Za lex Sachajko stoją gigantyczne pieniądze i lobbing futrzarzy. To oni, razem z Tadeuszem Rydzykiem, stwarzają poczucie zagrożenia i fałszywej wspólnoty pomiędzy różnymi grupami rolników. Tymczasem 73% Polaków popiera zakaz hodowli zwierząt na futra.
Katarzyna Przyborska: Była pani kiedyś na wsi?
Katarzyna Maria Piekarska: (śmiech) Byłam.
Rolnik, który podszedł do pani w Sejmie, chyba się tego w końcu nie dowiedział, bo nie dał pani dojść do głosu. A on skarżył się na zły PR, jaki rolnikom robią ekolodzy. Że rolnicy gwałcą krowy, że mleko cielętom zabierają, że będzie się musiał o swoje bić z ekologami, którzy na wsi nawet nigdy nie byli. Inni rolnicy, którzy byli na spotkaniu w Sejmie 10 stycznia, wprost oskarżali organizacje prozwierzęce o kradzież zwierząt, czyli mienia. Dlatego chcą zmian w Ustawie o ochronie zwierząt. Chcą uniemożliwić interwencyjny odbiór zwierząt.
Dla niepoznaki dodali też kwestię chipowania zwierząt. Jest ona też w naszym projekcie, bo co do konieczności chipowania nikt już chyba nie ma wątpliwości. W razie zagubienia się zwierzęcia łatwiej jest odnaleźć właściciela.
czytaj także
W projekcie posła Jarosława Sachajki z partii Kukiz’15 najgroźniejszy jest zapis, który − gdyby wszedł w życie − uniemożliwiłby skuteczne działania organizacjom broniącym praw zwierząt. Tysiące zwierząt żyją dlatego, że organizacjom udało się odebrać je na czas, zanim utraciły życie na skutek zaniedbania lub znęcania się nad nimi. Bardzo ciekawe jest to, że wśród zaproszonych na obrady były osoby skazane prawomocnymi wyrokami za znęcanie się nad zwierzętami. Rozumiem, że im najbardziej doskwiera prawo, które pozwala w przypadkach niecierpiących zwłoki odebrać właścicielowi skrajnie zaniedbane zwierzę.
Rolnicy twierdzą, że nie ma państwowego nadzoru nad działaniami organizacji ekologicznych. Że bez uzasadnienia dokonują wtargnięć i rabują czyjąś własność.
To nieprawda − po odebraniu zwierzęcia w tych wyjątkowych przypadkach niezwłocznie powiadamia się wójta, burmistrza albo prezydenta i oni wydają decyzję. Od tej decyzji można się odwołać do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a potem do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Jest więc kontrola administracji państwowej nad działaniami organizacji prozwierzęcych. Prawda jest taka, że zdecydowana większość interwencji jest słuszna. I znajduje to również potwierdzenie w wyrokach karnych.
Proponowane poprawki mówią o tym, żeby decyzje o odebraniu zwierzęcia potwierdzane były przez powiatowy inspektorat weterynaryjny.
Który pracuje od poniedziałku do piątku od ósmej do szesnastej. A zwierzęta często odbierane są w stanie zagrożenia życia. Nie mogą czekać przez weekend do poniedziałku na przyjazd inspektora weterynarii. Co więcej, niedawno cała Polska mogła się przekonać, jak pracuje inspektorat weterynaryjny – na przykładzie tygrysów przewożonych z Włoch do Dagestanu, zatrzymanych na granicy z Białorusią. Lekarz weterynarii nie widział problemu i uznał, że przewożone tygrysy są w dobrym stanie, tymczasem jeden z nich już nie żył.
Weterynarz patrzy na zwierzę, jak na mięso.
Tak chyba jest. Te zwierzęta przeżyły tylko dzięki nieustępliwości dyrektorki poznańskiego zoo Ewy Zgrabczyńskiej. To, co wydarzyło się na granicy, skompromitowało służby weterynaryjne. Zdarza się, że weterynarz przyjeżdża, nie dopatruje się nieprawidłowości, a po paru dniach zwierzęta są w stanie całkowitego wyczerpania. Trzeba też przyznać, że powiatowi lekarze weterynarii mają dużo innych służbowych obowiązków i czekanie na ich opinię w sprawie na przykład odebrania zagłodzonego psa oznacza dla czworonoga śmierć.
czytaj także
Interweniować może przecież policja i Straż Miejska.
Ale praktycznie tego nie robią. Blisko 90% to interwencje stowarzyszeń i fundacji ochrony zwierząt, które biorą na siebie wszystkie koszty leczenia, utrzymania zwierząt. Ekopatrole Straży Miejskiej funkcjonują jedynie w dużych miastach, i to w tych, które prowadzą własne schroniska dla zwierząt. Przez ostatnie dwa lata tylko trzydzieści trzy organizacje broniące praw zwierząt (z prawie 500 istniejących) odebrały interwencyjnie ponad dziesięć tysięcy czworonogów.
Rolnicy zarzucają ekologom, że nie znają się na zwierzętach gospodarskich.
Byłam na wsi, co więcej – byłam w rzeźni. Jestem współautorką Ustawy o ochronie zwierząt. Tej pierwszej, która zastąpiła rozporządzenie prezydenta jeszcze z 1927 roku. Chcąc wprowadzić przepisy dotyczące zwierząt rzeźnych, chciałam zobaczyć, jak wygląda rzeźnia. Widok dla mnie był tak porażający, że do dzisiaj nie jem mięsa.
Już wkrótce nastąpi nieuchronny upadek przemysłowej produkcji zwierząt
czytaj także
Ale od razu powiem, że rozumiem, że ludzie jedzą mięso, mają skórzane torebki i buty. Nie chodzi mi o to, żeby zabraniać spożywania mięsa, ale żeby zminimalizować cierpienie zwierząt, na przykład przy uboju i – szerzej – cierpienia zwierząt gospodarskich. Mówimy wiele na temat psów czy kotów, ale zwierzętami gospodarskimi również trzeba się pilnie zająć.
No właśnie. Czy norki to są zwierzęta gospodarskie, tak jak twierdzili hodowcy na spotkaniu w Sejmie 10 stycznia?
Nie, nie są. Co więcej, 73% Polaków popiera zakaz hodowli zwierząt na futra. Bardzo wiele się zmieniło. Kiedy w latach 90. pisaliśmy Ustawę o ochronie zwierząt, panowała inna świadomość i trudno było sobie nawet wyobrazić, że takie zmiany będą możliwe. Dziś – na skutek edukacji i dostępu do informacji – Polacy dużo więcej wiedzą i o warunkach hodowli, i o samych zwierzętach, które są czującymi istotami. Można się ubrać elegancko i bez futer, a różne domy mody rezygnują z ich sprzedawania. Większość futer z Polski jest eksportowana.
Dokąd?
Futra sprzedawane są za pośrednictwem domów aukcyjnych, między innymi w Kanadzie, głównie do Rosji, Chin.
Lieder: Hodowla na futra, zwierzęta w cyrku, psy na łańcuchach – to musi się skończyć!
czytaj także
To jest duży biznes.
Bardzo duży. I to są bardzo duże pieniądze – również na lobbing. W zeszłej kadencji gotowy był projekt, a właściwie dwa, które przewidywały zakaz hodowli na futra. Niestety obydwa nie były nawet rozpatrywane. A osoby zaangażowane w walkę o zakończenie tego krwawego biznesu nie dostały się do Sejmu. Mam na myśli Krzysztofa Czabańskiego i Pawła Suskiego. Walkę trzeba zacząć od początku. Mam nadzieję, że ponad politycznymi podziałami.
Portale rolnicze powtarzają, że zatrzymanie projektów to zasługa Szczepana Wójcika, któremu jakiś czas później spłonęły trzy budynki. A zaraz za tą informacją idą domniemania, że za podpaleniami stoją organizacje ekologiczne, które czyhają na rolników.
W czasie poprzedniego spotkania zespołu i mnie oskarżono o ekoterroryzm. Oskarżane są o to wszystkie organizacje prozwierzęce. Ja odpowiadam jednak, że jeżeli ktokolwiek niszczy komuś mienie, podpala budynki, wysyła groźby karalne, to powinna się nim zająć policja. Działaczom organizacji, z którymi współpracuje Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt – a jest ich ze dwadzieścia – nie udowodniono jednak podpaleń. Z kolei rolników popiera…
Ojciec Rydzyk i Telewizja Trwam. Wystąpienie rolnika, który nie chciał pani dopuścić do głosu, było nagrywane właśnie przez Telewizję Trwam i można je zobaczyć np. na portalu Świat Rolnika. Co to za koalicja?
Można się ubrać elegancko i bez futer, a różne domy mody rezygnują z ich sprzedawania.
No właśnie. To prawdopodobnie dzięki tej współpracy nie udało się wprowadzić ustawy w zeszłym roku. Szczepan Wójcik został przez Tadeusza Rydzyka odznaczony medalem Pro Ecclesia et Patria. Rydzyk, wręczając medal, mówił: „Dziękuję i za to, że się pan nie poddał i hoduje te futrzaki”.
Wiele lat temu, kiedy religia wchodziła do szkół, napisałam list do przedstawicieli wszystkich wiodących wyznań w Polsce. Prosiłam, żeby w trakcie lekcji religii poświęcić czas na kwestie szacunku i odpowiedzialności wobec zwierząt, żeby przypominać postać św. Franciszka, św. Bonawentury.
Kościół powołuje się na Biblię wybiórczo. Chętnie cytuje fragment o tym, by ludzie czynili sobie ziemię poddaną, ale przecież pierwszy człowiek został ogrodnikiem w Edenie. Ogrodnik jest odpowiedzialny, dba o ogród, nie niszczy go.
To trochę wygląda na wojną kulturową. Z przekazu mediów zainteresowanych rolnictwem wynika, że jedzenie mięsa i hodowanie norek na futra ściśle wiąże się z poparciem dla katolickiej koncepcji człowieka. Natomiast weganie i wegetarianie odwracają się od boga i chcą jakiejś innej religii, w której zwierzęta równe są ludziom. Z czego niektórzy wyprowadzają wniosek, że weganie chcą zabijać ludzi. Osoby, które nie spotkały się z organizacjami ekologicznymi, mogą się poczuć zagrożone. Tak zresztą przedstawiali się rolnicy w Sejmie – że bronią się przed atakującymi ich ekologami.
Tego jeszcze nie słyszałam.
czytaj także
Znalazłam na Twitterze Szczepana Wójcika film na ten temat, promowany przez jego platformę medialną wSensie.pl. Jakie ma pani propozycje dla rolników?
Futer trzeba zakazać. Tu nie mam wątpliwości. Te zwierzęta rodzą się i umierają dla czyjejś fanaberii, żeby ktoś mógł założyć futro. Być może kiedyś było to uzasadnione, ale teraz sklepy są pełne wspaniałych zimowych okryć, a my wiemy, ile cierpienia kosztuje jedno futro. Aby uszyć jeden płaszcz, trzeba zabić dwadzieścia lisów lub dwieście, dwieście pięćdziesiąt szynszyli.
Tylko że hodowcy nie jest szkoda zwierząt, a pieniędzy, których nie zarobi.
Są dwa stosowane na świecie rozwiązania tego problemu. Rekompensaty od państwa za zamykane hodowle, a drugi to długi okres vacatio legis. I to rozwiązanie proponujemy. Jestem gotowa razem z koleżankami i kolegami zaproponować okres od ośmiu do dziesięciu lat na wprowadzenie zakazu w życie.
To jest czas, w którym można się przebranżowić.
Z naszego projektu wydzielamy przepis o hodowli na futra, ponieważ pozostałe zmiany nie są kontrowersyjne i mogą zostać szybko przyjęte. Nie chciałabym, żeby całość została odrzucona z powodu braku porozumienia w sprawie hodowli na futra.
Dziś usłyszałam, że może należałoby wrócić do tuczu gęsi i kaczek na stłuszczone wątroby, skoro inni, na przykład Francja, to robią. Ale mam nadzieję, że powrotu do tego nie będzie, bo wprowadzić ten zakaz było trudno. Dotarłam wtedy do każdego posła, który się wahał. Nawet w klubie lewicy znalazł się wtedy człowiek, który głosował przeciwko – ostatecznie zmiana przeszła dosłownie kilkoma głosami.
A może prawa zwierząt to nowe pole walki politycznej? Obok wojny z sądami, genderem i LGBT?
Porozumienie w sprawie zwierząt biegnie ponad podziałami partyjnymi, dlatego bardzo się cieszę, że zapisał się do niego Jarosław Kaczyński, że są w nim posłowie PiS, PSL, KO i lewicy. Po wyborach prezydenckich trzeba będzie zewrzeć szyki i przejść do ofensywy. Część kolegów chce iść dalej i zakazać też hodowli królika. Ja uważam, że jednak nie, bo jeśli przyjmiemy, że są zwierzęta, które jemy, a jednocześnie wykorzystuje się ich futra, to nie ma podstaw, by takiej hodowli zakazać.
Czy rolnicy będą chcieli panią usłyszeć? Według osób, które przyjechały do Sejmu, zakaz hodowli zwierząt na futra to ledwie pierwszy krok. Potem zakaże się hodowli innych zwierząt, a potem uprawy ziemi i w ten sposób zniszczy polskie rolnictwo. Obok przemawiającego Szczepana Wójcika stał Krzysztof Bosak i kiwał głową. Czy uda się pani przebić ze swoją kompromisową propozycją wobec tak jednoznacznego przekazu?
To przekaz lobbystów. Wszystkie badania wskazują, że świadomość ludzi się zmienia, nawet królowa Elżbieta II zdecydowała, że nie będzie nosić futer. Polscy politycy idą pod prąd zmianom. Dziwne, że w ogóle rolnicy słuchają Bosaka – przecież on chce wyprowadzić Polskę z Unii, a to oznacza brak dopłat dla rolników. To, co można robić, to edukować. Może w programie szkolnym należałoby znaleźć godzinę na takie zajęcia.
czytaj także
Może połączyć je z proponowaną prze RPO Adama Bodnara edukacją ekologiczną?
Na przykład. Są wartości, które wynosimy z domu, ale domy są różne, dlatego ważna jest edukacja. Empatia wobec otaczającego nas świata, współczucie dla zwierząt, odpowiedzialne podejście do naszej planety − tego młody człowiek powinien się nauczyć, tak jak uczy się tabliczki mnożenia.
Jednak w tym właśnie polski Kościół dopatruje się zagrożenia dla katolickiego systemu wartości. A przemysł futrzarski – zagrożenia dla interesów. I widać, że te strony nie chcą kompromisu.
Do Sejmu przyjechało stu rolników. Część z nich uległa propagandzie lobbystów. Ja potem spotkałam się z nimi jeszcze raz, już poza salą i bez kamer. Jeden z rolników mówił, że się stara, że wyprowadza krowy na łąkę, że dba o ich dobrostan − można powiedzieć, że to modelowy rolnik. I wielu jest takich rolników.
Rozmawialiśmy też o psach na łańcuchach. Jeden rolnik mówił do drugiego: „Ale ty, po co ci ten pies? Lepszy monitoring”. I coś w tym jest. Kwestie psów na łańcuchach może rozwiązać w przyszłości monitoring.
Opowiedziałam im też o mojej wizycie w rzeźni, po której zostałam wegetarianką. To ich szczerze ubawiło. A moim zdaniem nie ma w tym nic śmiesznego. Być może więc żyjemy w dwóch różnych światach. Ale żeby przeprowadzić zmiany w prawie, trzeba się spotkać w połowie drogi. Na następne spotkanie przyjdziemy nie w dziesięć, a w sześćdziesiąt osób i nie damy się zakrzyczeć.
czytaj także
Co pani wtedy powie?
Że nie jestem przeciwko rolnikom, przeciwko hodowli zwierząt na mięso, bo ludzie je jedzą. Ale chcę, żeby to zwierzę miało dobrą kondycję, dobre życie i jak najłagodniejszą śmierć. Pojadę do tego rolnika, który mnie zagadywał, i do każdego innego, będę z nimi rozmawiać i tłumaczyć moje racje. Hodowle klatkowe wcześniej czy później odejdą do lamusa ze względu na świadomość konsumencką. Już dziś wybieramy kremy firmy, która nie przeprowadza testów na zwierzętach, bo nie chcemy ich cierpienia, wybieramy jajka z chowu ekologicznego, bo wiemy, że kury w klatkach cierpią. Coraz więcej osób rezygnuje z zakupu żywego karpia.
Hodowca Andrzej Danielak powiedział, że „nioski są najbardziej szczęśliwe właśnie w tych klatkach, produkują najbardziej czyste jaja spożywcze”.
To bzdura. Kury mają przycinane dzioby, stwierdza się liczne złamania i wydziobywanie piór − pewnie z tego szczęścia… Mam nadzieję, że w tej kadencji Sejmu uda się też załatwić sprawę zakazu używania petard hukowych. Boją się ludzie i zwierzęta. To istny horror tak dla naszych domowych pupili, jak dzikich zwierząt.
czytaj także
Chce pani uderzyć w naszą tradycję.
To raczej chińska tradycja i chińskie petardy. A norki są amerykańskie. I dosyć często uciekają z hodowli, a jest to gatunek inwazyjny. Już z tego powodu powinniśmy zakazać hodowli, bo one niszczą naszą, polską przyrodę.
Moim zdaniem w propozycjach uderzających w organizacje prozwierzęce chodzi przede wszystkim o futra, gigantyczne pieniądze i lobbing pana Wójcika. Który straszy, że następne będą hodowla i uprawa ziemi, stwarza poczucie zagrożenia i fałszywej wspólnoty pomiędzy różnymi grupami rolników.
Żeby zebrać dla siebie jak największe poparcie.
Lobbyści twierdzą, że przemysł futrzarski daje pracę trzynastu tysiącom ludzi, ale z badań Vivy!, która monitoruje te fermy, wynika, że tak naprawdę pracuje tam nie więcej niż cztery tysiące osób, z których znaczna część to pracownicy z zagranicy. Trudno więc mówić o ochronie rynku pracy. I na pewno przemysł futrzarski nie łączy wszystkich rolników.
czytaj także
Kiedy w latach 90. pisała pani Ustawę o ochronie zwierząt, ludzie byli na ich los bardziej obojętni niż teraz?
Przede wszystkim chodzi o świadomość. Wtedy, w latach 90., zupełnie inaczej patrzono na pozycję prawną zwierząt. Nie przywiązywało się tyle wagi co teraz do bezdomności zwierząt czy okrucieństwo wobec nich. Pamiętam, że dużo czasu poświęciliśmy na dyskusję, czy w ogóle należy karać więzieniem za znęcanie się nad zwierzętami. Wtedy było nie do pomyślenia, że za przestępstwa wobec zwierząt może być orzekana kara więzienia. Kary były bardzo niskie, a sądy i tak ich nie orzekały. A dzisiaj sądy orzekają bezwzględne kary pozbawienia wolności. Osobom, które znęcają się nad zwierzętami, grozi do pięciu lat więzienia. Pierwszy raz, kiedy oprawcę skazano na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu, byliśmy w euforii. Edukacja zrobiła swoje i dziś inaczej patrzymy na cierpienie zwierząt.
Podobnie z myślistwem. W PRL o dobre mięso było trudno i fajnie było mieć znajomego myśliwego, który od czasu do czasu poratował zającem albo kawałkiem sarny. Dzisiaj, dzięki mediom społecznościowym, wiemy, jak naprawdę wygląda polowanie. Na wielu z nas pokot po polowaniu, czyli ułożone w rzędy zabite zwierzęta, które jeszcze chwilę temu cieszyły się wolnością, robi ponure wrażenie.
czytaj także
Udało się zakazać udziału w polowaniach dzieciom.
Ale nie wiadomo, czy na długo. Lobby myśliwskie przy okazji walki z wirusem ASF doprowadziło do uchwalenia kar więzienia dla osób, które by próbowały blokować polowania.
Za rozprzestrzenianie się wirusa ASF odpowiedzialny jest człowiek. Tak wynika z badań przeprowadzonych przez NIK. Brak bioasekuracji. Do jednego z gospodarstw ASF przyjechało na kołach samochodu, do innego dotarło na butach hodowcy. Wysiłki i pieniądze powinny być włożone w prace nad szczepionką, którą będzie się szczepić stada, i oczywiście w bioasekurację, trzeba izolować hodowle, zbierać padłe w lesie dziki. Jeśli nie będziemy tego robić, to nawet jeśli wybijemy wszystkie dziki, ASF będzie się nadal rozprzestrzeniał.
Strzelać do dzików będą nie tylko myśliwi, ale i żołnierze, policjanci.
Przez tę ustawę będzie strach wejść do lasu. Już jest, bo często dochodzi do przypadkowych postrzeleń. Grupy blokujące polowania informują o myśliwych znajdujących się pod wpływem alkoholu. To zgroza. Myśliwi chcą mieć las tylko dla siebie. Aby nikt im nie patrzył na ręce. I nie chodzi tylko o odstrzał sanitarny. Zakaz utrudniania polowania dotyczy wszystkich polowań. A jak widać na filmikach w internecie, myśliwym nie chce się sprzątać po zabitych dzikach (patroszenie na trawie), więc ASF będzie miał się dobrze.
Mówi pani, że w kwestii ochrony zwierząt można się dogadać ponad podziałami politycznymi, a ustawa lex Ardanowski, nieracjonalna, krytykowana przez naukowców, przeszła głosami posłów PSL.
Przestraszyli się rolników. To − jak widać − silne lobby.
Rząd i prezydent zdają się podzielać i rozumieć obawy rolników. A od połowy lutego będzie można legalnie zabijać zwierzęta we własnym gospodarstwie. Do tej pory, jak rozumiem od 1997 roku, było to niemożliwe. Czy to nie zaprzepaszczenie pani dotychczasowych wysiłków?
Czekam na rozporządzenie w tej sprawie. Zobaczymy, jak zostaną tam zabezpieczone prawa zwierząt, w tym do uśmiercania z ogłuszeniem przez przeszkoloną do tego osobę. Bo trzeba przyznać, że wielogodzinny transport zwierząt do rzeźni też jest dla nich stresem.
Kolejne spotkanie Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Zwierząt, Praw Właścicieli Zwierząt oraz Rozwoju Polskiego Rolnictwa, na którym omawiane będą propozycje posła Jarosława Sachajki, odbędzie w lutym. Przedstawicie tam swoje propozycje?
W naszym projekcie jest zakaz wykorzystywania zwierząt w cyrkach, który już raczej w żadnym klubie nie budzi kontrowersji. Ani w PiS, ani w PSL nie ma zbyt wielu zwolenników oglądania tresowanych zwierząt w cyrku.
Jest też propozycja dotycząca zwierząt policyjnych. Kiedy te zwierzęta kończą służbę, są stare i chore. Mniejsze psy, używane na przykład do tropienia narkotyków, można po prostu adoptować. Ale większe, używane w prewencji, a więc nauczone agresji, nie nadają się do bloku ani do schroniska i ich los jest… różny.
czytaj także
Co się z nimi dzieje?
Czasem trafiają do stowarzyszenia Zakątek Weteranów pod Poznaniem, który prowadzi emerytowany policjant. Tam są dwa konie i psy. Ale stowarzyszenie to nie ma stabilnego finansowania. Uważam, że zwierzęta, które szukają narkotyków, przed każdą wizytą państwową szukają niebezpiecznych materiałów, przed każdym posiedzeniem w Sejmie tropią, czy nie ma gdzieś jakiegoś ładunku, pracują na misjach – że one zasłużyły sobie na godną starość. Potrzebują specjalistycznej opieki, diety i dobrze byłoby, żeby osoba, która będzie się tym zwierzęciem opiekowała, dostawała na przykład bony na opiekę weterynaryjną.
A co się dzieje z końmi?
Różnie. Nie wszystkie nadają się do rekreacyjnego ujeżdżania. I wtedy się zdarza, że po służbie są sprzedawane, a potem idą na rzeź. Uważam, że to niemoralne, bo one też zapracowały na godną końską starość.
Macie jakiś kontrpomysł na oddanie decyzji o interwencji w ręce powiatowego weterynarza?
Za rozprzestrzenianie się wirusa ASF odpowiedzialny jest człowiek.
Proszę zwrócić uwagę, jak nieskuteczny jest powiatowy inspektorat weterynaryjny, skoro duże afery, na przykład z krowami leżakami czy też obrotem poza kontrolą antybiotykami i zakazanymi hormonami, przypadki znęcania się nad zwierzętami, pseudohodowli − ujawniane są przez dziennikarzy albo działaczy organizacji pozarządowych. A to powinna być rola weterynarzy.
To co zrobić, żeby działali skuteczniej?
Krzysztof Czabański z PiS-u ma ciekawy pomysł, aby powołać straż dla zwierząt, która byłaby służbą państwową, podlegającą pod MSWiA. Ja jednak wolałabym rzecznika praw zwierząt, ale nie jednego, tylko czegoś na kształt powiatowych rzeczników praw konsumenta – instytucji, która się sprawdziła. Taki powiatowy rzecznik praw zwierząt dbałby bardziej o dobrostan zwierząt niż o jakość mięsa.
Mógłby koordynować działania organizacji zajmujących się zwierzętami i działania powiatowych lekarzy weterynarii. Podoba mi się ten pomysł.
Byłoby to też wyjście naprzeciw oczekiwaniom rolników, którzy chcieliby nadzoru jakiejś służby państwowej. To jest koncepcja. Będziemy ją pewnie dyskutować na Kongresie Praw Zwierząt, który właśnie organizuję.
czytaj także
Kiedy? Jeszcze przed wyborami prezydenckimi czy już po nich?
Na jej przygotowanie potrzebuję paru miesięcy, ale jestem już po rozmowach na ten temat z panią marszałek Witek. Chciałabym, aby Kongres odbył się przed wakacjami. Cieszę się, że już jest duże zainteresowanie. Będziemy poruszać bardzo różne kwestie, od praw zwierząt labolatoryjnych, przez gospodarskie, zwalczanie bezdomności, transport, edukację w zakresie humanitarnego traktowania zwierząt, zwierzęta dziko żyjące itd. Bo prawa zwierząt to szerokie zagadnienie.
**
Katarzyna Piekarska jest polityczką i prawniczką, posłanką na Sejm II, III, IV, V i IX kadencji. Współautorka Ustawy o ochronie zwierząt z 1997 roku, przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt.