Kraj, Świat

Patrzcie, jesteśmy mistrzami w pomocy innym, prawda?

Być może kiedyś Polacy obdarzą takimi uczuciami także tych, którzy nadal czekają na pomoc w białoruskim lesie.

Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale pomocy nie odmówi nikt – chciałoby się sparafrazować Broniewskiego, którego wiersze jakże są dziś aktualne, prawda?

I rzeczywiście, pomagają wszyscy. Pomaga Polska lewicowa, pomaga Polska PiS-owska, pomaga Polska libkowa, nawet Polska nacjonalistyczna, o dziwo, robi dary. Tylko Polska Korwina i Brauna nie pomaga, bo to racji stanu zdrajcy.

Kto by jeszcze kilka dni temu pomyślał. Dziwny to czas. Nie bez ironii, bo ostatnim takim wydarzeniem była pewnie śmierć papieża, bo katastrofa smoleńska już nie. Jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, cieszmy się tymczasem z pomocy i budowy ad hoc wspólnoty. Może jest jeszcze szansa dla tego społeczeństwa.

Pierwsze dni wojny: obywatelki działają, polskie państwo też, ale osobno

Nie, nie w sporach w sprawach codziennych. Interesy i interesiki już powoli podnoszą łeb. Każdy z polityków zaczyna tkać własną agendę. Ale jest jeszcze ta chwila, gdy Polacy nadal są razem. Smutne to i straszne, że trzeba było wojny u naszych bram, by znowu jako społeczeństwo poczuć się razem.

Owszem, gigantyczna skala pomocy dla Ukrainy, zwłaszcza tej indywidualnej, przerosła największe oczekiwania. Ludzie ślą, co mogą, wpłacają, gdzie mogą, niektóre miejsca powoli są wręcz zalewane darami. Dzieje się tak nie tylko z powodów współczucia dla sąsiadów, ale pewnie i strachu.

To po trochu także i nasza wojna, co rusz, także od najbliższych padają pytania: czy my będziemy następni? Czy Putin już za chwilę nie przyjdzie i do nas? Jest więc owa pomoc, poza oczywistym odruchem serca, próbą zasypania Ukraińców towarami, jakby chciała Polska w ten sposób przebłagać los swoimi darami.

Jest też, przynajmniej u niektórych, próbą przepracowania pewnej traumy, po tym, co się działo na naszej granicy z Białorusią do niedawna. I co nadal, po cichu się dzieje. Bali się Polacy uchodźców z Bliskiego Wschodu, ale też nie chcieli ich wypychać do lasu. Rząd kłamał o zagrożeniu kilku tysiącami uchodźców, a jednego tylko dnia z Ukrainy przeszło ponad 50 tysięcy ludzi i jakoś nic się nie stało. Polacy jednak w dużej mierze w tę groźbę uwierzyli. A potem władza, budując sobie na tej krzywdzie poparcie, zakryła wszystko zasłoną stanu wyjątkowego.

I zaczęła wysyłać całe rodziny z powrotem do tych, którzy dziś bombardują Kijów i Charków. Źle się Polacy czuli z łatką obojętnych gapiów ludzkiej tragedii, mieszanina strachu i empatii wprawiała w dyskomfort typowy dla mieszkańców bogatego Centrum, gdy dobijają się do nich biedne Peryferie.

Dlatego, jakkolwiek to brzydko nie zabrzmi, ta pomoc Ukraińcom pozwoliła Polakom pokazać się z tej lepszej strony. Patrzcie, świecie, nie jesteśmy tacy najgorsi. Patrzcie, jesteśmy mistrzami w pomocy innym, prawda?

Žižek: Jest coś, co Zachód konsekwentnie pomija w swoich kalkulacjach

Wreszcie, stało się coś, czego przez lata nikt się nie spodziewał. Ukraińcy niby bowiem żyli wśród nas, ale jakby byli niewidzialni. Wykonywali rozmaite prace fizyczne, ratowali budowlankę, sprzątali pokoje, dowozili jedzenie w pandemii. Ale wiele o nich Polacy nie wiedzieli. Tak jak do dziś niewiele wiedzą o Azjatach mieszkających w Warszawie za Żelazną Bramą.

W końcu ile o nich mieliśmy książek, filmów, rozpraw naukowych? Traktowani byli Ukraińcy z wielkopańskim pobłażaniem jako swego rodzaju służba, która, jeśli tylko upomni się o pensje takie, jakie mają Polacy, usłyszeć powinna syki i oburzone głosy. Dziś to się zmieniło.

Relatywnie zasobna Polska dostrzegła w Ukraińcach nie tylko rezerwuar ekonomicznych zasobów, ale i ludzi. Ludzi mających swoje uczucia, emocje, rodziny. Nagle stali się po trochu rodakami. Nagle to, jak i czy się przysporzą polskiej gospodarce, o czym na kilka dni przed wojną wprost rozprawiano, stało się zupełnie nieważne. Nagle ważne stały się ich uczucia i bezpieczeństwo.

Niebiali też uciekają przed wojną. I też z Ukrainy

Być może kiedyś Polacy obdarzą takimi uczuciami także tych, którzy nadal czekają na pomoc w białoruskim lesie. W każdym razie, przez moment ten kawałek świata zwany Polską, także dla naszych ukraińskich sąsiadów, stał się nieco mniej beznadziejnym miejscem do życia.

Obyśmy tego nie spieprzyli, tak jak potrafiliśmy to pieprzyć w przeszłości. I obyśmy przestali obdarowywać ludzi pomocą pod warunkiem odpowiedniego koloru skóry.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij