Kraj

Zdarta płyta. Holland kontra upiory sanacji

Atak na Agnieszkę Holland po raz kolejny potwierdza, że obecny obóz rządzący jest grupą rekonstrukcji historycznej „Sanacja”, i to z ostatnich lat istnienia II RP – te same frazesy, ta sama mentalna szmira, ta sama bufonada zapewnień o polskiej wszechpotędze, przemieszana z twierdzeniami, że nic tak bardzo nie zagraża bezpieczeństwu kraju jak wiersz albo film.

Wśród wielu rzeczy, które irytują przy okazji obecnej rządowej nagonki na Agnieszkę Holland, jest i fakt, że cała ta „rozpaczliwa banda gnuśnych bęcwałów” (Gombrowicz), która gardłuje przeciwko Zielonej granicy, odgrywa role już dziesiątki razy odegrane, że mieli słowa już przemielone, że to zdarta płyta, monotonia, wieczny powrót tego samego. Bo czytam ich wszystkich i przecież już to wszystko czytałem.

Maranizm pozwala na rewolucyjną i kompleksową rewizję polskiej kultury

I, oczywiście, Kaczyński nie po raz pierwszy brzmi jak Gomułka. Ale Gomułka był tylko kolejną inkarnacją wcześniejszego stanu umysłów („jest ONR-u spadkobiercą Partia”). W ogóle cała ta sytuacja po raz kolejny potwierdza, że obecny obóz rządzący jest grupą rekonstrukcji historycznej „Sanacja”, i to z ostatnich lat istnienia II RP – te same frazesy, ta sama mentalna szmira, ta sama bufonada zapewnień o polskiej wszechpotędze, przemieszana z twierdzeniami, że nic tak bardzo nie zagraża bezpieczeństwu kraju jak wiersz albo film.

Wspólny front faszyzmów

Otóż w czerwcu 1939 roku, kiedy wojna wisiała nad głowami już zupełnie nieuchronnie, polska prasa rządowa, wsparta zawsze usłużnymi, a jeszcze bardziej faszyzującymi harcownikami postanowiła przeprowadzić nagonkę na trzech literatów: Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima i Józefa Wittlina. W obliczu mobilizacji przypomniano sobie, że kiedyś przed laty popełnili teksty, w których niezbyt sympatyzowali z militarnymi wzmożeniami.

W jaki sposób w obliczu szykującego się do wojny Hitlera uznano, że jego sojusznikami i największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju jest trójka pisarzy żydowskiego pochodzenia, nie wiadomo. Tak samo jak nie wiadomo, jakie przebiegi myśli doprowadzają do oskarżania reżyserki, której bliskich dotknęła Zagłada, o szerzenie propagandy podobnej do nazistowskiej („Tylko świnie siedzą w kinie”) i do tego o bycie piątą kolumną Putina.

Ówczesna prasowa nagonka wygląda więc często jak wyjęta z dzisiejszych przekazów dnia obozu rządzącego.

Głupia władza niejednokrotnie przegrywała z dobrym kinem

Jan Emil Skiwski (z którego nabijał się Słonimski, mówiąc, że to arcy-Polak, bo ma w nazwisku aż dwa „-ski”) alarmował przerażony, że piszący odczuwają „wstręt do żołnierskiego ideału”. Jerzy Pietrkiewicz stawiał sprawę jasno: „żołnierz to symbol polskości”. Tymczasem wiersze wspomnianych poetów „rozbrajały młodzież. One pluły cynizmem na imię żołnierza!”.

Wielka to wiara w moc poezji, choć można by też oczywiście zapytać, jakiej jakości jest armia, którą można rozbroić wierszami, ale nic to, „tego dłużej tolerować nie można” – orzekał Pietrkiewicz, wzywając do odebrania całej trójce obywatelstwa, konfiskaty ich książek, procesu i szubienicy. Jeden z posłów apelował o wycofanie z księgarń utworów trójki poetów jako „zdrajców ojczyzny”, Ministerstwo Spraw Wojskowych z kolei przygotowało wniosek o osadzenie Wittlina w Berezie Kartuskiej pod zarzutem działalności antypaństwowej.

Pomijam już te wszystkie wykwity myśli (a takich nie brakowało), w których stwierdzano, że atakowani poeci stoją „na biegunie przeciwnym psychice polskiej i w ogóle aryjskiej”. Oto potęga ekwilibrystyki: z propagowanego w III Rzeszy paragrafu „aryjskości”, której elementem miałaby być też „psychika polska”, atakowano poetę, którego wiersze rzekomo sabotowały polską obronę przed tejże III Rzeszy inwazją.

Wittlin, na osobisty rozkaz Himmlera, znajdował się już zresztą wówczas na listach proskrypcyjnych osób, które Gestapo planowało aresztować w Polsce w pierwszej kolejności. Myśl o kłopotliwym wspólnym froncie nazistów i autorów nagonki tajemniczym trafem nie przebiła się jednak do świadomości tych ostatnich.

Obrona munduru polskiego czy białoruskiego?

Atak szedł więc dokładnie po tej samej linii co teraz. I wtedy, i dziś w wypowiedziach ludzi obozu władzy wybijają się dwa aspekty: fetysz niepokalanego polskiego żołnierza/pogranicznika zostaje połączony z zarzutami o sprzyjanie przez twórców wrogom zewnętrznym.

I teraz też kłopotliwe powinowactwo jakoś umyka rządzącym z oczu. Koncert spod znaku „Murem za polskim mundurem” byłby silnym kandydatem do nagrody głównej w konkursie na hucpę roku, gdyby nie to, że jego autorzy ukrywają, że to ledwie „scenariusz adaptowany”. Znam jeszcze jedno miejsce, w którym odbywają się podobne imprezy. To organizowane obecnie w Moskwie stadionowe spędy, na których Kreml próbuje udowodnić społeczne poparcie dla swojej armii dopuszczającej się ludobójstw w Ukrainie. Czy wciskanie polskiego wojska w takie właśnie schematy nie jest wobec niego bardziej obraźliwe niż jakikolwiek film?

Ale dobrze, że rządzący dodają, że w ich oburzeniu na film Holland chodzi o obronę munduru akurat polskiego. Ktoś pełen jak najlepszej woli mógłby przecież jeszcze pomyśleć, że oburzenie wynika z sympatyzowania z siepaczami Łukaszenki – ich mundur jest jedynym, wobec którego kieruje się w Zielonej granicy jednoznaczny akt oskarżenia. Nie trzeba mieć szczególnie dużo perwersyjnej wyobraźni, żeby wyobrazić sobie, że podobny koncert do tego z „murem” w tytule mógłby odbyć się w Mińsku.

Film, którego Polacy nie obejrzeli, ale już go nienawidzą

Polscy mundurowi są tymczasem przedstawieni u Holland bardzo uczciwie, w rozmaitości ich postaw. Obok znanych z relacji spod granicy zachowań bandyckich (odmowy przyjęcia wniosków o azyl, push-backi, zakończone poronieniem przerzucenie przez płot graniczny ciężarnej Kongijki) mamy gesty etycznej przyzwoitości. Nie są oni też w żadnym razie monolityczną i automatycznie działającą masą, której przedłużeniem jest pałka (jak w przypadku służb białoruskich), to ludzie, którzy zawsze mają możliwość wyboru, mierzą się też z wątpliwościami i wyrzutami sumienia, które wobec fikcji opieki psychologicznej skutkują szukaniem ucieczki w pijaństwie.

Wbrew też pohukiwaniom obozu władzy film jest arcypropolski o tyle, o ile Polska nie jest wyłącznie zbiorem funkcjonariuszy publicznych działających jako cyngle partyjnej kliki, ale społeczeństwem zdolnym do oddolnej samoorganizacji. Mówiąc o „antypolskości” filmu, rządzący zdradzają się więc mimochodem z tym, że utożsamiają siebie samych z państwem, zarazem wykluczając ze wspólnoty wszystkich, którzy nie są ich zwolennikami.

Holland pokazuje tymczasem heroizm polskich aktywistów, których dramat polega na tym, że wobec braku jakiejkolwiek sensownej polityki migracyjnej ze strony państwa – polityki, która wymagałaby wypracowania i respektowania minimum procedur – polscy obywatele muszą prowadzić przeciwko niemu partyzanckie akcje, narażając się na szykany niesprawiedliwego prawa. Bandyckie działania uległy w nim legalizacji, spenalizowano zaś podstawowe gesty przyzwoitości: za pomoc tym, którzy utknęli w lasach, grozi oskarżenie o udział w przemycie ludzi.

Obóz władzy, który w przypadku pomagających Żydom Sprawiedliwych uwielbia podpierać się cudzym heroizmem, heroizmem jednostek ratujących innych, uznaje dziś zarazem ratowanie innych za działalność przestępczą. Jeśli jednak tak bardzo lubi chlubić się Sprawiedliwymi, a jednocześnie kryminalizuje gesty etyczne przygranicznych aktywistów, traci jakikolwiek mandat do zabierania głosu w imieniu tych pierwszych.

Oni też – podpowiem – dopuszczali się działań nielegalnych z punktu widzenia obowiązującego prawa. Ich heroizm brał się jednak nie tylko z wystąpienia przeciwko regulacjom okupanta. Pierwszym zagrożeniem, jakiemu musieli sprostać Sprawiedliwi, byli – podobnie jak teraz – inni Polacy, którzy uzbrojeni we wścibskie oko, zawiść, donos i plotkę sprowadzali na ukrywających i ukrywanych śmiertelne niebezpieczeństwo. Państwo, które celebruje Ulmów, chętnie zapomina, że Niemcy wymordowali ich po donosie złożonym przez granatowego policjanta.

Po beatyfikacji: jak PiS instrumentalizował rodzinę Ulmów

Wprowadzone w 1997 roku we Francji prawo migracyjne, zwane od nazwisk twórców ustawą Pasqua-Debré, wdrażało pojęcie „przestępstwa gościnności” („délit d’hospitalité”). W taki sposób określono wszelkie działania obywateli francuskich, którzy udzielają schronienia lub w jakikolwiek sposób pomagają obcokrajowcom nielegalnie przebywającym na terenie Francji. W myśl ustawy pomagającym miałby grozić proces, a nawet więzienie.

Oburzony francuski filozof, Jacques Derrida, komentował to wówczas tak:

„To »przestępstwo gościnności« (wciąż zastanawiam się, kto ośmielił się zestawić te słowa) podlega karze pozbawienia wolności. Pojawia się pytanie, co się dzieje z krajem, z kulturą, z językiem, gdy możemy w nich mówić o „przestępstwie gościnności”, gdy gościnność może stać się w oczach prawa i jego reprezentantów przestępstwem? […] Musimy, jak niektórzy z nas to zrobili, sprzeciwić się rządowi, deklarując, że jesteśmy gotowi sami rozstrzygać o gościnności, którą chcemy ofiarować. […] W Stanach Zjednoczonych nazywa się to „obywatelskim nieposłuszeństwem”, kiedy obywatel deklaruje, że w imię wyższego prawa nie zastosuje się do takiego czy innego rozporządzenia ustawowego, które uważa za krzywdzące i karygodne, wybierając tym samym przestępstwo zamiast wstydu i rzekome wykroczenie zamiast niesprawiedliwości”.

W momencie, w którym w Polsce obowiązuje wariant ustawy Pasqua-Debré, można by powtórzyć za Derridą: co się dzieje z krajem, z kulturą, z językiem, kiedy prawo karze obywateli za ratowanie innych? Mam pewną wątpliwość, czy twórcy tego prawa i nakręcacze ataku na Holland zdobędą się kiedyś na minimum przyzwoitości, na jakie zdobył się najzacieklejszy uczestnik nagonki z czerwca 1939 roku, Jerzy Pietrkiewicz. Po latach stanowczo potępił swoją międzywojenną publicystykę. Kiedy wystosował do Wittlina list z przeprosinami, ten z goryczą mu podziękował. To w wyniku nagonki i w obliczu zagrożenia aresztowaniem musiał opuścić kraj tuż przed Wrześniem, czemu być może zawdzięczał ocalenie – wielu jego najbliższych zginęło w Zagładzie.

Czy my jesteśmy ludzie dobrzy? [o „Zielonej granicy”]

Z nagonki nie wyszedł jednak bez szwanku. Odtąd był przerażony, ilekroć miał publicznie zabrać głos, i to właśnie autorów ataków na siebie wskazywał jako źródło – to jego własne słowo – „namordników”, które kneblowały odtąd jego mówienie. Pomysł „Berezy dla poetów” i całe to przerażenie wierszami, jak teraz filmem, odbywały się oczywiście w towarzystwie ekscytacji tym, że, jak bez ogródek stwierdza się w numerze jednej z gazet uczestniczących w nagonce: „Polska potęgą militarną”. A wszystko to, przypominam, w czerwcu 1939 roku. Nie trzeba było długo czekać, aż historia powiedziała „sprawdzam”.

I wiadomo: historia wydarza się najpierw jako tragedia, potem jako farsa, farsa, która jednak bywa też gorzka. Poprzednio kilka miesięcy po nagonce na trójkę poetów państwo, które głosiło swoją potęgę, bojąc się zarazem kilku wierszy sprzed lat, padło ofiarą Hitlera. Teraz, jeśli wierzyć pogłoskom o wewnętrznych sondażach, PiS liczy, że atak na Holland może mu przynieść tych kilka procent brakujących do wygrania wyborów.

Mimo oczywistej wagi ich wyniku, obecna sprawa udowadnia, że źródła tej sytuacji tkwią być może w sięgających głębiej pokładach społecznej psychiki, być może nie do zlikwidowania wyłącznie przy pomocy wyborczej karty. A jeśli tak, to znaczy, że mogą one w przyszłości obrodzić jeszcze kolejnymi mutacjami, tak samo jak farsową mutacją poprzednich nagonek jest ta obecna, pełna bełkotliwej podłości i nużąca monotonią zdartej płyty.

**

Piotr Sadzik – zajmuje się filozofią literatury, wykładowca na Wydziale Polonistyki UW, jako krytyk literacki związany z Dwutygodnikiem. Juror Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Autor książki Regiony pojedynczych herezji. Marańskie wyjścia w prozie polskiej XX wieku (nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia 2023 w kategorii Esej). Współredaktor m.in. Widm Derridy (wraz z Agatą Bielik-Robson). Przygotowuje książkę o stanach wyjątkowych w pisarstwie Gombrowicza. Na Uniwersytecie Muri im. Franza Kafki kieruje Katedrą Nawiasu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij