Kraj

Rząd o Amber Gold, czyli umiarkowany populizm prewencyjny

Premier przypomniał nam, że zdrowego rozsądku żadne prawo nie zastąpi, a w ogóle to trzeba uważać.

Dla każdego coś (niekoniecznie) miłego – w sejmowych wystąpieniach premiera oraz ministrów finansów i sprawiedliwości na temat afery Amber Gold mogliśmy usłyszeć Platformę Obywatelską w pigułce. Ogólnie słuszny liberalizm polityczny, sporo (dość obłudnego, o czym za chwilę) populizmu prawnego w duchu IV RP, kilka propozycji pragmatycznych („technicznych”) rozwiązań, delikatny flirt z krytyką ekscesów rynku i wreszcie narracja „zdrowego rozsądku”, spłycająca nawet najbardziej nieśmiałą próbę diagnozy źródeł problemu.

Idee fixe opozycji – powrót do upolitycznienia prokuratury – Donald Tusk słusznie zdezawuował, wskazując, że większość patologii (m.in. sześć kolejnych wniosków o wyrok dla Marcina P. w zawieszeniu) miało miejsce w czasach, gdy stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego zajmowała jedna osoba (bez domówienia, że chodzi o wyjątkowo przecież gorliwego Zbigniewa Ziobro). Lata 2005–2007 (ale i doświadczenia poprzednich rządów) pokazały, że sprawność działania prokuratury nie ma bezpośredniego związku z politycznym profilem jej zwierzchników. I trudno nie zgodzić się z tezą, że polityczna autonomia Komisji Nadzoru Finansowego raczej sprzyjała niż przeszkadzała tej instytucji – wiele wskazuje na to, że była to jedna z niewielu, które przy całej aferze działała prawidłowo. Można mieć wątpliwości, na ile naturalna i oczywista jest „apolityczność” wymienionych przez premiera – obok UOKiK czy KNF-u właśnie – banku centralnego czy Rady Polityki Pieniężnej. Nie o niuanse doktryny monetarnej tu jednak chodziło, a o sprawy szersze – o problem roli państwa, granice jego interwencji w mechanizmy gospodarcze, wreszcie o praktykę egzekwowania prawa. 

Minister Jacek Rostowski zaczął przemówienie interesująco – od przywołania wyników raportu MFW na temat tzw. równoległych systemów bankowych; rozwinął obecną już w wystąpieniu Donalda Tuska kwestię trzech sfer: normalnej bankowości podlegającej ścisłemu nadzorowi, szarej strefy parabanków oraz piramid finansowych otwarcie łamiących prawo. To ważne o tyle, że w potocznym odbiorze afera Amber Gold często sprowadzana jest właśnie do nieuczciwych praktyk à la Bernie Madoff – tymczasem to właśnie „równoległa bankowość” zaczyna stanowić jeden z najpoważniejszych problemów globalnej gospodarki. Postulat objęcia jej normalnym nadzorem bankowym i regulacjami, ścisłą kontrolą i przede wszystkim wymogami dotyczącymi rezerw kapitałowych – w ustach ministra finansów to coś więcej niż tylko ogólnie słuszne banały, ponieważ te właśnie kwestie stanowią przedmiot morderczej batalii politycznych na całym niemal, dotkniętym kryzysem świecie. Pomysły poszerzenia kompetencji kontroli skarbowej na obszary działalności parabankowej i ogólne (a nie tylko skarbowe) nadużycia finansowe dają nadzieję, że urzędy skarbowe przestaną kojarzyć się wyłącznie z prześladowaniem drobnych przedsiębiorców za nieścisłości w deklaracjach podatkowych; podobnie sensowna wydaje się propozycja uzależnienia wysokości sankcji za naruszenia głośnego artykułu 171 prawa bankowego (działalność parabankowa) od wielkości wyrządzonych szkód, a także (zgłoszony przez premiera) pomysł zwiększenia uprawnień UOKiK w obszarze walki z nieuczciwą reklamą. 

Kłopot polega na tym, że tych kilka sensownych propozycji nie wyczerpuje przesłania Platformy. Gdyby jeszcze dołożyć do nich pomysły Andrzeja Seremeta w kwestii większego nadzoru nad prokuratorami (m.in. jawne postępowania dyscyplinarne) wówczas mielibyśmy do czynienia z dość zachowawczą, acz w sumie słuszną polityką umiarkowanego postępu w granicach prawa. Niestety, ani premier Tusk, ani minister Rostowski nie zakończyli swych wystąpień na konkretach, lecz pokusili się jeszcze o wyrażenie poglądów natury ogólnej. Do tego po nich, ze swymi konkretami wystąpił minister Gowin.

Czołowi politycy rządu nie omieszkali rytualnie przypomnieć, że w końcu najważniejszy jest zdrowy rozsądek, którego żadne prawo nie zastąpi, że na świecie „co jakiś czas powstają piramidy”, i że w ogóle to trzeba uważać, bo państwo nie może obywatela prowadzić za rączkę. Wszystko to myśli zgodne z prawdą – tyle że świadczą o niezrozumieniu (albo wyparciu) istoty problemu dzisiejszych systemów finansowych.

Po pierwsze, lokata z „gwarantowanym” zyskiem kilkunastu procent nie musi zakrawać na absurd w sytuacji, kiedy na tych samych portalach, które krytykują naiwność tysięcy klientów Amber Gold, reklamują się instytucje pozwalające na „granie dwudziestoma tysiącami euro, gdy posiada się sto” i do tego naukę owej rynkowej magii w 20 minut. Brak wielkiego krachu finansowego w Polsce pozwala podtrzymywać iluzję nieograniczonego giełdowego wzrostu – dawno obaloną przez najbardziej nawet konserwatywnych publicystów ekonomicznych, ale wciąż podsycaną w reklamowych banerach ich dzienników i portali. Po drugie – i dużo ważniejsze – w czasach stagnacji płac piramidy finansowe i parabanki pełnią rolę podobną do nazbyt pochopnie zaciąganego kredytu. Wypełniają lukę konsumpcyjną, pacyfikując nastroje coraz bardziej sfrustrowanych (i coraz szerszych) warstw społeczeństwa. Tak długo, jak podstawowym źródłem zysku w polskiej gospodarce będzie wyzysk taniej siły roboczej, bodźce do „pochopnych” i „nierozsądnych” inwestycji będą duże. Premier z ministrem finansów nie przyswoili, jak się wydaje, lekcji amerykańskiej, zgodnie z którą historie w rodzaju Amber Gold to symptom problemów głębszych niż tylko słaby nadzór. W końcu amerykańska klasa średnia nie zaczęła się na potęgę zadłużać dlatego, że nagle gdzieś zagubiła swój protestancki etos – tylko dlatego, że desperacko próbowała utrzymać swój poziom życia. 

Tych elementów – słabnącej (o ile kiedykolwiek w Polsce była silna…) i coraz bardziej niepewnej klasy średniej z jednej strony, i niebezpiecznych machinacji wirtualnym pieniądzem z drugiej – Donald Tusk z Jackiem Rostowskim poskładać w całość nie mogli. Musieliby przyznać, że z Zieloną Wyspą na Morzu Czerwonym europejskiego kryzysu jest coś nie tak – skoro składowanie złota „z gwarantowanym zwrotem” (oficjalna przykrywka działalności depozytowej Amber Gold) wydaje się wiarygodniejszą perspektywą zarobku od dostępnej na rynku krajowym pracy. Frustracji społecznej zaradzić postanowił Jarosław Gowin – z jego przemówienia wynikło, że problemem Polaków nie są marne perspektywy życiowe, lecz nadmiar wyroków w zawieszeniu. To fakt, siedem kolejnych wniosków prokuratury (!) o „zawiasy” dla Marcina P. wygląda na poważny skandal – problem w tym, że w oparciu o ten, przyznajmy, żenujący przypadek minister sprawiedliwości proponuje generalne zaostrzenie prawa karnego i ograniczenie praktyki orzekania wyroków w zawieszeniu. Tak oto przekręt gospodarczy na dużą skalę ma być punktem wyjścia do populistycznych zmian, dotykających głównie ludzi, którym 57 kilogramów złota Marcina P. mogło się co najwyżej przyśnić. 

Można by to uznać za typowy przejaw ideologii „law and order”, tak bliskiej thatcheryście Gowinowi, gdyby nie wyjątkowa hipokryzja, jaka za tą propozycją stoi. Bo oto ten sam resort, któremu minister Gowin przewodzi, przygotowuje jednocześnie projekt zmian w przepisach ograniczający zakres prawa karnego w obrocie gospodarczym. Konkretnie: obniżenie kary pozbawienia wolności i zniesienie grzywny za prowadzenie działalności inwestycyjnej bez zezwolenia; rezygnacja z kary za kłamstwo w oświadczeniach majątkowych, wprowadzanie w błąd KNF czy lokowanie pieniędzy przyszłych emerytów w sposób zagrażający ich interesom. Większość proponowanych rozwiązań zdążyły skrytykować m.in. Komenda Główna Policji, Federacja Konsumentów, NBP, Związek Banków Polskich, Bankowy Fundusz Gwarancyjny czy CBA. 

Pomysły Jarosława Gowina z jego ostatniego przemówienia można by rozumieć jako atak prewencyjny – wyprzedzenie ewentualnej ofensywy opozycji, która bardzo chciałaby uczynić ze sprawy Amber Gold drugą aferę Rywina. Nie potrzeba rewolucji moralnej PiS, o sprawiedliwość zadbamy sami, pakując oszustów do więzień naprawdę, a nie w zawieszeniu –  zdaje się mówić konserwatywne oblicze Platformy. To banał, jakkolwiek niebezpieczny w kraju, w którym więzienia są przepełnione, a policja eksmituje squatersów z użyciem gazu i pod groźbą broni maszynowej. Najgorsze jest jednak to, że możemy sobie wyobrazić jednoczesne zaostrzenie rygorów karnych w imię ludowego poczucia sprawiedliwości i wyłączenie spod karnej sankcji całego zestawu przestępstw gospodarczych. I naprawdę marne to pocieszenie, że dotychczasowa nieudolność ministra nie wróży dobrze jego wizji, nomen omen, „ubogiej” IV RP.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij