Psychoterapia i upadek autorytetów

Rozpad dotychczasowych nośników wspólnoty w Polsce przynosi wycofanie się do indywidualizmu. Tak rozumiem też ogromne dowartościowanie roli psychiatrii i psychoterapii. O pomocy badani myślą więc jako o pomocy pojedynczej osobie. W pewnym sensie ponownie widzimy tu więc skuteczność lekcji neoliberalnej.
Andrzej Leder. Fot. Jakub Szafrański

Stan świadomości społecznej zarejestrowany przez Sadurę i Sierakowskiego jest równie niepokojący, co ciekawy. „Już nie” dawnych ram imaginarium, z Kościołem, rodziną i hierarchią jako punktami odniesienia, ale „jeszcze nie” nowoczesnego społeczeństwa, w którym zaangażowanie społeczne, zaufanie do instytucji, wspólne działanie i wrażliwość społeczna wyznaczają wektory stosunku do wspólnoty.

Najbardziej zaskakujący w nowym raporcie Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego jest ogromny wzrost zapotrzebowania na pomoc psychologiczną, psychiatryczną i psychoterapię. Do tego stopnia, że momentami zastanawiam się, czy nie jest to jednak jakiś błąd w metodzie i czy rzeczywiście nastąpiła w Polsce w ciągu ostatnich lat aż tak ogromna zmiana w stosunku do kwestii dobrostanu psychicznego: jego potrzeby, zagrożeń, sposobów dbania o niego. I wreszcie – do specjalistów, którzy z problemami psychicznymi pomagają sobie radzić.

Same środowiska psychoterapeutów, nie mówiąc o psychiatrach, odnotowują ogromny wzrost zapotrzebowania na swoją pracę. To by świadczyło o tym, że raport wychwycił jakąś ważną zmianę w polskim społeczeństwie. I rzeczywiście, przełomowym momentem była tu pandemia, doświadczenie izolacji, a jednocześnie – wystawienie na o wiele bardziej intensywne, w porównaniu do okresów wcześniejszych, kontakty w rodzinach. Ujawniony przez statystyki wzrost przemocy rodzinnej, spożycia alkoholu i depresji dziecięcych w okresie lockdownu pokazuje, z jakimi problemami w swoich bliskich relacjach zderzyła się co najmniej część Polaków. Przedtem od tych kontaktów uciekało się w pracę, w wyjazdy za granicę, dla młodych – w środowiska rówieśnicze, wreszcie w media społecznościowe. Pandemia znacznie zmniejszyła takie możliwości ucieczki „na zewnątrz”, pozostawiając w zasadzie, szczególnie młodym, tylko tę ostatnią możliwość – media społecznościowe.

Sadura i Sierakowski: Polityk, którego teraz potrzebują Polki i Polacy, to nie iluzjonista, ale terapeuta

Ten trend utrzymuje się dalej w okresie wojny w Ukrainie i narastającej drożyzny. Mimo spadku zasobów finansowych Polaków zapotrzebowanie na psychoterapię i pomoc psychiatryczną nie spada. Jak w wielu innych sprawach, pisowskie państwo nie jest zdolne do odpowiedzi na to zapotrzebowanie, próbuje tylko w sposób nieadekwatny – za to brutalny – objąć kontrolą prawo wykonywania zawodu psychoterapeuty. Konsekwencją tej sytuacji jest pogłębianie się prywatyzacji pomocy psychoterapeutycznej i psychiatrycznej; klasowe zróżnicowanie dostępu do niej, będące jednym z elementów ewolucji Polski w kierunku państwa oligarchicznego i klientelistycznego. Co zresztą badani bardzo trafnie diagnozują, albo nad tym ubolewając, albo odpowiadając postulatem włączenia pomocy psychologicznej w obszar obowiązków państwa.

Jeżeli zastanawiam się nad społecznym sensem tej zmiany, to sądzę, że wyraża ona głęboki proces, związany z kolejnymi etapami modernizacji polskiego społeczeństwa. Dodam: modernizacji o niejednoznacznych konsekwencjach. Wzrost i pewna idealizacja roli pomocy psychologicznej i psychiatrycznej są, jak sądzę, symptomatyczne dla rozpadu całego systemu autorytetów dotychczas rządzących imaginarium polskiego społeczeństwa. Jeśli zaś piszę o systemie autorytetów, to dlatego, że mamy tu do czynienia nie z jedną instytucją czy sferą, ale z wieloma różnymi, które jednak wzajemnie się uzupełniały i wspierały.

Mam na myśli przede wszystkim Kościół katolicki. Erozja jego autorytetu dokonuje się od wielu lat, jednak sądzę, że dwa kataklizmy społeczne ostatnich lat, pandemia i wojna w Ukrainie z falą uchodźców obecnych w Polsce, powodują już nie tyle dalszą erozję, ile wstrząs. Wstrząsem jest całkowita nieobecność Kościoła i jego nieumiejętność udzielenia jakiejkolwiek adekwatnej odpowiedzi na te wyzwania. To zaś oznacza nie tylko słabość materialnej pomocy, co dla tak bogatej instytucji jest zawstydzające, ale przede wszystkim brak nauczania, konkretnej wskazówki, wsparcia dla milionów ludzi, którzy wpierw borykali się z psychologicznymi i społecznymi skutkami pandemii, a potem – z konkretnymi trudnościami zaangażowania w pomoc, a jednocześnie ze strachem, związanym z bliskością wojny. Skupienie Kościoła na swojej własnej pozycji, archaicznej etyce seksualnej i popieraniu najbardziej reakcyjnych nurtów politycznych w Polsce, w obliczu kataklizmów, z którymi zmaga się społeczeństwo, uczyniło go „nieobecnym” rzeczywistego życia.

Jak pogodzić święty spokój ze świętami?

Kościół od wieków odgrywał w Polsce rolę „pogotowia psychologicznego”. Pozwalał wypłakiwać się bitym kobietom, upominał zapitych mężczyzn, socjalizował do takiego życia dzieci. Odpowiadał na codzienne problemy realnego życia. Nawet jeśli przy okazji dokonywał nadużyć i podtrzymywał folwarczną strukturę społeczną, to nie te fakty decydowały o jego pozycji. Ta uzależniona była od obecności w życiu ludzi, od zdolności nazywania tego, z czym się borykali, od organizowania relacji społecznych; chrztów, ślubów, pogrzebów. I część tej zdolności Kościół utracił. Owszem, ma nadal władzę nad rytuałami, ale odpowiedzi, których udziela wobec problemów nurtujących ludzi w ich codzienności, są coraz częściej oceniane jako całkowicie oderwane. A często – jako podłe.

Drugi element podlegający erozji to autorytet szeroko pojętych ról rodzicielskich. Jak w wielu tradycyjnych społeczeństwach rodzina, jakkolwiek trudna i często opresywna, stanowiła w Polsce podstawowy punkt odniesienia. Figury rodziców, każda na swój sposób, były właśnie tym, od czego można było się odbić – buntować albo uznawać, ale zawsze jakoś się odnosić. Związana z kapitalistyczną transformacją powszechna nieobecność rodziców, ich bezradność, która ujawniła się w okresie przymusowego zbliżenia rodzin podczas pandemii, wreszcie alternatywny świat mediów społecznościowych spowodowały i ujawniły rodzaj rozprzężenia przekazu międzypokoleniowego. Nie to nawet, że stosunki międzypokoleniowe muszą być złe; jest raczej tak, że członkowie rodziny nie są już wystarczającym wsparciem. Dzieci i młodzi i tak czują się samotne i samotni, dramatycznie samotne i samotni.

Skądinąd ciekawe jest, o ile lepiej od młodych mężczyzn radzą sobie z tym młode kobiety. Widoczne jest to we fragmencie badania dotyczącym służby wojskowej. Potwierdza to, jak sądzę, tezę o powierzchownym, opresywnym i męczącym społecznym patriarchacie, przykrywającym psychologiczny matriarchat panujący w Polsce. Dawniej jednak kobiety szukały oparcia w Kościele. Sądzę, że to właśnie one są dzisiaj tymi, które zwracają się do psychologii i psychiatrii o pomoc dla siebie i swoich dzieci. Bo są aktywniejsze, bo w odróżnieniu od mężczyzn czują się w prawie, by prosić o pomoc, bo czują się odpowiedzialne.

Nie było dnia, w którym nie płakałam w łazience, udając, że myję ręce [list]

Trzeci element to tradycyjna hierarchia społeczna, a w szczególności rola inteligencji, od XIX wieku niosącej „kaganiec oświaty”, czującej się przewodniczką społeczeństwa, w dużym stopniu uznawanej w tej pozycji i nadużywającej jej, która musi się dziś zderzyć z głębokim przewartościowaniem swojej roli. Częściowo z powodu podporządkowania rynkowi, dokonującego się w okresie transformacji, częściowo z powodu dojrzewania świadomości ludowej, czego świadectwem jest tak fala „ludowych historii Polski”, jak dowartościowanie disco-polo i innych form kultury nie-przesadnie-wysokiej. I wreszcie, z powodu przełamania monopolu komunikacyjnego, dokonującego się dzięki – ponownie – mediom społecznościowym. Inteligencja nagle zaczęła być postrzegana jako uprzywilejowana elita, a jej – tak trafne, jak nietrafne – próby napominania i pouczania wywołują albo śmiech albo oburzenie.

Czwarty jest mit transformacyjny. Dokładnie opisane w raporcie rozczarowanie przedstawicieli klasy średniej tym, że obietnica awansu i zachodniej „normalności” zaczyna się rozpływać. Lęk przed utratą statusu i podstawowego bezpieczeństwa pogłębiają nieufność, frustrację i coraz mniej tłumioną złość.

Gdy opisuję ten kryzys, w najmniejszym stopniu nie chcę być łączony z plejadą tych, którzy ubolewają nad „upadkiem autorytetów”. Modernizujące i emancypujące się społeczeństwo musi wyjść z krepujących je ram, by móc wypracować nowe, sprawiedliwsze i bardziej równościowe. Nie jest to jednak proces bezpieczny.

Gdula: Wyczerpuje się kontrakt państwa z obywatelami w wersji PiS i III RP. Jest miejsce na nowy

W Polsce rozpad dotychczasowych nośników wspólnoty przynosi wycofanie się do indywidualizmu. Tak rozumiem też owo ogromne dowartościowanie roli psychiatrii i psychoterapii. Te praktyki pomagają bowiem najczęściej indywidualnie. Oczywiście, jest też terapia zbiorowa czy rodzinna, ale dominuje psychoterapia indywidualna i leczenie farmakologiczne. O pomocy badani myślą więc jako o pomocy pojedynczej osobie. W pewnym sensie ponownie widzimy tu więc skuteczność lekcji neoliberalnej. Z bardziej optymistycznych konstatacji – mimo kryzysu zaufania do instytucjonalnej medycyny, z którym skonfrontowała nas odmowa szczepień w okresie pandemii, w tym wypadku mamy do czynienia z szacunkiem dla kompetencji, fachowości, specjalistycznego wykształcenia. Dla co najmniej części społeczeństwa autorytet zawodowy psychologów i lekarzy psychiatrów pozostaje jakimś oparciem.

Mucha: O transformacji musimy rozmawiać językiem korzyści

Wycofanie do indywidualizmu przejawia się też, jak słusznie zauważają autorzy raportu, w rozkwicie teorii spiskowych. Żywią się one paranoicznym lękiem, rodzącym się, gdy osamotniony człowiek wyobraża sobie, że jest ofiarą potężnych i złych sprzysiężeń. Słowa cytowane w raporcie przypominają te zapisane w antropologicznych badaniach z początku tego wieku, przeprowadzonych na targach Podhala przez profesor Malewską-Szałygin; badaniach, w których odbija się trwała wizja chłopskiej niedoli: my, biedni, wyzyskiwani przez panów i urzędników z miasta… I często wypowiadane półgębkiem i tkwiące w domyśle… którymi kręcą Żydzi. Przygnębiające, że ta wizja wraca po dziesięcioleciach zmian społecznych w Polsce.

Równie przygnębiająca jest całkowita nieobecność odwołania do wspólnot społecznych – politycznych, związkowych, stowarzyszeniowych. Działanie wspólne w celu poprawienia swojego losu, zbiorowa walka polityczna zmieniająca rzeczywistość są zupełnie nieobecne w myśleniu, zarejestrowanym przez badanie. Jakby nie istniały doświadczenia ruchów protestu – kobiet i młodych po wyroku Przyłębskiej, starszych – wobec zamachu na sądownictwo, rolników – po tegorocznej suszy. Jakby nie istniała działalność związkowa, wymuszająca na rządzących różne – choćby niewielkie – ustępstwa. Jakby nie było organizacji pozarządowych, których głos jest przecież słyszalny.

Lepsze i gorsze? Nie, mózgi mamy po prostu różne [rozmowa o neuroróżnorodności]

Wreszcie zaufanie do instytucji wydaje się raczej zmniejszać, niż zwiększać. A przecież większość Polaków jakoś identyfikuje się z samorządami, jakoś uczestniczy w wyborach, jakoś… Właśnie w tym „jakoś” tkwi problem. Wszystkie wspólne zaangażowania sprawiają wrażenie bylejakości, beznadziejności, „na odwal się”.

Stan świadomości społecznej zarejestrowany przez Sadurę i Sierakowskiego jest więc równie niepokojący, co ciekawy. „Już nie” dawnych ram imaginarium, z Kościołem, rodziną i hierarchią jako punktami odniesienia, ale „jeszcze nie” nowoczesnego społeczeństwa (co najmniej europejskiego), w którym zaangażowanie społeczne, zaufanie do instytucji, wspólne działanie i wrażliwość społeczna wyznaczają wektory stosunku do wspólnoty. Takie momenty anomii, rozczarowania dotychczasowymi obietnicami – demokracji, dobrobytu, reform, rewolucji – bywały niebezpieczne; rozpowszechnione teorie spiskowe łatwo przeradzają się w poparcie dla ruchów faszyzujących, obiecujących rozprawienie się ze szkodnikami. Narastająca niechęć do Ukraińców jest tu groźnym memento, polscy faszyści od Grzegorza Brauna czekają „z bronią u nogi”, by rozpętać w tej sprawie piekło. A brak zaufania do konstruktywnej działalności społecznej, choćby związkowej, hamuje możliwość zamiany usprawiedliwionego niepokoju o swoją sytuację materialną, zdrowotną czy edukacyjną w presję na rządzących i bogatych, by podjęli rzeczywiste działania polepszające jakość sfery publicznej, tak dla Polaków, jak Ukraińców.

Przykłady Włoch w latach 20. i Niemiec w latach 30. powinny tkwić w naszej pamięci. Na szczęście wspólny wróg – Rosja – łączy nas w niesłabnącym poparciu dla Ukrainy walczącej.

Innym niebezpieczeństwem, być może bardziej realnym dzisiaj niż populizm, jest „ucieczka przyszłości”. Starzenie się społeczeństwa, wyjazdy młodych do krajów bogatszych, bezpieczniejszych i sprawiedliwszych, lęk kobiet przed macierzyństwem, wywołany zarówno brutalną opresywnością państwa i kleru, jak i brakiem wsparcia – wszystko to powoduje, że „elektorat przyszłości” jest słabszy niż „elektorat przeszłości”. Znowu mogłoby to być zrównoważone rozsądną polityką imigracyjną, przynajmniej wobec obywatelek i obywateli Ukrainy. Podzielenie się z nimi choćby minimum praw politycznych i społecznych dawałoby szansę na rozsądny udział w polskiej demokracji. Nie bardzo jednak widać społeczne przyzwolenie na tego rodzaju „eksperyment”.

Czerwona polityka nie może być „kojąca”. Gniewne przypisy do najnowszego raportu Sadury i Sierakowskiego

Z drugiej strony to właśnie okresy rozpadu dawnych imaginariów pozwalają na wprowadzanie tych nowych. Optymistyczne jest to, że dyskurs w Polsce nie został zdominowany przez przeszłościowe ramoty, że paradoksalnie, głos nowych wspólnot; klimatycznych, żądających równych praw dla kobiet i mniejszości, nowych form demokracji, broniących roli samorządów i sprawiedliwości, nadal jest głośny i słyszalny. Może nawet bardziej niż jeszcze kilka lat temu. Uzyskuje on też coraz wyraźniejszą ekspresję polityczną w opozycji, nawet niektórzy w PiS się z nim liczą. Problemem jest zburzenie ściany, tkwiącej między środowiskami wypowiadającymi te postulaty, a tym światem, którego głos dociera do nas w badaniach Sadury i Sierakowskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Andrzej Leder
Andrzej Leder
filozof kultury, psychoterapeuta
Profesor Polskiej Akademii Nauk, absolwent Akademii Medycznej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca w Instytucie Filozofii UW. W 2015 roku, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, ukazała się jego książka "Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej", nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.
Zamknij