Duda jest nieustannie przedmiotem szyderstw, czasami zasłużonych, często jednak nie do końca. Tym samym nawet po zmianie władzy konflikt od razu wyjdzie na wierzch i udaremni wszelkie polskie próby budowania podmiotowej pozycji w światowej polityce.
Pokaż mi swojego Bidena, a powiem ci, kim jesteś – tak można podsumować grę, w którą od momentu wylądowania prezydenta USA w Polsce gra PiS i liberalna opozycja. Ach, och, mój Biden w Polsce, mój Biden nas pochwali, jesteśmy już niemal potęgą, wszyscy się z nami liczą – tak brzmi przekaz partyjny strony pisowskiej, która jeszcze niedawno bardzo kibicowała Trumpowi i powtarzała po nim szyderstwa o demencji Bidena.
Ale ja też, ja też mam swojego Bidena. Popatrz, Biden będzie rozmawiał z Tuskiem, z Trzaskowskim, po tym się już nie podniesiecie, pisowcy. Biden przyjechał do nas, Polaków, nie do PiS-u – to z kolei strona druga, moja ukochana libkowa.
Na koniec okazało się, że Kaczyński stwierdził, że Biden to tak w sumie „nic nie powiedział”, co pisowskim neofitom nieco wytrąciło propagandę z ręki. Z kolei z Tuskiem i Trzaskowskim Biden spotkał się tylko przez chwilę. Całość podsumował Andrzej Duda, który z komicznie groźną miną, niechcący zaczął mówić o bohaterstwie żołnierzy… rosyjskich.
Obserwacja tego chocholego tańca musi budzić co najmniej rozbawienie, zwłaszcza że jeszcze niedawno było na odwrót. To Andrzej Duda miał się na Bidena czaić przy windzie i pytać: panie kierowniku, pan poratuje wizytą w Warszawce? Ale żarty to jedno, a rzeczywistość to zupełnie co innego. A ta jest już raczej smutna.
Patrząc bowiem na zachłyśnięcie się wizytą wujka z Ameryki, trudno nie mieć wrażenia, że dla obu dominujących dziś partii politycznych i jej wyborców babranie się w postkolonialnym kisielu jest szczytem marzeń. Uprawianie polityki dopychania się do fotki z Bidenem stało się już nie tyle drogą do celu, ile samym celem. Medialna otoczka nie jest już zasłoną przed dyplomatyczną rzeczywistością, a sama w sobie jest rzeczywistością. A w takim przypadku prowadzenie jakiejkolwiek gry politycznej jest utrudnione, o ile nie niemożliwe.
Tymczasem sytuacja do prowadzenia gry jest wybitnie sprzyjająca. Status Polski ostatnimi miesiącami wzrósł bowiem dosyć istotnie. Nie, nie stało się tak, ponieważ wybitną politykę prowadził PiS albo Tusk poprzez swoje „kontakty” w wielkim świecie. Stało się tak za sprawą Putina, który mimowolnie wzmocnił status Polski, czyniąc ją państwem przyfrontowym.
czytaj także
Nie pierwszy to raz w historii, gdy rosyjski imperializm sprawia, że oczy Zachodu baczniej spoglądają nad Wisłę. Rzecz jasna, nie znaczy to, że Polacy nic nie zrobili. Wsparcie militarne i polityczne dla Ukrainy, wieloletnie ostrzeganie przed putinowską prawdziwą twarzą czy przyjęcie uchodźców wojennych – wszystko to sprawiło, że Polska zdała trudny egzamin.
Problem w tym, że ten „stan wyjątkowy” – jak sama nazwa wskazuje – nie trwa wiecznie i co do zasady zdarza się rzadko. Gdy wojna się skończy, a przecież w pewnym momencie kończy się każda, Polska przestanie budzić zainteresowanie. Z militarnego punktu widzenia nadal będzie ważna, ale już nie tak jak w czasie wojny. Oznacza to, że wciąż jest uchylone pewne dyplomatyczne okienko, które jednak nie będzie uchylone zawsze.
Czy Polska ma jakiś pomysł, w jaki sposób to wykorzystać? I czy nawet jeśli ma, to jest w stanie go przeforsować? Chyba niekoniecznie. Oczywiste jest, że aby to zrobić, musiałaby przekonać więcej partnerów niż same USA. Poparcie USA daje pewien lewar, ale porozumieć trzeba się z cała Europą, z którą obecne władze są niemal na dyplomatycznej wojnie za sprawą Krajowego Planu Odbudowy i oskarżeń o łamanie praworządności.
Tracić nie tylko grube miliardy, ale i możliwość wskoczenia na wyższy polityczny poziom tylko dlatego, że garstka ziobrystów chciałaby nad Wisłą zrobić kraj Berezy Kartuskiej – oto skala wyobraźni polskiej prawicy. Dlatego w tym przypadku klęska Zjednoczonej Prawicy w wyborach byłaby dla kraju korzystna. Nowa władza, kończąc spór z UE, który zahacza o zdradę polskiej racji stanu, teoretycznie mogłaby dyplomatyczne okienko wykorzystać.
Dobra armia i godne pensje dla nauczycieli? Da się, ale nie w Polsce przed wyborami
czytaj także
Tyle że w praktyce wymagałoby to porozumienia się nowej władzy z prezydentem, a być może nawet oddania mu pierwszeństwa w polityce zagranicznej. Przynajmniej w sferze symbolicznej. Na to się jednak nie zanosi. Duda jest nieustannie przedmiotem szyderstw, czasami zasłużonych, często jednak nie do końca. Tym samym nawet po zmianie władzy konflikt od razu wyjdzie na wierzch i udaremni wszelkie polskie próby budowania podmiotowej pozycji w światowej polityce.
Po wyborach polska polityka zagraniczna będzie więc prawdopodobnie albo uwikłana w konflikt na linii UE – władza PiS, albo na linii nowa władza – prezydent z PiS. I wszelkie szanse na wykorzystanie koniunktury dyplomatycznej kolejny raz zostaną zaprzepaszczone.