Wraz z hamowaniem sowieckich wpływów i studzeniem nastrojów antykomunistycznych polityka wobec rodzącego się Trzeciego Świata nie tylko nie stawała się łatwiejsza, ale wręcz przeciwnie, dodatkowo się komplikowała. Głównym tego powodem był fakt, że w pełni niezależne państwa Trzeciego Świata stanowiły narastające zagrożenie dla globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych – niewykluczone, że poważniejsze od zagrożenia sowieckiego.
Kryzys powojennego amerykańskiego ładu pieniężnego zaczął narastać równocześnie z kryzysem hegemonii USA w sferze militarnej i ideologicznej. Załamywanie się reżimu sztywnych kursów walutowych to także czas zmagania się armii USA z coraz większymi problemami w Wietnamie: począwszy od ofensywy Tet w 1968, aż do wycofania wojsk na mocy układów paryskich z 1973 roku. Coraz większa danina krwi i pieniądze poświęcane przez Stany Zjednoczone na prowadzenie wojny, która nijak nie przekładała się na ich bezpieczeństwo narodowe, uderzały również w ideologiczny cokół, na jakim wznosiła się zimnowojenna polityka. Jeden z badaczy zastanawiał się nawet, czy nie uznać lat 60. XX wieku za „najburzliwszą dekadę w dziejach USA”. To raczej za daleko idące stwierdzenie, nie sposób jednak zaprzeczyć, że od czasów wojny secesyjnej pozycja państwa amerykańskiego nie została wystawiona na tak poważną próbę jak w trakcie interwencji w Wietnamie na przełomie lat 60. i 70. XX wieku.
Kryzys amerykańskiej globalnej potęgi wojskowej oraz kryzys legitymizacji władzy były dwoma obliczami tego samego procesu. Z jednej strony stanowiły pokłosie sukcesu, jaki amerykańskie zbrojenia i zimnowojenna ideologia odniosły w przekuciu chaosu lat 30. i 40. XX wieku w nowy, dwubiegunowy, amerykańsko-sowiecki światowy ład, w którym to Stany Zjednoczone były wyraźnie górą, czego jasnym dowodem okazał się kryzys kubański. W połowie lat 60. wydawało się, że ten kierunek polityki odniósł niekwestionowany sukces. Równocześnie jednak skala tego sukcesu sprawiła, że rządowi coraz trudniej było wykorzystać strach, by przekonać Amerykanów do dalszego poświęcania pieniędzy, a tym bardziej życia, w imię antykomunistycznej krucjaty, a także przekonać sojuszników, że w ich interesie leży wzmacnianie i poszerzanie światowej władzy Stanów Zjednoczonych.
Wynik wyborów zależy tylko od pieniędzy. To nadal demokracja czy już oligarchia?
czytaj także
Z drugiej strony kryzys legitymizacji hegemonii Stanów Zjednoczonych oraz ich pozycji militarnej był odzwierciedleniem klęski amerykańskiej machiny wojskowo-przemysłowej w starciu z wyzwaniem, jakie rzuciły jej globalne procesy dekolonizacyjne. Włączenie szeregu nowo powstałych państw do sztywnej struktury zimnowojennego ładu od samego początku jawiło się jako problematyczne. Zawiązanie się w trakcie konferencji w Bandungu w 1955 roku Ruchu Państw Niezaangażowanych tylko wzmocniło prawo do samostanowienia, wpisane do utworzonej pod auspicjami USA Karty Narodów Zjednoczonych. Mimo to rząd amerykański dostrzegł w postanowieniach z Bandungu zagrożenie dla zimnowojennego ładu czy, co gorsza, „zasłonę dymną dla komunizmu”.
Wraz z hamowaniem sowieckich wpływów i studzeniem nastrojów antykomunistycznych polityka wobec rodzącego się Trzeciego Świata nie tylko nie stawała się łatwiejsza, ale wręcz przeciwnie, dodatkowo się komplikowała. Głównym tego powodem był fakt, że w pełni niezależne państwa Trzeciego Świata stanowiły narastające zagrożenie dla globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych – niewykluczone, że poważniejsze od zagrożenia sowieckiego.
Miało ono charakter zarówno ekonomiczny, jak i polityczny. Ekonomiczny, gdyż przebudowa Europy Zachodniej i Japonii na wzór amerykański – polegająca głównie na zwiększeniu „wysokiej konsumpcji masowej” lub „konsumpcji na wzór fordystowski” – w połączeniu z nieustannym wyścigiem zbrojeń między USA i ZSRR wywierała ogromną presję na globalne zasoby podstawowych surowców. To z kolei zwiększyło strategiczne znaczenie Trzeciego Świata jako rezerwuaru zasobów ludzkich i naturalnych niezbędnych do zaspokojenia potrzeb gospodarek Pierwszego Świata.
Skutkiem ekspansji i umacniania się międzynarodowych korporacji z USA i Europy Zachodniej w państwach Trzeciego Świata były wydajne łańcuchy organizacyjne łączące surowce państw tego drugiego obszaru z siłą nabywczą państw pierwszego. Równocześnie same korporacje zrozumiały, że ich obecność w Trzecim Świecie i gospodarowanie zasobami jego państw leży także w ich interesie.
Krytyka kapitalizmu odwraca uwagę od właściwych problemów? [rozmowa z Kacprem Pobłockim]
czytaj także
Uzyskanie przez państwa Trzeciego Świata pełnej niezależności siłą rzeczy ograniczało swobodę działania tych korporacji, a z czasem całkowicie im ją odbierało. Gdyby te państwa miały dysponować swymi zasobami, ludzkimi i naturalnymi, w nieskrępowany sposób – czyli gromadzić je lub wykorzystywać do budowania wewnętrznej, regionalnej albo światowej potęgi, jak od zawsze zwykły to czynić niezależne państwa – presja, jaką na zdobycie surowców wywierała ekspansja amerykańskiego reżimu akumulacji, doprowadziłaby do załamania w postaci „nadmiernej” rywalizacji między państwami Pierwszego Świata.
Dokładnie taki scenariusz spełnił się w latach 70. Po tym, jak wojna w Wietnamie unaoczniła, że najbogatsze, dysponujące najświeższą technologią i najpotężniejszą armią państwo nie było w stanie nagiąć do swej woli jednego z najbiedniejszych narodów świata, rząd amerykański utracił znaczną część, a może i całość swej wiarygodności jako strażnika wolnego świata. W efekcie wytworzyła się próżnia we władzy, którą do różnych celów błyskawicznie wykorzystały, przy cichym lub otwartym przyzwoleniu Związku Radzieckiego, lokalne siły: aby zakończyć proces wyzwalania narodów w ostatnich enklawach europejskiego kolonializmu (w portugalskich koloniach w Afryce oraz w Zimbabwe), aby w ogniu walk przebudować regionalną sytuację polityczną (w Afryce Wschodniej, Azji Południowej i Indochinach) lub aby pozbawić władzy państwa podporządkowane Stanom Zjednoczonym (w Nikaragui i Iranie).
Łapiąc w żagle wiatr tych burzliwych zmian, których nie stworzył ani nie był w stanie kontrolować, choć budował na nich swą pozycję i władzę jako główny przeciwnik zimnowojennego ładu, Związek Radziecki przestał dostrzegać faktyczne układy sił i posłał swą armię do Afganistanu z nadzieją, że osiągnie to, czego znacznie potężniejsze siły zbrojne USA nie zdołały osiągnąć w Wietnamie.
czytaj także
Ten nagły zwrot w układzie sił w światowym systemie na korzyść państw Trzeciego i Drugiego Świata – państw „Południa” i „Wschodu” – stanowił bolesne doświadczenie dla społeczeństw Zachodu, a Stanów Zjednoczonych w szczególności. Zwrot ten okazał się jednak bolesny głównie z tego względu, że towarzyszyło mu zaostrzenie rywalizacji między państwami kapitalistycznymi, które zmniejszyło dochody z kapitału do „nietolerowanego” poziomu.
Nie był to bynajmniej zbieg okoliczności. Już wtedy cena ropy naftowej rosła wskutek szoku z 1973 roku, ale dopiero otwarte przyznanie się USA do porażki w Wietnamie, a wkrótce potem obalenie w trakcie wojny Jom Kipur mitu Izraela jako niezwyciężonego państwa, skłoniło OPEC do zapewnienia swym członkom skutecznej ochrony przed dewaluacją dolara, gwarantując dzięki temu państwom Pierwszego Świata pokaźną rentę naftową. W połączeniu z wcześniejszą eksplozją płac tak gwałtowny wzrost cen ropy zmusił przedsiębiorstwa z Pierwszego Świata do jeszcze bardziej zażartej rywalizacji o surowce energetyczne i siłę roboczą Trzeciego Świata, ale także o siłę nabywczą, która z wolna skapywała do niektórych państw Trzeciego Świata w postaci wyższych realnych cen za ropę naftową i inne surowce.
Z czasem ten niekontrolowany przerób petrodolarów na w zasadzie nieograniczone kredyty dla niektórych państw Trzeciego (i Drugiego) Świata przemienił krople w prawdziwą powódź. Przez kilka lat kapitał przyrastał w takim tempie, że sprawiał wrażenie dobra w zasadzie darmowego. Kontrola nad światową siłą nabywczą – wyznaczająca początek i koniec akumulacji kapitału w kapitalizmie – z wolna wyślizgiwała się z rąk państw Pierwszego Świata i bezpośrednio lub pośrednio zaczęła służyć interesom państw Trzeciego i Drugiego Świata.
Polityka zaciskania pasa to narzędzie, którym kapitalizm wymusza posłuszeństwo [rozmowa]
czytaj także
Podejmowane przez Stany Zjednoczone próby zaradzenia tej sytuacji poprzez manipulowanie regionalnymi układami sił może i przyniosły skutki w kilku miejscach, ale tam, gdzie sukces był na wagę złota – na Bliskim Wschodzie – zakończyły się katastrofą. Ogromne pieniądze i prestiż państwa zainwestowane przez Stany Zjednoczone w przekształcenie Iranu w główny lewar amerykańskiej władzy w regionie poszły na marne, gdy rewolucja ajatollaha zmiotła sprzyjający im reżim szacha Pahlawiego. Ten nowy schemat dla amerykańskiej dominacji światowej – który nieprzypadkowo przyniósł ze sobą kryzys wiarygodności dolara, drugi szok naftowy i sowiecką inwazję w Afganistanie – ostatecznie przekonał rząd Stanów Zjednoczonych, że nadszedł najwyższy czas, aby pożegnać się z narzuconą przez politykę Nowego Ładu tradycją walki z prywatną finansjerą i zamiast tego wszelkimi środkami pozyskać jej wsparcie w odbudowie przewagi w walce o globalną władzę.
Zrodzony z tego zwrotu sojusz obrodził zyskami przekraczającymi nawet najśmielsze marzenia. Ponowne skupienie siły nabywczej w Stanach Zjednoczonych niemalże natychmiast przyniosło skutki, których prawdopodobnie nie udałoby się uzyskać działaniami zbrojnymi. Druzgocący wpływ restrykcyjnej polityki monetarnej, wysokich stóp procentowych oraz deregulacji szybko rzucił państwa Trzeciego Świata na kolana.
Wprowadzenie przez USA ostrzejszej polityki monetarnej drastycznie obniżyło zapotrzebowanie na towary z Trzeciego Świata. W efekcie od 1980 do 1988 roku ceny realne dóbr eksportowanych z państw Południa spadły o blisko 40 proc., a ceny ropy naftowej o 50 proc. Gdy zaś stawka LIBOR [ang. London Interbank Offering Rate, referencyjna wysokość oprocentowania depozytów i kredytów na rynku międzybankowym w Londynie – przyp. tłum.] dla rynku eurodolarowego wystrzeliła z niecałych 11 proc. w połowie 1977 roku do 20 proc. na początku 1981 roku, pociągnęło to za sobą gwałtowny wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Na przykład w państwach Ameryki Łacińskiej koszty wzrosły z mniej niż jednej trzeciej wartości ich eksportu w 1977 roku do prawie dwóch trzecich w 1982 roku. Widmo nadchodzącego bankructwa kompletnie odwróciło położenie państw Trzeciego Świata na światowych rynkach finansowych.
czytaj także
Jeffry Frieden prezentuje sugestywny obraz tej zmiany, wspominając swoje spotkanie z pewnym meksykańskim zarządcą funduszu inwestycyjnego. „Gdy odwiedziłem go we wrześniu 1982 roku, zaprowadził mnie z nieskrywaną rozpaczą do pustej poczekalni. »Pół roku temu – rzucił – tłoczyłoby się tu tylu bankierów, że nie przecisnąłby się pan przez pokój. Dziś nikt nawet nie odbiera moich telefonów«”.
Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki machina ruszyła w drugą stronę. Od tamtej pory bankierzy z państw Pierwszego Świata nie będą już błagać państw Trzeciego Świata, aby przyjęły w formie pożyczek ich nadmiar kapitału. To kraje Trzeciego Świata będą wypraszać u rządów Pierwszego Świata pożyczki, aby przetrwać na coraz silniej zintegrowanym, konkurencyjnym i kurczącym się światowym rynku. Ku rozpaczy Południa i euforii Zachodu do bezwzględnej rywalizacji między państwami Trzeciego Świata o kapitał mobilny wkrótce dołączą państwa Drugiego Świata.
Wykorzystując nadmiar kapitału w latach 70., część państw szybko podłączyła się do jego globalnych sieci przepływów, biorąc na siebie jedne z najcięższych zobowiązań finansowych. Gdy kapitał na powrót się skurczył, cały blok wschodni odczuł ostry powiew konkurencji. Grzęznące we własnym Wietnamie, zmuszone do odpowiedzi na nowy wyścig zbrojeń narzucony przez Stany Zjednoczone, zmurszałe państwo sowieckie zaczęło się rozpadać.
Gdy zatem państwa Trzeciego i Drugiego Świata nie miały już na co liczyć, Zachód wkroczył w nową belle époque, przypominającą pod wieloma względami „wspaniały moment”, jakim cieszyła się europejska burżuazja osiemdziesiąt lat wcześniej. Obie te epoki łączyło zaskakujące podobieństwo: społeczeństwa, które najwięcej na nich zyskały, kompletnie nie zdawały sobie sprawy, że tak nagły i niespotykany wzrost dobrobytu nie zasadzał się na przezwyciężeniu kryzysu akumulacji poprzedzającego ich błogie czasy. Wręcz przeciwnie: nowy dobrobyt był po prostu przeniesieniem kryzysu z jednego obszaru relacji gospodarczych na inny. Jedynie kwestią czasu było, kiedy ten sam kryzys wyłoni się w jeszcze ostrzejszej formie.
*
Fragment Długiego wieku XX Giovanniego Arrighiego, który ukazał się nakładem Glowbook. Dziękujemy wydawnictwu za zgodę na przedruk.
**
Giovanni Arrighi (1937–2009) – wybitny włoski naukowiec, ekonomista, profesor socjologii, wieloletni dyrektor Institute for Global Studies in Culture, Power and History Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore (USA). Absolwent Uniwersytetu Bocconi w Mediolanie (ekonomia). Specjalista z zakresu socjologii historycznej, socjologii porównawczej oraz socjologii gospodarczej, współtwórca znanej szkoły analitycznej „systemu-świata”. Swoją karierę naukową rozpoczął w Afryce (Zimbabwe i Tanzania). Znany był z lewicowych poglądów. W języku polskim ukazała się jego książka Adam Smith w Pekinie (2019), publikował także w polskich periodykach politycznych – „Lewą Nogą” oraz „Krytyce Politycznej”. Wybrane publikacje: Sviluppo economico e sovrastrutture in Africa (1969), Geometry of Imperialism (1978), Semiperipheral Development: The Politics of Southern Europe in the Twentieth Century (1985), The Resurgence of East Asia: 500, 150 And 50 Year Perspectives (2003).