Nawet jeśli każdego dnia, dobrzy katolicy, nagotujecie sto garów zupy dla bezdomnych, zasilicie sto zrzutek na operacje ratujące życie i rozdacie sto ulotek oferujących pomoc ofiarom przemocy, a jednocześnie wasz Kościół każdego dnia z mediów i ambon nadal będzie ludzi spotwarzał, to… Łączycie kropki?
Kilka dni temu odbyła się kolejna, ostatnia już przed wyrokiem rozprawa w procesie o tęczowe Maryjki, które miałyby obrażać uczucia religijne katolików. Sprawa księdza Andrzeja Dymera znów – który to już raz – wprowadziła na pierwsze strony dyskusje na temat grzechów Kościoła.
Hierarchów i fundamentalistów już rozgryźliśmy. Zawsze robią to samo. Kryją swoich, idą w zaparte. W nekrologu Dymera czytamy: „Wybitny twórca i organizator wielu dzieł edukacyjnych i społecznych Kościoła katolickiego na Pomorzu Zachodnim”. Kolejny raz nie ma wstydu, nie ma przeprosin. Gdy abp Wojciech Polak, prymas Polski i delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. ochrony dzieci i młodzieży, oświadcza, że: „Niesłychana przewlekłość kościelnych procedur w sprawie ks. Andrzeja Dymera oraz brak odpowiedniego traktowania osób skrzywdzonych na wielu etapach tego postępowania nie mają żadnego usprawiedliwienia”, chyba wszyscy już się z tego gorzko śmiejemy. Ile jeszcze razy przestępcy będą kryci i mętnie usprawiedliwiani? Figura arcybiskupa Polaka, który – na swoim stanowisku – stara się być koncyliacyjny i „uczciwy”, staje się wręcz groteskowa na tle innych hierarchów, o których jest zdecydowanie głośniej, gdy wyrażają swoje poglądy na rzeczywistość.
W. została sądownie zmuszona do uczestnictwa w nieobowiązkowych praktykach religijnych
czytaj także
Po fundamentalistach (prolajferach, homofobach itp.) trudno spodziewać się refleksji – dania przestrzeni innym ludziom na bycie innymi. Im zawsze będą przeszkadzać ci, którzy nie są nimi. Otwarta pozostaje za to kwestia odpowiedzialności wiernych, świadomie identyfikujących się z Kościołem, wierzących i praktykujących.
Ciche ultimatum
W obecnych czasach jest z wami, kochani wierzący, coraz większy problem. Jak każda rebeliantka mam swoją historię, w której sto różnych zdarzeń przesądziło o tym, że ostatecznie powiedziałam Kościołowi: dość. Szanując wolność wyboru, nie zamierzam stawiać wam ultimatum: albo odejdziecie od Kościoła, albo zerwiemy relacje. Jednak – tak to czuję – to wy każdego dnia stawiacie mi ciche ultimatum, stojąc po stronie zła.
Coraz częściej odnoszę wrażenie, że nie szanujecie moich wartości; nie widzicie ich i nie rozumiecie. Nie wnikacie w motywacje ani uczucia ludzi, którzy – ochrzczeni w niemowlęctwie – świadomie odeszli od Kościoła, porzucili jego praktyki, a nawet próbowali przez apostazję wymiksować się z jego statystyk.
Katolickie media, działacze i wierni, rozumiejący, że kolejnych afer nie da się przemilczać, próbują pokazać, że jest też inny Kościół. „Chcemy, żeby kobiety i młodzież byli świadomi, że wypowiedzi poszczególnych biskupów, czy nawet Episkopatu, to nie jest głos całego Kościoła” – powiedział ksiądz Andrzej Szostek, były rektor KUL, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z listopada ubiegłego roku. Nie deprecjonując intencji księdza profesora – co to okrągłe zdanie, powtarzane i przez innych, daje osobom świeckim?
Nie da się zjeść wafla i mieć wafla, czyli jak dokonałam apostazji i dlaczego was też namawiam
czytaj także
Jesteśmy zasypywani wypowiedziami, artykułami, postami, w których katolicy wypowiadają się przeciwko działaniom Episkopatu, rozprawiają o błędach Kościoła i radzą o tym, jak je naprawić. Piszą, przekonują, podają przykłady. Mam wrażenie, że odkąd zaczęło się majstrowanie przy prawie reprodukcyjnym – wręcz kompulsywnie.
Tygodnik „Więź” zachęcał w październiku do podpisywania petycji-apelu „Nie w naszym imieniu”, publikował też „List zwykłych księży” jako przykład wewnętrznej reakcji na wchodzenie Kościoła w politykę, na jego zepsucie. „Tygodnik Powszechny” wypuścił właśnie wydanie specjalne pod tytułem Kryzys w Kościele.
Ten sam tygodnik, wśród wielu artykułów odnoszących się do protestów ze zrozumieniem, 2 listopada ubiegłego roku opublikował wnikliwy tekst Zuzanny Radzik To nie do zniesienia. Posłuchajcie jak bardzo. Autorka zebrała w nim m.in. wypowiedzi wielu katoliczek, które wyraziły zarówno solidarność z protestującymi, jak i swoje opory, by stanąć z nimi ramię w ramię – w tym ten oczywisty, że dla nich aborcja nie jest i nie będzie „okej”.
Piotr Żyłka, dziennikarz, były szef „Deonu”, publikuje na Facebooku emanujące dobrą energią posty, pokazuje, że są w Kościele dobre miejsca, ludzie, inicjatywy. Rozwija teraz działalność w mediach społecznościowych, pisze bloga i nagrywa podcasty. Jedni katolicy go uwielbiają, inni krytykują – można to prześledzić, czytając komentarze pod postami dziennikarza ewangelizatora.
Jest oczywiście papież Franciszek, jego przełamujące kościelne tabu wypowiedzi szerują się i serduszkują po całej sieci. Wymienione przykłady mogą się wydawać uniwersalną odpowiedzią „rozsądnych i przyzwoitych” ludzi Kościoła na zło, które dzieje się w naszym kraju, i zło w samym Kościele jako takim. Ale tak nie jest, to nieprawda. Te głosy dotyczą waszego świata i waszych (być może) dylematów – odejść z Kościoła czy w nim pozostać. Zwykle są właśnie deklaracjami pozostania, bo przecież jest w Kościele dobro, a autorzy takich wypowiedzi sami mają być jego przykładem.
Serduszkujemy i dopytujemy
Problemy godzenia się, niegodzenia, częściowego godzenia czy stanowczego niegodzenia się z tym, co dzieje się teraz w polityce, w Kościele i na ulicach, rozstrzygajcie we własnych sumieniach. To nie są już nasze dylematy. My podjęliśmy decyzje, które nas od nich uwolniły. Nie chcemy zajmować się ani „oczyszczaniem” Kościoła, ani podtykanymi nam pod nos przykładami dobra, pieczołowicie wydłubywanymi „rodzynkami” z wielkiego, niestrawnego sernika. Sami jedzcie wasz sernik. My już powiedzieliśmy: nie, dziękuję. Chcemy, by Kościół przestał interesować się naszym życiem i naszymi sumieniami, skoro nie interesuje się naszymi potrzebami i uczuciami. Chcemy zwykłej wzajemności.
Ludzi ochrzczonych, którzy, jak ja, w pewnym momencie powiedzieli „dość”, nie trzeba przekonywać, że istnieją wspaniali księża, osoby zakonne. Są wspólnoty, w których można odnaleźć sens, doświadczyć duchowej głębi. Wiemy, że są w łonie Kościoła inicjatywy, ludzie, miejsca pomagające na setki sposobów chorym i wykluczonym, z jak najlepszymi intencjami. Wiemy, choć może potrafimy wymienić tylko siostrę Chmielewską lub Dom Chłopaków prowadzony przez dominikanki w Broniszewicach (czemu tylko chłopaków?).
Jednak nawet jeśli zasypiecie nas tysiącem linków pokazujących dobro w Kościele, a my podamy je dalej z tysiącem serduszek, to nadal nie znamy waszej odpowiedzi na pytanie: co robicie, by hierarchiczny Kościół, z którym nie chcemy mieć nic wspólnego, uszanował naszą potrzebę bycia poza Kościołem? By nie urządzał nam życia, nie stanowił powszechnego prawa, epatując jednocześnie podłością, bezkarnością i ostentacyjnym brakiem respektu zarówno wobec obowiązującego prawa, jak i wobec własnych przykazań.
Kolejni Dziwisze i Dymerzy, a nawet Jan Paweł II to tylko jednostki – jak i sami nieraz mówicie, broniąc waszej wiary. Słusznie. To wy jesteście środkiem, wypełnieniem, owieczkami Kościoła – a więc dużo poważniejszym problemem.
Sens waszych uczynków
Osoby wierzące często są osobiście zaangażowane w działania charytatywne i pomocowe, szczerze realizując przykazanie miłości bliźniego. Niekoniecznie te pod kościelnymi szyldami. Współpracują z różnymi fundacjami – chociażby z WOŚP, ośrodkami, pomagając na różne sposoby. Czasem formalnie, a czasem zupełnie prywatnie. Starają się wspierać ludzi w podeszłym wieku, w kryzysie bezdomności, w kryzysach psychicznych, z niepełnosprawnościami, ubogich, chorych. Dzieci (podkreślmy szczególnie – dzieci). Materialnie, organizacyjnie, wkładem własnej pracy. Jestem przekonana, że każda z takich osób może zawstydzić pięciu lub piętnastu biernych obywateli narzekających na znieczulicę i brak empatii.
Jeśli uda się komuś realnie pomóc – jest to bezdyskusyjna wartość. W moim świecie jednak, w którym trzeba zmagać się z niepełnosprawnością i wykluczeniem, zasadne jest pytanie: co zrobić, by pomagać systemowo? Profesjonalne instytucje pomocowe zawsze pytają: jak działać, by eliminować przyczyny? Jakie zmiany wprowadzać w zaburzonej strukturze, by ją naprawić?
czytaj także
Kościół katolicki jest patriarchalny i dogłębnie paternalistyczny. Nie słyszałam, by kiedykolwiek odnosił się np. do Konwencji o prawach osób niepełnosprawnych, postulującej ich podmiotowe traktowanie, a więc na pewno nie jako „maluczkich”. Nie wiem, jak w ośrodkach pomocy prowadzonych przez Kościół wygląda poszanowanie podmiotowości podopiecznych; nie widzę, by ktokolwiek się tym zajmował. Głośno było o makabrycznych poczynaniach siostry Bernadetty, ale gdy mówi się o dobrych przykładach, nikt nie zwraca uwagi, jak ich funkcjonowanie ma się do aktualnych światowych dokumentów prawnych (jak choćby wymieniona konwencja), praw człowieka, wiedzy medycznej i psychologicznej. Ze łzami w oczach mówimy o siostrze Chmielewskiej wychowującej głęboko zaburzonego, adoptowanego Artura. Ale czy ktoś zapytał, czy ten mężczyzna miał kiedykolwiek jakąś terapię?
Uwierzę, że takiej osobie wystarcza troska, miłość, bycie w dobrym miejscu z dobrymi ludźmi. Ale jako matka osoby ze znaczną niepełnosprawnością, od momentu pierwszej diagnozy zmuszona, by o te terapie walczyć, angażująca się w działania na rzecz systemowych zmian – chciałabym po prostu, by takie pytania padały. Chcę, by rozmawiano o tym, jak prowadzone są kościelne ośrodki, domy pomocy, hospicja, co – oprócz serca, dobroci, schronienia – oferuje się podopiecznym, jak się to ma do współczesnych cywilizacyjnych standardów. Jeśli mają one być przykładami działań Kościoła na rzecz całego społeczeństwa; jeśli mają służyć nam wszystkim.
Obserwujemy, jak hierarchia kościelna forsuje tezy i „wartości” całkowicie oderwane od osiągnięć współczesnych nauk społecznych. Słyszymy o prawie naturalnym, tradycyjnej rodzinie, potworze gender, ideologii LGBT… Czy można więc ufać mechanizmom Kościoła, działającym poza wszelką kontrolą?
Raport KAI (z grudnia 2018 roku) o charytatywnej działalności Kościoła w Polsce może zafascynować. Po zaznaczeniu, że „w Polsce Kościół katolicki jest największą po państwie instytucją pomocy potrzebującym”, następuje liczbowa wyliczanka: „Z raportu Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego z 2015 r. wynika, że w ramach Kościoła działa 835 instytucji charytatywnych. Największą z nich jest Caritas Polska oraz Caritas diecezjalne (w 44 diecezjach). Zakony żeńskie prowadzą 432 instytucje charytatywne, a męskie – 249. Działalności instytucjonalnej towarzyszy mniej sformalizowana działalność kilkudziesięciu katolickich fundacji i ok. 7 tys. charytatywnych zespołów i wspólnot parafialnych. Należy do nich 665 tys. osób”. I tak dalej – „jako lekarki pracują 34 siostry, a jako pielęgniarki 1162”. Trudno jednak doszukać się informacji, jaki odsetek potrzeb te działania rzeczywiście zaspokajają.
czytaj także
O założonym przez siebie hospicjum „Małego Księcia” w Lublinie ojciec Filip Buczyński opowiada na łamach „Deonu”: „Podstawowym zadaniem hospicjum perinatalnego jest zapewnienie dziecku ciepła, ma je nie boleć i ma mieć bliskie osoby przy sobie”. Choć dalej mówi też o wsparciu psychologicznym, duchowym i materialnym, robi to tak, jakby mówił wyłącznie do pobożnych, katolickich rodzin (zawsze „rodzice”, ani razu – matka), pogodzonych z tym, że dziecko musiało się urodzić. Przeczytanie takiego tekstu może naprawdę mocno uderzyć w uczucia samodzielnych matek, rodzin niewierzących, o których tu zapomniano. A zakaz terminacji płodu z wadami letalnymi dotyczy przecież wszystkich.
Wykluczani przez kościelną narrację – ludzie o innych poglądach, nieheteronormatywni, niewierzący – reagują gniewem, lękiem, depresją. Boją się o swoje życie, walczą o nie, a czasem próbują je sobie odebrać. Nawet jeśli każdego dnia, dobrzy katolicy, nagotujecie sto garów zupy dla bezdomnych, zasilicie sto zrzutek na operacje ratujące życie, rozdacie sto ulotek oferujących darmową pomoc psychologiczną ofiarom przemocy, a jednocześnie wasz Kościół każdego dnia, oficjalnie, z mediów i ambon nadal będzie ludzi spotwarzał, to… Łączycie kropki? Ile dobrego przyniesie cała wasza dobroczynność, gdy Kościół wciąż czyni zło? Stoicie z hierarchami pod tym samym szyldem. Sypiecie „maluczkim” okruchy, podczas gdy ludziom potrzeba systemowych działań, opartych na bazie aktualnej wiedzy naukowej i osiągnięć cywilizowanego prawa.
Miło już nie będzie
Tam, gdzie spotykali się ludzie z różnych kręgów, o różnych poglądach, robiąc coś ponad podziałami, przez lata obowiązywała niepisana zasada, żeby unikać schodzenia na tematy religii (katolickiej) i polityki. Bo czy poglądy polityczne mają nas skłócić? To działało, ale właśnie przestało. Nie zauważyliście? Słowa hierarchów, działania fundamentalistów mają realny wpływ na decyzje polityków – wszyscy oni urządzają nam świat, jakiego nie chcemy. Poglądy polityczne mają znaczenie. Przynależność do Kościoła katolickiego ma znaczenie. Już nie możemy dłużej udawać, że ci ludzie nie wyrządzają nam zła.
Mieszkamy w kraju, w którym tysiące ludzi, którzy mogliby żyć, umiera z powodu zapaści systemu opieki zdrowotnej, ponieważ politycy o konkretnych poglądach decydują o tym, że 2 miliardy lepiej jest przeznaczyć na propagandową szczujnię niż na onkologię. Mieszkamy w kraju, w którym co roku kilkaset kobiet i dzieci traci życie w wyniku przemocy domowej, ale politycy o konkretnych poglądach kwestionują potrzebę przestrzegania, a nawet istnienia konwencji antyprzemocowej.
Odsetek samobójstw, prób samobójczych i depresji w grupie młodzieży nieheteronormatywnej w ostatnich latach znacząco wzrasta, a politycy nie zaprzestają nagonki na mniejszości seksualne. Kobiety boją się mieć dzieci, a państwo wydaje się mieć wobec nich jeden plan – zmuszać je do prokreacji. Trudno dłużej udawać, że nie dzielą nas poglądy polityczne. Bo te poglądy to nie abstrakcja. Polityka decyduje o naszym życiu, dotyka nas bezpośrednio. Uderza coraz dotkliwiej. Wyznawcy tych poglądów wyrządzają nam konkretną krzywdę.
A polski Kościół, choć – na własne życzenie – przeżywa głęboki kryzys, zmieniać się najwyraźniej nie chce i nie zamierza. Jest potężną strukturą, wznoszoną i cementowaną przez wieki tak, by czerpać zyski i chronić swoich. W Europie zaczęło się od malutkich kościołów romańskich, po których przyszły ogromne i jakże kosztowne gotyckie katedry (tak, przepiękne!). Były prześladowania, inkwizycja, stosy. Tak, dobro też zawsze było. Można je wyłuskiwać jak rodzynki z sernika. A czasem próby dialogu z Kościołem kończą się prokuratorskim zarzutami, jak stało się w przypadku tęczowych Maryjek.
Bracia i siostry katolicy, nasze rozumy nie wytrzymują poznawczego dysonansu, nasze sumienia – hipokryzji, kłamstwa, podwójnych standardów moralnych związanych z codziennym funkcjonowaniem Kościoła. Szanując wolność wyboru, nie oczekuję, że porzucicie wiarę, która jest sensem waszego życia. Możliwe, że jestem w tym oldskulowa, bo wychowana w PRL-u, z garbem na plecach, który zwał się szacunkiem dla Kościoła. Nie mam swobody „Julek z Twittera”. Za wasze pomysły na naprawę waszego Kościoła, jeśli wierzycie w ich skuteczność – trzymam kciuki.
Nie zachowujcie się jednak, jakby nasza niezgoda na zło, pogardę, niszczenie prawa, które Polsce zgotowano przy strategicznym udziale waszej Matki, Kościoła katolickiego, była jakąś czapką, przypinką, kamizelką odblaskową, którą zakłada się na protest, a potem można zdjąć. To są nasze przekonania, równie głębokie i równie godne szacunku jak wasze. Doznajemy krzywdy, cierpimy, gdy nie ma dla nas miejsca w naszym kraju. Gdy mamy się wciąż definiować naszym stosunkiem do Kościoła. Nawet gdyby Kościół promieniał czystym dobrem, nadal nie chcemy, by układał nam życie. Uczucia niereligijne są tak samo ważne jak wasza identyfikacja z wiarą katolicką.
czytaj także
Dziś wszyscy mamy w głowach ponowoczesny supermarket i tkwimy w wielu układach. Odróżnianie dobra i zła powinno jednak działać. Nie wiem, jak chcecie być dobrzy, nie rozmawiając o polityce, wydłubując „rodzynki”, sypiąc okruchy, nie uderzając w mury. Co zresztą może nie mieć sensu – struktury kościelne są szczelne, obowiązują w nich sprawdzone przez stulecia tajne procedury. Hierarchia potrafi się chronić. Jednak mury tej wielkiej instytucji nic nie znaczą, dopóki nie wypełniają ich wierni. Czyli wy.
Nie wiem, jak rozwiązać ten problem i czy to w ogóle możliwe. Chciałam tylko, by zostało głośno powiedziane, że dużo nas kosztują wasze intymne chwile z Bogiem.