Przerywanie politykom opozycji, wybijanie ich z rytmu, a nawet wydzieranie się na nich to stały repertuar prowadzących programy w TVP Info. PiS zawsze ma tam przewagę co najmniej jednego dyskutanta, a gdy osoba na dziennikarskim etacie zadaje pytanie, polityk rządzącej partii może tylko odpowiedzieć: „sam bym tego lepiej nie ujął”.
W ostatnich miesiącach publiczny kanał informacyjny przechodzi sam siebie. O ile w 2019 roku TVP Info „tylko” oficjalnie i głośno wspierało PiS, o tyle podczas obecnej kampanii wyborczej zostało już bezpośrednio wprzęgnięte w propagandową machinę władzy. Zatrudnieni tam ludzie najwyraźniej zatracili jakiekolwiek cechy dziennikarzy, prawdopodobnie sami się już nimi nie czują. Stali się po prostu bardzo dobrze opłacanymi działaczami partii rządzącej, zatrudnionymi na dziennikarskim etacie. I to jednymi z bardziej sprawnych i zaangażowanych.
Gdyby ktoś pokusił się o stworzenie rankingu najsprawniejszych intelektualnie i werbalnie działaczy PiS, niekoniecznie do tej partii formalnie zapisanych, w czołówce musiałoby się znaleźć wielu prezenterów i prezenterek TVP Info.
Prym wiodą dobrze już znane gwiazdy, ale pomaga im szeroki zaciąg młodych wilczków i wilczyc, wcześniej odpowiednio uformowanych i zbierających szlify w niszowych prawicowych telewizjach (np. TV Republice) lub wyciągniętych z oddziałów regionalnych. Pod rządami PiS dostali swoją szansę i zobaczyli wreszcie na kontach robiące wrażenie wpływy, co ich przywiązało mentalnie do ugrupowania Kaczyńskiego. Swoją dostatnią przyszłość wiążą z kolejnymi zwycięstwami partii rządzącej, więc są w stanie zrobić dla niej wiele. Więcej nawet niż starzy polityczni wyjadacze, którzy także i w razie porażki utrzymają przynajmniej mandaty parlamentarne.
Oto najbardziej toksyczne elementy nadwiślańskiej rywalizacji politycznej
czytaj także
Dla aktywu zatrudnionego w TVP na stanowiskach dziennikarskich zwycięstwo opozycji będzie oznaczało zdecydowanie większy regres niż dla zawodowych polityków PiS. Powrót do niszowych stacji, w których pensje nie tylko są mniejsze, ale też często nieregularne, może być dla nich szokiem. Tym bardziej że różne TV Republiki czy wPolsce.pl zostaną odcięte od strumienia publicznych pieniędzy. Miejsca w nich nie starczy więc dla każdego uchodźcy z Woronicza, a i ci szczęśliwcy, którym uda się zdobyć azyl u Sakiewicza lub Karnowskich, będą musieli pogodzić się ze znacznym spadkiem poziomu życia. Podobnie jak ich rodziny. Ewentualne wątpliwości, jeśli je mają, mogą więc sobie zagłuszać starym i sprawdzonym „robię to dla dzieci”.
Przez osiem lat rządów PiS TVP Info wykreowało specyficzną metodę prowadzenia programów publicystycznych i informacyjnych. Prowadzący TVP Info są często wyśmiewani, ale prawda jest taka, że są w swojej pracy niezwykle skuteczni, rzetelni, a nawet profesjonalni. Tu nie ma wątpliwości, oni swoje zadania wykonują bez zarzutu – tylko że to nie są zadania dziennikarzy.
Żeby przez tyle miesięcy z rzędu utrzymać taką intensywność sprawnej i agresywnej propagandy, trzeba mieć odpowiednie kompetencje miękkie, błyskotliwość, umiejętność przyswajania niezliczonych bon motów i zachowań, a nawet empatię. Tak, pracownicy TVP Info są bez wątpienia empatyczni, ale wykorzystują to nie w celu pocieszania lub wspierania kogoś, tylko wyprowadzania z równowagi polityków niepisowskich oraz docierania do emocji odbiorców ze starannie wykreowanym przekazem.
Poniżej autorski wybór głównych elementów metody, którą stosują pracownicy TVP Info podczas obecnej kampanii.
Pan już skończył
Z całej tej załogi wrażenie najbardziej zaangażowanego robi Miłosz Kłeczek. W prowadzonych przez niego programach politycy PiS mogą właściwie tylko być – Kłeczek zajmie się całą resztą. Tylko w ostatnich tygodniach nazwał posła PSL Pawła Bejdę chamem, a wcześniej próbował wyprosić ze studia innego posła tej partii, Dariusza Klimczaka. Kłeczek stanowi więc awangardę. Wcześniej podobne zachowania mogliśmy obserwować jedynie w mrocznych zakamarkach internetu.
Kłeczek doprowadził do perfekcji kluczowe narzędzie stosowane przez pracowników TVP Info, czyli przerywanie posłom opozycji. Politycy PiS mogą swobodnie wygłaszać całe kazania, ale ich oponenci mają szczęście, jeśli zdążą wypowiedzieć dwa całe zdania. Bo do gry od razu włącza się Kłeczek, zasypując oponentów pytaniami, uwagami czy nawet niewiele wnoszącymi wtrąceniami.
W programie Za czy przeciw wystąpili Sebastian Kaleta z Suwerennej Polski i Maciej Gdula z Lewicy. Podczas dyskusji na temat strategii obronnej Polski Gdula starł się z Kłeczkiem, który szybko zaczął podcinać posłowi skrzydła.
– Czy może pan wysłuchać mojego pytania? – powiedział Kłeczek na zakończenie swojego przydługiego wtrętu wygłaszanego równolegle z kwestią posła Lewicy.
– Słucham, ale pan mi cały czas przerywa – zauważył Maciej Gdula.
– Już pan dokończył swoją myśl, chciałbym pytanie zadać – skwitował Kłeczek.
Inaczej mówiąc, Miłosz Kłeczek arbitralnie decyduje, kiedy posłowie opozycji powiedzieli już wszystko. Jeśli sądzą inaczej, to są w błędzie, zawsze mogą wyjść ze studia.
Nieustanne przerywanie politykom opozycji i wybijanie ich z rytmu to stały element zestawu zachowań właściwie wszystkich czołowych prowadzących TVP Info. Znakomici są w tym również Ewa Bugała czy Bartłomiej Graczak. Ten ostatni przynajmniej robi to spokojnym i kulturalnym tonem – za to Bugała z Kleczkiem niejednokrotnie wydzierają się na polityków opozycji niczym rodzice na niesforne dzieci.
Dziś opozycję reprezentuje posłanka PiS
Telewizja rządowa stara się też zachować pozory pluralizmu. Oficjalnie przekonuje, że do jej programów wstęp mają wszystkie czołowe partie w Polsce, chociaż w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Wydawcy programów publicystycznych dbają o to, by politycy Zjednoczonej Prawicy nigdy nie byli w mniejszości, a przy tym wmawiają widzom, że rozmówcy stanowią cały przekrój sceny politycznej. Robią to na wiele sposobów. Gdy zapraszają czworo rozmówców, zawsze znajdzie się tam miejsce dla kogoś z PiS i z Suwerennej Polski, Republikanów czy innego kanapowego środowiska tworzącego koalicję rządzącą. Gdy rozmówców jest sześcioro, po stronie rządzącej dodatkowo pojawia się ktoś z kancelarii prezydenta albo Jarosław Sachajko – czyli jedyny członek środowiska Pawła Kukiza niebędący Pawłem Kukizem.
Nie zawsze jednak udaje się stworzyć odpowiedni zestaw gości. Czasem w studiu naprzeciw działaczy opozycji pojawia się na przykład dwoje polityków PiS – to praktyka co najmniej nietypowa, gdyż do programów publicystycznych zaprasza się zwykle po jednej osobie z każdego ugrupowania. Na szczęście politycy piastują wiele różnych stanowisk, co znacznie ułatwia zadanie prowadzącym w mediach rządowych. Dzięki temu jednego z gości można zatytułować posłem, a drugiego wiceministrem od czegoś tam. Albo szefem sejmowej komisji do spraw czegokolwiek.
„Haker zasięgów”: W kolejnych wyborach to algorytmy wybiorą nam rząd
czytaj także
Rządowe media nie zostawiają polityków swojej partii na pastwę losu. Rzetelnie dbają o to, by wśród gości zawsze był ten specyficzny „parytet” – a dzięki zaangażowaniu prowadzących po stronie rządu partia Kaczyńskiego zawsze ma przewagę przynajmniej jednego dyskutanta. I to wyjątkowo rozgrzanego, dzięki czemu łatwo jest przeprowadzić na konkurentach szybki lincz za nieprawilne poglądy.
Pułapki prostych pytań
Jedną z nowinek stosowanych przez aparat propagandy z Woronicza są pytania „tak lub nie”. Trudno o głupszą formułę dyskusji. Sprawy publiczne są zazwyczaj złożone, a politycy po to spędzają nawet kilkadziesiąt minut w studiu, by móc rozwinąć odpowiedź i tę złożoność ogarnąć. (Swoją drogą, pytania „tak lub nie” stosowane są również podczas wywiadów w Radiu Zet. Zwykle pojawiają się one jednak na sam koniec i pochodzą od internautów. Od biedy można by to jeszcze przyjąć, choć też jest raczej niemądre).
W TVP Info prowadzący regularnie dociskają tego typu pytaniami polityków opozycji z własnej inicjatywy, choć czasem przekonują, że to właśnie „pytania od internautów”. Dziwnym trafem użytkownicy internetu w Polsce nie tylko masowo popierają partię rządzącą, ale też zadają pytania idealnie zgrane z jej bieżącym przekazem.
Pytania te są starannie skonstruowane w taki sposób, by politycy PiS mogli na nie odpowiedzieć nawet w środku nocy, a politycy opozycji zostali postawieni w niewygodnej pozycji. Niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. Wspomniane wyżej starcie Kłeczka z Bejdą rozpoczęło się od pytania: „Czy film Agnieszki Holland to wstrętny paszkwil, który szkaluje obrońców polskich granic?”. Bejda zwrócił więc uwagę, że tego typu pytania to jakieś kuriozum, ale niewzruszony Kłeczek docisnął go powtórzeniem kilka razy „proszę odpowiedzieć, tak lub nie”. Wreszcie Bejda nie wytrzymał i stwierdził, że to pytanie jest na poziomie „czy przestał już pan bić swoją żonę?”, co było akurat dość dziaderskie, bo warto byłoby już zrezygnować z luźnych analogii nawiązujących do przemocy domowej. Kłeczek bezbłędnie odegrał rolę skrzywdzonego, wmawiając Bejdzie, że oskarża go o przemoc wobec żony, w związku z czym nazwał go chamem. Majstersztyk od początku do końca.
Lepiej bym tego nie ujął
Żelaznym punktem programu w TVP Info jest oczywiście podawanie piłeczki posłankom PiS. Prowadzący w telewizji rządowej to prawdziwi mistrzowie asyst. Wystawiają piłki niczym Juan Roman Riquelme za swoich najlepszych czasów – wystarczy tylko dostawić nogę. Po wysłuchaniu wyczerpującego pytania w TVP Info politykom PiS pozostaje już tylko się zgodzić, ewentualnie jeszcze wyrazić jakąś aprobatę. Na X regularnie pojawia się wyimek z wywiadu z tygodnika „Sieci”, w którym w odpowiedzi na bardzo długie i złożone pytanie polityk PiS mówi wprost, że „lepiej bym tego nie ujął”. Dokładnie w ten sposób zadawane są pytania skierowane do posłów partii rządzącej. Widać to szczególnie w programie Gość Wiadomości, który jest istotny dlatego, że puszczany jest w TVP 1.
czytaj także
Najlepsze popisy daje tam Danuta Holecka, która w stosunku do polityków PiS wyraża tak wiele troski oraz opiekuńczości, jakby wszyscy byli jej dawno niewidzianymi, ukochanymi syneczkami. Nie zdziwię się, gdy któregoś z nich na pożegnanie ciepło wycałuje. Ostatnio nie pojawiała się jednak na wizji, przyjrzyjmy się więc mniej znanej Annie Bogusiewicz, która perfekcyjnie poprowadziła dyskusję na temat filmu Zielona granica. Gośćmi programu byli poseł Lewicy Dariusz Stefaniuk oraz PiS Andrzej Iwaniak. Gdy ten pierwszy zwrócił uwagę na aferę wizową, prowadząca podsumowała jego wypowiedź, rzucając Iwaniakowi koła ratunkowe:
– Panie pośle, wydaje się jednak, że to temat zastępczy. CBA tą sprawą się zajęło, są zatrzymani, aparat państwa działa, choć niektórzy chcieli CBA likwidować – zakończyła wątek prowadząca, po czym zwróciła się do polityka PiS: – Panie pośle, ja mam pytanie, czy ten film to jednak nie jest taki szantaż emocjonalny, pokazujący tylko jedną stronę medalu?
– Ależ oczywiście, że to jest szantaż emocjonalny – zgodził się działacz PiS.
Niskie bezrobocie, rosnące płace, boom nad Wisłą. Czy na pewno?
czytaj także
Profesjonalizm najwyższej klasy. Prowadząca najpierw sprawnie zakończyła niewygodny wątek, wygłaszając przekaz partyjny niemal słowo w słowo, a następnie szybko zadała posłowi PiS pytanie niemal skrojone pod niego. Pisowcy mogliby właściwie do TVP Info nie przychodzić, przecież zatrudnieni tam ludzie i tak odwalają większość roboty za nich. Posłowie i posłanki partii Kaczyńskiego często wręcz psują ogólne wrażenie, gdyż bywają dużo mniej sprawni w dyskusji niż tamtejsze osoby zatrudnione na etacie dziennikarskim.
Pełna koordynacja
W tej kampanii wyborczej widać wyraźnie, że działalność TVP Info jest ściśle uzgadniana z partią rządzącą. Nie chodzi już tylko o szerzenie wygodnego dla PiS przekazu, ale wręcz o wspólne ustalanie dokładnych terminów podejmowanych działań. Najlepiej było to widać przy okazji odtajnienia strategii obronnej Polski, która według PiS oraz TVP Info dowodzi, że nasz kraj zamierzał oddać agresorowi wszystkie tereny leżące na wschód od Wisły.
Te dokumenty zostały odtajnione przez ministra Błaszczaka w poniedziałek 18 września – i wtedy właśnie pojawił się materiał wyborczy PiS na ten temat. Odtajnianie kluczowych dla bezpieczeństwa Polski dokumentów wyłącznie na użytek wyborów samo w sobie jest skandaliczne. Jednak i data nie była przypadkowa. Już następnego dnia ukazał się odcinek serialu Reset, niemal w całości poświęcony właśnie tym odtajnionym dokumentom. I powtarza niemal słowo w słowo tezy zawarte w materiałach wyborczych PiS z poprzedniego dnia.
czytaj także
Prace nad tym odcinkiem musiały trwać przynajmniej kilka miesięcy wcześniej. Nie ma więc mowy o przypadku. Politycy PiS wspólnie z autorami serialu dokładnie uzgodnili terminy publikacji materiałów oraz, co szczególnie skandaliczne, odtajnienie wrażliwych dla Polski informacji. Co więcej, Michał Rachoń ze Sławomirem Cenckiewiczem musieli mieć do nich dostęp na długo przed ich odtajnieniem.
W ten sposób powstaje podwójna niesprawiedliwość. Dziennikarze wspierający PiS mają zapewniony dostęp do wszystkich dokumentów państwowych, nawet tajnych, natomiast politycy PiS mają na bieżąco wgląd w materiały powstające w telewizji wciąż nazywanej publiczną (choć zatrudnieni tam ludzie zaczynają programy od „witamy w polskiej telewizji”, co ma dawać do zrozumienia, że te pozostałe są sterowane z zagranicy).
Najpierw teza, potem fakty
Praca osób na stanowiskach dziennikarskich w TVP nie polega na odkrywaniu prawdy, tylko wyszukiwaniu szczątkowych faktów, danych lub wypowiedzi, które rzekomo dowodzą tez forsowanych przez partię rządzącą. Cały serial Reset został w ten sposób stworzony. Chociaż niewątpliwie pojawia się tam wiele dowodów na nietrafioną i naiwną politykę zagraniczną prowadzoną w czasach rządów PO-PSL, to autorzy postanowili iść znacznie dalej, tworząc obraz ówczesnego rządu jako sterowanego z Moskwy i Berlina.
W ostatnim odcinku Resetu autorzy dowodzą, że Putin osobiście nadzorował zamykanie polskich kibiców do więzień. Ta teza została oparta na notatce z rozmowy telefonicznej Tuska z Putinem, w której ten drugi faktycznie domagał się zaangażowania centralnego aparatu państwa w ukaranie uczestników starć polsko-rosyjskich podczas Euro 2012. Tusk bardzo sensownie odpowiedział, iż w Polsce takimi sprawami zajmują się organy ścigania, a nie rząd. Kilka miesięcy później do aresztu trafia jednak jakiś kibic, co autorzy programu uznają za dowód na uległość Tuska względem Kremla.
czytaj także
W programie Jedziemy Michał Rachoń, na podstawie jednej wzmianki w notatce służbowej, według której podczas rozmowy telefonicznej Tuska z Merkel pojawił się temat podniesienia wieku emerytalnego, postawił tezę, że to niepopularne wśród Polaków rozwiązanie wprowadzono w wyniku nacisków Berlina, a w ramach wdzięczności ówczesny premier dostał od Niemców nagrodę Karola Wielkiego. Następnie wszyscy prowadzący i komentatorzy w TVP Info zgodnie zaczęli powtarzać tę tezę, jakby była bezdyskusyjna. Po kilku dniach nikt już nie dochodził, skąd ta teza się wzięła i czy cokolwiek za nią przemawia. Teraz to tylko jeszcze jedna pałka do bicia opozycji.
O Niemczech tylko źle
Twórcy treści dla TVP Info nie przegapią żadnej okazji, by postawić Niemcy w przynajmniej troszkę niewygodnym świetle. Często ten Berlin pojawia się tam zupełnie od czapy, jakby doklejony na siłę. Trzeba przecież wyrobić normę.
Gdy jednak można pokazać Niemcy w pozytywnym świetle, wtedy twórcy w TVP Info unikają nazwy tego kraju jak ognia. Niedawno w Wiadomościach opublikowano program, w którym zajęto się zbrojeniami w państwach bałtyckich – rzekomo zainspirowanymi działaniami Warszawy. Gdy mowa była o zakupie przez Estonię niemieckich systemów Iris-T, oczywiście nie wymieniono kraju ich pochodzenia.
czytaj także
Po odcinku Resetu ujawniającym odtajnione dokumenty obronne Polski Cenckiewicz gościł u Rachonia. Zaprezentowali rosyjską mapę, która miała pokazywać kraje uznawane przez Moskwę za potencjalne zagrożenie lub przeciwnika. Wśród nich były między innymi państwa bałtyckie, Polska, Finlandia i Niemcy. Cenckiewicz wymienił je wszystkie z nazwy poza tym jednym, największym.
TVP Info spadło już do poziomu wsadzanych do skrzynek pocztowych biuletynów wydawanych przez urzędy gminy, w których wójt, burmistrz czy prezydent chwalą się swoimi osiągnięciami. Te gazetki przygotowują zwykle pracownicy odpowiedniego wydziału w urzędzie, zatrudnieni tam jako urzędnicy – inspektorzy, podinspektorzy czy specjaliści. Nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje ich jak dziennikarzy. Na tej samej zasadzie powinno się traktować zatrudnionych w telewizji publicznej. Pan inspektor Miłosz Kłeczek. Starsza referentka Ewa Bugała. Główna specjalistka Danuta Holecka. I tak samo ich wynagradzać.
czytaj także
Przed tegorocznymi wyborami PiS pozwala sobie na niewyobrażalne dotąd zagrywki. Rozpoczęło kampanię kilka miesięcy przed pozostałymi partiami, wykorzystując w tym celu państwowe pieniądze. Ogłosiło kuriozalne referendum tylko po to, by utrudnić życie wyborcom partii opozycyjnych. A przede wszystkim zupełnie podporządkowało sobie telewizję publiczną, która stała się już jedną z filii Nowogrodzkiej – i to najprężniej działającą.
Trudno sobie wyobrazić, by do tego szyldu w przyszłości ktokolwiek niegłosujący na partię Kaczyńskiego mógł jeszcze wykrzesać jakieś zaufanie.