Wygaszenie urzędu RPO otwiera całą serię kryzysów. Opozycja, ze względu na obecność w składzie sędziego dublera Piskorskiego, będzie podważać wyrok. Część obywateli cały czas będzie uznawać Adama Bodnara za prawdziwego RPO.
Stało się to, czego można się było obawiać. PiS nie był w stanie dogadać się z opozycją i wybrać nowego Rzecznika Praw Obywatelskich, a jeszcze bardziej znieść w tej roli Adama Bodnara, zdecydował się więc usunąć go ze stanowiska za pomocą podporządkowanego sobie Trybunału Konstytucyjnego.
Ten, obradując pod przewodem sędzi Julii Przyłębskiej, w składzie z udziałem sędziego dublera Justyna Piskorskiego, wydał wyrok stwierdzający, iż funkcjonująca od lat konstrukcja – poprzedni rzecznik sprawuje urząd do wyboru nowego – gwarantująca ciągłość instytucji RPO jest niekonstytucyjna.
Tu nie chodziło o praworządność
Wszystko zaczęło się od wniosku grupy posłów Zjednoczonej Prawicy do TK we wrześniu zeszłego roku, postulującego zbadanie zgodności z konstytucją art. 3 ustęp 6 Ustawy o RPO. To właśnie on stanowi, że „dotychczasowy Rzecznik pełni swoje obowiązki do czasu objęcia stanowiska przez nowego Rzecznika”. Według posłów PiS ma on być sprzeczny z art. 209 ustęp 1 Konstytucji RP (określającym kadencję Rzecznika na pięć lat) oraz art. 2 („Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym”). Innymi słowy, zdaniem autorów wniosku art. 3 ustęp 6 Ustawy o RPO faktycznie wydłuża kadencję Rzecznika ponad jasno określone w konstytucji pięć lat, co stwarza ryzyko, iż działania podejmowane przez Rzecznika w tym okresie mogą być prawnie wadliwe – co naruszałoby interesy obywateli oczekujących od Rzecznika interwencji w ich sprawie.
Historie ludzi. Z jakimi sprawami ludzie przychodzą do Rzecznika
czytaj także
Nie sposób uwierzyć, że posłom PiS faktycznie chodzi o praworządność i konstytucyjność przepisów ustawy. Art. 3 ustęp 6 od dawna funkcjonował przecież w polskim prawie. W ciągu blisko ćwierć wieku obowiązywania polskiej konstytucji nikt go nie kwestionował. Podobnie skonstruowane były analogiczne przepisy o prezesie Narodowego Banku Polskiego i prezesie Najwyższej Izbie Kontroli.
Politykom rzadko udawało się wybrać nowego Rzecznika, tak by od razu mógł rozpocząć działanie po zakończeniu kadencji poprzedniego. Andrzej Zoll powinien skończyć kadencję w czerwcu 2005 roku, sprawował funkcję do połowy lutego 2006. Irena Lipowicz powinna skończyć kadencję w lipcu 2015, pełniła ją do października tego roku. W tych „przedłużonych” okresach rzecznicy normalnie działali, prowadzili interwencje, występowali przed sądami. PiS nigdy nie zgłaszał do tego trybu działania RPO najmniejszego protestu.
Co takiego stało się jesienią 2020 roku, że przepis nagle wydał się posłom PiS sprzeczny z konstytucją? Ano to, że ich formacja rok wcześniej utraciła kontrolę nad Senatem, a we wrześniu 2020 kończyła się kadencja Adama Bodnara.
Adam Bodnar w Senacie, podsumowując swoją kadencję, mówi o stanie praw człowieka
czytaj także
Rządząca partia, niezdolna do kompromisu i porozumienia z opozycją, wiedziała, że nie będzie w stanie wybrać nowego RPO, a kontynuacja kadencji „lewackiego” Bondara też jej się nie uśmiechała. Stąd wniosek do TK, który wpłynął, zanim obóz władzy zgłosił swojego pierwszego kandydata na RPO: Piotr Wawrzyk dostał nominację od rządzącej partii na ten urząd dopiero w styczniu tego roku.
Dlatego trudno poważnie traktować te wszystkie pełne fałszywej troski o prawa obywateli wypowiedzi na wtorkowej rozprawie posłów Mularczyka i Asta, reprezentujących wnioskodawców i Sejm. Gdyby ich formacji zależało na tym, by nikt nie mógł podważyć działań rzecznika w „przedłużonym” okresie, to ta dobrych kilka miesięcy przed upływem kadencji Bodnara zajęłaby się szukaniem jego następcy, akceptowalnego także dla Senatu.
Wniosek posłów Zjednoczonej Prawicy miał czysto polityczny, a nie konstytucyjny sens. W sytuacji, gdy PiS nie jest w stanie złamać kilku kluczowych senatorów, jego jedynym celem było usunięcie Bodnara rękami Trybunału Konstytucyjnego, tak by partia mogła w razie awantury powiedzieć – to nie my, to Trybunał stanął na straży konstytucji.
Legalizm kontra sprawiedliwość
Że sprawa jest czysto polityczna, a przy tym napędzana jakimś osobistym resentymentem do obecnego rzecznika, pokazywała zresztą doskonale wtorkowa rozprawa. Gdy Adama Bodnara zaczął odpytywać sędzia Stanisław Piotrowicz, rozprawa zaczęła wyglądać, jakby Bodnar stawał przed sądem jako oskarżony w procesie politycznym. Przeszłość sędziego Piotrowicza jako prokuratora stanu wojennego nadawała tej sytuacji dodatkowy, złowieszczo-komiczny wymiar. Podobnie jak uwaga sędzi Przyłębskiej, by do sędziów jej Trybunału zwracać się „wysoki Trybunale” („jak w czasach, gdy prezesem był Adam Rzepliński”) – przypomina się scena z Gry o tron, gdy Tywin Lannister tłumaczy swojemu pokrzykującemu „jestem królem” wnukowi, że człowiek, który musi powtarzać innym „jestem królem”, nie jest prawdziwym królem.
Argumenty Piotrowicza przesłuchującego Bodnara sprowadzały się do jednego: skoro w konstytucji jest zapisane, że kadencja Rzecznika wynosi pięć lat, to wydłużenie jej faktycznego trwania przez ustawę jest naruszeniem konstytucji. Te same argumenty podnosili posłowie Ast i Mularczyk.
Bodnar, polemizując z tymi argumentami, przyjmował inną, o wiele bardziej całościową i systemową filozofię prawa. Wskazywał, że poszczególne przepisy trzeba rozpatrywać w kontekście całego systemu norm tworzonego przez prawo. Przyjęcie literalnej interpretacji przepisu o pięcioletniej kadencji RPO tworzy sytuację, w której na stanowisku Rzecznika między wygaśnięciem kadencji starego a wyborem nowego tworzy się wakat mogący trwać – jak widzimy po nieudanych próbach wyboru nowego Rzecznika – nawet wiele miesięcy. Można się zastanawiać, czy taki stan rzeczy nie łamie konstytucji, zwłaszcza art. 80, który stanowi, iż „każdy ma prawo wystąpienia, na zasadach określonych w ustawie, do Rzecznika Praw Obywatelskich z wnioskiem o pomoc w ochronie swoich wolności lub praw naruszonych przez organy władzy publicznej”. Nie sposób zgłaszać skarg, gdy nie ma Rzecznika. Uzasadniając orzeczenie Trybunału, Stanisław Piotrowicz przedstawił przedziwny argument, że gdyby ustawodawca chciał zapewnić ciągłość działania Rzecznika, to zapisałby to wprost w konstytucji, co nie miało miejsca. Znając biograficzne uwikłania sędziego Piotrowicza, można zrozumieć, że uważa Rzecznika Praw Obywatelskich za instytucję zbędną, ale jest to konstytucyjny organ, od którego obywatel ma prawo oczekiwać ciągłości, niezależnie od tego, czy ustawodawca ogarnął wszystkie technikalia.
czytaj także
Na swój sposób fakt, że to właśnie PiS upiera się przy literalnej, językowej wykładni, jest nawet zabawne. Przecież ta partia przez lata zbijała polityczny kapitał, atakując polskie elity prawnicze za ich rzekomy literalizm i formalizm, stawianie litery prawa ponad sprawiedliwością. Dziś po raz kolejny widać, jak nieszczera i instrumentalna była ta krytyka – gdy dla PiS jest to wygodne, sam sięga po najwęziej literalne podejście do prawa, by wyciszyć instytucję, którą kieruje nielubiony przez partię urzędnik. Kiedy ta sama partia skracała ustawą kadencje członków Krajowej Rady Sądownictwa – które konstytucja wprost określa jako czteroletnie – przyjmowała zupełnie inną interpretację.
Co dalej?
Pytanie – co teraz? Zgodnie z orzeczeniem TK Przyłębskiej wyrok uprawomocnia się trzy miesiące po jego publikacji. Można się więc spodziewać, że za kwartał z hakiem Adam Bodnar przestanie być rzecznikiem – chyba że premier będzie znów zwlekał z publikacją wyroku, wykorzystując czas na polityczną grę. Na przykład mającą na celu przekonanie senatorów, by dla zachowania ciągłości instytucji zgodzili się na wybór kandydata PiS.
„O odwadze”. Rozmowa z Adamem Bodnarem na 10-lecie Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie
czytaj także
Po wyroku z czwartku trudno sobie jednak wyobrazić taki scenariusz w Senacie. Piotrowicz z Przyłębską raczej utwierdzą opór opozycyjnych senatorów. Prawdopodobny jest za to inny scenariusz, który w uzasadnieniu orzeczenia zarekomendował parlamentowi sędzia Piotrowicz. Sejm przyjmie po prostu nową ustawę o RPO, która wprowadzi instytucję pełniącego obowiązki RPO czy komisarza sprawującego zarząd nad biurem RPO w sytuacji wakatu. Taki komisarz miałby pewnie uprawnienia mniejsze niż pełnoprawny Rzecznik – w uzasadnieniu TK wskazywał, iż głównym źródłem niekonstytucyjności obecnych przepisów jest rzekomo to, iż rzecznik pełniący obowiązki po końcu kadencji ciągle ma na mocy obecnej ustawy pełnię swoich kompetencji. Takie rozwiązanie faktycznie pozwoliłoby wygasić urząd RPO, naruszając prawa obywateli wprost określone w ustawie zasadniczej.
Po Krajowej Radzie Sądownictwa, Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym pada kolejna niezależna konstytucyjna instytucja. Jej wygaszenie ma złowieszczy, symboliczny wymiar. Ustawę o RPO z 1987 roku można uznać za początek wychodzenia Polski z realnego socjalizmu, jeden z pierwszych kroków na drodze od dyktatury monopartii do państwa prawa. Polska ustawa o RPO stała się wzorem dla wielu postkomunistycznych państw. Dzisiejszy wyrok pokazuje, że cofamy się z tej drogi, że z powrotem zmierzamy w autorytarną stronę.
czytaj także
Wygaszenie urzędu RPO otwiera całą serię kryzysów – co w momencie szczytu trzeciej fali pandemii jest doprawdy znakomitym pomysłem. Opozycja, ze względu na obecność w składzie sędziego dublera Piskorskiego, będzie podważać wyrok. Część obywateli cały czas będzie uznawać Adama Bodnara za prawdziwego RPO, a wyznaczonego na jego miejsce „komisarza” za uzurpatora. Wygaszenie w ten sposób urzędu RPO skończy się też bez wątpienia międzynarodową awanturą. Urząd niezależnego RPO jest jednym z wyznaczników współczesnych rozwiniętych demokracji, Polsce dostanie się za próbę jego rozmontowania.
PiS raz jeszcze pokazuje, jak traktuje państwo i jego instytucje. Że nie toleruje żadnych instytucji niekontrolowanych przez siebie. W sytuacji, gdy nie jest nad nimi w stanie przejąć kontroli, woli je zniszczyć niż dojść do porozumienia z innymi środowiskami. Wbrew swojej sanacyjnej retoryce, wbrew tyradom na „zwijanie państwa za PO” (czasem nie bez racji) nie ma realnie bardziej antypaństwowej siły w polskiej polityce.