Trudno nie odnieść wrażenia, że zamrożenie WIBOR-u to pierwszy od lat temat, który lewica potrafiła skutecznie narzucić całej reszcie sceny politycznej. Powodów dla jej rosnących wyników sondażowych jest więcej.
Blisko 10 proc. poparcia w najnowszych sondażach dla Lewicy (IBRIS, Estymator) musi psuć nastrój tym wszystkim, którzy przewidywali, że Lewica lada moment znajdzie się pod progiem i właściwie to już przegrała. Tymczasem blok pnie się w górę i krok po kroku odzyskuje poparcie, które być może już wkrótce osiągnie poziom z ostatnich wyborów do Sejmu. Pozostaje pytanie, dlaczego Lewicy rośnie, choć zdaniem wielu miało spadać, a masę upadłościową miała przejąć Platforma Tuska?
Logika bezpieczeństwa
Wydaje się, że poparcie rośnie przede wszystkim z powodu wojny w Ukrainie. W wyjątkowych czasach wyborcy zaczynają bacznie się przysłuchiwać, co też ich politycy wygadują. Część śledzi doniesienia wojenne, część doniesienia polityczne. Panuje strach, a gdy się boisz, szukasz kogoś, komu możesz zaufać. To dlatego Konfederacja z Korwinem w sondażach pikuje, a Lewica rośnie.
Ostolski: Rosję Putina wyhodowało szacowne centrum zachodnioeuropejskiej polityki
czytaj także
Paradoksalnie wiele dla Lewicy robi lewica światowa ze swoimi wątpliwościami, pacyfizmem, a często też po prostu powtarzaniem kłamstw rosyjskiej propagandy. Nie chodzi tutaj nawet o to, kto ma rację (bo w demokracji zazwyczaj nie chodzi o racje), ale jakie są odczucia polskiego elektoratu. A ten jest wystraszony i Rosji nienawidzi, więc wszelka retoryka inna niż antyrosyjska uznawana jest za co najmniej podejrzaną.
Dobrze to widać w furii ataków na Franciszka, który dosyć koślawo, ale jednak, próbuje stosować miary miłosierdzia do obu stron tej wojny. Tymczasem agresor jest jeden. Polska Lewica dobrze to rozumie, co zresztą wynika z jej oblicza ideowego, które bliskie jest przedwojennej socjaldemokracji czy PPS-owi i jego bardziej prawicowej, zachowawczej frakcji. Zresztą obserwacja tego, jak zachowuje się polska lewica w okresie wzmożenia wojennego, jest doskonałą powtórką tego, jak zachowywała się socjaldemokratyczna lewica w Europie w dniu wybuchu I wojny światowej, zdając sobie sprawę, że wszelki pacyfizm oznaczał polityczną marginalizację.
czytaj także
Wina WIBOR-u (i, oczywiście, Tuska)
Antyrosyjska retoryka dająca poczucie bezpieczeństwa to jedno, ale istnieje jeszcze kilka dodatkowych powodów, dlaczego Lewicy może rosnąć.
Jednym z nich jest znakomite wstrzelenie się w problem rynku mieszkaniowego i walka z WIBOR-em. Nawet jeśli WIBOR zostanie – Morawiecki niejedno wszak już obiecywał – to trudno nie odnieść wrażenia, że to pierwszy od lat temat, który Lewica potrafiła skutecznie narzucić całej reszcie sceny politycznej, który okazał się wystarczająco nośny, by nagle podchwycili go wszyscy. Po pierwszym wyśmiewaniu stosunkowo umiarkowanego postulatu Lewicy, jakim było zamrożenie WIBOR tylko dla tych, którzy biorą kredyt na pierwsze mieszkanie, nagle okazało się, że wyborcy WIBOR-u nienawidzą i zarówno PO, jak i PIS poszły ze swoimi projektami o wiele dalej.
czytaj także
Trzecim powodem wzrostu Lewicy może okazać się słabość konkurencji. Coś, co jeszcze niedawno było trudne do wyobrażenia, dziś się zaczyna materializować. Tusk nie okazał się rycerzem na białym koniu. Ot, zebrał z powrotem bazę wyborczą PO, która zaczynała się rozłazić na boki – i tyle. Nie jest i nie będzie w stanie odebrać innych wyborców, bo kojarzy im się jednoznacznie. Jednoznacznie źle.
Przedwojenny pan z fejsa
Dodatkowo, co chyba ważniejsze, od swego frontmena zaczynają się odwracać wyborcy Hołowni. Dzieje się to, co wielu przewidywało: Hołownia bez areny sejmowej będzie sondażowo tracił, a kilkoro z jego posłów opozycyjnych, od których nic nie zależy, będzie niewidocznych. Zwłaszcza że dodatkowo Sejm nie znajduje się dziś w centrum uwagi opinii publicznej, więc nawet gdyby tych kilkoro posłów zaczęło coś działać, to i tak nikt tego nie zauważy.
Hołownia staje się więc panem z fejsa, którego płomienne przemówienia zaczynają się przejadać i brzmią trochę jak odgłosy z dawnego, przedwojennego świata. Teoretycznie podobne problemy powinna mieć Lewica. O ile jednak Lewica może się odróżnić na tle błądzącej lewicy światowej i jej westplainingiem, o tyle Hołownia takiego wygodnego tła nie ma. A jak nie masz tła, to często wypadasz blado.
Rzecz jasna, sondaże bywają zmienne. Jeśli skończy się wojna – albo nie skończy, a wyborcy do niej przywykną – Lewica może znowu popaść w sondażowe problemy, chyba że ma pomysł, jak obecnych wyborców zatrzymać.
Być może (o dziwo) to właśnie polityka zagraniczna jest tematem, na którym Lewica może zyskać. W końcu to wojna wygenerowała w Polakach silną potrzebę solidarności całego społeczeństwa Zachodu wobec groźby ze Wschodu. To oznacza wzrost dążeń federacyjnych, żeby nie tylko NATO, ale przede wszystkim Unia Europejska w przypadku wojny mogła robić więcej i więcej. Na przykład szybciej wprowadzać sankcje, i to nawet przy blokowaniu ich choćby przez Węgry.
Polityczne piekło nad Dunajem. Cała opozycja nie dała rady Orbánowi
czytaj także
Platforma w swych planach federacyjnych, jako partia, do której przylgnęła łatka partii proniemieckiej (niezależnie od tego, czy to prawda), miałaby o wiele trudniej niż Lewica z jej wybitnie prounijnym elektoratem. Odważne hasła reformy UE w imię zwiększenia kompetencji instytucji unijnych mogłyby się spotkać z pozytywnym odzewem lewicowych wyborców, którzy w chwili kryzysu chcą, żeby ktoś zapewnił im jeszcze większe poczucie bezpieczeństwa.