Czy rasizm jest częścią polskości? Agnieszka Kościańska i Michał Petryk w swoim historyczno-antropologicznym śledztwie badają systemowe wymiary rasizmu przeciwko czarnym migrantom i Romom w Polsce. Sięgają po przedwojenne związki Polski z kolonializmem, opisują PRL-owską politykę wobec przybyszy z zaprzyjaźnionych afrykańskich krajów, wreszcie przedstawiają, jak rasizm i kolonializm wpłynęły na sytuację nie białych Polaków i przybyszy w III RP. Publikujemy fragment książki „Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie”, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.
Niepokój związany z domniemaną specyfiką seksualności „rasowo obcych” nie ograniczał się do Romów. Budzili go przede wszystkim „śniadzi” mężczyźni ze „Wschodu”, nazywani ogólnie Arabami, względnie „Murzynami” z krajów muzułmańskich.
Ogólnie państwa socjalistyczne, w tym PRL, sympatyzowały z islamem. Podkreślano zaangażowanie muzułmanów w budowę socjalizmu, na przykład działania Komunistycznej Partii Algierii, której „członkowie aktywnie uczestniczyli w ruchu niepodległościowym, propagując zarazem w społeczeństwie swe idee i nie widząc żadnej sprzeczności między ich programem a głębokim przywiązaniem do islamu”. Jak stwierdził pierwszy prezydent Algierii Ahmed Ben Bella: „Nasz islam jest islamem walczącym, nie burżuazyjnym […], występuje przeciwko przywilejom, nierówności społecznej i głosi powszechną sprawiedliwość. Ten islam jest całkowicie zgodny z socjalizmem”. Zwracano też uwagę, że niektórzy przywódcy muzułmańscy mówią o równouprawnieniu kobiet.
W prasie epoki PRL znajdujemy antyimperialistyczne głosy podkreślające, że zachodni kolonializm był często uzasadniany źle pojętym wyzwoleniem kobiet. Arabka – jak sama się przedstawiała – Miriam Kteila-Kopańska wyjaśniała w 1981 roku:
„W centrum europejskiego zainteresowania kulturą arabsko-muzułmańską znajduje się zawsze kobieta: anonimowa, szczelnie zasłonięta, tajemnicza postać przemykająca się w labiryncie wschodnich miast. Wokół muzułmanki narosło wiele mitów, fałszu i nieporozumień, często świadomie preparowanych przez kolonialistyczną publicystykę. Słusznie opisywał zabiegi kolonialnej propagandy Francuzów w okupowanej przez nich Algierii – martynikański psychiatra – Frantz Fanon. Pisał on, że Francuzi swoje aspiracje zdławienia dążeń niepodległościowych Algierczyków związali ściśle z tak zwanym „wyzwoleniem kobiety arabskiej”. Kolonialni badacze kultury pisali bez osłonek: „zdobędziemy Arabkę, odsłonimy ją – zniszczymy ducha oporu i korzenie kultury arabskiej. Zdobywając Arabkę, podbijemy Algierię”.
Autorka pokazywała specyfikę muzułmańskich relacji płciowych, dających kobietom prawa, niedostępne na przykład w katolicyzmie, jak na przykład możliwości rozwodu, i dowodziła, że zasłanianie twarzy nie zawsze musi oznaczać dyskryminację.
Tu znowu socjalistyczne myślenie o emancypacji wyprzedziło zachodni feminizm, któremu jeszcze wiele lat zajęło dostrzeżenie, że rasizm i seksizm często idą w parze. Na początku lat 80. białe amerykańskie feministki wciąż czuły się w obowiązku pouczać kolorowe kobiety na całym świecie. Na przykład jedna z czołowych działaczek Kate Millett w 1982 roku udała się do Iranu, aby nauczać tamtejsze „siostry”, że jedyna droga emancypacji to ta, którą obrały kobiety z Zachodu.
czytaj także
Widoczne w Polsce Ludowej niuansowanie wyobrażeń na temat kobiet w islamie nie zaburzyło, silnie obecnego już przed wojną, egzotycznego obrazu seksualności „Wschodu” i „Afryki”. Poradniki odradzały małżeństwa mieszane i zgodnie z logiką socjalistycznego rasizmu zwracały uwagę na różnice kulturowe, a prasa pokazywała opłakane skutki takich związków:
„Oto młodziutka dziewczyna zamieszkała w jednym z polskich miast wojewódzkich zostaje poślubiona przez czarnolicego Afrykanina, studenta wyższej uczelni. Po krótkim okresie wspólnego pożycia w Polsce małżonek porzuca studia i wraz z żoną powraca do rodzinnego domu w swym kraju ojczystym. Jego rodzina decyduje jednak, że młody człowiek koniecznie powinien zdobyć dyplom i wysyła go ponownie na studia do Europy, ale bez żony. Ta pozostaje w rodzinie afrykańskiej, wśród kolorowych małżonek braci męża, inna, obca i niedostosowana, a przy tym uboga, bez własnego majątku, całkowicie ekonomicznie uzależniona. Określa to z góry jej pozycję podporządkowania tej rodzinie, w której, w zastępstwie jej męża, władzę nad nią sprawuje jego najstarszy brat. Dbając o rodzinne dobro, brat trzyma w zamknięciu białą kuzynkę i karze chłostą najsłabsze próby nieposłuszeństwa, jak również próby opuszczenia domu. Na szczęście jednak młodej kobiecie udaje się zmylić czujność rodziny i dotrzeć do polskiej placówki, a stamtąd do kraju”.
Takie związki nie udają się również, gdy para zostaje w Polsce:
„Młoda dziewczyna, zaledwie pełnoletnia, została poślubiona również przez afrykańskiego studenta. Małżonkowie zamieszkali u rodziców żony i początkowo było im ze sobą dobrze. Wkrótce przyszło na świat dziecko, a potem drugie. Niebawem jednak młody małżonek uznał obowiązki rodzinne za zbyt ciężkie i powrócił do domu akademickiego, oświadczając, że małżeństwa nie zamierza kontynuować; wkrótce potem opuścił Polskę. Żona pozostała całkowicie bez środków utrzymania, niezdolna do zajęcia się pracą zarobkową wskutek braku kwalifikacji i obarczenia dziećmi”.
Jak się dowiadujemy, nie ma „możliwości dochodzenia alimentów w kraju ojczystym jej męża”. Prawniczka, autorka tych rozważań, podkreśla, że są to przypadki typowe, i zastanawia się nad przyczynami. Przede wszystkim są to „różnice światopoglądowe, etyczno-socjologiczne, a nawet zwyczajowe, dzielące małżonków. Najbardziej podstawowa różnica to nie zawsze u nas dokładnie uświadamiana przepaść, istniejąca między społeczno-prawną sytuacją kobiety arabskiej czy afrykańskiej a kobiety europejskiej”.
czytaj także
Kiedy w połowie lat 80. w Polsce pojawiły się pierwsze przypadki AIDS, bardzo szybko dodano tę nową chorobę przenoszoną drogą płciową do listy zagrożeń ze strony czarnych mężczyzn. W Szczecinie na przykład obowiązkowo testowano na HIV wszystkich afrykańskich studentów. W rezultacie, jak pisano, „studenci polscy zaczęli odsuwać się od cudzoziemców. Każdy obcy stał się naznaczony piętnem dżumy”. Po mieście krążyły plotki, które nieskutecznie prostował sanepid, że niektórzy zarażeni z tej grupy mieli kontakty z kilkudziesięcioma kobietami.
Jeden z „podejrzanych” czarnych mężczyzn opowiadał: „Ludzie na ulicy i w tramwajach odsuwali się od nas, szepcząc z wszystkich stron «AIDS, AIDS, AIDS»”. Lęk przed nową chorobą podsycał strach przed czarnymi.
Zagrożenie indywidualne przekładało się na o wiele poważniejsze, bo dotyczące całej kultury. Ponoć jest to prawdziwa historia – romans tekściarza Marka Dutkiewicza z pewną Jolką. Mąż Jolki
wcześniej miał narzeczoną, która zdradziła go z „autobusem Arabów” (tu jednak pojawiają się wątpliwości – podobno gdy piosenka stała się hitem, szanowny małżonek krążył po Warszawie i prostował, że to był tylko mikrobus). Przez to zaczął pić, a może nawet bić („lubił porządek i szkło”), co w konsekwencji popchnęło Jolkę w ramiona Dutkiewicza. I tak „autobus Arabów” zniszczył polskiego mężczyznę i polską rodzinę. Chociaż jednocześnie zapewnił parę miłych chwil i temat do tekstu.
Hit Budki Suflera można jednak potraktować bardziej ogólnie jako reakcję słabych mężczyzn na obecność atrakcyjnych gości z krajów arabskich w socjalistycznej Polsce. „Petrodolary”, przekonanie o południowym charakterze i niesłychanych możliwościach w roli kochanków, o których rozpisywali się seksuolodzy, dawały im często w oczach Polek przewagę nad rodakami. „Arabeski” – kobiety świadczące usługi seksualne „Arabom” – stały bardzo wysoko w hierarchii swojej profesji, tylko Amerykanin uchodził za lepszego klienta.
Wszystko to powodowało frustrację miejscowych narzeczonych, mężów, zalotników – polskich mężczyzn, których bolączki, takie jak wybór między podporządkowaniem się znienawidzonej partii komunistycznej a wykluczeniem z tradycyjnie męskiej przestrzeni władzy, trafnie oddał Juliusz Machulski w Seksmisji.
Można powiedzieć, że zagraniczni studenci, obecni dzięki rządowej pomocy krajów socjalistycznych dla „Trzeciego Świata”, lśniący na tle szarości PRL, a także Jolka, która oddaje ten klimat, to historie z dawnych czasów, zupełnie dziś nieadekwatne. A jednak na festiwalu Woodstock w 2014 roku, kiedy Budka Suflera żegnała się z publicznością, jej główny przebój odśpiewało sto tysięcy młodych ludzi.
Pod zapisem tego ostatniego wykonania internauci komentowali, że to „dziedzictwo narodowe”, „drugi hymn polski”, że Jolka łączy pokolenia, jest piosenką wszech czasów. A od 2015 roku, gdy tysiące uchodźców – często przez media nazywanych „Arabami” – usiłowały w Europie schronić się przed wojną, zaczęły się komentarze polityczne, że historia o autobusie Arabów jest prorocza i smutna, że nic się nie zmieniło od tego czasu i polskie kobiety chętnie polecą na „Araba” i zostawią tym samym biednego polskiego mężczyznę w kryzysie lub że tytułowa Jolka wcale nie zdradziła z własnej woli, że została przez „autobus Arabów” zgwałcona.
czytaj także
Zatem „czarne zagrożenie” w PRL i potem uosabiają nie tylko – jak wielu uważa – pochodzący z Indii Romowie, lecz także przybysze ze Wschodu i z Afryki. Niepokój napędzały stereotypy na temat seksualności ludów Orientu – widzianych jako niecywilizowane, zagrażające białej europejskiej przyzwoitości i kulturze. Edward Said wyobrażenia te nazwał orientalistycznymi i pokazał, że właśnie one służyły, i nadal służą, uzasadnianiu dominacji Zachodu nad resztą świata. Polska zawsze aspirowała do bycia białym Zachodem i choć w czasach komunizmu teoretycznie była antykolonialna, wciąż chętnie powtarzano orientalistyczne klisze. W rezultacie lęk przed seksualnością „Orientu” funkcjonował w okresie zimnej wojny ponad podziałami politycznymi.
*
Przy przedruku fragmentu książki pominięto przypisy.
**
Agnieszka Kościańska – profesorka w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego, a w latach 2021–2022 Leverhulme Visiting Professor w Oxford School of Global and Area Studies; autorka m.in. książek Płeć, przyjemność i przemoc. Kształtowanie wiedzy eksperckiej o seksualności w Polsce (2014) Zobaczyć łosia. Historia polskiej edukacji seksualnej od pierwszej lekcji do internetu (2017).
Michał Petryk – tłumacz literatury pięknej z języka ukraińskiego, głównie prozy Serhija Żadana, oraz anglojęzycznego piśmiennictwa antropologicznego – między innym prac Judith Okely, Lili Abu-Lughod i Jamesa C. Scotta.