Nasza sprawa nie jest przegrana, a rządy PiS kiedyś się skończą. Coraz mniej osób kupuje tanią propagandę prawicy. Nagonka wywołana przez władzę sprawia, że dziś wszyscy mówią o prawach osób LGBT+. Rewolucja już się dzieje i tego prawicy nie uda się zatrzymać – mówi nam Bart Staszewski.
Paulina Januszewska: „Kłamstwo o strefach wolnych od LGBT” – tak brzmiał tytuł okładki tygodnika „Sieci”, na której niedawno umieszczono twoje zdjęcie. Wygląda na to, że prawica sięgnęła po nową strategię i zamiast jak do tej pory otwarcie bronić homofobicznych uchwał samorządowych, mówi o lewicowym fake newsie. O czym świadczy ta zmiana?
Bart Staszewski: Moim zdaniem to znak, że PiS jest w odwrocie. Okazało się, że dotychczasowa koncepcja podsycania nagonki na osoby LGBT+ przyniosła odwrotny skutek do zamierzonego. Rząd i prezydent dyskryminowali ludzi, powtarzając do znudzenia, że chodzi im „tylko o ideologię”, a ja obnażyłem ten fałsz i pokazałem, czym tak naprawdę jest tworzenie „stref wolnych od LGBT”. Zrobili to również twórcy Atlasu Nienawiści. Sprawa zyskała rozgłos międzynarodowy, a prawica dość szybko przekonała się, że na tak prowadzonej narracji dyskryminacyjnej można wprawdzie coś ugrać, ale można też bardzo dużo stracić.
Na przykład dotacje?
Tak negatywne konsekwencje tej polityki odbiły się już dotkliwie na samorządach. Homofobiczne gminy nie mogą liczyć na wsparcie i partnerstwo zagranicznych podmiotów, które w przeciwieństwie do Polski przestrzegają praw człowieka oraz traktują równość jako oczywisty i niezbywalny standard społeczny. Utrata funduszy norweskich, dotacji unijnych, zerwanie współpracy międzynarodowej – m.in. z takimi przywilejami pożegnano się w Kraśniku czy Rypinie. Niestety, prawica nie okazała się zdolna do autorefleksji i przyznania, że „strefy wolne od LGBT” były błędem. Zamiast tego szuka winnych gdzie indziej. W takiej sytuacji najłatwiej zrzucić odpowiedzialność na jednoosobową instytucję i dać swojej porażce cudzą twarz, np. Barta Staszewskiego, który stanął politykom prawicy na drodze i literalnie nazwał to, co przez ostatni rok robili na szczeblu lokalnym, a także wyżej – podczas prezydenckiej kampanii wyborczej i tuż po jej zakończeniu.
czytaj także
Teraz więc mamy do czynienia z narracją, w której „Bart Staszewski opowiada bzdury o tym, że Polska prześladuje gejów, przez niego tracimy kasę od Unii, a przecież nikt tu z widłami nikogo nie goni”. Zgadza się?
Właśnie tak. Pamiętajmy jednak, że jest to przekaz skierowany do rodzimego odbiorcy, a nie taki, który ma przekonać międzynarodową opinię. To już nie są wykupywane przez Kancelarię Premiera opiewające polski rząd artykuły w „New York Timesie” czy innej znanej, zagranicznej gazecie. Teraz w cenie jest prymitywna propaganda, która podkręca wewnętrzną wojnę polsko-polską, a na celowniku ma konkretnego wroga publicznego. Wykonawcą tej operacji jest, rzecz jasna, TVP oraz inne prawicowe tuby PiS-u, adresatami zaś – stała widownia mediów publicznych i elektorat partii rządzącej. Trzeba je przecież przekonać, że jeśli nadejdą jakiekolwiek sankcje za „strefy wolne od LGBT” i homofobiczną politykę władzy, to stanie się tak tylko dlatego, że Bart Staszewski założył tabliczki na rogatkach, „łazi po zagranicznych mediach, szkaluje Polaków i donosi na nich do UE, mówiąc o czymś, co tak naprawdę nie istnieje”.
I to działa?
Niestety tak. W efekcie muszę się liczyć z tym, że bezpieczeństwo moje i moich bliskich jest bez przerwy zagrożone. Dostaję pogróżki, setki nienawistnych wiadomości i życzenia śmierci w social mediach. Ilekroć TVP pokazuje w prime timie jakiś oczerniający mnie reportaż o tym, jak rzekomo przyczyniłem się do wezwania Polski na unijny dywanik, tylekroć po 20 minutach od emisji rozkręca się wielka machina hejtu, którą trudno jest opanować. Boję się, czym to może skończyć się dla mnie, mojej mamy, dla mojej rodziny i mojego chłopaka, zwłaszcza że wbrew pozorom do moich miejsc zamieszkania nie jest wcale tak trudno dojść. Z kolei dane firmy, którą na szczęście zarejestrowałem w innym miejscu, podawali sobie użytkownicy Twittera. W jakim celu? Raczej nie szczytnym. Zdaję sobie więc sprawę z tego, że któregoś dnia mogę po prostu dostać w łeb. Najwyraźniej jednak taka jest cena, jaką muszę zapłacić za rozpoznawalność, a przede wszystkim za to, że jestem skuteczny.
czytaj także
Czy owa skuteczność oznacza, że polskie gminy już nie przyjmują dyskryminacyjnych uchwał?
Od dłuższego czasu nikt nawet nie próbuje wychylać się z podobnymi pomysłami. Na pewno przyczynił się do tego rozgłos, który ja i Atlas Nienawiści nadaliśmy całej sprawie. Nie każdemu samorządowi spodobało się przypięcie łatki miejsca, które segreguje i wyklucza ludzi, a lwia większość gmin wystraszyła się po prostu finansowych konsekwencji przyjmowania takich dokumentów oraz związanych z tym strat wizerunkowych. Niemałe znaczenie miały tutaj również orzeczenia sądów, które uchylały poszczególne uchwały.
Wydaje mi się więc, że idziemy w dobrym kierunku. Wprawdzie nie jest on idealny, ale nie mam wątpliwości co do tego, że udało się nam zatrzymać krucjatę anty-LGBT, jeśli chodzi o strefy. To, rzecz jasna, nie koniec. Jestem przekonany, że odwrót PiS w tej sprawie jest jedynie chwilowy, a niedługo władza wróci z czymś nowym i mocniejszym. To w końcu partia, która niczego nie cierpi tak bardzo jak porażki. Podejrzewam też, że prawicowe media, które teraz wykorzystują moje zdjęcia na swoich okładkach, za chwilę znajdą sobie kolejnego chłopca do bicia. I będą uderzać jeszcze brutalniej.
Czy tego samego należy spodziewać się po Ordo Iuris, które lobbuje za uchwałami anty-LGBT i samorządowymi kartami rodzin?
Ordo Iuris nie złożyło broni. Oni się dopiero rozkręcają i na pewno nie odpuszczą. Widziałem na własne oczy w 2016 roku, jak na międzynarodowej konferencji pod szyldem Agenda Europe szkolili się z przeciwdziałania równouprawnieniu na wszystkich płaszczyznach. Już wtedy bardzo intensywnie mówiło się tam o wypowiedzeniu konwencji stambulskiej, której przyszłość nie tak dawno zawisła w Polsce na włosku. Pamiętajmy jednak, że OI ma ograniczone ramy działania.
To znaczy?
Prawnicy z Ordo Iuris doskonale zdają sobie sprawę z tego, że muszą się liczyć chociażby z UE. Będąc członkiem Wspólnoty i krajem, który nazywa siebie cywilizowanym, Polska nie może ot tak zacząć prześladować osób LGBT+, a przynajmniej nie oficjalnie. Dlatego Ordo Iuris próbuje to robić na inne sposoby – w sferze symbolicznej, mówiąc o walce z „ideologią” i proponując uchwalanie rzekomo „prorodzinnych” kart o zerowej mocy prawnej. Oczywiście wiadomo, że już skutki takich kroków nie są symboliczne, ale skoro te działania nie wypływają bezpośrednio od OI, to organizacja ma czyste ręce. Do czasu.
Okazuje się bowiem, że te quasi-miękkie działania na papierze zderzają się ze stanowczą postawą władz UE, które mówią jasno, że „strefy wolne od LGBT” czy też – w wersji Ordo Iuris – „karty praw rodziny” nie przejdą. To przekroczenie czerwonej granicy i prosta droga do odcięcia unijnego kurka z pieniędzmi. Ordo Iuris i PiS nie mogą sobie na to pozwolić i ryzykować wyrzucenia ze Wspólnoty. Nic jednak nie stoi im na przeszkodzie, by realizowali swoją homofobiczną agendę w cieniu, czyli w taki sposób, by nie narażać się Ursuli von der Leyen czy innym europejskim komisarzom. Prawnicy z OI dość intensywnie działają przecież w sądach i na uczelniach. Lobbują za zmianą języka, organizują szkolenia, przygotowują się na długą walkę.
Desperacja Ordo Iuris i zalążek lewicowego „Progresso Iuris”
czytaj także
Pisaliśmy ostatnio o sprawie studentów z Uniwersytetu Śląskiego, którzy zarzucili swojej wykładowczyni m.in. homofobię, a teraz to oni muszą tłumaczyć się ze swojej skargi przed policją i Ordo Iuris właśnie.
Odwracanie kota ogonem to specjalność Ordo Iuris. Na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie coraz śmielej się urządzają, skarżą się np. na dyskryminację przyszłych doktorantów, którą rzekomo stanowi wprowadzenie parytetu płci na studiach trzeciego stopnia. Z wypaczania sensu pojęć i języka, który stosują wykluczane grupy czy strażnicy praw człowieka, Ordo Iuris robi swoją wizytówkę i główną strategię działania. Chodzi o zmianę postaw i pokazanie np., że to nie osoby LGBT+ są prześladowane, ale katolicy i wyznawcy prawicowych wartości. Przykładem może być gmina Istebna, która ogłosiła się „strefą wolną od LGBT”, po czym Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach uchylił mówiący o tym homofobiczny dokument. To strasznie wkurzyło Ordo Iuris, które poprzez inne organizacje oraz swoich ludzi robiło wszystko, by zmusić tamtejszych radnych do odwołania się od wyroku i z Istebnej uczynić ofiarę. To są cyniczne zakulisowe rozgrywki. Dlatego główną rolą takich aktywistów jak ja jest ich odsłanianie.
Tylko że to najczęściej kończy się pozwem.
Tak bywa. Mnie Ordo Iuris nie wytoczyło bezpośrednio procesu, ale pozew od tej organizacji otrzymali twórcy Atlasu Nienawiści. Oprócz tego prawnicy OI nieoficjalnie i merytorycznie wspierają wiele innych spraw prowadzonych przeciwko aktywistom i aktywistkom. Wsparcia dostarczają np. Reducie Dobrego Imienia, która wraz z samorządem Zakrzówka oskarża mnie o naruszenie dóbr osobistych przez opisanie tej gminy jako „strefy wolnej od LGBT”. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że do OI nie trafiają prawnicy z byle jakim dyplomem i brakiem doświadczenia. Oni świetnie znają przepisy i wiedzą, jak nimi manipulować i sprawić, by nawet te sprawy, które wydają się z góry przegrane, ciągnęły się latami. I potem owo prawnicze know-how przekazują dalej.
Zakrzówek to niejedyna gmina, która zarzuca ci „szkalowanie wizerunku”.
Pozywa mnie również Tuszów, a Reduta Dobrego Imienia zapowiada, że to nie jest jej ostatnie słowo. Samorządy zdecydowały się na takie kroki po intensywnym lobbingu wszystkich wspomnianych ultraprawicowych organizacji z Ordo Iuris na czele. Nie wiem, w jakim stopniu nakłanianie do składania pozwów wpisuje się w etos adwokacki, ale jak widać, praktyka ta ma się świetnie.
Dlaczego?
Bo gminy nie chcą posypać głowy popiołem. Ich przedstawiciele są cynicznymi homofobami, którym wbrew szumnym, ale fałszywym zapewnieniom nie zależy na dobru mieszkańców. Samorządowcy nie znaleźli czasu na autorefleksję ani wtedy, gdy głosowali za uchwałami anty-LGBT, ani później, kiedy tyle razy mogli się z nich po prostu wycofać. Zamiast tego idą twardo w zaparte z wypisaną na twarzy typową polską dulszczyzną. Problem dla nich stanowi tylko ten nieszczęsny Staszewski. Potem przychodzi jakaś ultrasowska organizacja i mówi: „możecie go przecież pozwać o zniesławienie, zrzucić na niego winę”. Tylko że to nie ja wymyśliłem, nie ja napisałem i nie ja przegłosowałem homofobiczną uchwałę. Dlatego nie boję się sądów, bo gminom, które chcą się w nich ze mną spotkać, będzie bardzo trudno udowodnić, że wymyśliłem sobie „strefy wolne od LGBT”. Na razie czekają mnie dwa procesy sądowe, które będą zapewne trwać po kilka lat, a z powodu pandemii przeciągną się jeszcze bardziej. Jestem mentalnie na to gotowy, choć do końca kadencji tego rządu zostało jeszcze trochę czasu, więc wiele rzeczy może się wydarzyć po drodze.
czytaj także
Nie wszyscy jednak mają tak grubą skórę jak ty.
I tu właśnie wchodzi kolejna strategia działania fundamentalistów – uciążliwe pozwy. Radykalne, prawicowe organizacje używają demokratycznych narzędzi państwa prawa do tego, żeby uprzykrzać życie aktywistom i aktywistkom. To wywołuje efekt mrożący i może zniechęcać kolejne osoby do angażowania się w sprawy społeczne.
Ostatni rok był szczególnie trudny dla osób LGBT+, ale ty nie ustajesz w swojej walce z homofobią i udało ci się sporo osiągnąć. Z czego jesteś najbardziej dumny?
Chyba najbardziej cieszy mnie to, że ludzie faktycznie przejmują się dyskryminacją społeczności LGBT+, dzięki czemu PiS przystopował nieco ze swoją nienawistną retoryką. Z pewnością stało się tak dlatego, że odkrył, jak szkodzi ona jego polityce. Oczywiście najbardziej widać to na szczeblu międzynarodowym. Fakt, że szefowa Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, jasno pogroziła władzy palcem, traktuję jako sukces mój i Atlasu Nienawiści. Skoro UE staje po właściwej stronie – krzywdzonych, a nie krzywdzących, to znaczy, że wykonaliśmy dobrą robotę.
Ważnym sygnałem dla nas był również apel Joego Bidena czy wszystkie wystąpienia w Parlamencie Europejskim, w których jasno i wyraźnie potępiono działania polskiego rządu. Właśnie dlatego możemy dziś myśleć, że PiS przegrywa na tym polu, a jednocześnie idzie w tę ordynarną propagandę, która zamydla oczy społeczeństwu i z którą nam, aktywistom i aktywistkom, trudno jest wygrać. Mimo że mamy szereg różnych powodów, żeby się cieszyć ze swojej skuteczności, wiemy też, że UE nie załatwi naszych polskich problemów. A homofobia to przecież wielki polski problem. Niektórzy twierdzą, że rosyjski. Ale to wcale nie musi być kolportowane ze wschodu. Mamy dobrze ugruntowaną, wieloletnią, rodzimą homofobię, z której politycy PiS-u są niezwykle dumni, choć wiedzą, że nie mogą o niej mówić wprost, więc perorują o ideologii.
Aktywista LGBT z Rosji: Dekadę temu nie wyobrażałem sobie, że Polska tak się zmieni
czytaj także
W kontekście nagonki na społeczność LGBT+ sporo mówi się o sojusznictwie. Nie wkurza cię, że tak trudno je uzyskać od strony, która jednocześnie uważa się za liberalną obyczajowo, deklaruje wsparcie, a potem oburza się na flagi na pomnikach i bluzgi Margot?
Postawy, o których mówisz i które najpełniej realizują tacy publicyści jak Tomasz Lis czy Agnieszka Gozdyra, rzeczywiście szkodzą sprawie. To nie my jesteśmy problem, lecz oni. Gdyby ci ludzie wykorzystali potencjał ludzi, których tak licznie gromadzą wokół siebie, do wsparcia osób LGBT+, to z pewnością walka z nakręcanym przez PiS hejtem byłaby znacznie prostsza. Najwyraźniej jednak nie chcą wchodzić w dialog, a może nawet w głębi duszy nie są w stanie w pełni zaakceptować naszej społeczności. Robią zupełnie odwrotnie – podsycają szkodliwą retorykę i uderzają w aktywistów i aktywistki z bardzo wysokiego tonu: „źle robicie, nie tędy droga, zbyt agresywnie, zbyt wulgarnie, nie tak, nie siak”. Mam wrażenie, że Lisy i Gozdyry tego kraju zbytnio przywykli do wygodnych, skórzanych foteli i drogich szampanów, odkleili się od rzeczywistości i żyją w swoich bańkach. Niekiedy dotyczy to również niektórych osób LGBT+, które po prostu zamykają się w kokonie własnego przywileju i żyją tak, by się specjalnie nie wychylać.
Margot: Niech granice wytyczają osoby krzywdzone, nie rząd czy opinia publiczna
czytaj także
A co jest bardziej skuteczne twoim zdaniem – cierpliwa praca u podstaw czy radykalna rebelia?
Uważam, że w tej walce, w równościowym społeczeństwie, znajdzie się miejsce zarówno dla Margot, która bezpardonowo upomina się o prawa osób LGBT+, jak i dla Barta Staszewskiego, szukającego dialogu z politykami. Każdy, kto się angażuje, jest potrzebny. U mnie historia akurat potoczyła się tak, że pomimo sympatyzowania z działaniami Margot wybrałem inną drogę. Być może mój osobisty, narastający wkurw nie znajduje przez to nigdzie ujścia, ale uważam, że powinienem być konsekwentny, i cieszę się z tego, jak komunikuję się ze społecznością i do jakiej grupy ludzi docieram. Margot z kolei kanalizuje to całe wkurwienie i pokazuje je społeczeństwu. W naszej walce potrzebne są i działania edukacyjne, i prowokacje, i sprawy sądowe, które wytaczamy i będziemy wytaczać. Ani Lis, ani Gozdyra, którzy są emanacją neoliberalnej elity, nie powinni więc pouczać nas, jak mamy o swoje prawa walczyć. Oni mogą się co najwyżej dołączyć, ale jak nie chcą, to niech nie przeszkadzają.
Margot: Powiedzieć, że pierdolę Polskę, to nic nie powiedzieć
czytaj także
Czy uważasz za przesadę porównywanie sytuacji osób LGBT+ z ofiarami Holokaustu? Za to nie tak dawno od opinii publicznej dostało się m.in. Robertowi Biedroniowi i Krzysztofowi Gawkowskiemu.
Mnie również zdarzyło się zestawiać ze sobą te wydarzenia. Szczególnie zwracałem na to uwagę w zeszłym roku, gdy „strefy wolne od LGBT” wyrastały na mapie Polski jak grzyby po deszczu, a jedna z prawicowych gazet zaczęła sprzedawać naklejki z tym hasłem. To emanacja bezpardonowej, nieukrywanej homofobii bez zbędnego lukru i hasła wytrychu w postaci ideologii. Nikt mi nie wmówi, że to była niewinna manifestacja poglądów. Tym, którzy takie strefy tworzyli i takie znaczki sprzedawali, chodziło o ludzi, o tych z nas, którzy wychodzą z domów i „zaczynają się obnosić ze swoją orientacją”, czyli po prostu żyć pełnią życia. Dlatego jestem skory do porównywania Polski z lat 30. XX wieku z Polską roku 2020.
Pamiętam zdjęcie, które opublikowałem rok temu na swoim Facebooku. Była na nim tabliczka z informacją o plażach tylko dla chrześcijan. Przypominam, że to wszystko robili nasi rodzimi nacjonaliści, a nie Hitler i naziści zza zachodniej granicy. Podobnie teraz – nie ma większego precedensu od początku demokracji, dlatego musimy się mu sprzeciwiać. Zresztą, o tym w 75. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau mówił przecież Marian Turski.
Po aresztowaniu Margot: Taką nienawiść już widzieliśmy w polskiej historii
czytaj także
Powiedział, że „Auschwitz nie spadło z nieba”. Myślisz, że coś podobnego faktycznie może spotkać nas dziś?
Podobnego, ale nie identycznego. Żyjemy w tzw. państwie cywilizowanym, w środku Europy, we Wspólnocie i nie ma możliwości, żeby powtórzono Holokaust w nowej, tęczowej wersji. To, co buduje PiS, jest nowoczesnym państwem homofobii, które nie będzie operowało wprost prawem anty-LGBT. Można jego uchwaleniem wprawdzie straszyć przed każdymi wyborami, ale wprowadzenie go do kodeksów oznaczałoby automatyczny wylot z UE. Prześladowanie osób LGBT odbędzie się pod płaszczykiem ideologii, zasad, dekretów, propagowanych wartości. Nikt nie zbuduje obozów internowania. Wystarczy, że aktywiści i aktywistki znajdą się na celowniku służb specjalnych, że niewygodne osoby będą śledzone, podsłuchiwane albo aresztowane z przedziwnych powodów tak, jak to odbywało się to w sierpniu. Państwo będzie po prostu na różne sposoby wprowadzać efekt mrożący działania tych, którzy upominają się o równość wszystkich obywateli i przestrzeganie praw człowieka.
To brzmi okropnie.
Owszem, ale trzeba pamiętać, że aktywiści i aktywistki mają coraz grubszą skórę. Po tej słynnej sierpniowej nocy już niewiele jest nas w stanie zdziwić. Myślę, że psychicznie jesteśmy przygotowani na nawet najgorsze scenariusze i im częściej lądujemy na świeczniku, tym bardziej pilnujemy transparentności swoich działań i świadomie decydujemy się na pełne zaangażowanie przy jednoczesnej gotowości na ataki i starcia z policją oraz inwigilację, której już teraz nie można przecież wykluczyć. Na pewno to wszystko powoduje, że większość z nas przestała ufać państwu i wierzyć w jego skuteczność, bo czuje, że Polska jest przeciwko nam.
czytaj także
Czego jako przedstawiciel społeczności LGBT+ oczekiwałbyś od polityków i polityczek opozycji?
Myślę, że wielką próbą dla jej przedstawicieli i przedstawicielek były wydarzenia sierpniowe, które jasno pokazały, kto jest proobywatelski, a kto nie. Na pewno bardzo budujący jest fakt, że w obronie Margot fizycznie stanęli posłowie, a przede wszystkim posłanki, które blokowały samochody policyjne, stawiały się na komisariatach i pomagały niesłusznie aresztowanym. To dowód, że dla tych polityczek prawa człowieka nie są wyłącznie papierowymi obietnicami wyborczymi, z którymi „niewiele da się zrobić, bo rządzi PiS i nie ma sensu się nimi zajmować”. Lewica i niektórzy członkowie Koalicji pokazali, że na ulicy i w działaniu się sprawdzają.
A Koalicja Obywatelska?
Posłowie i posłanki tego ugrupowania muszą wreszcie wymóc na bliskich im politycznie samorządowcach, żeby – jeśli zajdzie taka potrzeba lub dojdzie do uchylenia uchwał – głosowali przeciwko „strefom wolnym od LGBT”. Nie może być tak, że radnej PO ze Świdnika omsknie się paluszek i homofobiczny dokument przejdzie. To jest skandal, który powinien spotkać się z poważnymi reperkusjami, a na pewno – z telefonem od władz PO. Ich samorządowcy muszą wiedzieć, co robią, a nie zakazywać Marszu Równości i uczestniczyć w segregacji ludzi. Poza tym w kwestii sojusznictwa z osobami LGBT+ i ochroną obywateli od KO wymagałbym czegoś więcej niż pisania tweetów i nagrywania setek do mediów, a przede wszystkim bardzo życzyłbym sobie, żeby politycy i polityczki tej partii w końcu się douczyli. Tak naprawdę to oni są naszymi reprezentantami w mediach. Większość aktywistek i aktywistów nie pójdzie do homofobicznych programów stworzonych przez homofobiczne telewizje czy dziennikarzy.
Dlaczego?
Z jednego prostego powodu: nie będziemy siadać do stołu z naszymi oprawcami ani tymi, którzy swoimi uprzedzeniami utrzymują opresyjny system przemocy, prześladowań i samobójstw nastolatków. Skoro w opozycji są politycy, którzy przyjmują takie zaproszenia, niech przynajmniej dokształcą się przed nagraniem, bo niestety często popełniają karygodne błędy, które szkodzą staraniom o równouprawnienie i ujawniają ich całkowity brak merytorycznego przygotowania do dyskusji o społeczności LGBT+. Zamiast bronić praw tych osób, ponoszą miażdżącą porażkę w starciu z Bosakiem czy innym posłem Konfederacji, który poświęcił wieczór na przygotowania do programu i doczytał, co trzeba.
Przykro jest patrzeć, jak posłowie lub posłanki zostają „zaorani” przez swoich oponentów na wizji. Jeśli nie wiedzą, jak uniknąć wpadki, mogą przecież zwrócić się do organizacji pozarządowych, które tymi tematami zajmują się od lat. Wielokrotnie słyszę od moich kolegów i koleżanek ze stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza i innych organizacji, że my mamy know-how, wiemy, jak rozmawiać i szkolić polityków w kwestii praw LGBT+. Niestety, drugiej stronie permanentnie brakuje woli nauki. I póki to się nie zmieni, będziemy musieli liczyć tylko na siebie. A gdyby stało się tak, że do władzy dojdzie liberalna albo lewicowa partia, to w pierwszej kolejności oczekiwałbym od niej nowelizacji Kodeksu karnego, w którym powinna wreszcie znaleźć się przesłanka o przestępstwach z nienawiści wobec osób LGBT+.
czytaj także
Jak radzisz sobie z hejtem i groźbą wypalenia aktywistycznego?
Jestem w stałym kontakcie z organizacjami broniącymi praw człowieka i społeczności LGBT+ i dostaję dużo wsparcia od osób, które faktycznie pytają, jak się czuję i jak to wszystko znoszę. To bardzo miłe. Jednak w tej układance brakuje jednej osoby, czyli mojego chłopaka, który jest drugą połową mojego mózgu. Działamy razem i oboje ponosimy konsekwencje polityki PiS-u, mimo że to ja jestem na widoku. Dostajemy też dużo pomocy od prawników. Żyję bardzo dobrze z adwokaturą warszawską, z którą przecież my – jako społeczność LGBT+ – aktywnie się solidaryzowaliśmy i wychodziliśmy na ulice, gdy trzeba było bronić polskiego sądownictwa. Wydaje mi się, że mamy dość silne poczucie wspólnoty, bo tak naprawdę chodzi o prawa nas wszystkich. Dzisiaj my, jutro wy. Jutro wy, pojutrze my.
Ubolewam jednocześnie nad tym, że nie wszyscy mogą liczyć na to samo. Co z aktywistami z mniejszych miejscowości czy zwykłymi ludźmi LGBT+, którzy obrywają za nagonkę PiS-u? Kto ich obroni? Ja sobie jakoś dam radę, ale oni – niekoniecznie. To kolejny przykład, gdzie państwo polskie staje się oprawcą osób LGBT+, pluje im w twarz, mówi, że ma ich gdzieś, i doprowadza do sytuacji, w której kolejny dzieciak popełnia samobójstwo. My zaś jesteśmy bezradni.
Ile jeszcze dzieci i nastolatków musi zginąć, by rząd przejrzał na oczy?
czytaj także
Co w takim razie sprawia, że wciąż chce ci się walczyć?
Chęć inspirowania ludzi, ale też świadomość, że nasza sprawa nie jest przegrana, a kadencja PiS-u kiedyś się skończy. Mam wrażenie, że mimo tych ciężkich momentów, które ze zdwojoną siłą przeżywaliśmy w ostatnich miesiącach, coraz mniej osób będzie kupować tanią merytorycznie propagandę PiS-u. Wbrew pozorom nagonka wywołana przez władzę sprawia, że udaje nam się przyspieszyć motor zmian, bo dziś wszyscy mówią o prawach osób LGBT+. Rewolucja już się już dzieje i tego prawicy nie uda się zatrzymać. Dostrzegam też, że coraz szerzej uruchamia się społeczeństwo obywatelskie, zwłaszcza wśród młodych osób, które są gotowe do zmian nie tylko w kwestii równości, ale także walki o lepsze jutro i planetę. Oni – w przeciwieństwie do starszych pokoleń – nie nabierają się na chwyty TVP i coraz baczniej patrzą władzy na ręce. A my musimy zrobić wszystko, by tego potencjału nie zmarnować.
***
Bartosz Staszewski – aktywista walczący o prawa osób LGBT+, filmowiec, autor filmu Artykuł 18. Odpowiada za głośną akcję społeczno-informacyjną, polegającą na umieszczaniu tablic ostrzegawczych „Strefy wolne od LGBT” na rogatkach gmin i miejscowości, których samorządy przyjęły uchwały deklaracji anty-LGBT. Staszewski to także jeden z organizatorów Marszu Równości w Lublinie – pierwszego we wschodniej Polsce. W tym roku otrzymał europejską nagrodę tolerancji. Wcześniej wraz z zespołem prawników udało mu się zatrzymać kolportaż homofobicznych naklejek „Gazety Polskiej”.