autobiografii napisała o procesie Sadowskiej.

Będziemy mieli swoich bohaterów [Dunin rozmawia z Tomasikiem]

Sporo znaczeń i tropów o ówczesnych homoseksualistach może nieść nawet piosenka wykonywana w kabarecie Qui Pro Quo, w jednej ze zwrotek śpiewano: „Skirmunt, Skrzyński w jazzband wali/Całą noc raz Hagith grali”. Tytuł opery Hagith odsyła oczywiście do Karola Szymanowskiego, a pozostałe nazwiska Szot opisuje w przypisie jako postacie, „które budziły w tamtych czasach śmiech”, co zdecydowanie nie wyczerpuje tematu.

W przypadku Skrzyńskiego autor obstawia, że mowa o dyplomacie Władysławie Skrzyńskim, choć raczej chodziło o Aleksandra (1882–1931), trzykrotnego ministra spraw zagranicznych i późniejszego premiera, którego afektowany sposób bycia bawił szczególnie Skamandrytów. Jarosław Iwaszkiewicz tak opisywał Skrzyńskiego na koncercie Artura Rubinsteina w liście z 13 października 1924 roku: „W loży pozował się tak, żeśmy się z Leszkiem [J. Lechoń] pokładali ze śmiechu. W wesołych częściach koncertu Czajkowskiego przykrywał sobie oczy ręką i słuchał w zadumie, to znowuż, stojąc, pozował się na Zamoyskiego z Kazania Skargi, mój Boże, jakież to i zabawne, i smutne”. Z kolei na temat Konstantego Skirmuntta anegdotę przytaczał Jan Lechoń: „Wieniawa opowiadał, że Piłsudski w jakimś momencie zawołał do Skirmuntta: «Między nami jest taka różnica, że kiedy ja widziałem jakiegoś Moskala, chciałem do niego strzelić, a Pan, Panie Ministrze, chciał mu skoczyć do dupy»”.

W tym roku minęła 60. rocznica śmierci Zofii Sadowskiej. Prawie wiek upłynął od pierwszego procesu, a jednak Sadowska wciąż uwiera i drażni. Łatwo zgadnąć dlaczego, publicznie funkcjonuje przede wszystkim jako lesbijka, w jej przypadku nie ma zasłony dymnej w postaci literatury czy muzyki, nie można udawać, że chodzi o coś innego. Dlatego nie miałem wątpliwości, że powinna się znaleźć wśród bohaterek moich Homobiografii, choć w recenzjach Sadowską zazwyczaj pomijano, a w jednej jej obecność uznano nawet za „przypadek dyskusyjny”.

Minęło dwanaście lat, ale niewiele się zmieniło, w omówieniach książki Szota czytam, że za bardzo się skupił na homoseksualności, np. dla Izoldy Kiec Sadowska najpierw jest „warszawską lekarką”, potem „działaczką społeczną, aktywistką Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich, Pierwszego Komitetu Wyborczego Kobiet i innych rodzimych organizacji kobiecych oraz feministycznych, członkinią Warszawskiego Klubu Wioślarek, automobilistką i biznesmenką”, a dopiero na końcu „lesbijką”. Kiec, jak sama przyznaje, używa tego słowa „nie bez irytacji”, choć „zgodnie z duchem opowieści, która ten wątek eksponuje szczególnie”. I dodaje: „dlaczego z owego znakomitego, pożytecznego dorobku Sadowskiej wybierać ów wątek, który w gruncie rzeczy nie powinien nas już – niemal sto lat po skandalach obyczajowych z udziałem znanej «doktórki» – w ogóle obchodzić?”. Rzecz ma się więc tak, że samo użycie przez profesorkę kulturoznawstwa słowa „lesbijka” w liberalnym medium budzi w niej irytację, a poza tym zastanawia się, czy „o tym” wciąż warto pisać. A więc my naprawdę wciąż jesteśmy na etapie dywagacji, czy „nazwa lesbijki hańbi kobietę?”.

*
Wojciech Szot, „Panna doktór Sadowska”, Dowody na Istnienie 2020

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Krzysztof Tomasik
Krzysztof Tomasik
Publicysta, biografista
Publicysta i biografista, działacz LGBT, członek zespołu Krytyki Politycznej. Autor książek "Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku" (2008), "Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u" (2012), "Seksbomby PRL-u" (2014), "Demony seksu" (2015), "Grażyna Hase. Miłość, moda, sztuka (2016). Redaktor tomu "Mulat w pegeerze" (2011). Prowadził seminaria biograficzne na Uniwersytecie Krytycznym Krytyki Politycznej.
Zamknij