96 śmigłowców Apache i 2 mld pożyczki na zbrojenia. Ale zero amerykańskich chłopców. Przed wyborami Biden chciał pokazać obywatelom USA, że aktywność w NATO i amerykańska obecność w Europie leży w ich interesie.
Spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson wciąż blokuje głosowanie 60 mld pomocy dla Ukrainy. Donald Trump publicznie deklaruje, że jest zwolennikiem amerykańskiego izolacjonizmu i w gruncie rzeczy jemu powrót do układu zimnowojennego, gdzie granica interesów między Zachodem i Wschodem przebiegała przez Berlin, odpowiada. „Niech Rosja zrobi z wami, co chce” – mówił Trump, zwracając się do krajów, które wciąż przeznaczają na bezpieczeństwo militarne mniej niż uzgodnione 2 proc. PKB.
Ofensywa dyplomatyczna. Putin zaczął używać słowa „wojna” – co na to Zachód?
czytaj także
Donald Tusk od tygodni przekonuje, że warto wierzyć w te deklaracje i zrozumieć, że scenariusz, w którym ukraińska obrona zostaje przerwana, a armia rosyjska maszeruje na Estonię, Polskę, Litwę i Berlin, nie jest nierealistyczny. Akurat w tej sprawie Andrzej Duda mówi to samo. W Waszyngtonie przypomniał, że Putin był niegdyś oficerem KGB w Dreźnie i tam właśnie sięgać może jego imperialna wyobraźnia.
Kolejne wypowiedzi prezydenta Francji Macrona, kanclerza Scholza czy ministra Sikorskiego o obecności żołnierzy NATO w Ukrainie, wskrzeszanie Trójkąta Weimarskiego czy Wyszehradu, mają wstrząsnąć społeczeństwami Europy. Bo te, gdy wbrew przewidywaniom Ukraina nie padła w tydzień, zajęły się marzeniami o inwestycjach w jej odbudowę, choć to dzielenie skóry na niedźwiedziu. Rosja planuje stworzenie półtoramilionowej armii, inwestuje w zbrojenia, prowadzi aktywne działania szpiegowskie w Unii, ma swoich sojuszników, którzy – jak papież Franciszek i Viktor Orbán – uznają prawo silniejszego i obstają, iż pokój będzie wtedy, kiedy wszyscy je zaakceptujemy i przestaniemy pomagać Ukrainie.
Wojna hybrydowa na Bałtyku. Rosyjski cyberterroryzm, statki szpiegowskie i „flota cieni” [rozmowa]
czytaj także
W tych okolicznościach odbyła się wizyta Donalda Tuska i Andrzeja Dudy u prezydenta USA. Nie tylko jako wysłanników z Polski, ale jako – zwłaszcza w przypadku Donalda Tuska – przedstawicieli Unii Europejskiej. Trudno się dziwić, że komentowana jest jako „ratunkowa” i że wiązane są z nią nadzieje. Po złowieszczych obietnicach Trumpa z ust Bidena padły zapewnienia, że art. 5 NATO obowiązuje, że jesteśmy razem mocni, że Ameryka nie opuszcza Europy.
Donald Tusk zwrócił się wprost do Mike’a Johnsona, mówiąc, że to właśnie on trzyma w rękach los tysięcy kobiet i dzieci, a nawet losy świata. Bo jeśli Ukraina padnie, Rosja się na niej nie zatrzyma, tylko pójdzie w Europę.
Andrzej Duda podbił stawkę i zaproponował, żeby członkowie NATO przeznaczyli na obronność nie 2, a 3 proc. PKB, zaznaczając delikatnie różnice w poglądach między sobą a Donaldem Tuskiem. Albo różnice w warsztacie dyplomatycznym. Bo podróż była dokładnie zaplanowana, obyło się bez zaskoczeń – może oprócz tej właśnie propozycji, która spotkała się ze wstrzemięźliwą reakcją. Bo Biden nie chce przelicytować. Chce pokazać, że Polska, leżąca w amerykańskiej „zone of interest”, opłaca się Amerykanom. Że sukces jest bliski, a cena niezbyt wygórowana.
Bo Unia ma swoją agendę, a Biden swoją i właśnie we wtorek 12 marca zapewnił sobie nominację na kandydata do urzędu prezydenckiego swojej partii. Podobnie jak Donald Trump swojej – w tym samym czasie przyjechał do niego z wizytą premier Orbán.
To, że Biden jako przykład wskazał Polskę, wynika z naszego położenia geograficznego, wewnętrznych przemian politycznych i lojalności Polski wobec Ameryki. Może przewiduje, że wybory będą na żyletki i przy okazji jednoczesne docenienie premiera i prezydenta oraz roli Polski w układach globalnych wzmocni amerykańską Polonię, której większość w poprzednich wyborach wsparła właśnie jego.
czytaj także
Granica z Białorusią i Królewcem to łącznie 628 km, a jeśli Rosja pokonałaby Ukrainę, długość granicy dzielącej Zachód od Wschodu w Polsce wynosiłaby łącznie niemal 1200 km. Obrona tak długiej granicy przed agresywnym sąsiadem wymaga ogromnych pieniędzy. 2 mld pożyczki na zbrojenia to ciekawa propozycja teraz, kiedy Ukraina walczy. Jeśli Rosja wygra, będzie to o wiele za mało i nie wiadomo, czy inwestycja by się opłaciła.
Teraz Amerykanom opłaca się dać Polsce 2 mld pożyczki na sprzęt wojskowy, który mielibyśmy kupić od nich, do tego 96 śmigłowców Apache, o których mówił jeszcze poprzedni rząd i Mariusz Błaszczak. Poza tym inwestycja w elektrownię atomową. To wszystko pokazuje, że imperium się nie kurczy, interesy się nie zwijają. Wręcz przeciwnie – kwitną, a mają za sobą już 25 lat współpracy w ramach NATO i lojalności Polski wobec Ameryki w ramach tego paktu, co daje dobre prognozy na przyszłość.
Wizyta premiera i prezydenta z różnych obozów politycznych – których oś podziału na co dzień wygląda podobnie jak w USA, czyli populizm kontra demokracja – oraz fakt, że w sprawie Ukrainy mówią jednym głosem, to dla Amerykanów przykład, że są priorytety, które powinny stać ponad partyjnymi interesami.
W Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc. Do niektórych rakiety lecą tylko trochę dłużej [rozmowa]
czytaj także
Trzecia rzecz to lojalność. Imperium nie wypada porzucać lojalnych sojuszników – to już na poziomie symbolicznym może przypomnieć Amerykanom dumę z poczucia, że mają wpływ, że inni na nich liczą, że czekają, podziwiają. Słuchając Trumpa, można o tych niematerialnych korzyściach zapomnieć. Amerykanie mają czuć, że owszem, inwestują, ale nie poświęcają się dla Europy, dlatego żadnych zapewnień o wysyłaniu do Polski „amerykańskich chłopców” nie było. Że imperium wcale się jeszcze nie zwija, nie chyli, nie zamyka – ale że nie przepłacają za swoją pozycję.
Zaskoczył mnie brak pytań dziennikarzy o Strefę Gazy. A przecież ta sprawa jest z kwestią Ukrainy połączona. Netanjahu niedawno zadeklarował, że Rosja jest państwem wrogim i jest gotowy tak ją traktować, jeśli będzie miał wolną rękę w Gazie.
Zaniepokoiły niektóre wypowiedzi dotyczące Ukrainy. Apele do spikera Johnsona mogły zawstydzić część bardziej wrażliwych republikańskich wyborców, którzy nie chcą mieć na sumieniach „tysięcy kobiet i dzieci”. Nie było jednak mowy o wstępowaniu Ukrainy do NATO, choć Stoltenberg mówił o takich planach jeszcze w zeszłym roku. Teraz Donald Tusk stwierdził, że ta opcja nie leży na stole, że może kiedyś, ale jest to bardzo niepewne. Trudno powiedzieć, czy nie chce „drażnić” Rosji, czy robić nadziei Ukraińcom, bo tych 60 mld nie ma i determinacji w pomocy Ukrainie też ciągle brakuje. Być może zatem to, o co zabiega teraz Tusk, to pewność, że nawet jeśli Ukraina upadnie, Polska nie znajdzie się nagle po drugiej stronie muru, a pozostanie w zachodniej strefie interesów. I to, razem z Bidenem, starali się teraz pokazać.
Słuchaj podcastu „Blok wschodni”: