Literatura, która nie kojarzy nam się z politycznością, to po prostu taka, której założenia ideowe są dla nas przezroczyste, literatura zgody na zastany świat.
„Niemal cała proza, którą lubię czytać, i cała proza, którą sam piszę, jest w pewnym sensie polityczna. Jeśli czasami przypominam apostoła sztuki dla sztuki, to to estetyczne upodobanie należałoby ocenić na tle moje niewyczerpanej fascynacji polityką”. Tak Edmund White rozpoczął swoje przemówienie wygłoszone w listopadzie 1993 w Ośrodku Studiów Lesbijskich i Gejowskich na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku. W 1969 był roku w słynnym barze Stonewall, kiedy zaatakowała go policja, następnie uczestniczył w demonstracjach, które rozpoczęły ruch wyzwolenia gejów i lesbijek. Zakładał Gejowski Związek Akademicki i Gejowski Związek Ochrony Zdrowia, gdy wybuchła epidemia AIDS. Pisarz gejowski – za takiego sam się uznaje i jest uznawany, choć nie wszystkie jego powieści wprost dotyczą tej problematyki.
Cóż jednak oznacza określenie „literatura w pewnym sensie polityczna”? W jakim sensie literatura gejowska jest polityczna, pozostając sztuką dla sztuki (przez co rozumiem – jak przypuszczam zgodnie z intencją pisarza – naddatek estetyczny tekstu i brak deklaratywnej dydaktyki)?.
Dziś odpowiedź wydaje się banalna. Bo prywatne jest polityczne, i to już stało się sloganem, taki zresztą był tytuł przywołanego na wstępie wykładu. Dzieje się to zarówno na poziomie treści, nie tylko autobiograficznej, jak i samego aktu ujawnienia swojej orientacji przez pisarza, co otwiera drogę uwzględniającym ten fakt interpretacjom. Zresztą sam White do interpretacji takich zachęca.
Nie są to powieści o polityce ani o politykach, nie eksponują też wprost politycznych postulatów, ujawniają jednak stabuizowane doświadczenie mniejszości seksualnych. Domagając się jego uznania, same w sobie są performatywem, aktem politycznym.
Łatwo ekstrapolować tę zasadę na wszelkie książki emancypacyjne: feministyczne, mniejszości etnicznych. W istocie jednak tak szeroko rozumiana polityczność dotyczy właściwie całej literatury. Każde dzieło wyłania się z głębi osobistego doświadczenia, lektur i światopoglądu twórcy. I prosi czytelnika o akceptację. Literatura, która nie kojarzy nam się z politycznością, to po prostu taka, której założenia ideowe są dla nas przezroczyste, literatura zgody na zastany świat. Ale to także jest jakiś wybór ideowy, mający polityczne konsekwencje.
Gdzie w tym wszystkim sytuuje się ostatnia powieść White’a Hotel de Dream, którą, choćby na zasadzie odruchu, gotowi jesteśmy uznać za powieść gejowską? Ale po chwili zastanowienia może jedynie za estetyzująca opowieść historyczną?
Jej bohaterem jest Stephen Crane, podobno znany – przyznaję, że mi nie – XIX-wieczny pisarz amerykański, zmarły w 1900 roku w wieku niespełna trzydziestu.
White, twórca monumentalnej biografii Geneta, tym razem użył realnej postaci w bardziej dowolny sposób. Crane przed śmiercią postanawia wrócić do powieści, którą kiedyś napisał i spalił. Tym razem w pośpiechu dyktuje jej nową wersję żonie, nie zdąży jej jednak dokończyć. Liczy, że zrobi to Henry James. Jednak i tym razem rękopis zostaje zniszczony.
Crane znał miejski półświatek, był także dziennikarzem, jego żona prowadziła burdel, w przeciwieństwie do Jamesa czy Conrada dość zabawnie sportretowanych w książce, był jak na ówczesne czasy liberałem. Zdanie, jakie postawił sobie White, to wymyślenie, jaką powieść o homoseksualistach napisałby pod koniec XIX wieku ktoś taki – otwarty i nieosądzający. Uchodzący za prekursora amerykańskiego realizmu.
Malowany chłopiec, powieść w powieści, jest po trosze preLubiewem, a po trosze modernistyczną wersją narracji o homoseksualizmie. Portretuje środowisko ciot, transwestytów używając dostępnego w tym czasie języka. Pokazuje uwznioślone pożądanie starszego mężczyzny do młodego chłopca, który, odwrotnie niż w Portrecie Doriana Graya, traci urodę oddając ją posągowi. I wszystko to oczywiście prowadzi do tragicznego końca. To właśnie ta, tracąca dziś już nieco myszką narracja jest prawdziwą bohaterką prozy White’a. Jest już historią. „Hotel de Dream” przypomina nam o naszej zmieniającej się percepcji, języku, moralnych odruchach. Zbyt odważna na tamte czasy historia dziś jest tylko „perłą z lamusa”. I właśnie w tym poczuciu dystansu i oddalenia tkwi polityczny potencjał powieści. W uwyraźnieniu konwencjonalnego charakteru odruchów, które uważamy za naturalne. Malowany chłopiec okazuje się w równym stopniu realistyczny, co manieryczny. To, że udało się to autorowi pokazać – to sztuka, ale nie tylko dla sztuki.
Edmund White, Hotel de Dream, przeł. Jacek Dehnel, Piotr Tarczyński, Biuro Literackie 2012