Czytaj dalej

Syndrom Yentl. Jak medycyna nie dostrzega kobiet

W filmie „Yentl” z 1983 roku Barbra Streisand gra młodą polską Żydówkę, która udaje mężczyznę, by móc się uczyć w jesziwie. Ten filmowy motyw przeniknął do nauk medycznych jako „syndrom Yentl” – oznacza błędne diagnozowanie i niewłaściwe leczenie kobiet w sytuacji, gdy występujące u nich objawy lub schorzenia nie są tożsame z męskimi. Niekiedy syndrom Yentl ma śmiertelne skutki.

Gdybyś miał lub miała sobie wyobrazić kogoś, kto właśnie przechodzi zawał serca, najprawdopodobniej przywołasz obraz mężczyzny w późnym wieku średnim, może z nadwagą, który w ogromnym bólu chwyta się za serce. W każdym razie taki mniej więcej obraz proponuje Grafika Google. Raczej nie pomyślisz o kobiecie: choroby serca to domena mężczyzn. Ten stereotyp jest zwodniczy. Niedawno przeprowadzona analiza danych pozyskanych od 22 milionów mieszkańców Ameryki Północnej, Europy, Azji oraz Australii i Oceanii wykazała, że prawdopodobieństwo zawału serca u kobiet z niższych warstw socjoekonomicznych jest wyższe o 25 procent w stosunku do mężczyzn w tym samym przedziale dochodowym.

Od 1989 roku choroby sercowo-naczyniowe pozostają główną przyczyną zgonów kobiet w Ameryce – to one po przebytym zawale umierają tam częściej niż mężczyźni. Tę nierównowagę obserwuje się od 1984 roku, a szczególnie narażone wydają się młode kobiety – w 2016 roku „British Medical Journal” podał, że młode kobiety umierają w szpitalu prawie dwukrotnie częściej niż mężczyźni. Jedną z przyczyn może być to, że zagrożonych kobiet lekarze nie zauważają we właściwym czasie. W 2016 roku Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (American Heart Association) zgłosiło także obawy w związku z niektórymi modelami przewidywania ryzyka „powszechnie używanymi” u pacjentów z ostrymi zespołami wieńcowymi, gdyż opracowano je na populacjach pacjentów, które przynajmniej w dwóch trzecich składały się z mężczyzn. Działanie tych modeli przewidywania ryzyka u kobiet „nie zostało ustalone w dostatecznym stopniu”.

Również powszechne metody profilaktyki mogą nie sprawdzać się jednakowo dobrze u kobiet i u mężczyzn. Kwas acetylosalicylowy (aspiryna), jak dowiedziono, skutecznie zapobiega pierwszemu zawałowi serca u mężczyzn, ale w 2005 roku badacze stwierdzili, że ma „znikomy” wpływ na kobiety w wieku od 45 do 65 lat. Wcześniej, jak zauważyli, mieliśmy „mało podobnych danych dotyczących kobiet”. Jeszcze nowsze badanie, z 2011 roku, dowiodło, że aspiryna w przypadku kobiet jest nie tylko nieskuteczna, ale nawet potencjalnie szkodliwa „u większości pacjentek”. Podobnie w 2015 roku wykazano, że przyjmowanie niskiej dawki aspiryny raz na dwa dni „okazuje się nieskuteczne lub szkodliwe u większości kobiet w profilaktyce pierwotnej” raka lub choroby serca.

Dziewczyny szły na matematykę, marząc o karierze księgowej. A odkrywały „maszyny cyfrowe”

Być może tak wiele kobiet umiera w następstwie zawału, bo lekarze po prostu nie zauważają objawów. Badania prowadzone w Wielkiej Brytanii pokazują, że u płci żeńskiej prawdopodobieństwo nietrafnej diagnozy po zawale jest wyższe o 50 procent (a przy niektórych jego odmianach wzrasta do prawie 60 procent). Dzieje się tak między innymi dlatego, że kobiety nie miewają „hollywoodzkiego zawału serca”, jak zwykło się go nazywać w kręgach medycznych (widowiskowego bólu w klatce piersiowej i lewym ramieniu). Kobiety (szczególnie młodsze) mogą nie odczuwać bólu w klatce piersiowej – zgłaszają raczej ból brzucha, duszności, nudności i zmęczenie. Objawy te są często określane jako „atypowe”, z czym nie zgodził się „British Medical Journal” – w artykule z 2016 roku zwracano uwagę, że takie określenie „może prowadzić do niedoszacowania ryzyka związanego z tymi początkowymi objawami”.

Niedoszacowanie ryzyka może z kolei tłumaczyć, dlaczego w amerykańskim badaniu z 2005 roku okazało się, że „zaledwie jeden na pięciu lekarzy różnych specjalizacji był świadom, iż na chorobę sercowo-naczyniową umiera każdego roku więcej kobiet niż mężczyzn, a większość tych specjalistów nie uznała także samych siebie za kompetentnych w dostosowanym do płci leczeniu choroby sercowo-naczyniowej”.

Niezależnie od tego, czy objawy są atypowe, czy nie, przy określonych typach zawału kobiety (i znowu: szczególnie te młode), które nie zgłaszają na początku bólu w klatce piersiowej, są szczególnie narażone na zgon. Dlatego szalenie niepokoi to, że aktualne wytyczne angielskiej Państwowej Służby Zdrowia (National Health Service, NHS) wymieniają „ostry ból w klatce piersiowej prawdopodobnie pochodzenia sercowego” jako jedno z kryteriów kwalifikujących pacjenta do pierwotnej angioplastyki wieńcowej (PPCI) w jednym ze specjalistycznych całodobowych ośrodków kardiologicznych w tym kraju. Pierwotna angioplastyka wieńcowa to rodzaj leczenia doraźnego, przywracającego krążenie podczas zawału serca. Jeden z lekarzy w rozmowie ze mną stwierdził, że metoda ta „radykalnie polepszyła przeżywalność i wyniki leczenia”, ale stosuje się ją tylko w ośrodkach kardiologicznych i może właśnie dlatego 75 procent pacjentów, którzy z niej skorzystali, to mężczyźni.

Żeńskie końcówki to kwestia życia i śmierci

Diagnostyka stosowana przez lekarzy przypuszczalnie przyczynia się też do wyższego odsetka zgonów kobiet po zawale. Standardowe badania typu EKG, w tym wysiłkowe, w przypadku kobiet dają – jak się okazuje – mniej jednoznaczne wyniki. Artykuł z 2016 roku we wspomnianym „British Medical Journal” powołuje się na odkrycie uczonych z Edynburga, które pokazało, że „normalny” próg diagnostyczny troponiny (białka uwalnianego do krwi po uszkodzeniu mięśnia sercowego) może być zbyt wysoki dla kobiet. Nie chodzi tylko o to, że „standardowe” poziomy biomarkerów są niewłaściwe w przypadku kobiet – trzeba wyznaczyć nowe biomarkery, specjalnie dla kobiet.

Biomarker to wskaźnik biologiczny (na przykład troponina), którego obecność może stanowić jedno z kryteriów pozwalających zdiagnozować schorzenie. Artykuł z 2014 roku zawierający przegląd literatury z dziedziny studiów nad różnicami międzypłciowymi sugeruje, że badanie tego obszaru mogłoby przynieść obiecujące rezultaty. Niemniej kończy się on podsumowaniem, że wciąż zbyt mało wiemy, aby stwierdzić, czy uda się ustalić biomarkery swoiste dla kobiet.

Ponieważ zawały serca u kobiet nie tylko mogą dawać inne pierwsze objawy, lecz także wręcz przebiegać w inny sposób, wypracowane przez nas techniki rozpoznawania nieprawidłowości mogą nie zadziałać w przypadku kobiet. Na przykład zawał serca tradycyjnie diagnozuje się za pomocą angiografii – badanie to pokazuje niedrożność naczyń tętniczych. Ale niedrożność tętnic często nie występuje u kobiet, co oznacza, że obraz angiograficzny nie ujawni żadnych nieprawidłowości, a kobiety, które zgłaszają się do szpitala z objawami dusznicy bolesnej (bólem w okolicach mostka), mogą zostać po prostu wypisane z diagnozą „nieswoistego bólu klatki piersiowej” i powiadomione, że to nic groźnego. Nic bardziej mylnego: kobiety z angiogramem „w granicach normy” doznawały zawału albo udaru tuż po wypisaniu ze szpitala.

„Naukowe” podstawy dyskryminacji kobiet? Ona z nimi walczyła

Nawet przy założeniu, że nam się poszczęści i nasza choroba serca zostanie zdiagnozowana, i tak będziemy musiały pokonać tor przeszkód, jaki stanowi leczenie nastawione na mężczyzn. Różnic między płciami nie włączono bowiem ani w „powszechną wiedzę medyczną”, ani nawet we wskazania kliniczne. Oto przykład: dajmy na to, że mężczyzna i kobieta otrzymują diagnozę tętniaka aorty (aorta to największa tętnica, biegnąca od serca przez klatkę piersiową i jamę brzuszną). Stopień poszerzenia aorty jest u obydwojga jednakowy – ale niebezpieczeństwo już nie: kobiety są bardziej zagrożone pęknięciem tętniaka, które w 65 procentach przypadków kończy się śmiercią. Mimo to w holenderskich zaleceniach klinicznych progi kwalifikujące do operacji są jednakowe dla obu płci.

Diagnostyka opracowana na podstawie organizmu mężczyzny jest też bolączką innych dziedzin medycyny, nawet tam, gdzie to kobiety są bardziej narażone na choroby. U kobiet częściej występuje guz prawej części okrężnicy, nierzadko rozwijający się bardziej agresywnie, ale badanie kału na krew utajoną stosowane najczęściej do wykrywania raka jelita grubego wykazuje mniejszą czułość w przypadku kobiet niż u mężczyzn. Tymczasem – ponieważ kobiety mają przeciętnie dłuższą i węższą okrężnicę niż mężczyźni – kolonoskopia może dawać u nich niekompletne wyniki. Istnieje wreszcie coś, co WHO nazywa „częstym błędem” niedoceniania wagi objawów mogących wystąpić tylko u jednej płci, takich jak krwawienie z pochwy przy dendze. Gdy objawy notuje się według częstotliwości występowania u wszystkich pacjentów, bez segregowania według płci, objawy charakterystyczne dla kobiet mogą wydać się mniej istotne, niż są naprawdę.

Kiedy kobiety czują się jak oszustki

Takie zaniechania dają efekt śnieżnej kuli. Weźmy na przykład gruźlicę (TB) – role społeczne kobiet mogą uczynić tę chorobę bardziej niebezpieczną dla tej płci. Jeśli tego nie uwzględnimy, to w połączeniu z niesegregowaniem danych według kryterium płci konsekwencje mogą się okazać śmiertelne. Mężczyźni częściej cierpią na utajoną postać TB, u kobiet zaś częściej rozwija się postać czynna. Badania wskazują również, że w krajach biednych kobiety, które gotują posiłki w źle wentylowanych pomieszczeniach, z użyciem biomasy (co, jak już wiemy, dotyczy milionów), mają osłabione układy odpornościowe i są bardziej podatne na bakterie i wirusy. W rezultacie TB zabija więcej kobiet na świecie niż jakakolwiek inna choroba zakaźna. Gruźlica rocznie odbiera życie większej liczbie kobiet niż wszystkie przyczyny śmiertelności okołoporodowej razem wzięte. Mimo to często uważa się ją za „męską przypadłość”, co zmniejsza prawdopodobieństwo wykrycia jej u kobiet.

Dlaczego nadal umieramy na gruźlicę?

czytaj także

Dlaczego nadal umieramy na gruźlicę?

Michel Sidibé, Lucica Ditiu

Nawet gdy kobiety zostaną poddane badaniom przesiewowym, jest mniejsze prawdopodobieństwo, że usłyszą diagnozę. Ich układ immunologiczny może reagować inaczej i dawać inne objawy. W jednym z badań, w którym szukano możliwych przyczyn błędnego diagnozowania kobiet, okazało się, że u płci żeńskiej gruźlicze zacienienia płuca mogą sprawiać wrażenie mniej poważnych. Istnieją też dowody na różnice międzypłciowe w czułości powszechnie stosowanych badań przesiewowych. Standardowym sposobem wykrywania TB w warunkach ograniczonych środków jest badanie mikroskopowe plwociny odkrztuszonej przez pacjentów. Tyle że kobiety z TB rzadziej miewają kaszel połączony z odkrztuszaniem, a jeśli nawet, to ich plwocina może nie dać wyniku świadczącego o chorobie. Test plwocin może być problematyczny także z powodów społecznych – badacze w Pakistanie zauważyli, że odkrztuszanie plwociny potrzebnej do testu wywoływało u kobiet dyskomfort, a pracownicy służby zdrowia nie tłumaczyli im, dlaczego jest to konieczne. W rezultacie kobiety odmawiały badania.

Gdy służba zdrowia zapomina o kobietach

czytaj także

Gdy medycyna zapomina o kobietach

Anderson E. Stanciole, Federica Maurizio

Praktyki medyczne nieuwzględniające mechanizmów żeńskiej socjalizacji są również szeroko rozpowszechnionym problemem w profilaktyce. Tradycyjna rada, żeby używać prezerwatyw dla uniknięcia zakażenia wirusem HIV, wielu kobietom zdaje się na nic, bo brakuje im społecznej siły sprawczej, żeby nalegać na ich użycie. To samo dotyczy wirusa ebola, który może pozostawać w spermie nawet do sześciu miesięcy. I choć opracowano żel dla zaradzenia temu problemowi, nie wzięto pod uwagę praktyki „suchego seksu” w niektórych częściach Afryki Subsaharyjskiej. Żel, działający też jak lubrykant, nie zdobędzie akceptacji w wioskach, gdzie kobiety osuszają waginy ziołami, aby udowodnić swoją cnotliwość.

„Prezerwatywa? Po co? Przecież jestem zdrowy”

Ignorowanie społecznych ról kobiet może też prowadzić do tego, że przez kilkadziesiąt lat będą one żyć z niezdiagnozowanymi zaburzeniami behawioralnymi. Od lat pokutuje stereotyp, że autyzm występuje czterokrotnie częściej u chłopców niż u dziewczynek, a zaburzenia u tych drugich są głębsze. Nowe badania naukowe wskazują jednak, że proces wychowania dziewcząt może pomagać im maskować objawy skuteczniej, niż robią to chłopcy, i że z autyzmem żyje dużo więcej dziewczynek, niż sądzono dotychczas. Ta dziejowa niesprawiedliwość wynika częściowo stąd, że kryteria diagnozowania autyzmu były oparte na danych „pozyskiwanych prawie wyłącznie” w badaniach prowadzonych na chłopcach. Analiza przeprowadzona na Malcie w 2016 roku przyniosła wniosek, że istotną przyczyną błędnego diagnozowania dziewcząt jest „ogólna męska orientacja metod diagnostycznych oraz oczekiwań klinicznych”.

Pojawiają się też dane świadczące o tym, że niektóre dziewczęta chorujące na anoreksję mogą być w rzeczywistości osobami w spektrum autyzmu, ale ponieważ nie jest to typowo chłopięcy objaw, nie był on zauważany. Sarah Wild, dyrektorka Limpsfield Grange, jedynej na Wyspach Brytyjskich państwowej szkoły z internatem dla dziewcząt z niepełnosprawnościami, powiedziała w wywiadzie dla „Guardiana”, że „diagnostyczne listy kontrolne i testy zostały opracowane z myślą o chłopcach i mężczyznach, gdy tymczasem objawy u dziewcząt i kobiet manifestują się zupełnie inaczej”. Mimo to w niedawno opublikowanym projekcie nowych wytycznych NHS dotyczących autyzmu nie wspomniano ani słowem o odmiennych potrzebach kobiet.

Płeć autyzmu

czytaj także

Podobne problemy diagnostyczne napotykamy przy zespole nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD) i zespole Aspergera. Przegląd zlecony w 2012 roku przez brytyjskie Narodowe Stowarzyszenie na rzecz Osób z Autyzmem (National Autistic Society) wykazał, że zaledwie 8 procent dziewcząt z zespołem Aspergera uzyskiwało diagnozę przed szóstym rokiem życia w porównaniu do 25 procent chłopców. Wśród jedenastolatków statystyki te wynosiły zaś odpowiednio 21 i 52 procent. Szacuje się, że nawet trzy czwarte dziewczynek z ADHD pozostaje niezdiagnozowanych – doktor Ellen Littman, autorka książki Understanding Girls with ADHD, tłumaczy tę lukę tym, że badania kliniczne nad ADHD prowadzono na „mocno nadpobudliwych małych białych chłopcach”. Dziewczynki sprawiają wrażenie mniej nadpobudliwych, a bardziej zdezorganizowanych, rozkojarzonych i introwertycznych.

Ogólnie rzecz ujmując, naukowcy sugerują, że ponieważ dziewczęta uczone są w toku wychowania „nieprzerywania swoim rozmówcom, bagatelizowania własnego statusu i demonstrowania zachowań świadczących o większej kontaktowości i przyjacielskości”, tradycyjny model wywiadu lekarskiego może uniemożliwiać pozyskanie od kobiet danych potrzebnych do postawienia trafnej diagnozy. Czasem jednak – i to często – kobiety dostarczają tych informacji, tylko nikt im nie wierzy.

„Jestem tylko inteligenckim ścierwem”

Amerykański portal informacyjny ThinkProgress opisał historię Kathy, którą obfite miesiączki osłabiały do tego stopnia, że nie mogła utrzymać się na nogach. Jednak gdy przyszło do diagnozy, Kathy stanęła przed tym samym problemem, jaki napotkała Michelle opisywana w poprzednim rozdziale. Czterech lekarzy niezależnie od siebie uznało, że wymyśliła swoje dolegliwości, „po prostu nie radziła sobie z lękiem, może nawet miała poważne zaburzenia psychiczne”. Jej lekarz pierwszego kontaktu miał czelność zapewniać ją więcej niż raz: „Pani objawy to tylko wytwory wyobraźni”.

Okazało się to nieprawdą. Kathy miała „mięśniaki macicy, które mogły zagrażać życiu i wymagały operacji”. Wyszło to na jaw dopiero wtedy, gdy zażądała badania USG. Nie miała lęków (choć po dziewięciu miesiącach wmawiania jej, że jest wariatką, któż mógłby ją winić, gdyby je miała), tylko anemię.

Rachael również usłyszała, że wszystko sobie wyobraziła. Przez dziesięć lat próbowała radzić sobie z potwornym bólem i obfitymi menstruacjami za pomocą pigułki antykoncepcyjnej, aż w końcu zemdlała na koncercie. Lekarze ze szpitala odesłali ją do domu z lekami przeciwbólowymi i diagnozą: stres. Gdy straciła przytomność po raz drugi, położono ją na gastroenterologii: „Spędziłam tam sześć nocy, pod kroplówką. Na łóżku naprzeciwko kobieta umierała na raka jelita. To było przerażające”. Lekarze podejrzewali kamienie nerkowe, więc zlecili kompleksowe badania układu moczowego – wyniki nie potwierdziły żadnych nieprawidłowości. Podobnie badania krwi. Z każdym kolejnym negatywnym wynikiem Rachael coraz bardziej odczuwała, że jest traktowana inaczej. „Zaczęłam odnosić wrażenie, że mi nie wierzą. Że wymyśliłam sobie chorobę”. Na koniec lekarz specjalista pokręcił głową, gdy powiedziała mu, jak bardzo ją boli, i oznajmił: „Nie będziemy tu pani trzymać. Nic pani nie dolega”.

Coś jednak było nie tak. U Rachael rozpoznano w końcu endometriozę, chorobę, w której komórki śluzówki macicy (endometrium) występują poza jej obrębem, powodując rozdzierający ból, a niekiedy niepłodność. W Wielkiej Brytanii jej zdiagnozowanie zabiera średnio osiem lat, a w Stanach dziesięć – i na chwilę obecną nie ma na nią lekarstwa. Mimo że endometrioza dotyka, jak się szacuje, jedną na dziesięć kobiet (176 milionów na całym świecie), angielski Narodowy Instytut Zdrowia i Opieki (National Institute for Health and Care Excellence) dopiero w 2017 roku opublikował swoje pierwsze zalecenia dla lekarzy opiekujących się chorymi na tę chorobę. Główne wskazanie? „Słuchać kobiet”.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, ponieważ ignorowanie tego, że kobieta próbuje wyrazić swój ból, ma głębokie korzenie i zaczyna się dość wcześnie. W 2016 roku naukowcy z Uniwersytetu w Sussex odtworzyli rodzicom (dwudziestu pięciu ojcom i dwudziestu siedmiu matkom) nagrania płaczu trzymiesięcznych niemowląt. Odkryli, że choć ich krzyków nie można zróżnicować według płci (różnice wysokości głosu pojawiają się u dziewczynek i chłopców dopiero w okresie dojrzewania), to niższe krzyki były postrzegane jako należące do chłopców, a wyższe – do dziewczynek. Okazało się też, że gdy ojcowie zostali poinformowani, że niższy krzyk wydał chłopczyk, uznawali, że cierpi on bardziej, niż gdy ten sam krzyk przypisywano dziewczynkom.

Słaba czy krzepka – zawsze niezdatna

Zamiast wierzyć kobietom, gdy skarżą się na ból, przyklejamy im łatkę obłąkanych. Czy to nasza wina? Przecież suki są szalone, jak mawiał Platon. Kobiety to histeryczki (hystera oznaczała w grece starożytnej macicę), wariatki (gdybym dostawała funta za każdym razem, kiedy facet podaje w wątpliwość mój zdrowy rozsądek w reakcji na każdą, choćby z lekka feministyczną wypowiedź na Twitterze, byłabym ustawiona finansowo do końca życia), irracjonalne i nadmiernie emocjonalne stworzenia. Stereotyp „szurniętej eks” jest tak rozpowszechniony, że Taylor Swift wykpiła go w swoim przeboju Blank Space, a Rachel Bloom w całym serialu Crazy Ex-Girlfriend. Kobiety to „tajemnica” – orzekł sławny fizyk Stephen Hawking. Freud natomiast, który bogactwo i sławę zawdzięczał swoim diagnozom kobiecej histerii, w wykładzie w 1933 roku objaśniał, że „zagadkę, jaką stanowi kobiecość, ludzie starali się zgłębić od niepamiętnych czasów”.

Ta kobieca zagadka prowokuje swoją nieprzenikliwością. Często kobiety, które nie zrobiły wiele ponad to, że manifestowały zachowanie wykraczające poza granice niewieściej przyzwoitości (na przykład miały libido), były więzione latami w przytułkach. Wycinano im macice i łechtaczki. Umieszczano je w zakładach zamkniętych, gdy zdradzały łagodne symptomy depresji poporodowej – babka jednej z moich przyjaciółek spędziła życie w przytułku po tym, jak rzuciła w teściową drucianym zmywakiem. Co najmniej jeden amerykański podręcznik psychiatrii, pozostający w szerokim użyciu jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku, kobietom w trudnych związkach zalecał lobotomię.

Dżuma, cholera, apokalipsa i inne nieprzyjemności

Oczywiście odeszliśmy od tak nieludzkiego traktowania kobiet. Już ich nie zamykamy ani nie wycinamy im fragmentów mózgu. Za to faszerujemy je lekami: kobiety zażywają antydepresanty dwa i pół raza częściej niż mężczyźni. Nie potępiam leków przeciwdepresyjnych – mogą być wybawieniem dla ludzi z problemami psychicznymi. Warto jednak zapytać, dlaczego kobiety przyjmują ich o tyle więcej – bo nie dlatego, że częściej szukają pomocy. Badanie przeprowadzone w Szwecji w 2017 roku pokazało wręcz, że to mężczyźni częściej zgłaszają depresję. Dlaczego więc antydepresanty przepisuje się większej liczbie kobiet? Czy są one, by tak rzec, „słabsze na umyśle”? Czyżby życie w świecie, który nie jest skrojony pod nasze potrzeby, odbijało się na naszym zdrowiu psychicznym? A może leki przeciwdepresyjne to nowa (i naturalnie preferowana) lobotomia dla kobiet przeżywających traumę?

*
Niewidzialne kobiety fragment książkiFragment książki Caroline Criado Perez Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn, która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Karakter w przekładzie Anny Sak. Przypisy umieszczono w hiperlinkach, a część pominięto. Tytuł od redakcji.

***

Caroline Criado Perez (ur. 1984) jest dziennikarką i feministką. Urodziła się w Brazylii, ze względu na przeprowadzki związane z pracą ojca mieszkała w Hiszpanii, Portugalii, na Tajwanie, w Holandii i w Wielkiej Brytanii. Prowadziła liczne kampanie na rzecz równości kobiet – m.in. dotyczące bardziej reprezentatywnej obecności ekspertek w mediach, umieszczania wizerunków kobiet na rewersie brytyjskich banknotów (dzięki niej w 2013 roku portret Winstona Churchila na banknocie dziesięciofuntowym został zastąpiony wizerunkiem Jane Austen), ścigania sprawców odpowiedzialnych za napaści wobec kobiet w mediach społecznościowych, wzniesienia pomnika sufrażystki Millicent Fawcett przed budynkiem brytyjskiego parlamentu w stulecie uzyskania praw wyborczych przez kobiety. W 2015 roku opublikowała pierwszą książkę Do It Like a Woman.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij