Kraj

Absolutyzacja jednostkowych krzywd sprawi, że wszyscy staniemy się Okraskami

Sugerowana przez Remigiusza Okraskę teza, że prawica to współczesny odpowiednik Jakuba Szeli, to zarazem świadectwo przychylności dla prawicowego populizmu. W rezultacie wyłania się specyficzna tożsamość i polityka tożsamości. Pozująca na altruizm zatroskany o lud, ale ostatecznie obnażająca się jako cep do prywatnych porachunków.

„Jedyny sposób, w jaki warto rozmawiać z tym towarzystwem, to taki, w jaki pan Szela rozmawiał z dworkowymi wyzyskowymi próżniakami”. Ta pogróżka Remigiusza Okraski, wymierzona we wrogów klasowych, a raczej osobistych, nie jest tylko jednostkowym odpałem. To objaw ogólnego problemu z artykulacją ludowego gniewu.

Klekot: Jakub Szela podoba się miastowym

W związku z tym lewica powinna przemyśleć dwa pytania. Czy reaktywacja fantazji rabacyjnych musi służyć wyłącznie afektom reakcyjnym? A może Szela sprowokowałby nas do myślenia o komunizmie progresywnym? Odpowiedzi będą złożone i trzeba je wyprowadzić z szerszego kontekstu.

Rozpruwanie folwarcznych i transformacyjnych ran

W trylogii Mateusz Bigda (1933) Juliusza Kadena-Bandrowskiego bohater tytułowy, wzorowany na Witosie, grzmi: „Bigda idzie, panowie, czy wy to rozumiecie?! Znaczy to, że historia odrabia swoje przerwy. Historia – metalowe oblicze, nigdy nie wiedzieć kiedy z grud ziemskich wyorane. Ta historia powraca na zapuszczone, nieobrobione miejsca”.

Dzisiaj w ten sposób można wyjaśniać zwrot ludowy w polskiej debacie publicznej. Powrót do „zapuszczonych miejsc” to reakcja na populistyczną radykalizację demokracji, która po 2015 roku postanowiła przeorać zapomniane, zdegradowane, upodlone nieużytki. W rezultacie rozpruwamy stare rany: folwarczne, transformacyjne. Pod dyktando poczucia krzywdy wywołujemy wilki z lasu.

Jednym z nich jest Jakub Szela. Żelazny wilk przywoływany po to, żeby wystawić sytym dzieciom transformacji rachunek za znieczulicę i demencję. Ma uświadomić im grzech pierworodny, a poprzez uświadomienie – szokowo ukarać. Za to, że „zapomnieli” o krzywdach ludu, na których zbudowano dobrobyt klasy średniej w III RP.

„Posłuchajcie, skurwysyny!” – woła Szela w pieśni otwierającej spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki W imię Jakuba S. (2011). „Krew zaleje dzisiaj wszystkie drogi nienawiści wściekłym płaczem. Krzywdy mojej nie wybaczę. Pańską śmierć zobaczę!”

Dziesięć lat później ten afekt wciąż tętni w naszym krwiobiegu. O ile jednak Demirski i Strzępka inscenizowali ironiczną grę z nienawiścią klasową, o tyle teraz fantazje rabacyjne wolą kostium śmiertelnej powagi. Dlatego Chamstwo Kacpra Pobłockiego kończy się wołaniem o ludową nienawiść – już bez autoironii.

W Polszcze tylko pan był prawdziwym człowiekiem [rozmowa z Kacprem Pobłockim]

Było to chyba nieuniknione. Po dekadach tłumienia ekspresji społecznego niezadowolenia przez konserwatywno-liberalną poprawność polityczną – musiała przyjść kontra. Nic więc dziwnego, że Pobłockiemu patronuje wyznanie Didiera Eribona: „Czułem też od razu nienawiść, gdy spotykałem się z wrogością ludzi zamożnych i ustosunkowanych wobec ruchów społecznych, strajków, protestów, ludowego sprzeciwu”.

To zrozumiałe. Pytanie jednak, czy ten odruch emocjonalny („czułem od razu”) nie zepchnie nas na reakcyjne mielizny?

Czy klasyczny marksizm dopuszczał zemstę sadystyczną?

Właśnie Chamstwo wywołuje tę kwestię z dżungli, ponieważ Pobłocki wierzy, że najważniejsza jest krzywda. Ona konstytuuje tożsamość ludu i tworzy trzon tej tożsamości. Stąd wniosek metodologiczny: „Kluczowym zadaniem w pisaniu ludowej historii jest takie snucie opowieści, aby pozwolić wybrzmieć emocjom jej bohaterów”. Nagłaśnianie gniewu, furii, żądzy zemsty okazuje się jedną z głównych powinności nie tylko historiografii, ale polityki lewicowej w ogóle.

Może to być jej siła w konfrontacji z kapitalistycznym decorum: z reżimem reguł narzuconych przez klasy panujące, które chcą decydować, jakie emocje i w jakich formach wolno ludowi wyrażać. Musimy atakować ten reżim – mocno! Ale z drugiej strony „rabacyjna” emocjonalność staje się źródłem słabości. Zwłaszcza wówczas, kiedy lewicowa historiografia zostaje zredukowana do wiktymologii, a polityka służy głównie wyrażaniu poczucia krzywdy. Ci, którzy widzą w sobie tylko ofiary przemocy – tylko wybite zęby – hodują jedynie wyobrażone kły. Bezsilnie marzą o własnej sprawczości. Ta mogłaby się pojawić w realu, ale jako rezultat współpracy jednostek i grup społecznych, które nie chcą, by głównym czynnikiem definiującym ich pozycję polityczną była wiktymologia. Dlatego przestają fetyszyzować własne okaleczenia. Tymczasem tam, gdzie wszyscy fiksują się na własnych krzywdach, trudno o konstruktywną współpracę. Bez niej zaś nie dochodzi do rewolucji.

A jeśli nawet pojawia się odruch, akt buntu – to ślepy, podatny na wykolejenie. Wobec ogromu rozpamiętywanych krzywd liczy się tylko ekspresja nienawiści. Jej kolor polityczny ma drugorzędne znaczenie. Bunt może być czerwony lub brunatny, byle tylko przerażał i karał „panów”. Taki daltonizm spycha lewicę na pozycje reakcyjne.

Prawica jako współczesna rabacja

Przypadek Remigiusza Okraski okazuje się tu symptomatyczny. W swojej recenzji Chamstwa Okraska pyta retorycznie, czy populistyczna prawica nie jest przypadkiem „współczesnym Jakubem Szelą”. Czy „nie stanowi współczesnej formy rabacji – buntu może niekiedy ślepego, może nie zawsze konstruktywnego, ale uzasadnionego na tle wieloletnich ludowych krzywd doznanych od aroganckich elit?”.

Nigdy nie interesowała jej Polska sukcesu. Ale czy w ogóle Polska ją interesuje? [O książce Magdaleny Okraski]

Sugerowana przez Okraskę odpowiedź pozytywna wchodzi w alians z przychylnością dla prawicowego populizmu. W rezultacie wyłania się specyficzna tożsamość i polityka tożsamości. Pozująca na altruizm zatroskany o lud, ale ostatecznie obnażająca się jako cep do prywatnych porachunków. Wyłazi to w absurdalnej tyradzie, którą ostatnio wygłosił Okraska na Facebooku pod adresem „elit” krytykujących książkę jego żony. Krzywdziciele – „panicze ze stołecznej czy innej klasy wyższej” – awansują na gestapowców i stalinowców. Przywołując Szelę, Okraska dodaje: „Mam nadzieję, że na jego wzór zrobimy im taką ludową teraźniejszość Polski, na jaką ta nadęta i podła ferajna zasłużyła”.

Cóż… Lewicowiec poważnie traktujący te enuncjacje mógłby zwrócić uwagę na dwie kwestie.

Po pierwsze, Szela był pionkiem w rozgrywce zaprogramowanej przez austriacki feudalizm. Gdy część polskiej szlachty zaangażowała się w organizację rewolucji krakowskiej, która zdaniem Engelsa cechowała się nie tylko antyfeudalną i demokratyczną, lecz również „niemal proletariacką odwagą” (Przemówienie z 22 lutego 1848) – Austria poszczuła chłopów na rewolucjonistów. Czyżby Okraska widział lewicę ludową w takiej roli? Jeśli tak, poczekalnia przed gabinetem Morawieckiego stoi otworem.

Po drugie, w ramach demokracji liberalnej, nawet tak fasadowej, jaką stała się III RP – rabacja jest niemożliwa. Klasa ludowa nie ma materialnych i mentalnych zasobów, umożliwiających bezpośredni atak na „elitę”. Pozostaje to, co Andrzej Leder określił jako „transpasywny udział w przemocy”. Niech inni odwalą za nas brudną robotę, a my będziemy patrzeć i się cieszyć: po cichu albo głośno. Dziś taką funkcję spełnia reakcyjny populizm. Dzięki niemu lud, organizacyjnie niezdolny do akcji bezpośredniej, ceduje swoją suwerenność i pragnienie sprawiedliwości – na parlamentarnych populistów. Ci obiecują wielkie rozliczenia, ale poprzestają na małych szykanach wobec wrogów politycznych. Jedynie korupcja i rozkład państwa stają się wielkoskalowe.

Czym to pachnie, wyczuł już Kaden-Bandrowski. W trzecim tomie powieści, znacząco zatytułowanym Spiżarnia, Bigda ujawnia sedno populizmu, dla którego demokratyczne państwo jest polem rabunkowej konsumpcji. Najważniejsze są haki, kije, marchewki i kiełbasy wyborcze – gromadzone w „spiżarni”, żeby „utuczyć swoją władzę jak indyczkę kluchami”. A co jest istotą władzy? To, że „ja nad tobą zawsze dla twojego pożytku siedzę na twoim karku”. Maksyma ta programuje neofeudalny układ, w którym państwowym folwarkiem rządzi pseudoludowa mafia. Ekonomicznie skorumpowana, ideologicznie sprzymierzona z konserwatyzmem lub reakcjonizmem – tak jak PSL „Piast” sprzymierzył się z chadekami i endekami w ramach paktu lanckorońskiego w 1923 (historyczna inspiracja dla opublikowanej dziesięć lat później trylogii Kadena).

Komunizm jako alternatywa

Nawiązując do Ledera, trzeba w tym kontekście zapytać, czy możliwe byłoby ustanowienie dyskursu ludowej rewolucji wyzwolonej z potrzasku, który symbolizują Szela i Bigda? Z jednej strony morderczy paroksyzm, z drugiej korupcyjny pragmatyzm. Pseudorewolucyjne rojenia w służbie kontrrewolucji albo brutalny cynizm na pasku zgniłej Realpolitik. Czy można wyłamać się z kieratu tych alternatyw?

Szansę oferuje Bruno Jasieński. Jego futurystyczny poemat Słowo o Jakubie Szeli (1926) otwiera wyjście: ku komunizmowi.

Kluczowe jest tam spotkanie z Jezusem. Szela każe wynosić się „Panu Jezusowi” ze wsi, bo nie chce „pańskiego” pocieszenia. Mówiąc po marksistowsku, odrzuca religijny opiat: plaster caritas, cukierek filantropii. Nie zależy mu także na „pańskim” uznaniu, na tym, żeby „Pan Jezus” dostrzegł chłopską krzywdę i przygarnął ją do swojego stołu.

„Nam ta swego raju nie raj – z łzyś go lepił naszej!” Okrzyk ten dałoby się przetłumaczyć na dyskurs proponowany przez Adama Leszczyńskiego. W Ludowej historii Polski (2020) Leszczyński wyśmiewa nadęte dziejopisarstwo nacjonalistyczno-katolickie. W tym dziejopisarstwie brakuje miejsca dla chłopów. Ale Szela, którego wykreował Jasieński, mógłby zapytać: No i co z tego? Ja wcale nie walczę o taki awans. Nie chcę wejść do „domu pańskiego”, w którym klasa panująca łaskawie policzy moje łzy, uwzględni w spisie treści i opatrzy przypisami. Robiąc rabację, Szela nie chce wyszarpać dla siebie parceli w szlachecko-burżuazyjnej hagiografii. Prowokuje nas za to, tak jak sprowokował Jasieńskiego, żebyśmy wymyślili nasz własny „kult bohaterów” – historiografię radykalnie odmienną od tej dekretowanej przez kapitalizm narodowo-katolicki (to także postulat Leszczyńskiego).

Punktem wyjścia może być soczyste „Spierdalaj!”, ciśnięte przez Szelę „Panjezusowi” w Baśni o wężowym sercu albo wtórym słowie o Jakóbie Szeli, opowieści Radka Raka o rabacji galicyjskiej. Albo suche podsumowanie nieodwracalnych rozbieżności, które proponuje Jasieński. „I zawrócił Szela na wieś, a Jezus – do nieba”.

Sabotaż, uchylanie się od pracy, kpiny z panów, czasem krwawy bunt – bez tego nie zrozumiemy dzisiejszej Polski

Znaczy to w sumie tyle, że ludowy rewolucjonista powinien odwrócić się od chrześcijańskiej martyrologii i miłosierdzia – nieodwracalnie. Nie może posłusznie znosić męki. Nie zmiłuje się nad „panami” i nie uklęknie, błagając o „pańskie” zmiłowanie. Przeciwnie, musi zaatakować samo jądro religijnie konsekrowanej pańszczyzny. Dlatego Rak każe swojemu Szeli skopać „Panjezusa”. To akt fundamentalny: posłać do diabła symbole religijnego reżimu. To zadanie futurystyczne. Nie tylko polska wieś, ale i całe społeczeństwo jeszcze do niego nie dojrzały – a dojrzeć muszą, jeżeli chcą wyjść z długiego cienia feudalizmu.

Wyjście powinno oznaczać wkroczenie w ateizm. Parafrazując Jasieńskiego, można powiedzieć, że nawet jeśli historyczny Szela ateista nie istniał, to należy go wymyślić: dla dobra lepszej przyszłości. Ale progresywny ateizm nie może poprzestać na odrzuceniu religijności pojętej jako represja narzucona odgórnie.

Dzisiaj w społeczeństwach postsekularnych zagrożeniem jest nie tylko nowy sojusz ołtarza z tronem. Religijność czai się także w kulturze i polityce tożsamości, mimo że polityka ta ma ogromne zasługi na polu wyzwalania jednostek i grup społecznych z odgórnego ucisku. Jednak radykalna tożsamościowość, sprzężona z personalizacją oznaczającą dominację osobistych odczuć i partykularnych roszczeń – zawsze będzie zagrożona religijnym odchyłem.

Czekając na prześladowanie Muńka Staszczyka

Konsekwencje odchyłu? Absolutyzacja jednostkowych afektów i krzywd. Fetyszyzacja własnych okaleczeń. W takim układzie każde draśnięcie, krytyczna opinia, przytyk – będą urastać do rangi ludobójstwa. A „pokrzywdzeni” nie przestaną fantazjować o odzyskiwaniu „sprawczości”. O wszechmocy karzącej biczem bożym tych, co nas urazili. Rezultat? Zawsze skłóceni z innymi, którzy nie mają tych samych interesów emocjonalnych i ekonomicznych – wszyscy staniemy się Okraskami.

Nie-Boscy egoiści

Marks i Engels drwili z takiego egoizmu akurat wtedy, gdy galicyjska wieś gotowała się do rabacji. Klasyczny marksizm krytykował mentalność zapiekłą w konserwie samolubstwa: gminnego, korporacyjnego, klasowego, narodowego. Jednostkom uwięzionym w takich konserwach grozi atomizacja. A każdy z atomów kiśnie „w niebie swoich urojeń” (Święta rodzina). Marzą o samowystarczalności, ale są zależni od uwarunkowań zewnętrznych, których nie rozumieją i nie kontrolują. Roją o omnipotencji, ale są słabi: poznawczo i politycznie. To „bynajmniej nie boscy egoiści, ale egoistyczni ludzie”. Wyalienowani, zdezorientowani, podatni na manipulacje. Pionki służące interesom Breinlów i Morawieckich.

Realną sprawczość mógłby im przywrócić komunizm. Dlatego dyskurs ludowego buntu nie może wrócić „na wieś”. Musi pójść do przodu. Poza małorolną parcelę – poza myślenie w kategoriach resentymentalnego partykularyzmu. Ruch „ludowy” nie może być ekskluzywnie „chłopski”. Ani tępo antymieszczański i antyinteligencki. Drewniane piły? Na złom!

Wyobraźnia „ludowa” powinna być innowacyjnie inkluzywna. Trzeba włączać najbardziej twórcze elementy wszystkich klas w ramy awangardowej samoorganizacji. Dopiero po przekroczeniu podziałów klasowych staniemy się komunistami. W przeciwnym razie czeka nas wtórne rozbicie dzielnicowe i pacyfikacja przez neofeudalizm.

Świetnie rozumiał to Engels. Wojna chłopska w Niemczech kończy się podsumowaniem: „lokalne i prowincjonalne rozdrobnienie i wypływające z niego – siłą konieczności – lokalne i prowincjonalne zasklepienie obróciły wniwecz cały ruch”. Chłopi, plebejusze i mieszczanie w każdej prowincji działali na własną rękę, odmawiając sobie wzajemnej pomocy. Dlatego zostali rozbici przez reżimowe siły, których „stan liczebny nie dosięgał nawet dziesiątej części stanu liczebnego powstańców”.

Pamiętajmy o tym. Bez transklasowego komunizmu zostaniemy w biedzie. „Zwiśnie chłop na szubienicy popielcowym śledziem”.

**

Tomasz Kozak – marksista. Adiunkt w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS. Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij