Gdyby PiS był normalną, nawet bardzo konserwatywną partią, najbardziej skłóconą z Tuskiem, to w tej sytuacji mógłby sobie spokojnie, spacerkiem negocjować budowę nowego rządu z Trzecią Drogą albo PSL i Konfederacją, czy nawet z Lewicą.
Wyniki late poll potwierdzają to, co pokazał exit poll: PiS i Konfederacja nie mają w przyszłym Sejmie większości, mają ją za to trzy partie paktu senackiego, wspólnie dysponujące 248 mandatami – 17 więcej niż większość bezwzględna. To oczywiście nie są oficjalne wyniki, ale late poll, uwzględniający też głosy z połowy komisji wyborczych, powinien dawać już wiarygodne szacunki. Gdyby wynik wyborów zmienił się na tyle, że polityczne wahadło zostałoby w tym samym miejscu, gdzie było przez ostatnie osiem lat, doszłoby do zupełnej kompromitacji sondażowni.
Wszystko więc wskazuje, że Prawo i Sprawiedliwość „poniosło zwycięstwo”: partia Kaczyńskiego wygrała wybory po raz trzeci z rzędu (jako pierwsza w historii III RP), a jednocześnie nie zdobyła dość mandatów, by myśleć o stworzeniu rządu.
Rachunek za kaczyzm
Gdyby PiS był normalną, nawet bardzo konserwatywną partią, najbardziej skłóconą z Tuskiem, to w tej sytuacji mógłby sobie spokojnie, spacerkiem negocjować budowę nowego rządu z Trzecią Drogą albo PSL i Konfederacją, czy nawet z Lewicą. Ale nie jest normalną partią i zapłaci polityczny rachunek za brak zasad w prowadzeniu polityki i manicheizm.
Zacznijmy od tego drugiego. Gdy przez lata przedstawia się jako jedyna patriotyczna siła, a przeciwników politycznych traktuje się jako śmiertelnych wrogów, stwarzających egzystencjalne zagrożenie dla przetrwania narodu, to nie ma co płakać nad brakiem zdolności koalicyjnej.
czytaj także
PiS tak daleko zapędził się w destrukcji wymiaru sprawiedliwości, zawłaszczaniu państwa i jego zasobów czy konflikcie z Unią Europejską, że nawet najbardziej konserwatywna chadecja miałaby problem, by rządzić z Kaczyńskim. Trzecia Droga, choć pewnie nie ma tak antypisowskiego elektoratu jak KO czy Lewica, gromadzi wyborców niegodzących się na politykę, której symbolem jest wojna z sądami, sparaliżowany Trybunał Konstytucyjny czy zablokowane środki z KPO. Wyborcy nigdy nie wybaczyliby Hołowni i Kosiniakowi-Kamyszowi, gdyby nagle zaczęli ją firmować – a naiwnością byłoby liczyć na to, że wchodząc w koalicję z PiS jako słabszy partner, dałoby się jakoś znacząco zmienić naturę jego rządów.
Losy poprzednich koalicjantów PiS – zwłaszcza Andrzeja Leppera i Jarosława Gowina – też nakazują najdalej posuniętą ostrożność wobec jakichkolwiek aliansów z Kaczyńskim. Prezes PiS wobec swoich sojuszników prowadzi bowiem równie brutalną i równie pozbawioną zasad politykę co wobec swoich przeciwników. A trudno w dobrej wierze budować współpracę z kimś, kto już w momencie, gdy podpisuje z nami umowę koalicyjną, zaczyna działać tak, by rozebrać nam partię.
Nie, PiS nie jest emanacją suwerena
Ten pisowski manicheizm i wpisana w DNA partii polityka bez zasad wynikają z tego, że PiS, jak wiele partii populistycznej prawicy, postrzega się nie tyle jako jedna z wielu partii na wyborczym rynku, ile niemalże organiczna emanacja demokratycznego suwerena, wyrażająca samą istotę polskiego narodu.
W ciągu ostatnich ośmiu lat pisowscy politycy i popierający ich liderzy opinii przestrzegali nieprawicową część społeczeństwa: jesteście mniejszością i jak byście się nie zmobilizowali, my zawsze zmobilizujemy się bardziej. „Jak przyjdzie co do czego, to my nakryjemy was czapkami” – konkludowali. Wszystko wskazuje, że wybory właśnie zweryfikowały tę fantazję.
Kraj rządzony przez dziadów. Nie dziwmy się, że młodzi nie chcą angażować się w politykę
czytaj także
Przy rekordowej w III RP frekwencji jednak nie nakryli. Społeczeństwo zmobilizowało się masowo nie wokół PiS, nie wokół lęku przed powrotem Tuska albo inwazją migrantów, ale po to, by powiedzieć Kaczyńskiemu: panie Jarosławie, tej trzeciej kadencji to jednak nie będzie. Tegoroczne wyniki potwierdzają to, co nawet uważnym komentatorom przesłaniały sukcesy PiS z 2015 i 2019 roku: partia Kaczyńskiego jest polityczną potęgą, ale jej elektorat tylko – a jednocześnie aż – „największą mniejszością”. Nawet w 2019 roku, gdy wskaźniki gospodarcze były być może najlepsze od 1989 roku, za PiS nie stanęła absolutna większość wyborców. W tym roku widzimy, że nawet w warunkach maksymalnej mobilizacji partia ta ma pewne bariery poparcia, które bardzo trudno jej przekroczyć.
Patrząc długoterminowo, jej udział w wyborczym torcie będzie raczej malał, niż wzrastał. Z exit poll wynika, że PiS wygrywa dopiero w grupie wyborców 50+. Im starszy elektorat, tym większe poparcie. W grupie 18–29 partia Kaczyńskiego zajęła dopiero piąte (!) miejsce, za Lewicą i Konfederacją. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że starszych wyborców jest o wiele więcej niż młodych, to z tak wiekowo przechylonym ku seniorom poparciem trudno jest ustawić się w roli naturalnej partii władzy. Zwłaszcza jeśli młodzi zachowają taki poziom mobilizacji jak w tych wyborach: w grupie 18–29 (69,9 proc.) przekroczyła tę w grupie 60+ (65,5 proc.).
PiS dramatycznie źle przeczytał społeczeństwo
PiS, także wśród analityków bardzo od niego odległych politycznie, często chwalony był jako partia, która nie żałuje pieniędzy na badania socjologiczne, nieustannie studiuje swój elektorat i buduje strategie w oparciu o dane. Wszystko wskazuje na to, że w tych wyborach PiS po prostu źle odczytał nastroje społeczne.
Kampania skupiła się, zwłaszcza w ostatnich dniach, na kwestii migracji. Liderzy straszyli armagedonem, jaki ma nas czekać, gdy władzę przejmie opozycja i otworzy granice. Pisowskie media codziennie karmiły nas opowieściami o Europie Zachodniej, którą migranci zmienili w islamistyczno-przestępcze piekło.
Tymczasem, jak wynika z exit poll zrobionego przez Ośrodek Badań Społecznych, migrację i uchodźców jako istotny czynnik przy podejmowaniu wyborczej decyzji wskazało tylko 7,1 proc. badanych. Najwięcej wskazań padło na sytuację gospodarczą (27,8 proc.) i aborcję (16,5 proc.).
O tej pierwszej PiS w kampanii miał do powiedzenia tyle, że za Tuska było źle, a 500 plus „przywróciło godność” polskim rodzinom. Nawet zgadzając się, że polityka społeczna i gospodarcza Platformy Obywatelskiej pozostawiała wiele do życzenia, a 500 plus faktycznie zadziałało jako narzędzie redukcji ubóstwa wśród dzieci – przynajmniej do pewnego momentu – to trudno uznać narrację o „biedzie jak za Tuska” za sensowny program gospodarczy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wyzwania stojące przed nami w następnych czterech latach.
Z kolei w sprawie aborcji PiS sam zrobił sobie wielką krzywdę, kreując warunki, w których mógł zapaść niesławny wyrok trybunału Przyłębskiej. Gdyby nie to, być może świętowałby dziś trzecią kadencję.
Diduszko-Zyglewska: Lewica ma konkretny plan na wsparcie kultury i edukacji
czytaj także
W jakimś sensie obecna kampania – jeśli oficjalne wyniki nie przekreślą sondażowych prognoz – przypomina tę z 2007 roku. Wtedy też PiS źle odczytał nastroje społeczne. Zamiast prowadzić kampanię wokół poprawiającego się poziomu życia – byliśmy w okresie między pierwszymi efektami naszego członkostwa w UE a wielkim kryzysem 2008 roku – skupił się na narracji „walki z układem”, jakby ciągle był rok 2005, a horyzont kampanii zakreślała afera Rywina. Teraz PiS prowadził kampanię tak, jakby był 2011 – skupiając się na obsesyjnych i coraz bardziej oderwanych od obecnej rzeczywistości atakach na Tuska. Albo 2015 – grzejąc kwestię relokacji uchodźców.
Klęska referendum
Referendum także zostało oparte na kwestiach, które budziły wielkie emocje nie w 2023 roku, ale osiem lat wcześniej: pytanie o prywatyzację, wracające do kwestii sprzedaży lasów państwowych, pytanie o wiek emerytalny oraz o relokację. Jedyną aktualną sprawą był mur na granicy, ale ponieważ nikt nie chce dziś go rozebrać, pytanie nie miało żadnego sensu.
Referendum zamiast wunderwaffe PiS okazało się zamokłym kapiszonem. Wzięło w nim udział tylko 40 proc. uprawnionych. Można więc powiedzieć, że nie przebiło się poza pisowską bańkę, nie pozwoliło dotrzeć do nowego elektoratu. Partia, by przekonać się, jak nieskuteczna jest jej narracja, wywaliła w błoto miliony złotych.
W 2007 roku PiS wydawał się iść po zwycięstwo. Udało się mu zwiększyć poparcie, zdobyć prawie dwa miliony głosów więcej niż w 2005 roku. To jednak nie wystarczyło. Ekscesy pierwszego PiS – sprawa doktora G., śmierć Barbary Blidy, ciągły kryzys w koalicji z LPR i Samoobroną, kłótnie z Europą – zmobilizowały wielką falę poparcia dla opozycji. Choć dziś ta fala w mniejszym stopniu wyniosła PO, to wszystko wskazuje, że zadziałał podobny mechanizm.