Tyle krwi, sporo seksu, no i smoki – pięknie, ale dlaczego tak długo trzeba czekać na kolejne tomy lub sezony?
Kogo najbardziej nienawidzimy? Joffreya, jest bezkonkurencyjny w roli czarnego charakteru. A kto jest naszym ulubionym bohaterem? Arya? Daenerys? Czy karzeł Tyrion? Za to Jaime to niezłe ciacho. Czemu zginął lord Stark i jak się to wszystko skończy? Tyle krwi, sporo seksu, no i smoki – pięknie, ale dlaczego tak długo trzeba czekać na kolejne tomy lub sezony. To są kwestie, które naprawdę poruszają zwykłych czytelników monumentalnego cyklu powieściowego Georga R.R. Martina oraz widzów serialu. Poważnemu czytelnikowi jednak taka prosta radość z przedstawionego świata nie przystoi, należy ją sproblematyzować i podkreślić inne walory. Na przykład realizm psychologiczny oraz słuszność, czyli treści emancypacyjne, w tym także emancypację ekonomiczną.
Ale czyż nie na tym polega dziś dobra powieść popularna czy serial? Przeważnie – w granicach strawnych dla masowego odbiorcy – prezentują one światopogląd liberalny i pewien poziom wrażliwości społecznej. Oraz ciekawe psychologicznie postacie. Martinowi udaje się świetnie, lepiej niż innym, ale prochu nie wymyślił. I dlatego jest to literatura popularna oraz niezwykle popularny serial.
Osobiście jestem fanką jednego i drugiego, mimo to kusi mnie pogrzebanie w powieści, po to żeby powiedzieć coś więcej niż to, że chodzi w niej o walkę o bardzo niewygodny tron.
Te zajmujące tysiące stron przygody to przecież nic innego jak zasłona dymna dla prawdziwego dramatu. Zresztą wystarczy przypomnieć sobie tytuł cyklu: Pieśń lodu i ognia. Kiedy ludzie zajmują się wojenkami i wewnętrznymi konfliktami nadciąga zima, a z nią wyrajają się z lodów nieumarli i kto wie co jeszcze. Reprezentują zimno, ciemność, śmierć, nienawiść do życia, rządzi nimi prawdopodobnie bóg ciemności, którego imienia nie wolno wymawiać. Przeciwieństwem tej siły jest bóg światła i ognia R’hllor, którego ziemską reprezentacją są czerwoni kapłani, którzy rozpalając ogniska przeciwstawiają się ciemności. Umieją też przepowiadać przyszłość. Zdecydowanie bardziej cywilizowani od nieumarłych i groźni w sposób całkiem ludzki – kiedy dochodzi do sojuszu tronu i ołtarza, zaczynają palić niewiernych. Ich religia jest monoteistyczna, uniwersalistyczna, a ich prozelityzm skierowany jest przeciwko kultom animistycznym i politeistycznym. (Czy to komuś coś przypomina?) Nie mamy tu do czynienia z pełną symetrią i nie jest to też oczywiste przeciwstawienie dobra i zła. Ale to te dwie amoralne siły, potężniejsze od ludzi, są prawdziwymi antagonistami. I to one odpowiadają ostatecznie za kształt świata. A jest to świat zły, niesprawiedliwy, okrutny, w którym nawet szlachetne intencje prowadzą do opłakanych skutków. Po prostu motywy działania bohaterów są pochodną kultury, w której żyją (w tym wypadku feudalnej), a efekty ich działań realizują ostatecznie jej wymogi. Wzorzec szlachetności, lord Stark, debiutuje na kartach powieści ścinając głowę dezerterowi, bo tak należy. Szkoda, że nie potrafił go uważnie wysłuchać i uwierzyć w jego opowieść. Wówczas nie ruszałby się z domu i może nic złego by mu się nie stało. Z kolei na szafot zaprowadziła go lojalność wobec króla, piękna cnota. Szkoda, że król na nią nie zasługiwał. Kierująca się współczuciem Daenerys uwalnia niewolników, co wcale nie poprawia ich losu, a jej smoki nie odróżniają złych od dobrych.
Uśmiercając kolejnych w miarę przyzwoitych bohaterów autor obala podstawowy mit i schemat popkultury, w której dobro zawsze jest nagradzane, a zło ukarane. W tym świecie to nie działa i może stąd podkreślane przez recenzentów wrażenie realizmu.
Choć może wypada tu zauważyć, że bohaterzy, którzy są odmieńcami, sytuują się na marginesach, są na różne sposoby wykluczeni, a dzięki temu mniej kulturowo zdeterminowani, mają większą szansę na przeżycie.
A teraz mogę zaproponować do wyboru dwie interpretacje. Polityczną i metafizyczną.
Polityczna. Powieść jest metaforą problemów globalnego świata. W swoich krajach ludzie walczą o władzę, toczą się też jakieś wojny, ale w istocie rządzą nami inne, większe procesy. Zbyt pochłonięci doraźnymi i lokalnymi problemami nie zajmujemy się nimi, nie doceniamy ich wagi, nie potrafimy stawić czoła prawdziwym niebezpieczeństwom. Natomiast wszyscy jesteśmy uwikłani w zły system.
Metafizyczna. To gnostycka wizja świata. Świat jest w swojej istocie zły, rządzą nim demony, a jeśli jest jakiś stwórca, to zbyt daleko, żeby móc liczyć na jego wsparcie.
Ta druga interpretacja jest mi bliższa. Mam nadzieję, że i Martin, i ja dożyjemy do końca tej opowieści. I że żadne dobro w niej nie zwycięży – bo nie może.